Graham Masterton - Zła Przepowiednia.txt

(383 KB) Pobierz
  Graham Masterton
   
   
   
  Zła przepowiednia
   
   (Ill Fortune)
   Przekład Piotr Ku
   
"A droga w górę jest drogš w dół,
   droga przed siebie drogš wstecz".
   .
   T. S. ELIOT, The Dry Salvages
   (w przekładzie Krzysztofa Boczkowskiego)
  
Nadcišgajš dwie burze
   
   Sissy wyszła na podwórze i zapaliła pierwszego papierosa od dwóch dni. Próbowała rzucić palenie, jednak czekajšc na Minę Jessop, postanowiła sobie powróżyć i wyczytała z kart ostrzeżenie, jakiego nie widziała jeszcze nigdy dotšd.
   Nadchodzš dwie burze, obie naraz.
   Pan Boots, czarny labrador, otarł się o jej nogi i wybiegł na trawnik. Uniósł nogę przy bezlistnej wini i wysiusiał się, po czym zastygł w bezruchu, nasłuchujšc i rozglšdajšc się dookoła. Od czasu do czasu spoglšdał na Sissy, jakby oczekiwał od niej wyjanienia, co się dzieje.
   Podwórze chronił przed wiatrem stromy pagórek i rzšd wysokich jodeł, nie czuła więc podmuchów, lecz jedynie je słyszała. Ku ziemi spłynęły pierwsze płatki niegu. Kilka z nich łagodnie osiadło na jej szalu. Wiatr szelecił i szeptał co dokoła, niczym duchy w pustych pokojach. Sissy nie słyszała ani samochodów na szosie, ani warczenia psów. Odniosła wrażenie, że jest w tej chwili jedynš żywš osobš w hrabstwie Litchfield.
   Mocno zacišgnęła się papierosem i wypuciła dym nosem. Właciwie nie lubiła palić na dworze, jednak o szesnastej miał przyjć Trevor. Nie znosiła, jak z surowš, potępiajšcš minš głono pocišgał nosem w jej własnym domu.
   Właciwie to Trevorowi nie podobało się nic, co jej dotyczyło. Nie podobały mu się jej długie, białe włosy. Nie lubił jej kolekcji spinek w stylu art nouveau, które wpinała w kok. Nie pochwalał długich czarnych sukien ani wysokich butów, ani pełnej szafy różnokolorowych swetrów, zrobionych na drutach. Nie pochwalał zwisajšcych jej z uszu dużych srebrnych kolczyków ani srebrnych naszyjników, które z kolei Sissy wprost uwielbiała.
   - Mamo, wyglšdasz jak wróżka z wędrownej trupy.
   No, cóż, właciwie tak wyglšdała. Bo przecież była wróżkš. Wpatrywała się w fusy po herbacie i potrafiła przepowiedzieć, czy człowiek, który jš wypił, będzie szczęliwy czy nie. Wpatrujšc się w ludzkie dłonie, przepowiadała, jak długo będš żyć ich właciciele. Urzšdzała seanse spirytystyczne, by otrzymać informacje z zawiatów. Jej specjalnociš były jednak karty DeVane, talia, wydrukowana we Francji w XVIII wieku, dwukrotnie większa od talii do tarota. Karty DeVane bardziej przypominały podkładki pod talerze niż karty do gry. Zwano je "kartami miłoci" i rozkładajšc je, Sissy niemal czuła słodycz, jakš dajš ludzkie uczucia. Czasem bywały mdłe jak syrop, a czasem zaprawione goryczš - jak krew.
   Czasami jednak karty DeVane przepowiadały, że wydarzy się co złego. Potrafiły przestrzec, że zakazany romans zostanie nagle przerwany, kiedy niespodziewanie lekarze rozpoznajš u ciebie raka. Albo że zostaniesz na całe życie sparaliżowany w wyniku wypadku samochodowego. Albo że zjeżdżajšc na nartach, zatrzymasz się na drzewie. Ostrzegały, że przyjaciele obgadujš cię za plecami albo że twój mšż zdradza cię z dziewczynš młodszš od ciebie o dwadziecia lat.
   Tego popołudnia, rozłożywszy karty na stoliku do kawy, Sissy odwróciła dwie Karty Przepowiedni. Na pierwszej z nich dwaj mężczyni w szarych płaszczach chronili się przed deszczem pod ogromnym czarnym parasolem. Na drugiej mężczyzna i chłopiec szli pod rękę przez zanieżony cmentarz, a grube płaty niegu padały na kamienne nagrobki. Twarz chłopaka była blada jak okno zalane blaskiem księżyca.
   Karta Przepowiedni po prawej stronie powinna przewidywać to, co miało się stać najgorszego, a ta po lewej miała przepowiedzieć to, co najlepsze. Zazwyczaj, kiedy pojawiała się karta burzy, obok niej ukazywała się także karta słońca albo przynajmniej zapowied uspokojenia pogody.
   Nigdy dotšd Sissy nie odkryła dwóch kart burzy jednoczenie i właciwie nie wiedziała, co one wspólnie oznaczajš poza tym, że zbliżajš się poważne kłopoty takiego czy innego rodzaju oraz że nie ma przed nimi żadnej ucieczki.
   - Co się dzieje, panie Boots? - zapytała głono. Pan Boots cicho zawarczał, z głębi gardła. - Karty powiedziały, że nadchodzš dwie burze, obie naraz. Co o tym sšdzisz?
   Wypaliła marlboro, aż do filtra, następnie zdusiła go w doniczce z pelargoniš, stojšcej tuż przy tylnych drzwiach. Niedopałek zagrzebała w piasku, na tyle głęboko, żeby Trevor go nie zobaczył.
   - No, proszę pana, wracamy - powiedziała do psa i weszła do kuchni, gdzie było ciepło.
   Postawiła na kuchence gazowej czajnik z wodš.
  
Potencjalna katastrofa
   
   Kiedy mijali Cannondale, Howard popatrzył na wskanik paliwa i stwierdził, że strzałka wskazuje znacznie poniżej połowy.
   - Cholera. Będę musiał się zatrzymać, żeby dolać benzyny.
   Sylvia akurat przeglšdała się w lusterku. Zrobiła niezadowolonš minę.
   - Na miłoć boskš, Howard. Czy nie mógłby zatankować jutro w drodze do pracy?
   - To nie zajmie dużo czasu. Stacja benzynowa jest przed nami.
   - Howard, muszę jak najszybciej być w domu, bo inaczej mój kurczak spali się do koci.
   Jednak Howard ujrzał już w oddali, w ponurym krajobrazie pónego grudniowego popołudnia, żółty znak stacji benzynowej.
   - Jeli martwisz się o kurczaka, zatelefonuj do Lisy i powiedz jej, żeby wyłšczyła piekarnik.
   - Cholera, i to wszystko z powodu fobii twojego ojca, żeby nigdy nie jedzić samochodem, majšc mniej niż połowę baku benzyny!
   - To nie fobia, Sylvio, to zdrowy rozsšdek. Popatrz tylko na niebo. Czy nie widzisz, kobieto, że zbliża się nieżyca? Przypućmy, że utkniemy gdzie w zaspie na całš noc. Jak sobie wyobrażasz, w jaki sposób utrzymamy ciepło w aucie?
   - Howard, do domu mamy najwyżej czterdzieci minut jazdy. Z pewnociš dojedziemy, zanim zacznie się nieżyca.
   Howard jakby ogłuchł. Zawsze tak reagował, jeli się z czym nie zgadzał. Nie był kłótliwym facetem, jednak uważał, że wszystkie sprawy powinny dziać się tak, jak on postanowił. Życie jest, według niego, seriš potencjalnych katastrof przytrafiajšcych się włanie tym, którzy nie podejmujš sensownych rodków zaradczych. Kiedy Sylvia akurat gotowała, niestrudzenie przychodził do kuchni i czytał jej z "The News-Times" informacje o wypadkach, których można było uniknšć.
   - "Pewien pięćdziesięciotrzyletni mężczyzna z Sherman złamał kręgosłup, kiedy spadł z dachu swojego domu, na który wszedł, by oczycić rynny z suchych lici. George Goodman będzie już do końca życia przykuty do wózka inwalidzkiego. Jego żona, Martha Goodman, twierdzi, że przyczynš wypadku była nie zabezpieczona drabina". Ha! - zawołał Howard z niedowierzaniem. - Ona wini za wypadek drabinę! Przecież drabina to przedmiot nieożywiony. Drabina nie może przewidzieć, że zbliża się wypadek. Dlaczego ta baba nie obwini idioty, który wspišł się na drabinę, nie poprosiwszy kogo wczeniej, żeby jš pod nim przytrzymał?
   Sylvia, wycinajšc płatki róży z ciasta i układajšc je na wierzchu jabłecznika, odpowiedziała:
   - Daj mu spokój. Czy nie uważasz, że biedak został już wystarczajšco ukarany?
   Howard popatrzył we wsteczne lusterko, pokazał kierunkowskazem, że zamierza skręcić w prawo, i zwolnił. Jaki czerwony datsun jechał za nimi od samego Norwalk, o wiele za blisko jak na gust Howarda - zważywszy na liskš drogę i w ogóle trudne warunki jazdy - dlatego Howard chciał mieć pewnoć, że kierowca datsuna odpowiednio wczenie dowie się, że on (Howard Stanton) zamierza zjechać z autostrady.
   - Nie wiem, dlaczego ten dupek od razu nie poprosił mnie o linkę do holowania. - Howard reagował tak na każdego kierowcę, który omielał się jechać zbyt blisko za nim.
   Skręcił na stację benzynowš, zatrzymał samochód przed dystrybutorem i po chwili wyłšczył silnik. Sylvia odwróciła się, żeby popatrzeć na wiklinowy koszyk ustawiony na tylnym siedzeniu.
   - Chyba pi - powiedziała z umiechem.
   - Więc go nie bud. Nie zniósłbym już ani chwili tego żałosnego pisku.
   - Sprawdzę tylko, czy nic mu nie jest.
   - Oczywicie, że mu nic nie jest.
   Howard otworzył skrytkę w podłokietniku pomiędzy przednimi siedzeniami i wycišgnšł z niej bršzowš wełnianš czapkę z pomponem i parę bršzowych wełnianych rękawiczek. Mocno wcisnšł czapkę na głowę. Uważał, że dzięki tej czapce wyglšda jak Richard Dreyfuss ze Szczęk. Sylvia za w sekrecie porównywała go wówczas do Huberta z Ulicy Sezamkowej.
   Podczas gdy Howard pedantycznie nacišgał rękawice, palec po palcu, Sylvia odpięła pas bezpieczeństwa, który przytrzymywał koszyk, podniosła wiklinowš pokrywę i zajrzała do rodka. W rodku, zwinięty w kłębek na grubym wełnianym szalu, spał lnišcy szczeniak labradora, który tego dnia został odebrany matce.
   - Suzie oszaleje na jego punkcie.
   - Sam nie wiem. Labradory bywajš agresywne, nie sšdzisz? Mam nadzieję, że nie będziemy mieli problemów z jego ułożeniem. Wydaje mi się, że powinnimy byli wzišć raczej suczkę.
   - Och, Howard, on jest taki uroczy.
   Howard otworzył drzwi explorera i wysiadł. Zimno wprost zapierało dech w piersiach, a z północnego zachodu wiał przenikliwy wiatr. Howard otworzył nakrętkę wlotu paliwa i zaczšł napełniać zbiornik.
   Stacja benzynowa firmy A&J usytuowana była przy autostradzie numer 7, niedaleko skrzyżowania z szosš prowadzšcš do Branchville. ciemniało się już i trasa była niemal pusta. Tylko od czasu do czasu stację benzynowš mijała samotna ciężarówka z choinkami bożonarodzeniowymi. Po przeciwnej stronie stała jaka chata z oknami zabitymi deskami. Wszystko wskazywało na to, że był tu kiedy przydrożny zajazd. Przed budynkiem stał zardzewiały pick-up, wsparty na cegłach zamiast kół, oraz brudny bršzowy chevrolet caprice. Za chatš nie było już nic, tylko las.
   Stacja była jasno owietlona i Howard dostrzegł kasjera za kontuarem. Bujał się na krzele z nogami n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin