Schone Robin - Kochanek.doc

(1342 KB) Pobierz
ROBIN SCHONE



ROBIN SCHONE

 

 

 

 

Kochanek

 

 

1

Śmierć.

Pożądanie.

Michael nie wiedział, który z tych dwóch czynników sprawił, że wrócił do Londynu.

Siedział i czekał na oba.

Gwar ludzkich głosów wznosił się i opadał. Końce palących się cygar lśniły czerwonym blaskiem niczym oczy szczurów. Migotały płomienie świec, lśniły kryształy, klejnoty rzucały połyskliwe blaski.

Kobiety w krzykliwych jedwabnych sukniach, dżentelmeni w czarnych surdutach i białych kamizelkach snuli się w górę i w dół po kręconych dębowych schodach; odgłos ich kroków tłumiły czerwone pluszowe dywany.

Wiadomo było, co tych ludzi sprowadziło do tego eleganckiego lokalu. W „Domu Gabriela" alkohol podawany był w kieliszkach, a pokoje wynajmowano kochankom.

Z ciemnego, wybitego jedwabiem kąta dobiegał radosny chichot kobiet.

Michael doskonale wiedział, o czym szepczą mężczyźni skupieni przy świecach płonących na stołach, w oczekiwaniu na spełnienie swych żądz lub już ukojeni rozkoszą. Wiedział, z czego śmieją się nierządnice, popijające taniego szampana.

Michel des Anges.

Michael od Aniołów.

Mężczyzna, któremu niegdyś kobiety płaciły za to, że dawał im rozkosz, a teraz mężczyzna, który musiał płacić kobietom za to, że one dawały mu rozkosz.

-              Monfrere. - Po jego prawej stronie, jakby znikąd, pojawił się Gabriel. Nie dotknął Michaela; od dawna nikogo nie dotykał. - Ona tu jest.

Michael obrzucił zamyślonym wzrokiem twarz Gabriela.

Jego fiołkowe oczy napotkały uporczywe spojrzenie srebrzystych źrenic mężczyzny.

Gabriel nie spuszczał wzroku z twarzy Michaela. Ale tylko Michael potrafił bez zmrużenia oka znosić widok nieziemskiej urody jasnowłosego Gabriela.

„Moje dwa aniołki" - oświadczyła przed dwudziestoma siedmioma laty madame de maison de rendez-vous, kiedy uratowała ich przed śmiercią głodową na ulicach Paryża. - „Ten ciemnowłosy dla kobiet. Ten o jasnej czuprynce dla - mężczyzn".

Mieli wówczas po trzynaście lat i obaj uciekli z domów. Teraz mieli po lat czterdzieści.

I wciąż uciekali od przeszłości.

-            Czy jest sama? - zapytał Michael.

-            Tak.

Michaelowi ścierpły jądra. W oczekiwaniu. W pełnej gniewu złości.

A przecież nie zasługiwała na to; kobieta przyszła do niego, szukając tylko satysfakcji seksualnej.

-              Jeszcze nie jest za późno - powiedział cicho Gabriel. - Mogę ją odesłać i nie spotka jej żadna krzywda.

Przed pięciu laty Michael przystałby na to z ochotą.

Przed pięciu laty sądził, że wciąż ma prywatne życie.

Za późno!

Oboje tkwili w pułapce; kobieta - w swej żądzy doznania niebiańskiej rozkoszy i on - w żądzy zemsty.

Na twarzy Michaela pojawił się uśmiech.

Dobrze wiedział, jakie wrażenie wywiera na kobietach jego uśmiech - pomarszczona bliznami, ciemna twarz bardziej odpychała, niż budziła sympatię.

Był to uśmiech całkowicie pozbawiony ciepła.

-            Przesadzasz, mon vieux. Wystarczyło, że popatrzyła mi w twarz, by nabrać ochoty na szybki numerek.

-            Nie przyszła tu bezmyślnie. - W głosie Gabriela zabrzmiały ostre nuty. - Jej prawnik z pewnością uprzedził ją, czego może się spodziewać.

Jak ktokolwiek był w stanie przygotować kobietę na to coś, czym obecnie był?

Czy to możliwe, by jakakolwiek kobieta mogła go pragnąć, wiedząc, kim naprawdę jest?

-            Gabrielu, czy dlatego nigdy się nie poddałeś? - zapytał cierpko. - Bo zawsze wiesz, czego się spodziewać?

-            I tak niech już zostanie. - Na pozbawionej wyrazu twarzy Gabriela tańczyły cienie. Trudno było z niej cokolwiek odczytać. - Ale we dwójkę zawsze znajdziemy jakoś inne wyjście.

Lecz nie było innego wyjścia. Mieli je dwadzieścia siedem lat wcześniej.

Michael beznamiętnie rozważał konsekwencje swego planu. I doskonale wiedział, że nikt i nic go nie powstrzyma przed tym spotkaniem.

Życie kobiety w imię zemsty.

Zabił już sześć. Cóż znaczy jeszcze jedna!

-            Wskaż jej mój stolik. Gabriel znieruchomiał.

-            Michael, naprawdę tak ci zależy na kobiecie?

Michael z trudem zapanował nad przeszywającym go bólem.

Tak, bardzo mu zależało.

Madame de maison de rendez-vous ofiarowała mu dar wykupienia. Pokazała, jak zapomnieć o zgrozie dzieciństwa w zapachu i smaku kobiet. Dzięki nim mógł uzyskać jeśli nie spokój, to przynajmniej ukojenie w rozkoszy.

Teraz nawet dziwki kurczyły się pod jego dotykiem.

Nie mógł już dłużej znosić życia, jakie musiał prowadzić przez ostatnich pięć lat, uwięziony w ciele, które sprawiało, że po jednym zdarzeniu jego życie stało się nie do zniesienia.

Wolałby umrzeć, a zarazem pociągnąć za sobą do grobu człowieka za to wszystko odpowiedzialnego; odpowiedzialnego za życie, w którym kobiety, które stać na taki luksus, płaciły mu za rozkosz, płaciły za każdą noc.

- A tobie nie, Gabrielu? - zapytał Michael, spoglądając na
niego nieruchomo.

Może był to podmuch powietrza, który sprawił, iż płomienie świec zamigotały. A może tylko ruch sukni prostytutki, która wstała ze swoim klientem od sąsiedniego stolika. Nadszedł ich czas. Nadszedł czas Michaela.

Gabriel nieoczekiwanie zniknął w cieniu. Niebawem jednak pojawił się w łukowych drzwiach; jego jasnoblond włosy lśniły wokół głowy niczym aureola. Towarzysząca mu kobieta miała na sobie powłóczysty, wieczorowy płaszcz. Jej głowę spowijał dyskretnie kaptur.

Strój był wytworny. Drogi. Miał raczej skrywać, niż ukazywać okrytą nim osobę.

Z pewnością nie był to strój prostytutki. Stanęła niepewnie w progu, jakby wahała się wejść do domu, w którym każdy mógł zaspokoić swe najdziksze żądze i pragnienia.

Przyjemność. Ból.

W „Domu Gabriela" wszystko było dozwolone. Wzbudziło to niepohamowany gniew Michaela, gorętszy "i palący boleśniej niż największe płomienie.

Ogień nie zawsze zabija. Nie popełni znów tego samego

błędu.

Jego nieokiełznana męskość stwardniała w oczekiwaniu na

nadchodzącą noc.

Pamiętał, jak to jest leżeć z kobietą, której się pożąda.

Wyobrażał sobie, jak będzie tej nocy z tą kobietą.

Nic nie mogło go powstrzymać przed sprawieniem kobiecie rozkoszy. Umiał każdą częścią swego ciała doprowadzić ją do

Orgazmu.

Ustami. Językiem. Zębami. Dłońmi i palcami. Przyrodzeniem.

Mógł wykorzystać to wszystko jednocześnie, doprowadzając kobietę do jeszcze większej ekstazy.

Pocałunki, które paliły. Język sprawiający udrękę. Zęby doprowadzające do rozkoszy przekraczającej już nawet granice bólu. Pieszczoty delikatne jak westchnięcie. Zniewalające palce, zapuszczające się w głąb po uprzednich, głębszych wejściach

członka.

Na Boga, pragnął zemsty, ale jeszcze bardziej pragnął dawać

kobietom rozkosz.

Michael nie ruszył się z miejsca, kiedy kobieta zatrzymała

się przy jego stoliku.

Jej twarz stanowiła jedynie jasną plamę pod ocieniającym ją

kapturem.

Poczuł utkwiony w sobie wzrok nieznajomej; przez ostatnich pięć lat wszystkie niewiasty spoglądały nań w taki sam sposób.

Michael ani przez chwilę nie wątpił, że kobieta bacznie go

obserwuje.

Poczuł palenie na prawym policzku, jakby dotknął go język

kochanki.

Zesztywniał, ogarnięty zgrozą, chciał w pierwszym odruchu zawołać: „To nie ja, nie jestem Michelem des Anges".

Przez ulotną chwilę nie był mężczyzną, któremu kobiety płaciły za to, że uprawia z nimi miłość.

Zwalczając odrazę, która kazała mu odwrócić twarz od natarczywego spojrzenia, pozwolił, by nieznajoma dokładnie przestudiowała wszystko to, co miała otrzymać za dziesięć tysięcy funtów - kwotę, którą zaproponował mu jej prawnik w zamian za miesiąc usług.

Otaczał ich zmieszany szum kobiecych chichotów i męskich, pełnych podniecenia i oczekiwania głosów. Dobijano targów, stawiano warunki.

Michaelowi łomotało w skroniach, hipnotyzowała go migotliwa gra światła i cienia. Pod czaszką przemykały mu obrazy jak w latarni magicznej: młodziutka dziewczyna zanosząca się śmiechem; nie mogąca złapać tchu dama w średnim wieku. Wiły się robaki. Podrygiwały piersi.

Śmierć.

Pożądanie.

Kiwające przyzywająco rękami, czekające.

-              Monsieur des Anges?

Raptownie zakończyła się chwila oczekiwania.

Jakby nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia, rzucane od sąsiednich stolików - na zachwycającego, o anielskiej uro­dzie i przyciągającego wzrok wszystkich kobiet Gabriela, oraz na przerażającego wyglądem Michaela - kobieta zajęła miejsce na krześle, które podsunął jej Gabriel; zaszeleścił jej płaszcz, zatrzeszczało drewno.

-              Witam, monsieur des Anges - powtórzyła niskim, niebywale uwodzicielskim głosem. - Jak się pan ma?

W padającym na jej oblicze świetle świec dostrzegł zdecydowany zarys podbródka i krągłe policzki. Jej zdenerwowanie, mimo pozornego spokoju, było wyczuwalne. Michael skutecznie zapanował nad swoją seksualnością, która przyniosła mu w dwóch krajach fortunę.

Prawnik kobiety oświadczył, że kontrakt będzie obowiązywał dopiero od chwili, kiedy Michael przejdzie pozytywnie test pierwszej schadzki.

Ale ona mogła w każdej chwili uciec. Wtedy będzie ją ścigać.

Nie zamierzał brać jej siłą.

Pragnął, by go pożądała.

Tak bardzo tego pragnął, że na samą myśl ogarniało go gwałtowne wewnętrzne drżenie.

Michael mówił spokojnie, ze swadą, jakby nie było ostatnich pięciu lat, podczas których nie siedział z kobietą przy takim stoliku. Jakby od chwili, kiedy po raz ostatni kobieta spojrzała mu bez strachu w twarz, nie upłynęło pięć lat.

-          Czy lubisz szampana... madame!

-          Nie jestem mężatką, monsieur, jeśli o to ci chodzi. Doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Nazywała się Anne Aimes i miała trzydzieści sześć lat. Była zwykłą pozbawioną urody starą panną z jasnobłękitnymi oczyma i lekko siwiejącymi włosami ni to ciemnoblond, ni to kasztanowymi.

Nikt się nią nie interesował. Nikt za nią nie tęsknił, nikt do niej nie wzdychał.

Nikt jej nie pragnął; nikt z wyjątkiem Michaela.

-             To bez znaczenia, czy masz męża, czy nie - odparł szczerze.

-             Chyba... tak. Dziękuję... Uwielbiam szampana.

W powietrzu aż iskrzyła świadomość, że jej delikatna i wrażliwa kobiecość różni się od jego twardej i pełnej buty męskości.

Siedzący za jej plecami Gabriel machnął ręką i znów zatopił się w ponurych rozmyślaniach o swej pełnej cieni przeszłości. Natychmiast pojawił się mężczyzna przybrany w czarny, szyty na miarę frak, pod którym widniała karmazynowa kamizelka. Wysoko nad głową niósł na tacy dwa kieliszki i butelkę szampana w srebrnym, wypełnionym lodem kubełku.

-              Obsługę mają tu znakomitą- zauważyła kobieta formalnym, uprzejmym tonem.

Michael zastanawiał się chwilę, czy jego towarzyszka zdaje sobie sprawę z tego, że kelner zarówno podaje do stołów, jak i służy gościom swym ciałem.

Zastanawiał się też, czy okaże się równie sztywna i formalna w jedwabnej pościeli.

Zastanawiał się jeszcze, jak długo będzie grać swą rolę, aż odraza każe jej krzyczeć w nocy z rozkoszy.

Na jego twarzy pojawiło się lekkie, pełne goryczy rozbawienie.

-              „Dom Gabriela" przykłada wielką wagę do doboru personelu - wyjaśnił.

Lekkim skinieniem ręki odprawił kelnera, który właśnie zamierzał napełnić szampanem kieliszki. Ujął w prawą dłoń smukłą szyjkę butelki, lewą natomiast podniósł kryształowy puchar. Celowo trzymał na widoku obie ręce. Chciał, żeby i kobieta zobaczyła to, co on codziennie oglądał.

Jeśli nie zniesie widoku jego naznaczonej skóry - ciała oszpeconego czerwonymi i białymi pręgami, biegnącymi od opuszków palców do nadgarstków - nie zniesie również ich dotyku.

Podążała wzrokiem za jego ruchami, wodziła spojrzeniem po jego dłoniach, od paznokci po białe mankiety koszuli, wystające z rękawów czarnego fraka.

Teraz powinna z niesmakiem odwrócić głowę tak, jak czyniły to inne kobiety, ze współczuciem i żalem. Z odrazą. Ze zmarszczeniem czoła.

-              Poparzyłeś się?

Palce jego prawej dłoni zacisnęły się na szyjce butelki. Oszronione szkło sprawiało wrażenie, jakby wykonano je z rozpalonego do żaru piasku. Wspomnienie jego pełnego bólu krzyku, mieszającego się z krzykiem przeżywającej ekstazę kobiety.

-              Poparzyłem - odrzekł krótko bezbarwnym głosem.

Sam się dziwił, że jego nalewające szampana dłonie nie drżą.

Napiął mięśnie i z wysiłkiem podał kobiecie kieliszek z musującym trunkiem. Czekał, czekał...

Na cud, który położy kres jego niekończącej się zgrozie.

Na kobietę, która go zapragnie, a on będzie jej to wynagradzał, będzie ją brał i brał... bez końca... niezmordowanie.

Po grzbiecie przeszedł mu zimny dreszcz. Mało nie wypuścił z dłoni kieliszka z szampanem na jedwabne rękawiczki klientki.

Od pięciu lat żadna kobieta nie dotknęła jego dłoni. Nawet zawodowe kurwy wolały, żeby dźgał je swoim wojownikiem, niż dotykał palcami.

Najwyraźniej to, co zobaczyła, nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Przechylając wdzięcznie głowę, wypiła szampana... złocisty trunek musował w cieniu rzucanym przez jej kaptur... i odstawiła puchar na stolik.

-              Dlaczego nazwałeś się Michel... des Anges?

Pytanie to sprawiło, że natychmiast stał się czujny. Od niepamiętnych czasów był Michelem. Dlaczego jeszcze go nie odrzuciła?

Michael zamrugał zalotnie długimi, czarnymi rzęsami, tak jak podczas terminowania u madame opiekunka perfekcyjnie wyuczyła go tej sztuczki.

-              Voir les Anges - mruknął tajemniczo, zastanawiaj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin