Jacek Piekara
Zaklęte Miasto
- Zaklęte miasto
- Zaklęte miasto II
- Vergor z Białego Zakonu
- Syn szatana
- Miasto Dwunastu Wież
- Powrót Białych Jeźdźców
- Rzeka Czasu
- Oczy Południa
- Wszystkie twarze Szatana
Zaklęte miasto
Droga ciągnęła się wzdłuż wysokiej skalnej ściany.
Roger bał się spojrzeć w dół, gdzie na dnie kilkunastometrowej przepaści rozbijały się pienistymi bryzgami krople wody. Nie wiedział, jaka siła pcha go ku tym pustkowiom, gdzie nie stanęła noga człowieka. Na mapach miejsce to wyznaczała biała ogromna plama.
Szedł wciąż naprzód i naprzód, pchany nieznanym nakazem.
Nagle ścieżka urwała się i Roger stanął nad skrajem urwiska. Usiadł bezradnie na kamieniu, gdy poczuł, jak silny powiew wiatru szarpie jego ciałem spychając je ku przepaści. Palce zwarty się na skale zostawiając krwawe pasma.
Lecąc w dół krzyczał do utraty tchu, jakby w nadziei, że może mu to pomóc.
— Szlachetny panie — rzekł. — Cieszę się, iż mogłem poznać krainę tak piękną jak wasza, cieszę się, iż zobaczyłem ludzi tak dobrych i uczciwych jak mieszkańcy tego miasta. Głos serca wzywa mnie jednak w rodzinne strony. Czas, abym pożegnał wasz cudny gród.
Aarkvi, paladyn Lorii, zamyślił się.
— Poznaliśmy cię — powiedział — jako prawego człowieka. Chcemy, abyś wraz z nami dzielił nasze kłopoty i radości, abyś został tu na zawsze. Roger skłonił się.
— Twa łaskawość, szlachetny panie, nie zna granic. Pozwól mi jednak odjechać, a przyrzekam ci, iż wrócę, gdyż nigdzie nie zaznałem tyle szczęścia co tu. Paladyn ze smutkiem skinął głową.
— Nie mogę cię zatrzymywać. Jesteś mym gościem, nie więźniem. Decyzja jednak nie należy do mnie. Tylko Namiestnik może wydać odpowiednie rozkazy. Żałuję, że odjeżdżasz, gdyż pokochałem cię jak syna, ale rozumiem twój ból z powodu rozstania z ojczyzną. Aarkvi wyciągnął dłoń. Roger z szacunkiem ją ucałował, po czym udał się do swej komnaty. Rozpoczął tam przygotowania do wizyty u Namiestnika. Wychodząc założył, zgodnie z lorieńskim zwyczajem, obszerny zapinany pod szyję płaszcz. Zgodnie z panującym prawem nie przytroczył broni do pasa, a tylko w dłoni ścisnął hebanową laskę.
Namiestnik przyjął cudzoziemca w olbrzymiej ciemnej komnacie, w której mrok rozpraszało słabe światło płonących przy ścianach pochodni. Władca zasiadł na potężnym szafirowym tronie, u stóp którego Roger złożył pokłon.
— Chwała Verlowi, Namiestnikowi Lorii, od Rogera, egha Partonu — wypowiedział powitalną formułę.
— Chwała i tobie — odrzekł Namiestnik. — Słyszałem, że zamierzasz nas opuścić.
— Tak, panie. Tęsknię za moim krajem.
— Cóż, twój tytuł egha Partonu jest dożywotni. Kiedy tylko będziesz chciał wrócić — wracaj. Spotkasz tu zawsze życzliwe przyjęcie i honory właściwe twemu tytułowi. Roger ukląkł.
— Wrócę, panie — obiecał. — Pokochałem twój kraj i twych poddanych, ale co noc dręczą mnie koszmary i jakiś glos woła: „Wracaj, wracaj, skąd przybyłeś". Moje serce spopiela niepokój o kraj i rodzinę. Namiestnik klasnął w dłonie i słudzy wnieśli zastawiony przysmakami stół.
— Ostatni posiłek zjesz ze mną — uśmiechnął się. Znów klasnął w dłonie i sala rozbłysła setkami świateł. Roger przymrużył oślepione oczy.
— Mój dziad był magiem — rzekł Verl. — Część jego siły przeszła i na mnie.
Do stołu zbliżyły się trzy piękne dziewczęta i siadłszy na malachitowej ławie u stóp tronu uderzyły palcami w struny harf. Melodia, smutna i żałosna, lecz jednocześnie przedziwnie piękna, chwyciła Rogera za serce, wycisnęła z oczu łzy wzruszenia.
Przyglądał się urodziwym artystkom. Jedna z nich rozpoczęła właśnie pieśń w dziwnym, melodyjnym
języku. Słowa pieśni były równie smutne, jak melodia.
Roger zatopił wzrok w dziewczynie, a ta czując jego spojrzenie pochyliła głowę zasłaniając twarz włosami.
— Pieśń ta — odezwał się szeptem Namiestnik — mówi o zagładzie potężnego państwa, którego władza rozciągała się na cały świat. Pewnej nocy ciemne siły zniszczyły krainę szczęścia, która nigdy już nie powstanie na powrót.
— Co to za język? — spytał Roger. — Wydaje się nieprawdopodobne, żeby człowiek mógł posługiwać się tak melodyjną mową.
— To lahini, język, który znają tylko potomkowie dawnych władców kraju.
— .Czyżby ta dziewczyna....
— Ta dziewczyna — glos monarchy zabrzmiał twardo — to Laurien, córka Namiestnika Lorii, następczyni tronu. Roger wstrzymał oddech.
— Wybacz, panie. Nigdy nie słyszałem, że masz córkę. Verl machnął ręką.
. — Nieważne. Posilaj się. Jutro czeka cię długa droga. Odprowadzony zostaniesz tylko do granic Lorii. Później radzić musisz sobie sam. Pamiętaj, iż nie wolno ci wynieść stąd żadnej rzeczy. Jeśli spróbujesz to zrobić, złamiesz nasze prawo i będziesz musiał zginąć, mimo że jesteś tak miły memu sercu.
— Słyszałem już o tym od Aarkviego, paladyna. Namiestnik pochylił głowę i do końca kolacji trwał w milczeniu.
Ciszę rozpraszał tylko dźwięk harf i śpiew księżniczki. Roger wpatrywał się w jej twarz. Jakaś nieprzeparta siła kierowała jego wzrok ku uroczej następczyni tronu. Po godzinie pożegnał Namiestnika.
— Laurien odprowadzi cię do bramy, gdyż nie znając tajnych haseł, nigdy nie wydostałbyś się z zamku. Roger posłusznie skierował się za dziewczyną.
— Pani, czy możesz powiedzieć, jaka jest treść tej pięknej pieśni? Laurien uśmiechnęła się.
— Ojciec mój powiedział ci wystarczająco dużo. To smutna pieśń. Nie powinieneś znać jej treści. Gdybyś poznał, twoje serce przepełniłby ból i nigdy już nie mógłbyś spokojnie żyć w swoim kraju. Przez całe życie, ciągnęłaby cię tu — do Lorii, tajemnicza siła, ale nigdy nie odnalazłbyś już naszej krainy.
— Wasz świat, pani, jest tak dziwny. Uczę się wszystkiego na nowo.
— Nasz świat... — uśmiechnęła się smutno. — Masz rację, ten świat jest tylko nasz, odgrodzony od twojego barierą nie do przebycia.
— Ale ja ją przebyłem — wykrzyknął Roger. /
— Cóż z tego, kiedy wracasz do swego kraju. Widziałam cię dziś pierwszy raz, ale przedtem dużo o tobie słyszałam. Żałuję, że nas opuszczasz.
— Pani — Roger pochylił głowę — jedno twe słowo, a zostanę tu...
Laurien wyciągnęła ku niemu dłoń.
— Oto brama. Wszystkie straże mają rozkaz przepuścić cię.
Roger przycisnął usta do jej smukłych palców, siłą powstrzymując się, aby nie ucałować ich po raz drugi. Odwrócił się w głębokim ukłonie, gdy dotknęła jego ramienia.
— Zostań — szepnęła.
Tego wieczoru zrezygnował nawet, mimo namów paladyna, ze zjedzenia kolacji. Gościnny gospodarz zapraszał go na kielich leczniczego wina, które sen czyni wolnym od trosk i koszmarów, ale Roger pragnął być sam. Wiedział zaś, że paladyn lubi przy winie długo wspominać stare dobre czasy, opowiadać o dawnych bitwach i o swych młodzieńczych miłościach. Leżąc w łożu odnawiał wciąż przed oczami obraz księżniczki. Wspominał każde jej słowo, każdy ruch i gest.
Wstał i odsunął ciężkie story zakrywające okienne nisze. Nigdy dotąd nie zasłaniano mu okien. Otwarł okiennice i chwilę oddychał orzeź...
pralineczka2