sciany malowane w obloki.txt

(43 KB) Pobierz
I

   
   Co było nie w porzšdku.
   Sprawa przedstawiała się doć kłopotliwie i nie mówiono o niej głono. Z dawnych lat nie przechowały się żadne przekazy pisemne, bo nikt ich po prostu nie robił. Jedynym pewnikiem jest to, że rzecz nabrała rozgłosu po pierwszej wyprawie Kolumba i stała się publicznš tajemnicš. Mówiono o niej półgębkiem, ukradkiem rozglšdajšc się na boki, by przypadkiem nikt postronny nie zdołał podsłuchać. Zbyteczna to była ostrożnoć, niczemu nie służšca, wszyscy bowiem wiedzieli, o co chodzi. Jednak sytuacja była do tego stopnia idiotyczna, że ludzie nie odważali się rozmawiać głono w obawie przed omieszeniem. Ta powszechna zmowa milczenia trwała oczywicie do czasu. Każda cierpliwoć ma swoje granice, nawet tak obszerna, jak cierpliwoć całej ludzkoci. Ale wróćmy do poczštków, do pierwszego powiewu niesamowitej, a bezsensownej tajemnicy.
   
   
   Tłumy żegnały dzielnego żeglarza, gdy jego statki wypływały w rejs. Maleńki port w Palos ledwo zdołał pomiecić żšdnych sensacji gapiów. Przeżarte morskš solš deski pomostów trzeszczały ostrzegawczo, niebezpiecznie uginajšc się pod ciężarem ciekawych. Sporo osób przypłaciło owš ciekawoć przymusowš kšpielš, nie zwracano jednak na to uwagi. Chwila była przecież historyczna i niepowtarzalna... Obecnoć tutaj przynosiła każdemu niewštpliwy zaszczyt, nawet mimo zamoczenia się w cuchnšcych rybami i zjełczałym olejem wodach portu. Będzie co opowiadać wnukom.
   Oto sam wielki Krzysztof Kolumb wyruszył na swš najsłynniejszš wyprawę. Wersja oficjalna głosiła, że jest to ekspedycja poszukujšca nowej drogi do Indii, lecz wszyscy dokładnie wiedzieli, o co chodzi i mrugali do siebie porozumiewawczo. Mrugali i mieli się radonie, częć bowiem przyszłej sławy Kolumba miała spłynšć na nich - na naród hiszpański, choć w rzeczywistoci bohaterski żeglarz był Włochem. Nikt teraz o tym nie pamiętał i kiedy Kolumb pojawił się u szczytu uliczki, stromo zbiegajšcej wprost na molo, rozentuzjazmowany tłum wprost oszalał. Owacjom nie było końca. Czapki poleciały w górę, a osłabione emocjš damy wysokich rodów - w dół. Naręcza rzucanych zewszšd kwiatów usłały nadbrzeże, okrywajšc barwnym całunem stosy jakże niestosownych rybich odpadków. Żeglarz kroczył twardym, prawdziwie męskim krokiem, wzniesionš dłoniš niedbale pozdrawiajšc żegnajšcych go ludzi. Za nim podšżała delegacja królewska i przedstawiciele duchowieństwa. Kiedy stanšł wreszcie na mostku "Sama Marii", euforia sięgnęła zenitu. Teraz mdlały nawet zwyczajne mieszczki. Chciał powiedzieć parę słów na odjezdnym, ale pojšł, iż nie zdoła przekrzyczeć tłumu, więc zerwał tylko z głowy zdobny piórami kapelusz i pomachał nim nad głowš. Arcybiskup, niezdarnie ocierajšc napływajšce mu do oczu łzy szczerego wzruszenia, spryskał kropidłem burtę statku, zabrzmiały pierwsze komendy i cumy zostały zwolnione. Sprawnie wcišgnięte żagle wydęły się w podmuchu wiatru i okręt poczšł odpływać. Piękna to była chwila. Nawet sam Wielki Inkwizytor, który też przybył na uroczystoć, wydawał się poruszony. Podobno chlipał, ukrywszy twarz w obszernym rękawie. Tak twierdzili ci, co stali najbliżej. Inni, zapewne przez złoliwoć, mówili, że po prostu pod osłonš rękawa notował nazwiska tych, którzy nie wiwatowali bšd wiwatowali z mniejszym zaangażowaniem. Ci, co tak mówili, znikli zresztš wkrótce w tajemniczych okolicznociach i słuch o nich zaginšł. Ale to sš nieistotne drobiazgi. Ogólnie rzecz bioršc wszyscy byli poruszeni wzniosłociš wydarzenia. W tym bowiem momencie ludzkoć wkroczyła w epokę wielkich odkryć geograficznych i intensywnej eksploracji nowych lšdów.
   Tak się przynajmniej wydawało.
   
   
II

   
   Królowa była w złym humorze. Obudziła się z bólem głowy, a i hemoroidy dawały się jej we znaki. Gniewnymi pomrukami poganiała garderobianš, której z popiechu plštały się palce przy licznych zapięciach królewskiego stroju.
   - Szybciej, niedorajdo. Grzebiesz się jak mucha w smole. Dzi dzień audiencyjny, od godziny powinnam być w sali tronowej. - Tuż, momencik, Wasza Wysokoć. Chmurny dzi dzień i słabo widać - usprawiedliwiała się garderobiana.
   - Zostaw już to - królowa Izabela odepchnęła dłonie układajšce fałdy przy rękawach. - Na drugi raz postaraj się o wiece, jeżeli ci za ciemno. A za opieszałoć i bezmylnoć potem się z tobš policzę. - Ruszyła do drzwi. Garderobiana rzuciła się za niš i wyprzedzajšc swojš paniš otwarła przed niš podwoje, przysiadajšc w głębokim dygu i opuszczajšc nisko głowę na znak pokory. Królowa zmierzyła jš ostatnim wyniosłym spojrzeniem i wyszła na korytarz. Z zalegajšcego tam półmroku wyskoczył jak diabeł z pudełka jej osobisty sekretarz don Miguel Fernando Gomez del Giordani y Ortega, drobny, chuderlawy człowiek o wiecznie rozbieganych oczkach. Podbiegł do królowej i pochylił się w ukłonie. Otwierał włanie usta, zamierzajšc co powiedzieć, lecz królowa uprzedziła jego słowa.
   - Daj spokój powitaniom. Mów od razu, co tam mamy na dzisiaj - i nie czekajšc na odpowied podšżyła korytarzem w kierunku sali tronowej. Sekretarz podreptał pół kroku za niš, przerzucajšc plik trzymanych w ręku papierów i przymilnym głosem referował szybko:
   - Sporo się tego na dzi nazbierało, Wasza Królewska Moć. Będzie ambasador angielski w sprawie incydentu przy Gibraltarze, zatopilimy przez pomyłkę ich statek handlowy, hi-hi - zachichotał niezręcznie. - Kupiec z Grecji, oferujšcy tanie dostawy halabard, ma list polecajšcy od naszego przedstawiciela na Cyprze, nowy poseł francuski pragnie złożyć listy uwierzytelniajšce.
   Królowa zdawała się tego wszystkiego nie słuchać. Była wciekła. le ułożone zakładki sukni wpijały się jej w plecy, a zbyt mocno wykrochmalona kryza bolenie obcierała szyję. Ciemne chmury zbierały się nad głowš garderobianej.
   Sekretarz przerwał na moment, chrzšknšł i cišgnšł dalej nieszczerym tonem:
   - Ach, byłbym zapomniał, pragnie się też pokłonić Waszej Wysokoci pewien szlachcic z Kordoby. Chciał błagać o ułaskawienie swego syna, skazanego na mierć przez trybunał królewski. To dzielny człowiek, prawdziwie oddany dworowi, jeden z najwierniejszych sług Waszej Wysokoci. Jego ród od wieków składał dowody najgłębszego patriotyzmu i wielce się zasłużył w wielu wojnach.. Jeli za chodzi o tego nieszczęsnego skazańca... - głos sekretarza stał się jeszcze bardziej przypochlebny. Sowita łapówka, obcišżajšc jego kieszenie, dodawała giętkoci językowi. Spodziewał się nastawić przychylnie królowš i wieczorem odebrać drugš częć obiecanego przez petenta wynagrodzenia.
   - Otóż ten biedak po prostu popił sobie zbyt dużo, cóż, jest młody i nierozważny, może trochę zbyt impulsywny, ale to przecież przywilej wieku, i zabił w jakiej drobnej utarczce trzech szlachciców, przypadkowych zupełnie szaraczków. Całe to wydarzenie można by właciwie pucić w niepamięć...
   - Bydlę - wycedziła królowa przez zacinięte usta, nie wiadomo pod czyim adresem. Sekretarz zmartwiał. Teraz dopiero zauważył gniewny grymas na twarzy władczyni. Była w wyranie niedobrym usposobieniu. W podobnym stanie ducha zwykła każdego, kto jej się naraził, skazywać na oćwiczenie, bez względu na urodzenie i stanowisko.
   Trudno - pomylał don Miguel - trzeba dać spokój sprawie i zwrócić pienišżki. Innym razem to sobie odbijemy...
   Królowa Izabela doszła do drzwi sali tronowej, zatrzymała się na chwilę, poprawiła kryzę i wysyczała pod nosem długie i skomplikowane przekleństwo, za które więta Inkwizycja bez mrugnięcia skazałaby jš na stos albo przynajmniej na łamanie kołem. Stojšcy przy drzwiach halabardnik, dosłyszawszy fragment tej wypowiedzi, wytrzeszczył ze zdumienia oczy, ale pomny swych obowišzków nie uczynił żadnego zbędnego gestu, tylko chwycił za klamkę i wejcie przed królowš stanęło otworem.
   Sala była już pełna. Jak zwykle w dniu audiencyjnym zebrał się cały dwór, łšcznie z zagranicznymi poselstwami. Wszyscy obecni pochylili się w powitalnym ukłonie i zastygli w bezruchu. W ciszy, która zapadła, wyranie było słychać szuranie obszernych królewskich sukien, wlokšcych się po podłodze. Królowa zbliżyła się do tronu i zasiadła na nim, nie zaszczyciwszy spojrzeniem siedzšcego obok króla. On też jej się naraził. Dzi w nocy. Stary fajtłapa.
   Po zajęciu przez władczynię miejsca zebrani wyprostowali się i na sali podniósł się leciutki gwar. Stojšcy obok tronowego podwyższenia herold wysunšł się nieco ku przodowi i włanie otwierał usta, zamierzajšc zapowiedzieć pierwszego interesanta, gdy przerwał mu ruch i zgiełk, jaki zapanował przy widniejšcym w głębi wejciu dla dworu. Człowiek, w którym rozpoznano królewskiego gońca, przedarł się przez tłum i przebiegłszy salę padł na kolana, u podnóża tronu. Dyszał ciężko.
   - Cóż się stało? - królowa wychyliła się do przodu. - Co takiego zaszło, że omielasz się zakłócać przebieg audiencji? Mów, bo każę cię oćwiczyć!
   - Wasza Wysokoć - wycharczał goniec. - Cristobal Colon!!!
   - Co, Colon...
   - Już wrócił! - dramatycznie podniósł głos przybyły.
   - Jak to wrócił? - nie zrozumiała królowa. - Po dwóch tygodniach? Przecież dopiero co wypłynšł?
   - Może zapomniał nakarmić kanarka? - wtršcił siedzšcy na podłodze trefni.
   - Dwa tuziny batów! - krzyknęła królowa. - I to już! Dwaj halabardnicy rzucili się do błazna i chwyciwszy go pod pachy wyprowadzili z sali. Nie opierał się zbytnio, żeby przypadkiem nie zwiększyć kary. Wród zebranych podniósł się głony szmer rozmów. Poruszenie było ogólne. Kolumb miał powrócić dopiero w lutym przyszłego roku.
   - Więc gdzie on jest? - niemiało zapytał król. Małżonka zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem i syknęła ze złociš:
   - Nie wtršcaj się. To moja sprawa. Ja zorganizowałam tę wyprawę. A ty nie podsłuchuj, tylko odpowiadaj! - zwróciła się do gońca.
   - Jest tu! Włanie idzie!
   Wzrok zebranych powędrował ku tyłowi sali. Stojšcy n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin