WzM 11 - Last Breath - 6 rozdział PL.pdf

(117 KB) Pobierz
750856184 UNPDF
Rozdział 6
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Piątkowy poranek jasno zaświtał, wszystkie deszczowe chmury zniknęły; powietrze było
ostre, suche i lodowato zimne, a wiatr – który nigdy naprawdę tutaj nie przestawał – biczował
przypadkowymi porywami dmuchanego piasku, kiedy Claire, owinięta w grubą kurtkę, szalik,
czapkę i rękawiczki, podniosła swoją kawę z Common Grounds. Eve nienawidziła wczesno-
porannej zmiany więc tego ranka była dziewczyna o imieniu Christy; była żywotną, małą
blondynką, która prawdopodobnie była cheerleaderką liceum Morganville w zeszłym roku,
najwyżej dwa lata temu. Common Grounds robiło raźny biznes serwując kawowe przysmaki
ludziom zmierzającym do pracy i studentom kierującym się na wczesne zajęcia. Claire miała kłopot
ze znalezieniem stolika, ale w końcu dostrzegła jeden upchany blisko ściany właśnie kiedy
poprzedni lokator zwolnił go.
Zrobiła trzy łyki swojej mokki i sprawdzała e-maile w swoim telefonie, kiedy torba na książki
w szkocką kratę uderzyła w stół. Claire rzuciła okiem w górę i zobaczyła Monikę Morrell opadającą
na krzesło naprzeciwko niej. Monica nie robiła żadnych ustępstw odnośnie pogody. Miała na sobie
białe podkolanówki i minispódniczkę w szkocką kratę z białym topem z głębokim dekoltem. Bez
płaszcza.
- Nie zamarzasz? – zapytała Claire. – Oh i przy okazji, siedzenie jest zajęte przez mojego
niewidzialnego przyjaciela.
- Tak, zamarzam – to właśnie robisz dla mody, nie żebyś wiedziała cokolwiek o tym,
Brainiacu ( Brainiac – może to być określenie pochodzące od słowa „brain” czyli mózg z dodaną
końcówką „iac” lub mogło chodzić o Brainiac - program, w którym przedstawiane są różnego
rodzaju naukowe testy, których nie ma jak wykonać poza laboratoryjnymi warunkami –
przypuszczenie tłumacza) . I pieprzyć twojego niewidzialnego przyjaciela. Chcę moją kawę, a ty
masz jedyne wolne krzesło. Nie żebym chciała być najlepszą przyjaciółką albo coś. – Monica
odrzuciła swoje lśniące, ciemne włosy do tyłu dookoła ramion. Minęła chwila odkąd zmieniła
kolor, a Claire pomyślała, że ten zresztą pasował jej najbardziej. Była wysoką, atrakcyjną
dziewczyną ze złośliwym, ostrym rąbkiem piękna, ale ona i Claire, przez długie miesiące, osiągnęły
coś jak uzbrojony rozejm jeśli nie przyjaźń.
- Jak Gina? – zapytała Claire i wzięła kolejny łyk. Im szybciej skończy swoją kawę, tym
szybciej będzie mogła uciec z Planety Księżniczki. – Słyszałam, że jest na odwyku.
Gina była jedną z dwóch normalnych towarzyszek Moniki i nie była na odwyku takim jak
celebryci; nie, to był fizyczny odwyk, bo rozbiła samochód w dosyć spektakularny wrak. Ten, który
Claire ustaliła w naturze jako karmę. Czuła się trochę winna o niebycie bardziej zaniepokojoną.
Pytanie było czysto formalne.
- Dobrze sobie radzi, - powiedziała Monica. – Myślą jednak o wsadzeniu jej na jakiegoś
rodzaju psychiczną terapię. Najwyraźniej spoliczkowała pielęgniarkę.
- Cóż, to jest Gina, - powiedziała Claire. – Zaprzyjaźniając się.
- Tak duży uścisk-żalu?
- Wyjęła na mnie nóż, Monica. Więcej niż raz. I złamała nos Mirandy. – Miranda była
chuderlawym dzieckiem, które doświadczyło zbyt dużo traumy w swoim krótkim życiu; Gina z
zimną krwią walnęła ją pięścią i tylko przez to, Claire miała nadzieję, że odwyk trwał wiecznie .
Cóż, nie dosłownie. Ale na szczęście był przynajmniej bolesny.
Monica nie powiedziała na to niczego. Nie była, Claire wiedziała, tak wstrząśnięta
zachowaniem Giny, ale też nie zatrzymała go. – Prawdopodobnie dobrze, że zmusili ją do
zobaczenia skurczu, - powiedziała Monica. – Suka jest szalona.
Trzy słowa i odwołała jedną ze swoich najbardziej lojalnych zwolenniczek i poczwar. Claire
nie wiedziała czy być pod wrażeniem czy oburzona. Prawdopodobnie oba. - Nie jest tutaj jedyną.
- Powinnaś wiedzieć. Mówiąc o szalonych sukach, nie mogę się doczekać żeby zobaczyć, co
się stanie na przyjęciu zaręczynowym. Powinno być epicko. – Oczy Moniki zalśniły drobną
rozkoszą. – Słyszałam, że Chcącabyć (w oryginale te dwa słowa były ze sobą połączone więc tak je
zostawiłam) Martwą Dziewczyną zaprosiła połowę buntowniczego przymierza Morganville, a oni
przynoszą swoich przyjaciół. Włożę coś, z czego krew będzie zmywalna, tak na wszelki wypadek.
Oczywiście Monica przyjdzie na przyjęcie; Monica nigdy żadnego nie przegapiła, zwłaszcza
takiego, gdzie mogła spowodować okaleczenie. Cóż, Claire domyślała się, że ona nie byłaby
największym problemem, który mieli. Albo nawet najgorzej zachowującym się.
To było po prostu smutne.
- To było zabawne, - powiedziała Claire i nawet mimo że została jej połowa kawy, wstała żeby
wyjść.
Monica wyrzuciła swoją dłoń, chwyciła rękaw płaszcza Claire i powiedziała, - Zaczekaj.
Usiądź. Proszę.
Proszę od samozwańczej koronowanej księżniczki Morganville? Teraz, to było interesujące.
Claire usiadła z powrotem i wzięła łyk swojej mokki, czekając na kolejny markowy but do
zrzucenia.
- Coś się dzieje, - powiedziała Monica. Ściszyła swój głos i pochyliła się przez stół, kiedy
rzuciła okiem dookoła aby upewnić się, że nikt ich nie obserwował. O ile Claire mogła powiedzieć,
nikt nie obserwował. – Mój brat został wezwany na pewnego rodzaju zamknięte spotkanie z Amelie
wczoraj i jeszcze nie wrócił. Nie odbiera też swojej komórki. Możesz dowiedzieć się…?
Richard Morrell, brat Moniki, był burmistrzem miasta – młodym na to, ale jednym z
najbardziej odpowiedzialnych ludzi, których Claire kiedykolwiek spotkała. Najwyraźniej wziął
normalny udział Moniki w tym. A Monica miała rację – naradzający się z Amelie za zamkniętymi
drzwiami przez całą noc? To w ogóle nie brzmiało dobrze.
- Mogę zapytać, - powiedziała Claire. – Ale prawdopodobnie nie powiedzą mi niczego więcej
niż to, co ty wiesz.
- Chcę po prostu wiedzieć, czy ma się okej. – Monica wyglądała prawie… cóż, ludzko. –
Richard jest wszystkim co mam. Wiesz?
Claire skinęła głową. – Zobaczę, czego mogę się dowiedzieć, ale jestem pewna, że jest z nim
okej. Nie martw się.
- Dzięki. – Monica powiedziała to niechętnie, ale powiedziała. To było bardziej niż trochę
imponujące. Claire nie chciała tego zepsuć przez powiedzenie czegokolwiek jeszcze więc wypiła
swoją kawę w ciszy, tak jak Monica i po chwili, to wydawało się prawie… komfortowe.
W każdym razie w porównaniu z innymi razami, kiedy próbowały siebie pozabijać.
Następnym przystankiem Claire był budynek nauk TPU, gdzie znalazła Profesora Howarda
czekającego z jej testem. Napisała go w dwadzieścia minut, nie potrzebując godziny, którą jej
przydzielił; to była łatwa 6, wiedziała to i tak jak on, kiedy rzucił okiem na odpowiedzi. Dostała
skinienie zatwierdzenia od niego i Ufę ostrzegającą nie opuszczać żadnych innych testów.
Niestety, nie była pewna czy mogła go na to przystosować. Nie w Morganville.
Po teście usiadła na schodach w chłodnym świetle słonecznym i wykręciła numer telefonu
Olivera. Nie zaskakująco przeszedł do poczty głosowej, która ostro nakazała jej zostawić
wiadomość. – Monica Morrell martwi się o swojego brata, - powiedziała. – Jest wystarczająco
zmartwiona by porozmawiać ze mną , a to oznacza, że prawdopodobnie próbowała z każdym innym
w mieście. Zakładam, że nie chcesz gwaru więc idź ją uspokoić. Proszę. – Proszę było namysłem i
w połowie słyszalne; nadal była na niego zła i wściekła na Myrnina. I Amelie. Była naprawdę
wściekła na Amelie.
Dała tak wiele wampirom, dała tak wiele by utrzymać rzeczy stabilnymi tutaj, a tak się za to
odpłacali? Przez próbę odebrania Shane’a ?
Im dłużej to rozważała, tym bardziej ją to złościło. I tym bardziej przerażało. Bo to, co to
oznaczało otwarło przerażającą przepaść przed nią… Zawsze myślała, że na pewnym poziomie
mogła ufać Myrninowi i Amelie. (Nigdy nie łudziła się odnośnie Olivera.) Ale jeśli nie mogła…
jeśli w głębi, widzieli ją jako jednorazową… jaką szansę jakikolwiek człowiek naprawdę miał w
Morganville?
Żadną.
To było to, co Shane próbował jej powiedzieć przez cały czas. Nie znaczymy dla nich nic poza
podtrzymującym-życie systemem, pomyślała Claire. Indywidualnie, jesteśmy niczym. Służącymi.
Nie, bydłem z przeciwstawnymi kciukami, okazjonalnie użytecznymi.
Zacisnęła mocno swój telefon, wstała i zeszła po schodach, dwoma na raz. Palenie w jej
żołądku było miksturą nerwów, nudności i nowym poczuciem celu.
Poszła prosto do sklepu fotograficznego, który ona i Shane odwiedzili; ulotka o przyjęciu
zaręczynowym nie była powieszona, ale Claire naprawdę nie oczekiwała, że będzie. Mężczyzna za
kontuarem - ten sam – wyprostował się, kiedy weszła i położyła obie ręce na szklanym blacie. –
Czego chcesz? – zapytał. Barwnik indygo tatuażu kołka pokazał się na bladej skórze jego
przedramienia, wyglądając zza jego podwiniętych krótkich rękawków.
Claire zdjęła swoją czapkę i rękawiczki, wcisnęła je do kieszeni i powiedziała, - Nie wiem. –
To było szczere. Przyszła tu impulsowo, ale teraz, kiedy stała z nim twarzą w twarz, nie była
pewna, o co chciała zapytać. – O co chodzi z tatuażami?
Opuścił swoje rękawy wpatrując się w nią z zimnym podejrzeniem. – Laski je ryją, -
powiedział. – Nie robię tatuaży. To sklep fotograficzny. Możesz chcieć sprawdzić w dole ulicy.
- Kapitan Oczywisty był pana przyjacielem.
W ogóle na to nie odpowiedział. Teraz marszczył brwi, a ona zastanawiała się, czy zrobiła
okropny, impulsywny błąd.
- Ja po prostu… - Zrobiła głęboki wdech i zanurzyła się. – Shane może być w
niebezpieczeństwie. Prawdziwym niebezpieczeństwie. Z góry. Może pan go chronić?
- Przepraszam? – Jego brwi wzrosły. – Nie wiem o czym ty mówisz. Ja po prostu prowadzę…
- Sklep fotograficzny, tak, słyszałam pana. Proszę słuchać . Muszę wiedzieć – czy może pan,
nie wiem, uważać na niego? Proszę?
- Myślisz, że zamierzam lecieć za twój niewinny czyn? Byłaś w wampirzym rogu od
pierwszego dnia tutaj. Nie ma szans, kochanie. A jeśli dalej będziesz się tu kręcić, stanie ci się
krzywda.
- To nie dla mnie, - powiedziała. – To dla Shane’a. A myślę, że wie pan, że on nigdy nie był w
wampirzym rogu. Więc proszę. Po prostu – proszę mu pomóc, jeśli zobaczy pan, że ma kłopoty. To
wszystko, o co proszę.
- Co z tobą? – zapytał i obdarował ją złym, małym uśmiechem. – Co jeśli ty będziesz miała
kłopoty?
Claire wzruszyła ramionami i włożyła z powrotem swoje rękawiczki i czapkę. –
Przypuszczam, że jestem zdana na siebie. Prawda?
Nadal ją obserwował, próbując ją rozgryźć, kiedy wyszła na słabe, zimowe słońce. Nadal były
kałuże brudnej wody na krańcach nierównego parkingu, a ziemia pozostawała przesiąknięta.
Kiedy obejrzała się, właściciel sklepu fotograficznego skinął, raz.
Włożyła ręce do kieszeni i poszła do domu.
Dom był chaosem, a przez chwilę, Claire naprawdę się martwiła, że coś okropnego się stało;
Eve tupała po domu zatrzaskując rzeczy, a Shane mówił, cienkim i chrapliwym głosem, - To nic
wielkiego, człowieku; uspokój się.
- Nie jestem twoim człowiekiem i nie uspokoję się ! – krzyknęła Eve i wydała na całe gardło
przeszywający wrzask frustracji.
Claire rzuciła swoje rzeczy w korytarzu i pobiegła do salonu, oczekując zobaczyć… Cóż, nie
wiedziała, co oczekiwała zobaczyć, z wyjątkiem katastrofy w jakieś formie.
Tym, co zobaczyła był tort leżący na stole jadalnym, który był… cóż, katastrofą. W ciastowej
formie.
Dwuwarstwowy deser sam w sobie był nierówny i pochylony, polewa była niechlujna,
czerwone kwiatki roztopiły się w biel i pozostawiły niepokojące plamy przypominające krew i
najgorsze ze wszystkiego, kiedy Claire się przybliżyła, zdała sobie sprawę, że napis na wierzchu
mówił MICHAEL & EVA dużym, koślawym, amatorskim zarysem serca ze strzałą przez nie.
Eva . Nie Eve .
Eve kopnęła kanapę swoimi butami Dr. Martens’a i wybuchła płaczem i naprawdę, Claire
trochę jej nie winiła. Shane wyglądał bezradnie, kiedy stał tam obserwując ją, niepewny co ma
zrobić.
Więc zrobił, oczywiście, złą rzecz i powiedział, - Spójrz, to tylko ciasto. Jestem pewien, że
nadal jest pyszne.
Eve spiorunowała go spojrzeniem. Claire podeszła i otoczyła swoją przyjaciółkę ramionami i
posłała Shane’owi zirytowane spojrzenie.
- Co zrobiłem? – zaskrzeczał. Jego gardło przybierało teraz spektakularny fiolet zachodzącego
słońca, z aluzjami niebieskiego. – Ciasto! To jest ciasto! Pyszne ciasto!
- Kochanie, jest okej, naprawdę, - powiedziała Claire. – Możemy – je naprawić.
- Nie możemy, - Eve zdołała złapać oddech pomiędzy szlochami. – Nie powinnam robić
czerwonych wykończeń – to wszystko wycieka…
To wyglądało właściwie trochę na wymordowanie, ale Claire przybrała dzielną twarz. – Więc
zeskrobiemy to wszystko, kupimy jakąś kupną polewę i położyły ją, - powiedziała. – Nie może być
gorzej, prawda? I udekorujemy go sami. Będzie zabawnie!
- To okropne ! – płakała Eve i zakopała swoją twarz bufiastym płaszczu Claire. – To wygląda
jak ślubny tort Draculi!
- Co powinno być plusem, prawda? – zapytał Shane. – Mam na myśli, tematycznie?
- Naprawdę nie pomagasz, Shane! – powiedziała Claire.
- Pomagam! Nawet go niosłem!
- Tak, dobra robota. – westchnęła Claire i potrząsnęła głową. – Idź na górę albo coś.
Znajdziemy sposób by to naprawić. Eve – po prostu uspokój się i zrelaksuj, okej? Oddychaj.
Przyniosę lukier i będę z powrotem za małą chwilę.
Przekonała Eve żeby usiadła na kanapie. Przestała szlochać, co było dobre, ale wpatrywała się
w ciasto przerażonym wzrokiem z martwymi oczami. Im szybciej polewa będzie zeskrobana a cały
tort przerobiony, tym lepiej.
Shane powiedział, - Chcesz żebym poszedł z tobą?
Jej pierwszym impulsem było żeby powiedzieć nie… ale przeżył poranek biegając za Eve, a
Eve była bardziej pochłonięta planowaniem przyjęcia, niż pilnowaniem go. Poza tym, to było nadal
szerokie dzienne światło. Najbezpieczniej jakby był, nawet dla Amelie.
Obdarował ją szczenięcymi oczami i powiedział, - Proszę?
Nigdy nie mogła oprzeć się szczenięcym oczom, a on to wiedział. – W porządku, -
powiedziała. – Ale załóż szalik. Twoje gardło sprawia, że wyglądasz jak zombie.
- Słyszałem, że zombie są teraz gorące, - powiedział Shane prosto w twarz. – Mają swój
własny program telewizyjny i wszystko. Okej. Szalik.
Nadzorowała, upewniając się że szalik był zapętlony wystarczająco wysoko żeby przykryć
najgorsze siniaki. – Po prostu mów komukolwiek, kto się zapyta, że masz nikczemny, nowy tatuaż i
nadal się leczysz, - powiedziała. Zatrzymała się i otarła swoimi palcami lekko po przebarwionej
skórze. – Boli?
Pochylił swoją głowę i lekko pocałował jej czoło. – Tylko kiedy się śmieję.
- Spróbuję nie być zabawna.
- Totalna porażka, piękna. – Drżała cała dookoła, kiedy nazywał ją piękną . Nie robił tego
często, ale kiedy robił, mówił to tym tonem, który był… po prostu tak niesamowicie intymny. –
Wiesz, że muszę cię osłaniać, prawda?
- Kupuję polewę, Shane. Nie jadę na safari. Poza tym, ty jesteś tym z celem na swoich
plecach, nie ja.
- Więc ty możesz chronić mnie . – Pocałował ją delikatnie w nos.
Wyobrażenie niej – małej, niezbyt-fizycznej Claire – chroniącej dużego, silnego, bardzo
fizycznego Shane’a… Cóż, to było po prostu śmieszne, w jakiś sposób, a ona nie mogła nic na to
poradzić poza roześmianiem się.
Ale on nadal na nią patrzył, bardzo ciepło i bardzo poważnie, a po tym jak jej chichoty
zanikły, powiedział, - Mam to na myśli, Claire. Ufam ci.
Położyła swoją dłoń na jego policzku i bez mówienia, wyprowadziła go za drzwi.
W sklepie spożywczym pierwszą rzeczą jaką Claire zauważyła było to, że był pewien rodzaj
kryzysu… nie skończyło-nam-się-mleko kryzys, ale coś większego. Styl zarządzania. Kiedy ona i
Shane weszli przez drzwi, byli prawie powaleni przez bardzo poruszonego mężczyznę z tym
spojrzeniem kierownika sklepu odnośnie niego. Dzwonił. Jego krawat był krzywo zawiązany i były
plamy potu pod jego ramionami. Mówił, - Tak, wiem że potrzebujecie zapłaty za dostawy, a ja
Zgłoś jeśli naruszono regulamin