Roz 23.doc

(53 KB) Pobierz

Roz. 23

 

http://qukaczmarczyk.wrzuta.pl/audio/aFMMkZLNZ1B/wordplay_-_jason_mraz

*E
Kolejny tydzień był równie wspaniały jak poprzedni. Co prawda, unikałem Mike’a jak ognia, gdyż jego wzrok zabijał, ale to zbytnio nie niszczyło mojego nastroju. Byliśmy z Bellą nierozłączni. Los chciał, że chodziliśmy do jednej klasy, siedzieliśmy w jednej ławce, a uczyliśmy się wspólnie w jednym pokoju. Alice nawet zaproponowała mi, że mogę przenieść swoje ubrania do jej szafy. Obiecała, że zrobi w niej dla mnie miejsce. Dzięki temu, zaoszczędziłbym mnóstwo czasu. Już sobie wyobrażam, jak wyrzuca połowę swoich ciuchów, tylko po to, by kupić tuzin nowych.
Bella, jak to Bella. Publicznie nieokazywała swoich uczuć. Była sarkastyczna, czasem nawet wredna, ale gdy zostawaliśmy na osobności, stawała się aniołem z mych snów. Dopiero wtedy wrota, które zazwyczaj broniły wejścia do jej duszy, runęły niczym mur berliński, abym mógł dotrzeć do jej serca.
To co uwielbiałem w naszym związku, to to, że nigdy niczego nie udawaliśmy. Nigdy nie używaliśmy sztucznych zwrotów w stosunku do siebie. „Kotku” czy „kochanie”, nigdy nie przeszło mi przez gardło. Za to ja zawsze byłem kretynem i idiotą, a ona mendą lub techno lady. Nie cierpiała gdy tak do niej mówiłem, przez co zawsze obrywałem palcem w brzuch. Nigdy też, nie okazywaliśmy w szkole tej „cielesności” między nami. Oboje zgodnie twierdziliśmy, że nie jest to miejsce na tego typu pokazy. Tak więc, od ósmej rano, aż do piętnastej, musiałem zadowolić się trzymaniem dłoni mojej mendy. Oczywiście, zawsze przy tym towarzyszył mi przeszywający dreszcz, który nasilał się, jak tylko dłużej przebywaliśmy ze sobą. Kochałem to uczucie.
W następny piątek pojechałem do hotelu Carlisle’a, gdyż jak powiedział przez telefon, ma mi coś ważnego do powiedzenia. Wieczorem, gdy siedziałem w salonie jego apartamentu, usłyszałem dzwonek. Ponieważ tata wciąż nie otwierał, postanowiłem go wyręczyć. Podniosłem się z kanapy. Gdy otworzyłem drzwi, moim oczom ukazała się… moja dyrektorka. Zaprosiłem ją grzecznie do środka, a następnie usadziłem w salonie. Gdy do pokoju wszedł Carlisle, który w końcu przerwał panującą w pokoju ciszę. Ojciec przywitał Esme czułym pocałunkiem, a następnie zwrócił się w moją stronę.
- Usiądź Edward – rozkazał. Coraz bardziej mnie to wszystko niepokoiło. Miał wyjątkowo zdenerwowaną twarz. Tak jakby się czegoś obawiał. – Chciałbym powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Zaprosiłem również Esme, bo ma bezpośredni wpływ na moją decyzję. – Tu uśmiechnął się do naszego gościa. – Więc nie będę dalej owijał w bawełnę… Zamierzam kupić dom i zostać tu na stałe.


*B
http://buziaczek0804.wrzuta.pl/audio/5NbroESx4Wr/muse_-_sunburn

Szłam z Edwardem między jakimiś skałami. Ed kurczowo trzymał mnie za rękę, nie chcąc jej puścić choćby na chwilkę. Tak przeciskaliśmy się między szczelinami, wciąż kierując się w stronę światła.
Nagle zniknął. Zaczęłam gorączkowo rozglądać się wokoło, próbując odnaleźć jakikolwiek znak, w którą stronę się udał. Jednak bez rezultatu. Postanowiłam ponownie iść w stronę światła. Droga z początku wydawała się trudna, ale w końcu pokonałam całą trasę i znalazłam się w dolinie. Byłam między dwoma wielkimi górami. Widok był niesamowity. Po jednej stronie płynął potok, który nie był zbyt głęboki, ale bardzo rwący. Po drugiej stronie znajdowała się łąka, z blado różowymi i niebieskimi kwiatkami. Całość była otoczona skałami, z których można było wydostać się tylko jedną drogą: tą z której przyszłam.
Rozglądając się nerwowo, zauważyłam śmiejącą się do mnie postać. Po drugiej stronie potoku stał Edward. Podeszłam bliżej i z dezaprobatą pokiwałam głową, co on skwitował swoim zawadiackim uśmiechem. Następnie pokiwał palcem na znak, abym podeszła do niego bliżej.
Próbując przeskoczyć potoczek, wpadłam do niego. Zaczęłam krzyczeć i wołać o pomoc, gdy porwał mnie w jakieś egzotyczne gęstwiny. Światło z trudem przedzierało się przez korony drzew. Jednak ratunek nie przychodził z nikąd. Nagle poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramię. Obróciłam się gwałtownie i….
Obudziłam się cała mokra od zimnego potu. „To był tylko sen” powtarzałam sobie w duchu. Rozejrzałam się po swoim pokoju, gdzie jedynie po konturach mogłam rozróżnić przedmioty od swoich współlokatorek. Była 4.03, za chwilę wstanie słońce. Wygramoliłam się niezdarnie z zawiniętej wokół mnie kołdry i spojrzałam na wyświetlacz komórki. Para nastolatków uśmiechała się do mnie. Edward jak zwykle wyszedł na zdjęciu pięknie. Przy nim zawsze wyglądałam okropnie. Nie miałam jednak zamiaru skarżyć się na to. Świadomość, że jest gdzieś niedaleko mnie, sprawiała, że czułam się spokojna i bezpieczna.
Nie było przez cały weekend. Napisał jedynie, że wszystko mi opowie, gdy wróci, gdyż dobre nowiny przekazuje się tylko na żywo. Nie chciałam się z nim kłócić, ale w środku paliło mnie z ciekawości.
Udałam się w stronę łazienki. Dziś przynajmniej nie musiałam się spieszyć. Gorąca woda pod prysznicem, powoli zmywała ze mnie lepką substancję, dzięki czemu czułam się coraz lepiej. Zaczęłam zastanawiać się, jakby to było, gdyby Edward faktycznie zniknął z mojego życia. Z trudem przypomniałam sobie strach, jaki przeżywałam podczas snu. Jak się czułam, jak nigdzie go nie było. Gdy daremnie próbowałam go odnaleźć. Pomimo ciepła, które po mnie spływało, moje ciało przeszył zimny dreszcz. Nie wyobrażam sobie tego, by miało go nie być. Nie teraz, kiedy jest tak wspaniale.
Z łazienki wyszłam po około godzinie. W tym czasie zdążyłam dokładnie ogolić nogi, pomalować paznokcie u stóp i wyregulować brwi. Z reguły, nigdy nie miałam na to czasu. Lekcje miały zacząć się, za równe trzy godziny, a ja byłam praktycznie gotowa. Pomimo, że byłam już ubrana, z powrotem wpakowałam się do łóżka. Wzięłam do ręki, wczoraj rozpoczętą książkę „Trzej Bracia” Nory Roberts i zaczęłam czytać.
W połowie czternastego rozdziału moja komórka zaczęła wibrować. Nawet nie zauważyłam, że minęły już dwie godziny. „Wiem mendo, że pewnie Cię to zdziwi, ale dziś zabieram Cię na romantyczną kolację. Do 19”. No tak. Kolacja. To takie banalne! Dziś mu powiem!
- Alice! Ros! – krzyknęłam, by obudzić przyjaciółki. –Dziś idziemy na wagary - dodałam, gdy spojrzały na mnie, nieprzytomnym wzrokiem.

**

- Przymierz tą – rozkazała Rosalie, podając mi kolejną sukienkę.
- Nie ma mowy! – krzyknęła na nią zdegustowana Alice. – Ona nie idzie na studniówkę. Wybiera się na kolację. Ma być elegancko, ale bez przesady! – Machnęła ręką i odeszła. Rosalie przewróciła oczami i odwróciła się, by odwiesić sukienkę na swoje miejsce. Gdy rano pokazałam dziewczyną sms’a od Edwarda, obie zaczęły podskakiwać i snuć przeróżne domysły, co może mi powiedzieć.
- Może chce się oświadczyć! – zapiszczał chochlik.
- Zwłaszcza, że są niecały miesiąc ze sobą – odpowiedziała jej Rosalie
- Ale to nie zmienia faktu, że się kochają!
- Edward i oświadczyny? No daj spokój. – Blondynka zaczęła stukać się w czoło. – Tu chodzi na pewno o coś innego – zwróciła się w moją stronę. – Napiszesz nam pod stolikiem, jak tylko się dowiesz, co jest grane?
- Oczywiście – odparłam. Po jakimś czasie, Alice stwierdziła, że ona nie ma żadnej sukienki na tą okazję, i że nie podejrzewa, bym ja sama taką posiadała. Tak więc stałam teraz półnaga, w przymierzalni w najlepszej galerii w Portsmouth i mierzyłam przedziwne sukienki.
- Trzymaj tą – rozkazała Alice podając mi białe cudo za kolano. Była to lekka, zwiewna, biała sukienka. Na dwóch cienkich ramiączkach przytrzymywała topik, dzięki któremu nie miałam zbyt dużego dekoltu, a od owego topniku spływał delikatnie materiał, który wydawałoby się idealnie pasował do figury, jednak gdy obróciłam się, fałdy materiału zaczęły pływać dookoła mnie. W zasadzie, wyglądałam w niej całkiem nieźle.
Wieczorem, około 18.30 byłam już gotowa do wyjścia. Nie wiedziałam, czy to materiał sukienki był tak śliski, czy to jednak moje ręce się tak pociły, ale czułam się lekko zdenerwowana. To śmieszne. Spotykam się z tym chłopakiem od jakiegoś czasu, a on wciąż działa na mnie tak, jakbyśmy wybierali się na pierwszą randkę. Za każdym razem, gdy mam się z nim spotkać jestem strasznie podekscytowana i zdenerwowana. Gdy uśmiecha się do mnie, uginają się pode mnąkolna. I te przeklęte motyle w brzuchu!
Usłyszałam pukanie do drzwi. Podskoczyłam na łóżku jak poparzona. Ostatni raz przejechałam dłońmi po materiale sukienki. Wyprostowana ruszyłam, by otworzyć drzwi. Przede mną stał Apollo w czarnym garniturze i białej koszuli. Pomimo, że nie miał na sobie tej skórzanej kurtki, wciąż miał w sobie coś z łobuza. Pewnie te rozczochrane włosy…
- A krawat gdzie? – zapytałam z uśmiechem na twarzy, widząc jego zmieszanie. Przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył na mnie z lekko otwartymi ustami. Dzięki Alice…
- No właśnie w tym problem – odparł po chwili, drapiąc się w głowę, przez co jeszcze bardziej poczochrał swoją fryzurę. Następnie wyciągnął kawałek czarnego materiału. – Wyobrażasz sobie, że żaden z tych idiotów nie potrafi wiązać krawatu?
- Z Tobą na czele – odparłam biorąc krawat, który powoli zaczęłam wiązać. Edward, przypatrywał się uważnie moim ruchom, po czym z powrotem jego uwagę przykuła moja sukienka.
Gdy w końcu znalazł się on zawiązany na szyi mojego chłopaka, ruszyliśmy w stronę wyjścia. Przez chwilę zaczęłam się obawiać, że Edward znowu wynajął motor. To nie byłoby bezpieczne, biorąc pod uwagę, jak przewiewna jest ta sukienka. Jednak ten kretyn, podszedł do jakiegoś srebrnego wozu i otworzył przede mną drzwi.
- Co to jest? – zapytałam.
- Auto – odparł z uśmiechem na twarzy.
- Nie – pokiwałam głową. – Co TO jest? – dopytywałam.
- Volvo – zaśmiał się. – nie rozpoznajesz znaczków? No tak… kobiety… - pokiwał głową – Dla was ważny jest kolor.
- Ten mi odpowiada – odparłam z sarkazmem w głosie. – Pasuje mi do sukienki.
Edward wciąż chichocząc zamknął za mną drzwi i obszedł samochód, by usiąść po stronie kierowcy.
Podjechaliśmy do włoskiej knajpki w centrum miasta. Warto zaznaczyć, że ten idiota jeździ dużo wolniej i bezpieczniej samochodem, niż na motorze. Zachowywał się jak prawdziwy gentelman. Nie żeby kiedykolwiek źle mnie traktował, ale dziś, nawet nie usiadł przy stoliku, dopóki ja tego nie zrobiłam.
Bardzo atrakcyjna blondynka przyniosła nam Menu, po czym zaoferowała swoją pomoc przy wyborze dań, podsuwając swój biust pod oczy mojego chłopaka. Zamówiłam szybko cannelloni, po czym zamknęłam kartę dań i podałam ją owej kelnerce, piorunując blondi wzrokiem. Po chwili Edward stwierdził, że prosi o to samo.
- Nie wierzę – powiedział Edward czymś wyjątkowo zafascynowany.
- W co? – Edward pokiwał głową, jakby bił się ze sobą czy ma coś powiedzieć, czy też nie. – No dalej – zachęciłam go.
- Jesteś zazdrosna – powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Nie jestem.
- Jesteś – zaczął się ze mną przedrzeźniać
- Niby o kogo? O ciebie? Chyba kpisz – próbowałam być obojętna, jednak szkarłatny rumieniec, zdradziecko wystąpił na moją twarz. Edward pokiwał głową, wciąż z tym głupkowatym uśmiechem na twarzy. – Jeśli komukolwiek powiesz, zginiesz w męczarniach.
- Bycie z Tobą to istne męczarnie – odgryzł się. – Au! – krzyknął, gdy dostał kopniaka pod stołem. Oboje zaczęliśmy się śmiać i gadać o jakiś pierdołach.
Gdy kelnerka przyniosła zamówione dania, już nawet nie zwrócił na nią uwagi, głęboko patrząc mi w oczy. Przez chwilę znów ogarnęło mnie głupie otępienie. Mogłabym, w intensywność tej zieleni, wpatrywać się przez wieki.
- Mogę mieć do ciebie prośbę? – Z hipnozy wyrwał mnie głos mojego chłopaka.
- To zależy, o co chcesz prosić.
- Załóż proszę na nasz ślub tą sukienkę – odparł spokojnie.
- Chyba żartujesz – próbowałam powstrzymać śmiech.
- Czemu? Jest biała – zapytał zdziwiony. Oparłam brodę na dłoni i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Czy nie uważasz, że o czymś zapomniałeś? – zapytałam. Stwierdziłam jednak, że nie będę mu wypominać takich błahostek, jak chociażby oświadczyny, ale podroczyć mogłam się z nim zawsze.
- O czym?
- Alice. Czy myślisz, że pozwoli mi założyć coś starego, co kupiłam sto lat wcześniej?
- No tak – aktorsko uderzył się w głowę. – Wiedziałem, że coś przeoczyłem.
Przez chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie i kończąc jedzenie.
- Bella.
- Edward – powiedzieliśmy równocześnie. – Ty pierwszy - dodałam, gdy widziałam jego zmieszanie.
- Zaprosiłem Cię tu, bo jak wiesz, chcę ci powiedzieć coś ważnego – zaczerpnął powietrza. – Mam dla ciebie złą wiadomość.
- Nie brzmi to dobrze… – wyrwało mi się przez przypadek.
- Tak jakby – pokiwał głową. – Będziesz mnie musiała znosić, przynajmniej do ostatniej klasy liceum. Przeprowadzamy się tu z ojcem. Przez weekend szukaliśmy domu.
- O mój Boże! To cudownie! – prawie krzyknęłam z radości.
- Tak, tak – zaśmiał się. – Zobaczymy co powiesz za dwa lata.
- Mogę ci powiedzieć nawet za dwadzieścia lat – uśmiechnęłam się do niego, po czym pochyliłam się trochę nad stolikiem, żeby dać buziaka mojemu kretynowi.
- Ty też coś chciałaś powiedzieć – przypomniał mi. Nieco się zarumieniłam i zaczęłam wymyślać cały słowotok, który chciałam z siebie wyrzucić.
- Edward. Ja… ja… - zaczęłam się jąkać, gdy usłyszałam dzwonek komórki. Edward spojrzał na wyświetlacz.
- Carlisle – wyszeptał i już chciał odrzucić, gdy mu przerwałam.
- Nie. To może zaczekać – złapałam Edwarda za rękę, jakby na potwierdzenie mych słów.
- Skoro tak. – Nacisnął przysiek zielonej słuchawki. – Tak… ale co… Nie może to zacze… No dobrze. Dobrze. Na razie. – rozłączył się i spojrzał na mnie niepewnie.
- Coś się stało? – zapytałam nieco przestraszona.
- Musimy jechać do hotelu ojca.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin