Forbes Colin - Siostry.rtf

(1350 KB) Pobierz
Colin Forbes

Colin Forbes

SIOSTRY

Przełożyła Anna Zdziemborska

Tytuł oryginału The Sisterhood

Data wydania oryginału 1998

Data wydania polskiego1998


Mojej córce - JANET


Od Autora

 

 

Wszystkie postaci przedstawione w książce są wyłącznym tworem wyobraźni autora i nie mają związku z żadnymi żyjącymi osobami.

Ta zasada dotyczy wszystkich opisanych rezydencji, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Europie. Również hotel „Chateau d’Avignon” powstał w wyobraźni autora i w rzeczywistości nie istnieje.


Prolog

 

 

Ciemność była jej przyjacielem - i wrogiem.

Paula Grey znalazła się na Annagasse w Wiedniu po zapadnięciu mroku. Boczna uliczka była opustoszała. Po obu stronach, niczym ściany kanionu, wznosiły się zabytkowe kamieniczki. Panowała przejmująca cisza, a gumowe podeszwy jej butów nie czyniły najmniejszego hałasu na bruku. Otworzyła małe drzwi, będące częścią potężnej bramy. W dawnych czasach bramą wjeżdżały konne powozy na obszerny dziedziniec.

Zamknąwszy bezszelestnie za sobą drzwi, przystanęła, rozglądając się wokół i nasłuchując. Znów ta złowroga cisza. Wykute w szarym kamieniu schody po trzech stronach dziedzińca prowadziły do trzech różnych klatek schodowych. Paula spojrzała w górę i dostrzegła światło przebijające się przez zaciągnięte zasłony w mieszkaniu Norberta Engela. Tweed wysłał ją, żeby ostrzegła jedynego męża stanu, zdolnego uchronić Niemcy od totalnego chaosu, że jego życie znajduje się w niebezpieczeństwie.

Wciąż ukryta w cieniu, sprawdziła godzinę na podświetlonej tarczy zegarka. Jedenasta. Celowo zjawiła się wcześniej na umówione przez telefon spotkanie. Znów spojrzała w górę i dostrzegła, jak ktoś wysoko podnosi zasłonę. W oknie pojawiły się ramiona i głowa Engela, który spojrzał w dół i po chwili cofnął się, opuszczając zasłonę. Zupełnie jakby Niemiec spodziewał się kogoś jeszcze przed spotkaniem z nią.

W tym momencie usłyszała, jak otwierają się drzwi od ulicy. Wsunęła się do niszy w ścianie i patrzyła zdumiona.

Pod latarnią przemknęła kobieta. Od stóp do głów ubrana była w czarną arabską szatę, a twarz i głowę skrywała pod czarnym welonem. Paula stała jak sparaliżowana, podczas gdy kobieta weszła na schody prowadzące do mieszkania Engela na czwartym piętrze, po czym zniknęła wewnątrz budynku.

Czyżby owdowiały Engel miał potajemną schadzkę z przyjaciółką? Może była mężatką - to tłumaczyłoby jej niezwykły strój. Paula nadal czekała, w nieprzyjemnej ciszy na podwórzu, oddzielonym bramą od tętniącego życiem Wiednia. W czerwcu miasto roiło się od turystów.

Pięć minut później zamaskowana kobieta pojawiła się znowu, zatrzymała się na moment, zanim wyszła na podwórze, po czym pośpiesznym krokiem dotarła do bramy i wyszła na ulicę. Paula ponownie spojrzała w okna mieszkania Engela. Zasłony wciąż były zaciągnięte, a światło nadal zapalone. Czemu ogarnęło ją uczucie niepokoju? Zamaskowana kobieta mogła odwiedzać kogoś w innym mieszkaniu - tylko że światła paliły się jedynie u Engela.

Spojrzała na zegarek i podjęła decyzję: będzie wcześniej niż się zapowiedziała. Zdecydowanym krokiem przemierzyła podwórze i wspięła się po tych samych stopniach, co zamaskowana kobieta. Schody były zabytkowe, wytarte pośrodku, w miejscu, w którym od stuleci ludzie najczęściej stawiali kroki. Cisza w budynku działała jej na nerwy - zupełnie jakby mieszkał w nim tylko Engel. Ale w końcu jest lato. Lokatorzy mogli wyjechać, uciekając przed tłumami turystów zwiedzających miasto.

Klatka schodowa była okrągła, wiła się w górę pod kamienną ścianą. Paula zatrzymała się na półpiętrze i, po chwili nasłuchiwania, podjęła wspinaczkę. Klatkę oświetlały słabe żarówki kinkietów, dające niewiele światła, a jedynie rzucające groźne cienie. Dotarła na czwarte piętro.

Tego dnia rano Paula złożyła krótką wizytę w domu Engela, sprawdzając jego położenie, ewentualne miejsca, gdzie mogłaby się ukryć, gdyby okazało się, że jest śledzona. Zatrzymała się nagle, wpatrując się w obite blachą drewniane drzwi prowadzące do mieszkania. Były otwarte.

Szparka miała zaledwie kilka centymetrów, akurat tyle, by wydostawał się przez nią strumień światła. Instynktownie wsunęła dłoń do specjalnej kieszeni w torebce, która pozwalała jej z łatwością wyjąć Browninga kalibru 0,32 cala.

Z pistoletem w dłoni podeszła bliżej do uchylonych drzwi. Odniosła wrażenie, że ktoś wyniósł się stąd w pośpiechu. Jej wzrok padł na niewielki kawałek materiału, który zaczepił się o porowatą powierzchnię kamiennej futryny. Lewą ręką delikatnie odczepiła materiał i schowała go do kieszeni. Nasłuchiwała przez chwilę, czy z mieszkania nie dochodzą odgłosy, świadczące o czyjejś obecności. Grobowa cisza.

Lewą ręką pchnęła szerzej drzwi, delikatnie - na wypadek gdyby zawiasy nie były naoliwione. Wciąż cisza. Pchała dalej, aż poczuła, jak opierają się o ścianę. Zajrzała do środka. Za drzwiami znajdował się salon połączony z jadalnią. Główne miejsce zajmował jakobiński stół otoczony sześcioma drewnianymi krzesłami. Za nim znajdował się wysoki i okrągły piec kaflowy, źródło ciepła podczas zim w starych wiedeńskich mieszkaniach. Kamienną posadzkę częściowo przykrywał perski dywan. Zwinnie przemknęła po kamiennych płytkach, dotarła do dywanu i okrążyła stół.

Po prawej stronie dostrzegła półotwarte drewniane drzwi. Zatrzymała się, nasłuchując najmniejszych oznak życia. Bez powodzenia. Trzymając przed sobą Browninga obiema rękami, zbliżała się do drzwi, czekając na jakiś dźwięk. Nic. Gdy dotarła do drzwi, rzuciła okiem przez ramię, upewniając, że nikt się nie czai za plecami. Zajrzała przez otwarte drzwi i zamarła.

Norbert Engel siedział za dużym zabytkowym biurkiem. Półki wypełnione książkami pozwalały się domyślać, iż jest to jego gabinet, gdy odwiedza Wiedeń. Zajrzała za drzwi, żeby się upewnić, czy nikt się tam nie ukrywa. Pusto. Wolno podeszła do biurka, rozglądając się wokół, lecz sylwetka Niemca wciąż przyciągała jej wzrok.

Engel siedział na obrotowym skórzanym krześle. Jego tułów leżał na biurku, a w potężnej dłoni ściskał pistolet Luger kalibru 7,65 mm. Biurko pokrywała krew i roztrzaskane kości czaszki.

Paula obeszła go i zobaczyła nogi bezwładnie leżące pod biurkiem. Miał na sobie ciemnoniebieski wyjściowy garnitur i białą koszulę, powalaną krwią. Do lufy Lugera przykręcony był tłumik. To tłumaczyło, czemu z podwórza nie słyszała strzału.

Szkoda czasu na sprawdzanie pulsu. Schowała Browninga do skrytki w torbie i wyjęła mały aparat fotograficzny, którym zrobiła cztery zdjęcia, każde z innej strony. Gdy schowała aparat, wyjęła z torby parę rękawiczek chirurgicznych, które zawsze nosiła przy sobie. Z szuflady po prawej stronie zwłok wystawał ledwo widoczny kawałek papieru. Otworzyła szufladę i wyjęła kartkę. Widniał na niej nagłówek INSTITUT DE LA DEFENSE. Odczytała listę nazwisk. Siedem z nich wykreślono długopisem. Wszyscy zostali zamordowani. Jedno nazwisko wprawiło ją w zdumienie - Tweed, jej szef w siedzibie brytyjskiego wywiadu SIS przy Park Crescent. Po raz ostatni spojrzała na Engela i dotknęła jego lewej ręki dłonią w rękawiczce. Stężenie pośmiertne jeszcze się nie zaczęło. Bezgłośnie poruszyła ustami.

- Biedaku. Jesteś numerem ósmym. Kolejnym na liście samobójców...

Zanim wyszła z mieszkania, złożyła kartkę na pół i schowała do torby, po czym chusteczką wytarła z zewnątrz drzwi, usuwając swoje odciski palców. Potem rozpoczęła stresującą wędrówkę krętymi schodami w dół.

Odniosła wrażenie, że budynek zamyka się wokół niej, gdy schodziła z jednego półpiętra na drugie. Wciąż ani śladu czyjejkolwiek obecności w budynku. Niesamowita aura. Jak w mauzoleum. Szła cały czas z Browningiem w dłoni, często przystawała i nasłuchiwała, ale otaczała ją niezmiennie grobowa cisza.

Po wyjściu na podwórze, zatrzymała się po raz ostatni. Potem szybkim krokiem podeszła do małych drzwi, wychodzących na boczną uliczkę. Zdjęła już rękawiczki i nie zadała sobie trudu, żeby również z tych drzwi zetrzeć swoje odciski. Zbytnio jej zależało, aby znaleźć się już na ulicy, wśród ludzi.

Noc była gorąca i parna. Annagasse wyglądała na opustoszałą. Dlaczego zatem tak się denerwowała? W połowie drogi do Karntnerstrasse, głównej ulicy handlowej, obejrzała się ukradkiem - akurat w momencie, kiedy na podwórze, z którego właśnie wyszła, wszedł jakiś mężczyzna. Coś poruszyło się w cieniu. Przyśpieszyła kroku, ledwo się powstrzymując, żeby nie zacząć biec. Przy wylocie do głównej ulicy, odwróciła się nieznacznie i spojrzała za siebie. Mężczyzna niewysoki, potężnie zbudowany, ubrany w wiatrówkę i beret, szedł pośpiesznie w jej stronę.

Wyszła na Karntnerstrasse i przedwcześnie odetchnęła z ulgą. Jeśli od razu wróci do hotelu „Sacher”, dowiedzą się, gdzie się zatrzymała. Skręciła więc w prawo i zaczęła iść środkiem deptaka, zamkniętego dla samochodów. Panował na nim o wiele mniejszy ruch, niżby sobie tego życzyła. Rozglądała się naprawo i lewo, udając, że ciekawią ją podświetlone wystawy luksusowych, zamkniętych o tej porze, sklepów. Po jej prawej stronie szedł krępy mężczyzna, który zdążył zdjąć beret. Rozmawiał przez telefon komórkowy, trzymając się blisko witryn sklepowych. Po lewej kroku dotrzymywał jej wysoki, lekko przygarbiony mężczyzna z haczykowatym nosem. Osaczyli ją. Co planowali? Czy podejmą próbę porwania na końcu Karntnerstrasse, gdzie zaczynał się ruch samochodowy?

Uwagę Pauli przykuła kobieta idąca przed nią. Miała kasztanowe gęste włosy, sięgające do ramion. Ubrana była w białą bawełnianą bluzkę bez rękawów, granatową, prostą spódnicę, a w dłoni trzymała reklamówkę Chanel. Mogła mieć około trzydziestu lat. Gdy obejrzała się za siebie, Paula zauważyła, że jest bardzo piękna i porusza się z pełną gibkości elegancją. Dwukrotnie widziała zawoalowaną kobietę, która przed nią odwiedziła mieszkanie Engela. Czyżby była to ta sama kobieta?

Im dłużej się jej przyglądała, tym większej nabierała pewności, że to ona, choć kobieta zaledwie raz obejrzała się za siebie. Co się stało z jej czarną szatą i woalką? Paula zaczęła się wahać, kiedy ponownie rzuciła wzrokiem na reklamówkę Chanel i utwierdziła się w przekonaniu, że ma rację. Nagle zaczepił ją ten krępy mężczyzna.

- Przepraszam, coś pani wypadło - powiedział z obcym akcentem.

- Więc proszę to podnieść... - odpowiedziała Paula, nie zwalniając kroku.

Odsunął się od niej i kontynuował marsz. Paula spojrzała przed siebie. Kobieta o kasztanowych włosach zniknęła bez śladu. Nigdzie jej nie było. Odwrócono jej uwagę, tak, by tajemnicza postać mogła zniknąć. Dotarła do końca Karntnerstrasse, gdy tuż przy niej zatrzymała się długa czarna limuzyna. Szofer przechylił się i otworzył tylne drzwi. Paula poczuła, że na jej ustach zacisnęła się od tyłu czyjaś spocona dłoń i ktoś usiłuje wepchnąć ją do samochodu.

 

Paula wiedziała, iż jedyna szansa ucieczki w trakcie porwania istnieje w momencie, gdy zaczyna się atak. Wiła się jak wąż, dopóki nie znalazła się twarzą w twarz z krępym napastnikiem. Uniosła nogę, przycisnęła obcas pantofla do jego łydki i kopnęła z całej siły do dołu. Napastnik zacharczał z bólu. Poderwała do góry prawe kolano i uderzyła go w krocze. Gdy zgiął się wpół, jęcząc przeraźliwie, zauważyła, że chudy z haczykowatym nosem szykuje się do ataku z linką w dłoniach. Próbowała sięgnąć po Browninga, gdy po lewej pojawił się trzeci mężczyzna, wielki gorylowaty typ. Ręka z siłą imadła zacisnęła się na jej prawym łokciu. Zrozumiała, że to już koniec.

- Tego bym nie robił, stary. Tak nie traktuje się damy.

Znajomy arystokratyczny głos - spokojny, z lekko ironicznym zabarwieniem. Marler. Bliski współpracownik z SIS. Dłoń agenta uderzyła w szyję gorylowatego typa i zmiażdżyła mu tchawicę - z wybałuszonymi oczami osunął się na ziemię, uwalniając Paulę z uścisku. Głos odezwał się znowu.

- Może byś się zajęła szoferem, Paulo? Pociągnij go za język.

Paula skoczyła do okna od strony kierowcy z Browningiem w dłoni. Okno było otwarte. Wycelowała pistolet w szofera, mężczyzny o lisiej twarzy.

- Zostało ci dziesięć sekund życia - powiedziała. - Wyłącz silnik. Grzeczny chłopiec. Sześć sekund życia, potem nacisnę spust. Kto jest twoim szefem?

- Assam - wykrztusił szofer.

Coraz wyraźniej słychać było wycie policyjnej syreny. Marler kolbą swojego Walthera ogłuszył napastnika z haczykowatym nosem. Wrzucił obydwa ciała na tylne siedzenie samochodu, zatrzasnął drzwi, podbiegł do przodu, gdzie przerażony facet o lisiej twarzy wciąż wpatrywał się w lufę pistoletu Pauli. Otworzył drzwiczki, wyciągnął kluczyki ze stacyjki, a drugą ręką uderzył mężczyznę w skroń i ten osunął się na kierownicę.

- Zmywamy się - zakomunikował Marler.

Przebiegli na drugą stronę ulicy, gdzie wznosiła się iglica katedralnej wieży. Marler wbiegł do budynku Do&Co, przykładu nowoczesnej architektury, gmachu o niezwykłym frontonie z różnobarwnego szkła. Zanim Paula zorientowała się, co się dzieje, byli już w windzie, Marler nacisnął guzik i pojechali do restauracji na ostatnim piętrze. Po chwili weszli do nowoczesnego lokalu. Siedząc przy stolikach ustawionych przy oknach, można było podziwiać widok na katedrę. Ogromny, zabytkowy kościół wznosił się wysoko nad nimi.

Marler zamówił drinki. Uważnie wysłuchał relacji Pauli z jej ostatniej przygody. Pokazała mu kawałek czarnego woalu, który zdjęła z kamiennej ściany, a następnie zdjęcia, które jej aparat automatycznie wywołał i wydrukował.

- Coś tu nie gra i to bardzo - doszedł do wniosku Marler. - Jutro z samego rana zadzwonimy do Tweeda.


Rozdział 1

 

 

Tweed, zastępca dyrektora SIS, jadł właśnie angielskie śniadanie w „Summer Lodge”, pierwszorzędnym wiejskim hotelu w Dorset, na skraju wsi o nazwie Evershot. W posiłku towarzyszył mu Bob Newman, znany zagraniczny korespondent, który dawno temu został agentem brytyjskiego wywiadu i pomagał Tweedowi w wielu niebezpiecznych operacjach.

- Myślisz, że Willie miał coś wspólnego z tą serią morderstw na kontynencie? - spytał go Tweed przyciszonym głosem.

Tweed był mężczyzną średniego wzrostu, w nieokreślonym wieku, zawsze gładko ogolony, z okularami w rogowych oprawkach na nosie, czyli osobą, którą obojętnie mija się na ulicy - co wielokrotnie mu się przydało. Emanował z niego spokój i żelazna samokontrola, bez względu na okoliczności, a bystrym oczom ukrytym za szkłami nie umknął żaden szczegół.

- Masz na myśli kapitana Williama Wellesleya Carringtona? - zapytał Newman.

- Sprawdziłem go. Jak wiesz, jest właścicielem posiadłości w Shrimpton. Ponadto handluje bronią na międzynarodową skalę. Wiemy, że był członkiem sił specjalnych SAS. Przedstawia się jako kapitan, żeby zaimponować kontrahentom, choć w rzeczywistości był podoficerem. Nie mogę jednak ustalić, skąd pochodzą jego pieniądze. Może z handlu bronią? Wiem na pewno, że ich nie odziedziczył.

Newman miał niewiele ponad trzydziestkę, sto siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, również gładko ogoloną twarz i gęstą płową czuprynę. Wiele kobiet uważało go za atrakcyjnego mężczyznę, choć on rzadko reagował na ich zainteresowanie. Miał na całym świecie kontakty w najlepszych kręgach, z których Tweed chętnie korzystał.

- Zatem przy Williem stawiamy znak zapytania - powiedział zamyślonym głosem Tweed. - Otto Kuhlmann donosi z Niemiec, że Willie odwiedził Stuttgart, gdzie tydzień później miało miejsce jedno z morderstw. Nadinspektor Loriot powiedział mi, że Willie był w Paryżu tuż przed zamordowaniem innego członka europejskiej elity - właśnie w Paryżu. Od Arthura Becka, szefa szwajcarskiej policji federalnej w Bernie, dowiedziałem się, że Willie był w tym mieście na tydzień przed morderstwem, które miało tam miejsce. Raz czy dwa to mógł być zbieg okoliczności. Trzy razy, to o jeden raz za dużo. Jak wiesz, nie wierzę w istnienie przypadku. A co z Tiną Langley, dziewczyną Williego? Podobno jest tak piękna, że większość facetów oddałaby parę lat życia, żeby ją poznać.

- Olśniewająca Tina znikła jak kamień w wodę. Nie odwiedza swoich ulubionych pubów ani restauracji, w których przesiadywała od tygodni.

- To mi brzydko pachnie. Mamy jeszcze Amosa Lodge’a, ekscentrycznego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin