Erich Segal - Bez Sentymentów.doc

(779 KB) Pobierz
Erich SEGAL

 

 

 

Książka ściągnięta z serwisu

Www.Eksiazki.Org

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Erich SEGAL

 

Bez sentymentów

   Z angielskiego przełożył WITOLD  NOWAKOWSKI

 

WARSZAWA 2001

 

Tytuł oryginału: NO  LOVE  LOST

                  Copyright © Ploys, Inc. 2001

              Copyright © for the Polish edition          by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2001

Copyright © for the Polish translation by Witold Nowakowski 2001

                  Redakcja: Barbara Nowak  Zdjęcie na okładce: Jerome Leplat/SDP/Agencja Fotogr. BE & W        Opracowanie graficzne okładki: Andrzej Kuryłowicz

                ISBN  83-88087-75-4

       Zamówienia  hurtowe:   Firma Księgarska Jacek Olesiejuk   Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa  tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155       e-mail: hurt@olesiejuk.pl           www.olesiejuk.pl Wydawnictwo  L &  L/Dział Handlowy    Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk  tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338

       Zamówienia wysyłkowe:     Księgarnia Wysyłkowa Faktor  skr. poczt. 60, 02-792 Warszawa 78           tel. (22)-649-5599

WYDAWNICTWO      ALBATROS   ANDRZEJ   KURYŁOWICZ     adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78

   Warszawa  2001. Wydanie II          Skład: Laguna  Druk: Łódzkie Zakłady Graficzne


Rozdział   1
  Zżerają się nawzajem.   Co  roku około tuzina płotek wpływa na płytkie wody Worid  Management  Agency, ale tylko jedna lub dwie wypływają po drugiej stronie jako dorosłe barakudy.   Prawie wszystkie (nie wyłączając samic) mają samcze cechy. Najczęściej są to sfrustrowani aktorzy, scenarzyści albo reżyserzy, ogarnięci żądzą sławy i fortuny. Nie dołączyli do grona gwiazd, więc chcą kreować nowe gwiazdy. Chodzi im  tylko o pieniądze. To oni trzęsą światem filmu i rozrywki, kręcą trybikami i potrafią sprzedać zero w efektownym opakowaniu.   W  myśl utartej tradycji nawet najwięksi z nich zaczynali jako podrzędni urzędnicy do sortowania poczty napływającej do agencji. Cel był dwojaki: oni mogli poznać zasady działania firmy, a firma mogła płacić najniższe uposażenie doświadczonym skądinąd pracownikom.   Po tak marnym początku jedni wspinali się po szczeblach władzy, a inni spadali w otchłań anonimowości, aby

 

więcej nie wrócić. Lub kończyli na posadzie ajenta ubezpieczeniowego.   Agencji aktorskich jest dosłownie bez liku. Ale to samo można  powiedzieć  o samochodach.  Z drugiej strony, rolls-royce zdarza się tylko jeden. Takie porównanie - przynajmniej w opinii samych zainteresowanych - znakomicie pasuje do szacownej Worid Management Agency. Przed laty musiała walczyć z poważną konkurencją, choćby w postaci MCA, ale potem, kiedy podobne jej placówki uległy likwidacji, pozycja WMA pozostała praktycznie niezagrożona. I tak to trwało od wczesnych czasów wodewilu.   Nina pracowała tutaj bez mała trzy lata, obecnie była "korsarzem" w głównym  sekretariacie. Zaczęła jako dzie-więtnastolatka, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku, dwa  tygodnie po ukończeniu kursu dla sekretarek w Al-bany. Teraz już była weteranem. Każdej jesieni obserwowała nowych  kandydatów.  Słuchała bolesnych jęków i okrzyków  radości. Ludzka fala to podnosiła się, to opadała. Ci, którzy potrafili być naprawdę bezwzględni, ulatywali aż pod sufit - reszta spływała na bok.   Należała do  tych dziewcząt, o których powiadają: "Byłby z niej naprawdę całkiem morowy kociak, gdyby tylko straciła z pięć, sześć kilogramów". Ale Nina nigdy nie znalazła powodu, żeby poważnie wziąć  się za odchudzanie. Inne sekretarki mówiły o niej "magnesik", lecz to nie miało pokrycia w rzeczywistości, bo nigdy nie przyciągnęła żadnego agenta. Nie urzekały ich ani brązowe  oczy, ani jasna cera, ani zwycięski uśmiech. Jej powiernica i koleżanka z celi, siedząca przy sąsiedniej maszynie do pisania, Maria Cartucci, twierdziła zawsze, że Nina powinna nosić trochę głębszy dekolt. Sama miała

dwadzieścia pięć lat, więc była tylko trochę starsza od  Niny, ale od pięciu lat tkwiła w tym zawodzie.    Nina systematycznie odrzucała pomysły Marii.    -   Co z tego, że jakiś facet uzna, iż mam lepsze cycki  niż Rita Hayworth? Wolę  takiego, któremu reszta też  przypadnie do gustu. Sama spróbuj.    -   Próbowałam - przyznała się Maria. - Ale w mo im wypadku  to jakoś się nie sprawdza.

   Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o urodę, to Nina górowała  nad swoją przyjaciółką.

   Maria ceniła Ninę za poczucie humoru. Razem chodziły  do teatru, korzystając z darmowych biletów przydziela nych im przez agencję. Raz nawet zaprosiła ją na nie dzielny obiad do rodziców mieszkających na Queensie.  Tam Nina zrozumiała, dlaczego Maria jest tak pulchna.    Mamma   przygotowała tyle makaronu, że dałoby się  nim wypełnić cały jeden sektor stadionu Jankesów. A to  było tylko na przekąskę. Po pasta lasagna e fettuccini  przyszła pora na prawdziwe danie: cielęcinę z parmeza- nem i penne all'arrabiata. Ojciec nakładał wszystkim  kopiaste porcje i jeszcze namawiał na dokładkę. Kiedy  zapytał: "Naprawdę masz już dosyć, Nino?" - ledwie  mogła mu skinąć głową.

   Przy kawie (czyli jakieś dwie godziny później) pan Cartucci, Amerykanin w pierwszym pokoleniu, z zawodu maszynista metra, wygodniej rozparł się na krześle i popatrzył na obie dziewczyny.

  -   Wytłumacz  mi, Angelino - zwrócił się do żony, bo wiedział, że u niej znajdzie posłuchanie - dlaczego takie dwie ślicznotki jeszcze nie mają mężów? Są piękne, zdrowe  i płynnie mówią po  angielsku. Gdzie tu kłopot? -  zapytał dziewcząt.

 

  -  Chcemy   zrobić karierę zawodową, papo -  odpowiedziała Maria. - Rozumiesz, co to znaczy?   -  Nigdy w  życiu nie słyszałem podobnego słowa.   -  To dziewczyny, które mają... zawód - pospieszyła z wyjaśnieniem matka.   Spojrzał na córkę i jej przyjaciółkę.   -  Możecie  nam dokładniej powiedzieć, o co chodzi?   -  Szybko  to pojmiesz, papo. Obserwuj Ninę przez najbliższe lata. Będzie wiceprezesem.   -  Nie -  ze zdumieniem odparł Angelo Cartucci. - Kobiety nie są prezesami. Ich rola to być mamą.   Mada  z wyraźnym niepokojem  odwróciła się w stronę Niny.   -  Nie słuchaj papy. On wciąż żyje w dziewiętnastym wieku.   -  Wtedy   było o wiele lepiej - oznajmił Angelo i w ten prosty sposób uciął dalszą dyskusję.

*  *  *

  W  agencji panowała brutalna rywalizacja. Rok po roku część zespołu wymagała  wymiany  -  a to z powodu ambicji, a to za sprawą kłótni, a to ze względu na nagły kryzys nerwowy. Rokrocznie więc ich pan i władca Cyrus R. Temko organizował turniej dla złotoustych samurajów, chętnych do obrony tronu.   Z  tej okazji przez kilka koszmarnych tygodni Nina musiała znosić wybujałe ambicje grupki kandydatów, przechodzących obowiązkowe  szkolenie w sekretariacie. Dla nich była to tylko zbędna inicjacja, po której mogli wkroczyć do  świętego kręgu dojrzałych pracowników. Dla Niny i innych dziewcząt - czyściec, w którym każda

z nich tkwiła, dopóki jakiś agent - lub klient - nie zwrócił na nią uwagi, nie uwiódł i wyjątkowym trafem nie poślubił.   W  tym sezonie w wyścigu szczurów brało udział z pół tuzina typowych, zmiennych, wyszczekanych, zadowolonych z siebie sępów w granatowych piórkach, tak głodnych, że zdolni byli przełknąć świat w jednym kawałku... a przynajmniej na dziesięć procent.   Tylko jeden z nich nie pasował do tej kategońi. Niski, powściągliwy, drobnej postury, ale z wielkim sercem. Ów  terier miniaturka zwał się Elliott Snyder. Mimo nikczemnej postury w  pewnym  sensie był atrakcyjny. Gdy  mówił, grzywa ciemnych  włosów zawsze spadała mu  na oczy.   -  Jak on tu się wśliznął? - szepnęła Maria Cartucci do Niny. Młodzi aspiranci robili właśnie pierwszy obchód lochów organizacji.   -  Jest całkiem fajny - z  uśmiechem powiedziała Nina.   -  Fajny -   przytaknęła Maria. - Ale czy nie za bardzo... powiedzmy... skurczony? Zasługujesz na trochę lepszego.   -  To  znaczy wyższego?   Maria skinęła głową.   -  W  pewnym  sensie...   -  Podoba  mi się, jaki jest - oświadczyła Nina. - Chciałabym, żeby czuł to samo.   Jej towarzyszka z kopalni soli wzruszyła ramionami.   -  Jedyna rzecz, która się tu liczy, to rozmiar kłów.   -  Sprawia wrażenie nieśmiałego. Odpadnie na pierwszej zmianie. Ale to miło choć raz zobaczyć coś innego.   Nawet  po trzech latach Nina patrzyła z cielęcym za-

 

chwytem  na gwiazdorów, choćby takich jak Rock Hudson ("Uwielbiam  pana w filmach z Doris Day...". "Dzięki, ale to ona gra, a ja tylko całuję".) i Steve McQueen ("Uwielbiam  pana rolę w  Cincinnati Kid, panie McQueen". "Po prostu mów mi Steve".), czasem ocierających się o nią po drodze w głąb świątyni.    Matka Niny ciągle nie mogła wyjść z podziwu na myśl o  wszystkich sławnych i bogatych ludziach, z którymi stykała się jej córka (stanowili żelazny temat cotygodniowych  rozmów telefonicznych). Pytała jednak: Kiedy znajdziesz kogoś wyłącznie dla siebie? Na razie Nina wędrowała  od jednej maszyny do  drugiej. Pozostawała - jak to określiła jedna z jej koleżanek - "w ciągłym ruchu". Nigdy nie spotykała tych samych osób, a to miało wpływ  na jej gwiazdkowe premie.    Gdyby  chciała, na pewno zaczepiłaby się gdzieś na stałe. Sęk w tym, że wcale jej to nie interesowało. Miała wrażenie, że wciąż się czegoś uczy. Żartowała czasami, że  kiedyś na pewno awansuje  -  pod warunkiem  że wcześniej nie odejdzie na emeryturę.    Chyba nie trzeba dodawać, że jej koleżankom powodziło się znacznie lepiej. Mężczyźni, których poznawała w  biurze, na ogół chcieli jednego - dostępu do skarb-czyka, który chowała dla męża. Inne sekretarki oferowały swoim potencjalnym chłopcom coś więcej - informacje. Nina też znała kilka cennych sekretów, lecz gdyby chcieć ją opisać jednym jedynym  słowem, wybór  padłby na "wierność". Szefowi, pracy i - chociaż jeszcze nie miała okazji udowodnić tego - człowiekowi, który uczyniłby ją swoją żoną. Niezależnie więc, gdzie bywała, bez pozwolenia nie zaglądała do żadnych dokumentów. Z drugiej strony, lubiła zerkać w porozrzucane scenańusze. Niektóre

10

^ nich - za zgodą szefa -  zabierała nawet do domu, żeby zobaczyć, co obecnie najlepiej się sprzedaje. W ten sposób zdobywała wiedzę o  psychopatologii show-biz-nesu. Przy okazji robiła przysługę swoim pracodawcom.   Zdarzało się, że jakiś agent, widząc jej pasję do czytania (a sami tego nigdy nie kochali), prosił ją, żeby spokojnie przejrzała to i owo, zrobiła notkę lub streszczenie i podsunęła jakiś pomysł, co też z tym fantem dalej zrobić. Z chęcią wykonywała to zadanie. Zdarzało się, że zaraz potem szef dyktował jej notatki już jako swoje spostrzeżenia, składał na końcu podpis i scenariusz zwykle wędrował do archiwum. Początkowo starała się jak najrzetel-niej kierować sprawę na właściwe tory. Z biegiem czasu zagłębiała się w świat fantazji. Wyobrażała sobie, że jest równie mądra - albo nawet mądrzejsza -jak tak zwani eksperci.   A  tymczasem w  luksusowym apartamencie w Miami Beach  matka Niny, Ellen, z wolna popadała w obłęd, martwiąc się staropanieństwem córki. Na co ona czeka? Na Ciarka Gable'a? Błagała Henry'ego, żeby coś z tym zrobił.   -   Niby co, na litość boską? Ellen, dziewczyna ma dwadzieścia jeden lat i prawo do głosowania. Sama wybrała, że zostanie w Nowym Jorku.   -   Ale dlaczego? - ze łzami w  oczach pytała jego żona. - Co  takiego tam znajdzie, czego nie ma tutaj?   -   Choćby kina -  odparł Henry.   Matka pokręciła głową.   -   Nie wiem,  skąd w niej ta zwariowana pasja do filmu. Słyszałam, że w tym fachu roi się od wariatów.   -   Może  im  właśnie potrzeba odrobiny rozsądku? Sama  przyznasz, że Nina to wzór cnót i rozwagi.

                                                11

 

  -   Jedyne jej zajęcie to stukanie na maszynie. Dlaczego nie wróci tutaj, gdzie jest cieplej?   -   Być może lubi kiepską pogodę.   -   Zawsze postawisz na swoim - z (chwilową) rezygnacją westchnęła Ellen.   -   To nie ja. To Nina.   Tak czy owak, ich ukochana córka z maniackim uporem odrzucała zaloty młodzieńców, którzy podczas jej wizyt tłumnie kręcili się przy basenie.   -   Tylko popatrz, kochanie - mówiła jej matka. - Czyż  nie podoba ci się żaden muskularny, przystojny Charles Atlas? Przecież to mili młodzi ludzie. Bóg mi świadkiem, że calutki dzionek na pewno ćwiczą na siłowni.   -   Nigdy nie przyszło ci do głowy, że przychodzą tutaj, bo nie mają pracy?   Ellen nie na darmo przez dwadzieścia lat kierowała szkołą dla dziewcząt. Dobrze wiedziała, że dalsze namowy przyniosą odwrotny skutek. Bała się, że Nina przestanie ją odwiedzać. Szybko  zmieniła temat i spytała, dokąd dziś pójdą na kolację.   Nina  uwielbiała życie na Manhattanie. To było ekscytujące miejsce. Tylko tutaj, i w tym momencie dziejów, za kilka dolców - lub za darmo, jeśli ktoś miał szczęście pracować  w WMA  -  można było obejrzeć słynne przedstawienia. Choćby takie jak Południowy Pacyfik Rodgersa i Hammersteina, Facetów i laleczki Franka Loessera czy Rekord  Annie Irvinga Berlina. Wielu twórców widziała też na własne oczy. A  rok w rok pojawiały się nowe arcydzieła amerykańskiego musicalu, na przykład My Fair Lady  Lemera  i Loewe'a czy West Side Story Leonarda Bemsteina.

12

   Początkowo mieszkała w  przypominającym  klasztor hotelu Barbizon, przeznaczonym wyłącznie dla kobiet. Potem  przeprowadziła się jak najdalej na zachód, do własnego atelier przy Pięćdziesiątej Siódmej Zachodniej. Apartament był skromny, ale w  miarę tani i położony w  pobliżu biura i wszystkich cudów miasta.    Prowadziła zwyczajne, lecz szczęśliwe życie. Co wieczór szła "do miasta" - sama  lub z jakąś koleżanką. Wciąż nie miała chłopaka. Trwało to do chwili, gdy na horyzoncie pojawił się Elliott Snyder.

 

Rozdział   2

  Przypadli sobie do gustu.   Przez pięć kolejnych dni spotykali się w windzie. Rano jechali w górę, a po południu - na dół. Lekko speszeni własną nieśmiałością, tylko wymieniali uśmiechy. Wreszcie w piątek Nina zebrała się na odwagę.   -   Musisz być bardzo pewny siebie - wypaliła. Elliott popatrzył na nią z osłupieniem. Właśnie najbardziej brakowało  mu  ufności w swoje siły. - Wcześnie wychodzisz - wyjaśniła. - Wszyscy twoi koledzy przesiadują co najmniej do ósmej lub dziewiątej. Dzwonią do Kalifornii i szukają chociażby strzępków informacji, która by pozwoliła im już od jutra przeskoczyć na wyższy szczebel.    _  Też  tak robię - uśmiechnął  się. - Za  chwilę wracam   do biura. Jeżdżę windą jedynie po to, by podziwiać piękne widoki.    Nina spiekła raka. Słowo "piękne" było szczególnym komplementem    w  biznesie, w którym uroda stała się regułą. Elliott doszedł do wniosku, że zabmął już za  daleko, aby się teraz wycofać.

14

  -   Spieszysz się, czy mogę postawić ci drinka? - zapytał.   -   Chyba  znajdę czas na jednego -  powiedziała. Miała cichą nadzieję, że zabrzmiało to tak, jakby rzeczywiście wiodła bujne życie towarzyskie.   Zaproponował,  żeby poszli kilka przecznic dalej, do Longchampsa.  Zdaniem Niny  był to szczyt luksusu. Po drodze rozmawiali o ostatnich wydarzeniach w pracy. O zwykłych codziennych sprawach, takich jak plany braci Wamer,  przymierzających  się do sfilmowania Kupca weneckiego w formie musicalu, z Eddiem Cantorem w roli Szajloka. ("Nie - zdecydował  pan Temko.  -  Byłby zbyt żydowski. A poza tym nie należy do naszych klientów"). Ninie schlebiało - chociaż jednocześnie czuła się lekko skołowana - że ktoś, kto zamierza zrobić karierę w zawodzie, w którym cynizm i brutalność dawały niepoślednią władzę, potrafi mówić tak niewinnie. Zanim dopili do połowy  zamówione  drinki, już byli lekko wstawieni i gotowi do zwierzeń.   Żadne z  nich wcześniej nie miało związków z show--biznesem. Nina przyszła na świat i dorastała w Albany, w stanie Nowy Jork, a Elliott - w Dayton, w Ohio. Za młodu  często zmieniał szkoły. Jej szczenięce lata były ściśle związane z edukacją, bo rodzice parali się nauczycielstwem. Mama pracowała w szkole dla dziewcząt, a tata trenował młodych futbolistów.   -   Nie miał zbyt wielkich osiągnięć -  dodała ze śmiechem. -  Trzy wygrane mecze na pięćdziesiąt cztery porażki... albo coś koło tego. Nie pytaj mnie, jak zwyciężał. Być może druga drużyna wystawiła dziewięciu graczy.   Elliott odparł coś krótko i lekceważącym tonem, więc

                                                  15

 

wyczuła, że raczej nie lubił rozmawiać o swoich rodzicach. Nie pytała go o szczegóły. Po przełamaniu pierwszych lodów przyznał, że wpadła mu w  oko, jak tylko przybył do agencji. Próbowała się nie czerwienić.   -   Podoba ci się praca w rzeźni? - zapytała.   -   Uwielbiam to... tylko nie wiem, czy rzeczywiście

się nadaję.    -  Skąd ten pomysł?    -  Jak ktoś taki jak ja może być dobrym agentem?!

Jestem nieśmiały i nie potrafię rozpychać się łokciami.  A przede wszystkim... - przerwał w pół zdania. - Prze praszam. Nie mogę ci więcej powiedzieć. Nie chciałbym,

żeby to się rozniosło.    Nina popatrzyła na niego z wyraźnym zaciekawieniem.

Co ukrywał?    -  Możesz  mi ufać - szepnęła cicho. - Nie bąknę

ani słowa.    Zobaczył  szczerość w jej wielkich piwnych oczach

i ujawnił swoją tajemnicę.    -   Nie potrafię kłamać. Przynajmniej nie na poziomie,  na którym kłamstwo szybuje aż do stratosfery. Całkiem  niedawno  widziałem, jak sam Howard Spiro piał z za chwytu  nad scenariuszem, którego nie przeczytał, i wy krzykiwał, że jest świetny dla pewnego aktora, z którym  w ogóle nie miał nic wspólnego. Łgał jak z nut, a mimo to i

  wygrał na obu frontach.     -   Stwardniejesz po pewnym czasie. Tak samo tward  nieje żołnierz, gdy zakłuje bagnetem kilku przeciwników.   Dla wielu z nas kłamstwo staje się drugą naturą. Wiedziałeś,   jak przebiega system rekrutacji, zanim trafiłeś do agencji?     -   Skąd miałem wiedzieć, Nino? Jestem prowincjonal  nym  kmiotkiem z Pensylwanii. Chodziłem do najlepszej

   16

trzeciorzędnej szkoły w kraju. Tam zrozumiałem, że ciągnie mnie do show-biznesu i że nie mam  ni krzty talentu. Pewnego dnia mój wychowawca z pełną powagą stwierdził, że z takim charakterem nadaję się na agenta. Teraz widzę, że wszyscy inni mają więcej ikry i że umieją być bezwzględni, a to bardzo ważne.   Nina się uśmiechnęła.   -  Chyba  pomniejszasz swoje możliwości.   -  Co  znowu -  zażartował kwaśno. - Jestem na to zbyt mały. To mój zasadniczy problem.   Zatem  miałam rację, pomyślała. Ma jednak kompleks na punkcie niskiego wzrostu!   Nagle Elliott przejął inicjatywę.   -  A ty, Nino? Nie brak ci rozumu. Nigdy nie chciałaś się oderwać od maszyny do pisania?   Pomyślała chwilę i pochyliła się nad stolikiem.   -  Szczerość za szczerość?   Elliott się rozpromienił.   -  Proszę bardzo. Zdradź mi swoją tajemnicę.   -  Tak  między nami... Co roku przyciskam nos do szyby i patrzę, jak nawzajem podrzynacie sobie gardła w bezdusznej rywalizacji. Lecz z drugiej strony, naprawdę chciałabym być agentką. Nie taką jak Howard Spiro, ale kimś kreatywnym -  kimś, kto pilnuje kontraktu i ma też wpływ  na produkcję. Aż kłębi mi się w głowie, gdy myślę o nowych  filmach.   -  Co  ciekawego jest w tej dżungli dla młodej i miłej dziewczyny?   -  Może  to zabrzmi głupio, lecz zawsze wydawało mi się, że praca nad spektaklem lub filmem niczym się nie różni od przygotowań do szkolnego przedstawienia. W dodatku ci za to płacą.

                                                  17

 

  -  O  czym ty mówisz? -  zapytał z rozbawieniem.   -  Pozwól, że ujmę to w ten sposób. Wyobraź sobie, że jesteś w piątej klasie i chcesz wraz z kolegami wystawić

Hamleta.                                            |   -   Jasne.                                        |   -   Nie ma jednak nikogo  w najbliższej okolicy, kto]

rzeczywiście mógłby zagrać rolę księcia Danii. Nadążasz

za mną?    Skinął głową, lecz zaraz dodał z nutą wątpliwości

w  głosie:    -  Chyba tak, ale do czego zmierza ta dziwna metafora?

   -  Chcesz wystawić Hamleta, tylko że w piątej klasie  nie ma dobrych Hamletów. Twój brat chodzi do ósmej,  a jego kolega to świetny aktor. Dobrze byłoby mieć go

w obsadzie, prawda?    Nareszcie zadała jakieś proste pytanie, na które mógł

odpowiedzieć.    -  No  tak... Lecz jak go namówić?    Uśmiechnęła się.    -  I tu, mój drogi, wkraczasz w wiek męski.    Elliott myślał przez chwilę nad kwiecistym sformuło waniem  Niny i doszedł do zaskakujących wniosków.    -  Więc  dlaczego, psiakrew, sama nie spróbujesz?    -  Ja? -  zająknęła się, nagle się rumieniąc.    -  Ty.  Przecież to twój pomysł. Czego  masz  sii

obawiać?     -  Mogłabym   stracić pracę.     -  I co z tego? Od razu znajdziesz inną. Wiesz co  Myślę  sobie, że to czcza gadanina. W gruncie rzeczy bra

  ci odwagi.     Maleńki płomyk, który od dawna się tlił w zakamarkac

  jej duszy, strzelił jaśniejszym ogniem.   18

   -  Mam  to traktować jak wyzwanie?    -  Szczerze? Być może  w  niezbyt zręczny sposób  próbuję dodać ci odwagi.    Znalazła się w ciasnym rogu.    -  Powiedz prawdę. Przecież stykasz się z nimi na co  dzień. Miałabym jakąś szansę?    -  No pewnie! Dlatego mi się podobasz. Jesteś zupeł nie inna niż ci gangsterzy w ciemnych garniturach. Sam  też od nich odstaję, ale ty w porównaniu z nimi wyglądasz  niczym przybysz z odległej planety. Mogłabyś stanowić  świetną "kontrpropozycję", jak to powiadają w radiu.  Przyznaj się, naprawdę nie chcesz tego zrobić?    Odpowiedziała mu uśmiechem.    -  Hola... Wpychasz mi do głowy różne dziwne po mysły.    -  Zrealizuj je, Nino.    Elliott wstał i wziął ją za rękę.    -  Chodź -  rozkazał.    -  Dokąd?    -  Porozmawiamy  z Howardem  Spiro. Teraz. Przez weekend  możesz się rozmyślić.    -  Zwariowałeś? Nigdy nie miałam dość odwagi, żeby powiedzieć mu "dzień dobry"!    -  Spróbuj więc "dobry wieczór". O tej porze to bardziej stosowne.   -   A jeśli go nie ma?   -   Howard  Spiro znany jest każdemu przynajmniej z jednej rzeczy. NIGDY nie opuszcza biura.

19

 

Rozdział   3

  Serce Niny waliło jak oszalałe. Elliott wlókł ją niczym zbłąkaną jałówkę w głąb Siódmej Alei.   Co  to za szaleństwo? Godzinę temu była maleńkim trybikiem w ogromnej machinie i od dziewiątej do piątej pracowicie stukała w klawisze, pisząc zazwyczaj nieprzyjemne  listy w stylu: "Szanowny Panie NN,  czytałam Pańską sztukę i z całym szacunkiem radzę, by zajął się Pan czymś  innym. Z  poważaniem  i tak dalej". Teraz ten chłopiec - ten mężczyzna - wpychał ją w jaskrawy krąg światła ogólnego zainteresowania. Była zarazem przerażona i podekscytowana. W głębi serca zdawała sobie sprawę, że na to właśnie czekała. Wiatr wiejący już na dole na wyższych piętrach nabierał siły huraganu. Pod gabinetem Howarda  Spiro ciągle trwały wytężone działania.   Asystentka wiceprezesa Hilda Mamę, chudy babsztyl o wyglądzie papugi, znana po cichu przez wszystkich jako "Mnich Attyla", wydawała rozkazy tak samo energicznie jak o wpół do ósmej rano. Chociaż była zajęta, jej oczy robota w mig spostrzegły dwoje kosmitów w kory-

20

  tarzu. Innymi słowy, zobaczyła dwie znajome postacie,   które w najbardziej niewłaściwej chwili znalazły się   w niewłaściwym miejscu.     -  Nina i... jak ty się nazywasz?     -  Snyder.

    -  Właśnie, Snyder. Co was tu przygnało? Nie byliście  umówieni.

    Elliott heroicznie wziął na siebie ciężar dalszej rozmowy.     -  Nina chciała na chwilę widzieć się z panem Spi ro -  oznajmił grzecznie i ze spokojem, a Nina była pod  wrażeniem jego zachowania.

   -  Tak samo jak miliony innych. Jest zajęty.    -  Nie znajdzie nawet pięciu minut?    Attyla nie nawykła do nawet tak słabego oporu wobec  jej wyroków. Skrzyżowała ręce na piersiach i warknęła:    -  Nawet dwóch. Chyba  że mu o tym powiem.    -  A jedną? -  odważnie targował się Elliott.    -  Daj spokój, Snyder. Już wiem, dlaczego masz kiep skie notowania. Zabierz swoją dziewczynę i idź do domu.  Tu się pracuje.

   Nina wpadła w panikę.    -  Chodźmy, Elliott - błagała. - Nie dam sobie rady.    -  Nie, Nino. Nie zatrzymamy się na metr przed metą. - Popatrzył na cerbera w żeńskiej postaci i powiedział: - Panno Mamę, mogę pani zadać tylko dwa pytania?

  -   Owszem  -  burknęła, jakby chciała odpędzić zbyt natrętną muchę.

  -  A gdyby w tym momencie  prezydent Stanów Zjednoczonych zechciał zamienić kilka słów z Howardem... to znaczy z panem Spiro? Znalazłoby się pięć minutek dla generała Eisenhowera?

  Dźwięk wielkiego nazwiska oszołomił nawet Attylę.                                                21

 

  -  Oczywiście -   odparła w odruchu patńotyzmu.   -  A  zatem, Hildo, wiem  z najlepszego źródła, żd teraz nie przyjedzie. Mamy pięć minut dla Niny.   Hilda westchnęła, uznając się za pokonaną.   -  Po co  chcecie się widzieć z panem Spiro?   Nina i Elliott wymienili spojrzenia.   -  Chodzi  o przyszłość agencji - zaryzykował Elliott   -  Czyli  gramy w  tej samej drużynie. Mogę powie-B

dzieć wam  prawdę. Już wyszedł.                     -  Cudownie -  z ulgą westchnęła Nina.           -  Nie. - Elliott naciskał dalej. - Muszę pomówi™ z nim już teraz. Nie złapiemy go przez telefon?    Hilda, niczym hałaśliwy świder parowy, powtórzył

z uporem:    -  Wyjechał na cały weekend.    -  Zadzwońmy   do niego do domu.    -  Nie ma  go... - umilkła w samą porę.    Elliott wykorzystał okazję.    -  Na pewno  go tam nie ma. Zadzwonisz sama, cz]  mam  zajrzeć do spisu klientów i odszukać numer dl  pewnej blondynki, która ostatnio grała w...?    Attyla, zbita z tropu, częściowo odzyskała normain;  spokój ducha i wróciła na posterunek.    -  Dobrze, dobrze. Zaczekaj chwilę.    Zniknęła za drzwiami, ale słychać ją było tak wyraźni  jak megafony na dworcu Grand Central.    -  Nie  pytaj mnie, Howardzie - broniła się z zapz  łem. -  Co, do diabła, mam zrobić, żeby się ich pozbyć

    Zapadła cisza.     Nina z niepokojem spojrzała na Elliotta.     -  A  nie mówiłam?  Po co mnie  w to wciągnąłeś   Jeszcze chwila i stanę przed plutonem egzekucyjnym.

  22

    -  Nie upadaj na duchu - powiedział na pocieszenie.     Wróciła Attyla, pokonana, przeżywając gorycz porażki.     -  Chce z tobą mówić, Nino -  powiedziała i popa trzyła na Elliotta. - Tylko z tobą - dodała z naciskiem.  Nina podniosła słuchawkę telefonu stojącego na biurku  w  gabinecie.

   -   Dzień dobry, panie Spiro - zaszczebiotała słod ko. - Przepraszam za ten nagły alarm. Chcę jednak spytać,  czy mogłabym  dołączyć do obecnej grupy kandydatów...    Chwilę później przerwała połączenie i ze źle skrywa nym  uśmiechem  wyszła z gabinetu szefa. Dopóki byli  w pobliżu Hildy, nie zamieniła z Elliottem ani słowa.    -   Co powiedział? Co powiedział? - nie wytrzymał  Elliott, kiedy weszli do windy.

   Nina ruchem dłoni nakazała mu milczenie i wskazała  na przycisk w pobliżu drzwi.

   -  Krążą plotki, że Cy Temko kazał wmontować tam  mikrofon. Wolę się o tym nie przekonać.    Zanim wyszli do holu, Elliott już ledwo dyszał.    -  Co mówił?... Co? Co? Co?... - perkotałjak osza lała motorówka. Niemal klęknął przed Niną niczym zde sperowany petent.

  -   Powiedział, że da mi szansę. Mam się u niego stawić w poniedziałek o dziewiątej.   -   To cudownie! Co go przekonało?   -   Był niezwykle uprzejmy. Wspomniał, że... pod ten numer dzwonią jedynie producenci i dyrektorzy wielkich wytwórni filmowych. Taktownie dodał: "Podobasz mi się".   Elliott się uśmiechnął.

  -   Mnie  także, chociaż z całkiem innego powodu. Jesteś wolna dziś wieczór? Zapraszam cię na kolację.   -   Zupełnie wolna, panie Snyder. Wolna... jak ptaszek.

 

Rozdział   4

  Howard  Spiro był rozbawiony. Setki razy mijał Nim w korytarzu i nigdy na nią nie spojrzał, aż do czasu kiedy otrzymał jej "nieszczęsne" podanie.               :   Zapomniał nawet, że dwa lata temu przez dwa tygodnieM zastępowała jedną z jego sekretarek. Jawiła mu się jakoj myszka przypisana do konkretnej pracy. Nie widział nic co sprawiłoby, żeby nagle miał zmienić zdanie. Nina żeś swoim  spokojnym  usposobieniem nie nadawała się m przebojową agentkę.   -   Co się stało, że po tylu latach zapragnęłaś znaleźi się po drugiej stronie biurka?   -   Wcześniej nie byłam gotowa.   -   Skąd wiesz, że teraz jesteś?   -   W piątek rozmawiałam z Elliottem Snyderem...   -   Z Elliottem? - parsknął król agentów. Przywykł) do tego, żeby bez ogródek wyrażać swą opinię, nawet nie| próbował ukryć pogardy w głosie.   -   Trudno go nazwać Ryszardom  Lwie Serce -  zauważył. Przemknęło mu przez głowę, że jakimś dziwnynr

24

trafem lub na skrzydłach kismetu wpadło na siebie dwoje  najbardziej naiwnych i niezdarnych pracowników agencji.  Ledwie powstrzymał się od uwagi, że oboje powinni jak  najszybciej poszukać posady w jakimś innym miejscu,  lepiej pasującym do ich charakterów -  na przykład  w kwiaciarni.    Elliotta w myślach już  wyrzucił za drzwi. Nina  wciąż jednak była członkiem wspaniałej i wielkiej ro dziny Świata Show-biznesu i coś jej się należało za  lata wiernej służby. Poza tym Howard był po prostu  ciekaw, co też ta dziewczyna mogła naprawdę zdzia łać... przed nieuchronnym powrotem do  sekretariatu  i maszyny do pisania. Czasami jednak dobrze jest za cząć tydzień jakimś wysoce hojnym gestem. Zwłaszcza  że pod tym względem  Howard Spiro miał spore zaleg łości.    -  No, dobrze, Nino. Zawrzyjmy pewien układ. Szko lenie potrwa jeszcze co najmniej miesiąc. Możesz zacząć  od dzisiaj. Jeżeli weźmiesz urlop, pozwolę ci w połowie  kursu dołączyć do zespołu.    -  Zgadzam się -  odparła bez namysłu.    -  Wyśmienicie. Zaraz powiadomię kadry, żeby wpi sano cię na listę. A przy okazji, czym najbardziej byłabyś  zainteresowana?    -  Chyba teatrem.    -  Dobrze. Pogadam  z Martinem. Weźmie  cię pod  swoje skrzydła. Na pewno dopilnuje, byś odbyła rundę po dziale teatralnym. W ciągu najbliższej godziny czekaj na telefon od mojej sekretarki.    -  Dziękuję panu, panie Spiro. Nie będzie pan żałował.    Minęła pora wzniosłej łaskawości. Howard miał o wiele poważniejsze sprawy, więc bez dalszych czułości mruknął

                                                 25

 

"do widzenia" i przez interkom wezwał smoczycę, by wprowadziła pierwszą gwiazdę.   Elliott czekał pod drzwiami. Z podnieceniem krążył po pokoju, czym  doprowadzał  do obłędu wszystkie trzy sekretarki Howarda. Rzucił się w stronę Niny.   -   I co?   -   Przyjął mnie. Przynajmniej do świąt Bożego Narodzenia.   Tak  się ucieszył, że odruchowo przytulił ją do siebie.   -   Przepraszam - mruknął i odskoczył. - Chyba się zapomniałem.   -   Nic nie szkodzi. To bardzo miłe - odparła. - Dziękuję, że mnie namówiłeś.   Szybko  pocałowała go w policzek.   Jeżeli wziąć pod uwagę przydatność Niny i Elliotta do zawodu, to trzeba przyznać, że Howard Spiro miał całkowitą rację: oboje byli zbyt porządni. Ale i on po dwóch tygodniach spostrzegł dzielącą ich różnicę. Dla Elliotta brudne tajniki pracy stanowiły zupełną nowość. Co rusz doznawał gwałtownego  paraliżu moralnego, który uniemożliwiał mu  działanie. Nina odwrotnie, bardzo długo przypatrywała się odwiecznej wojnie  z bezpiecznego schronienia za maszyną. W  przeciwieństwie do Elliotta na  całe cztery tygodnie zapomniała o wrodzonej łagodności i jak równy z równym walczyła z szakalami. Nikt jednak nie wiedział, czy w razie potrzeby zmusi się do tego, aby  sięgnąć kłami do gardła przeciwnika. Była jedyną kobietą w zażartym zespole. Żadna z jej poprzedniczek nie wytrzymała ciągłej presji. Kilka z nich awansowało  do rangi asystentek, lecz na tym koniec. Jak na ironię, od początku pełniła funkcję sekretarki, więc pierwszy  i obowiązkowy etap miała praktycznie już za sobą.

26

Teraz jednak  podczas narady siadała między szefem i klientem. Czasami, chociaż bardzo rzadko, proszono ją o opinię.   Zaczęła od współpracy z Christopherem Bachrachem, starszym agentem średniego stopnia. Bachrach był całkowitym  zaprzeczeniem stereotypu hałaśliwego i wygadanego kupca. W  cichy i spokojny sposób pokierował dalszą kańerą takich tuzów, jak Tennessee Williams i młody  energiczny Neił Simon. Szczodrze dzielił się z Niną swym   wieloletnim doświadczeniem. W  czasie praktyki u jego boku poznała wielu początkujących - i kilku starszych wiekiem - dramaturgów, którym Chris-topher poświęcał równie wiele uwagi jak słynnym gwiazdorom. Bywało, że z jego polecenia Nina zapraszała trzech albo czterech z nich na jakiś wspólny obiad.   -   A nie będą się kłócić? - pytała.   -   Słuszne pytanie, Nino. Sęk w tym, że jest coś, co cenią więcej niż dumę. Najzwyczajniej w  świecie są głodni i nigdy nie odmówią dobrego poczęstunku.   W  takich wypadkach Nina uśmiechała się w duchu. Jej zdaniem  Christopher był człowiekiem o szczerozłotym sercu. Być może to sprawiało, że nie wspiął się wyżej po szczeblach kariery.   Sama  z kolei żyła i działała w myśl całkowicie indywidualnych reguł. W odróżnieniu od wszystkich rywali nie czuła nienawiści, podejrzeń i wzgardy wobec swoich klientów. Nie obmawiała ich za plecami. Jej emocje oscylowały pomiędzy  entuzjazmem a  szczerym uwielbieniem. Podziwiała aktorów - choć byli infantylni - i szanowała reżyserów, choć byli wszechwiedzący. Specjalne miejsce w sercu rezerwowała dla pisarzy, autorów i scenarzystów, bo dawno już wyczuła, że to właśnie oni

                                                   27

 

są najbardziej bezbronni i że im potrzeba wsparci i pomocy.   Pierwsza i najgorsza runda skończyła się przed Boźyn Narodzeniem. Wszyscy kandydaci, nie wyłączając Niny której darowano praktykę w głównej kancelarii, z niepo kojem czekali na wyrok. "Promocja" przychodziła w duż( szarej kopercie w postaci kartki ze słowami "Wesołyci Świąt!". Niektórzy więc obchodzili weselsze święta o< innych. Bezapelacyjnym prymusem   grupy  okazał si< Lenny Miller. Nie tylko otrzymał czek na równe tysią( dolarów, ale też zapewnienie, że po Nowym Roku rozpo cznie pracę asystenta pod okiem Howarda Spiro.   Powiodło  mu się? - pomyślała Nina, stojąc w długie kolejce po odbiór kopert.   Lenny Miller z triumfem pomachał czekiem w powietrzu i zatrąbił:   -   Popatrzcie! Moje pierwsze tysiąc zielonych! We sołych Świąt, kochany Lenny!   Nie czekał, co dostaną inni, lecz natychmiast pogna do telefonu, żeby zadzwonić do rodziców. Powiedział im, że za trzy lata wszyscy razem spędzą Boże Narodzenie na Florydzie, a za pięć - najwyżej pięć - również tam, tyle że w jego własnym domu.   Władcy  Świata Show-biznesu  na swój sposób lubili Ninę, chociaż nie mieli złudzeń co do jej przyszłości. Dostała trzysta pięćdziesiąt dolarów i angaż na młodszego agenta. Była tym rozczarowana, lecz nic nie mówiła, bo i tak miała dużo więcej szczęścia niż Elliott Snyder. Na jego twarzy malowała się gorycz porażki. W kopercie znalazł zaledwie pięćdziesiąt dolarów i ponurą wiadomość, że po wesołych świętach może co najwyżej z powrotem  się zgłosić na praktykę do kancelarii.

28

  Taki cios zdołałby powalić silniejszych od niego, a Elliott nie nadawał się na bohatera. Wszyscy jego rywale przed otwarciem koperty starannie się zamykali w męskiej toalecie. Elliott zaś, z charakterystyczną dla siebie naiwnością, od razu zajrzał do środka, jak tylko ją otrzymał. Kiedy biegł korytarzem w kierunku wucetu, łzy ciekły mu  strumieniem po policzkach.   Nina ledwie zdążyła złapać go za ramię.   -   Puść mnie. Porter -  zaszlochał. - Pozwól mi spokojnie wyskoczyć przez okno.   -   Nie rób tego. Jest zima, a ty nie masz palta. Daj mi najwyżej dziesięć minut, a wymienię ci dziesięć powodów, dla których warto żyć dalej.   Elliott zatrzymał się na chwilę. W głębi sali widział swoich dawnych kolegów  -  a wkrótce przełożonych - palących fajkę przyjaźni i dzielących się marzeniami. On już zaznał losu gorszego od śmierci. Nie nadawał się na agenta i przy wszystkich zwyczajnie się rozbeczał.   A  jednak jej słowa przywróciły mu chęć do  życia. Masz  rację, Nino. Jeszcze im kiedyś dokopię. Zmusił się do uśmiechu. "Potrafisz czynić cuda, mała", szepnął.   -   To śmieszne - wyznał  po pewnym  czasie, wciąż z wilgotnymi oczami, popijając koktajl Manhattan, który mu  postawiła Nina. - By...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin