ALESSANDRO BARICCO OCEAN MORZE Prze�o�y�a Halina Kralowa CZYTELNIK Warszawa 2001 W ??] Redaktor serii j Aleksandra Ambros Tytu� orygina�u w�oskiego Oceano mar� � 1993 RCS Rizzoli Libri S.p.A., Milano Opracowanie graficzne Zbigniew Czarnecki Redaktor Anna Mencwel Redaktor techniczny Hanna Or�owska Korekta Barbara Chlabicz � Copyright for the Polish translation by Halina Kralowa, 2001 � Copyright for the Polish edition by Sp�dzielnia Wydawnicza �Czytelnik", Warszawa 2001 ISBN 83-07-02809-4 Molly, mojej kochanej przyjaci�ce Ksi�ga pierwsza HOTEL ALMAYER ? Piasek jak okiem si�gn��, mi�dzy ostatnimi pag�rkami a morzem � morzem � w zimnym powietrzu popo�udnia, kt�re ju� prawie min�o, b�ogos�awione przez wiatr wiej�cy zawsze z p�nocy. Pla�a. I morze. Mog�oby to by� czym� doskona�ym � obrazem dla boskich oczu � �wiatem, kt�ry przytrafi� si� i tyle, niemym istnieniem wody i ziemi, dzie�em sko�czonym i dok�adnym, prawd� � prawd� � ale i tym razem mamy to zbawcze ziarenko ludzkie, kt�re psuje mechanizm raju, drobiazg, kt�ry sam z siebie wystarcza, by wstrzyma� ca�y wielki aparat bezlitosnej prawdy, nic nie znacz�cy okruch tkwi�cy w piasku, niedostrzegaln� rys� na powierzchni �wi�tego obrazu, drobn� anomali� na doskona�o�ci bezkresnej pla�y. Widziany z daleka by�by tylko czarnym punkcikiem. Zarys m�czyzny i sztalug w pustce. Sztalugi przymocowane s� cienkimi linkami do czterech le��cych na piasku kamieni. Chwiej� si� niedostrzegalnie na wietrze, kt�ry wci�� wieje z p�nocy. M�czyzna ma wysokie buty i obszer- 9 n� kurtk� ryback�. Stoi na wprost morza obracaj�c w palcach cienki p�dzel. Na sztalugach � p��tno. Jest jak wartownik � to trzeba zrozumie� � strzeg�cy tego skrawka �wiata przed milcz�c� inwazj� doskona�o�ci, ma�a rysa naruszaj�ca t� widowiskow� scenografi� istnienia. Bo tak jest zawsze, wystarczy cie� cz�owieka, by zachwia� spokojem tego, co, cho� mog�o za chwil� ju� sta� si� prawd�, pozostaje nadal czekaniem i znakiem zapytania tylko dzi�ki niesko�czonej w�adzy tego cz�owieka, kt�ry jest w�sk� szczelin�, ma�ymi drzwiczkami otwartymi na rzek� historii i ogromny rejestr zdarze� mo�liwych, bezkresnym rozdarciem, cudownym ci�ciem, �cie�k� wydeptan� tysi�cami krok�w, gdzie nic ju� nie mo�e by� prawdziwe, ale za to wszystko jest � tak jak s � kroki tej kobiety, kt�ra, owini�ta liliowym p�aszczem, z odkryt� g�ow� przemierza powoli pla�� wzd�u� linii przyboju, przecinaj�c od prawej ku lewej zatracon� ju� doskona�o�� wielkiego obrazu, by, pokonawszy odst�p, jaki dzieli j� od m�czyzny przy sztalugach i znalaz�szy si� o kilka krok�w od niego, tu� obok, zatrzyma� si� jakby nigdy nic � i milcz�c patrze�. M�czyzna nawet si� nie odwr�ci. Nadal wpatruje si� w morze. Cisza. Od czasu do czasu zanurza p�dzel w miedzianym kubku i przeci�ga nim lekko po p��tnie. W�oski p�dzla pozostawiaj� za sob� cie� ledwie ciemniejszego koloru, kt�ry wiatr natychmiast osusza dobywaj�c na wierzch pierwotn� biel. Woda. W miedzianym kubku jest 10 tylko woda. A na p��tnie nic. Nic, co by mo�na zobaczy�. Wieje jak zwykle wiatr z p�nocy i kobieta owija si� szczelniej liliowym p�aszczem. � Plasson, pracuje pan tu ju� tyle dni. Po co nosi� ze sob� te wszystkie farby, skoro nie ma ich pan odwagi u�y�? To jakby wyrywa go ze snu. To musia�o go uderzy�. Odwraca si� i patrzy na twarz kobiety. Ale kiedy zaczyna m�wi�, jego s�owa nie s� odpowiedzi�. � Prosz� si� nie rusza� � m�wi. Po czym zbli�a p�dzel do twarzy kobiety, waha si� przez chwil�, opiera go na jej wargach i przesuwa powoli od jednego k�cika ust do drugiego. W�oski barwi� si� karminow� czerwieni�. On patrzy na nie, zanurza p�dzel lekko w wodzie i podnosi wzrok ku morzu. Na wargach kobiety zostaje cie� smaku, kt�ry ka�e jej pomy�le�: �woda morska, ten cz�owiek maluje morze morzem" � i jest to my�l wywo�uj�ca dreszcze. Ona od dawna ju� zawr�ci�a i zn�w zacz�a odmierza� ogromn� pla�� matematycznym r�a�cem swoich krok�w, gdy wiatr, przebieg�szy po p��tnie, osuszy� �lad r�owego �wiat�a unosz�cego si� samotnie na bieli. Mo�na by godzinami patrze� na to morze, na to niebo, na to wszystko, ale nie znalaz�oby si� nic w tym kolorze. Nic, co by mo�na zobaczy�. Przyp�yw w tych stronach podnosi si�, zanim zapadnie zmrok. Troch� wcze�niej. Woda otacza m�czyzn� i jego sztalugi, chwyta go powoli, lecz ii precyzyjnie, a oni tkwi� nieporuszenie, jak miniaturowa wyspa czy dwug�owy wrak. Plasson, malarz. Co wiecz�r, tu� przed zachodem, gdy woda si�ga mu ju� do serca, przyp�ywa po niego ��dka. Zgodnie z jego wol�. Wsiada do ��dki, �aduje na ni� sztalugi i reszt� i pozwala si� odwie�� do domu. Wartownik odchodzi. Spe�ni� sw�j obowi�zek. Niebezpiecze�stwo min�o. Ga�nie w zachodzie �wi�ty obraz, kt�remu znowu nie uda�o si� sta� �wi�tym. Wszystko przez tego cz�owieka i jego p�dzle. A teraz, kiedy odszed�, nie ma ju� czasu. Ciemno�� zawiesza wszystko. W ciemno�ci nic nie mo�e sta� si� prawd�. 2 ...tylko z rzadka, i w taki spos�b, �e niekt�rzy na jej widok m�wili po cichu � To j� zabije lub � To j� zabije albo � To j� zabije czy nawet � To j� zabije. Naooko�o same wzg�rza. Moja ziemia, my�la� baron Carewall. 12 To w�a�ciwie nie choroba, mo�na by tak pomy�le�, ale to co� mniej, je�li ma jak�� nazw�, musi by� bardzo ulotna, ledwie j� wym�wisz � znika. � Kiedy by�a dzieckiem, pewnego dnia przychodzi �ebrak i zaczyna �piewa� �a�osn� piosenk�, piosenka p�oszy kosa, kt�ry zrywa si� do lotu... � ...p�osz�c turkawk�, kt�ra zrywa si� do lotu z furkotem skrzyde�... � ...furkot skrzyde�, �aden ha�as... � ...b�dzie ju� z dziesi�� lat... � ...turkawka przelatuje pod jej oknem, to trwa chwil�, nie wi�cej, a ona podnosi oczy znad zabawek i nie wiem, pad� na ni� strach, blady strach, to znaczy, chc� powiedzie�, wygl�da�a nie jak kto�, kto si� boi, ale jak kto�, kto ma zaraz znikn��... � ...furkot skrzyde�... � ...kto�, z kogo uchodzi dusza... � ...dasz wiar�? S�dzili, �e uro�nie i wszystko przejdzie. Ale na razie w ca�ym pa�acu rozk�adali dywany, bo, naturalnie, w�asne kroki budzi�y w niej l�k, wsz�dzie bia�e dywany, kolor, kt�ry by jej nie rani�, bezg�o�ne kroki i �lepe kolory. W parku dr�ki bieg�y koli�cie, z jednym zuchwa�ym wyj�tkiem dw�ch alejek, kt�re wi�y si� zataczaj�c mi�kkie, regularne �uki � psalmy � i to jest ju� bardziej uzasadnione, bo istotnie wystarczy by� cho� troch� wra�liwym, by zrozumie�, �e w ka�dym �lepym zau�ku mo�e si� czai� zasadzka, a w dw�ch krzy�uj�cych si� drogach geometryczna i dosko- 13 na�a przemoc, wystarczaj�ca, by przerazi� kogo�, kto posiada prawdziw� wra�liwo��, a tym bardziej j�, kt�ra w�a�ciwie nie tyle posiada dusz� wra�liw�, co, nazywaj�c rzecz po imieniu, jest ofiar� wra�liwo�ci wymykaj�cej si� wszelkiej kontroli, wra�liwo�ci, co wybuch�a raz na zawsze w jakim� momencie jej wewn�trznego �ycia � niewiele znacz�cego u tak ma�ej dziewczynki � a potem niewidocznymi drogami dotar�a do serca, i do oczu, i do r�k, i wsz�dzie, niczym choroba, kt�ra nie jest nawet chorob�, jest czym� mniej, je�li ma jak�� nazw�, musi by� bardzo ulotna, ledwie j� wym�wisz � znika. Dlatego dr�ki w parku bieg�y koli�cie. Trzeba te� pami�ta� o historii Edela Truta, kt�ry w ca�ym kraju nie mia� sobie r�wnych w tkaniu jedwabiu, i dlatego zosta� wezwany przez barona pewnego zimowego dnia, gdy �nieg le�a� na wysoko�� dziecka i mr�z by� nie z tej ziemi; dotrze� tam to istne piek�o, ko� dymi, brnie na o�lep przez �nieg, sanki dryfuj� z ty�u, je�li za dziesi�� minut nie b�d� na miejscu, chyba przyjdzie mi umrze�, jakem Edel, umr�, a na dodatek nie dowiem si� nigdy, co takiego wa�nego ma mi, u diab�a, pokaza� baron... � Co widzisz, Edel? Baron stoi w pokoju c�rki przed d�ug� �cian� bez okien i m�wi cicho, ze staro�wieck� s�odycz�. � Co widzisz? Burgundzka tkanina, dobry gatunek, widoczki jak inne, dobra robota. � To nie s� byle jakie widoczki, Edel. A przynajmniej nie dla mojej c�rki. Jego c�rka. To rodzaj zagadki, ale trzeba si� postara� zrozumie�, pu�ci� w ruch fantazj�, zapomnie� o tym, co si� wie, aby wyobra�nia mog�a w�drowa� bez przeszk�d, wnikn�� w g��b rzeczy i zobaczy�, �e dusza nie zawsze jest diamentem, �e czasem jest jedwabnym welonem � to mog� zrozumie� � wyobra� sobie welon z przezroczystego jedwabiu, byle co mo�e go rozedrze�, nawet spojrzenie, i pomy�l o d�oni, kt�ra go ujmuje � d�oni kobiecej � tak � porusza si� wolno i �ciska go w palcach, ale �cisn�� to ju� za du�o, unosi go, jakby nie by�a d�oni�, lecz powiewem wiatru, i zamyka w palcach, jakby to nie by�y palce, lecz... � jakby to nie by�y palce, lecz my�li. Ot� to. Ten pok�j to w�a�nie ta r�ka, a moja c�rka jest jedwabnym welonem. Tak, zrozumia�em. � Nie chc� wodospad�w, Edel, ale spok�j jeziora, nie chc� d�b�w, lecz brzozy, a te g�ry w g��bi musz� si� zmieni� w pag�rki, dzie� w zach�d, wiatr w powiew, miasta w wioski, zamki w ogrody. I je�li ju� musz� by� jastrz�bie, niech b�d� przynajmniej w locie, i daleko. Tak, zrozumia�em. Jest tylko jedna sprawa: a ludzie? Baron milczy. Przygl�da si� tym wszystkim postaciom z ogromnej tkaniny, po kolei, jakby chcia� us�ysze� ich zdanie. Przechodzi od �ciany do �cia- 15 ny, ale nikt nic nie m�wi. Jak mo�na si� by�o spodziewa�. ?� Edel, czy mo�na zrobi� ludzi, kt�rzy nie czyni� z�a? O to, w stosownej chwili, powinien spyta� tak�e Boga. -� Nie wiem. Ale spr�buj�. W warsztacie Edela Truta pracowano przez wiele miesi�cy, zu�ywaj�c sprowadzone przez barona kilometry jedwabnej prz�dzy. Pracowano w milczeniu, bo, jak m�wi Edel, w osnow� tkaniny musi wnikn�� cisza. Jak ka�da inna ni�, tyle �e niewidoczna. Ale prawdziwa. Wi�c pracowano w milczeniu. Wiele miesi�cy. Potem pewnego dnia do pa�acu barona przyjecha� w�z, a na wozie by�o arcydzie�o Edela. Trzy ogromne bele materia�u, kt�re wa�y�y tyle, co krzy�e na procesji. Poniesiono je schodami w g�r...
Biluklb