Bolesław Prus - Placówka.pdf

(1597 KB) Pobierz
Bolesław Prus - Placówka
Bolesław Prus
PLACÓWKA
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Uniwersytet Gdański y Polska.pl y NASK
Tekst pochodzi ze zbiorów
Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego
12005591.002.png
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Spod pagórka nie większego od chaty wypływa źródło rzeki Białki.
W opoczystym gruncie wyżłobiło ono kotlinę, gdzie woda huczy jak
rój pszczół gotujących się do odlotu.
Na przestrzeni mili Białka płynie równiną. Lasy, wsie, drzewa w
polu, krzyże na drogach widać jak na dłoni, zmniejszające się w miarę
odległości. Okolica wygląda jak okrągły stół, w środku którego stoi
człowiek niby mucha przykryta niebieskim kloszem. Wolno mu jeść,
co znajdzie i czego inni nie zabiorą, byle nie chodził za daleko i zbyt
wysoko nie latał.
Ale po przejściu mili w stronę południa znajdujemy inny kraj. Pła-
skie brzegi Białki wznoszą się i oddalają od siebie, gładkie pole na-
brzmiewa pagórkami, ścieżka idzie do góry, to spada na dół, znowu
idzie w górę i znowu spada coraz gwałtowniej i częściej.
Równina znikła, jesteś w wąwozie i zamiast rozległego horyzontu
spotykasz na prawo i na lewo, przed sobą i za sobą wzgórza wysokie na
kilka piętr, łagodne lub spadziste, nagie lub zarośnięte krzakami. Z tego
wąwozu przechodzisz w drugi wąwóz, jeszcze dzikszy i ciaśniejszy,
potem w trzeci, czwarty... dziesiąty... Ogarnia cię chłód i wilgoć;
wdrapujesz się na pagórek i widzisz, że jest to ogromna sieć wąwozów,
rozwidlających się i poplątanych.
Jeszcze paręset kroków z biegiem rzeki i znowu zmienia się krajo-
braz. Pagórki są coraz niższe i stoją oddzielnie, podobne do wielkich
mrowisk. Blask południowego słońca uderza cię prosto w oczy; z kraju
wąwozów dostałeś się w obszerną dolinę Białki.
Jeżeli cała ziemia jest stołem, na którym Opatrzność dla stworzeń
przygotowała ucztę, to dolina Białki jest olbrzymim półmiskiem, mają-
cym wydłużoną formę i mocno zadarte brzegi. Tylko w zimie półmisek
ten jest biały; w każdej zaś innej porze wygląda jak majolika, ozdobio-
na mnóstwem barw i kształtów surowych i nieregularnych, lecz pięk-
nych.
Na dnie owego naczynia boski garncarz umieścił łąkę i zpółnocy na
południe przeciął ją wstęgą Białki, na której tle szafirowym fale z rana
NASK
IFP UG
12005591.004.png
4
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
i wieczór połyskują czerwienią, złotem w dzień a srebrem podczas ja-
snych nocy.
Tak urobiwszy dno zabrał się arcymistrz do lepienia brzegów ba-
cząc, aby każdy posiadał odrębną fizjonomię.
Brzeg zachodni wygląda dziko. Łąka dotyka wzgórz spadzistych,
zasypanych wapiennym żwirem. Gdzieniegdzie rośnie krzak głogu,
karłowata brzoza albo trześnia chora. Często widać płaty ziemi jakby
obdartej ze skóry. Najwytrzymalsza roślina ucieka stąd, a miejsce zie-
loności zajmują gliny, siwe pokłady piasku albo opoka, co wyszczerza
na łąkę trupie zęby.
Wschodni brzeg jest inny; tworzy jakby amfiteatr o trzech kondy-
gnacjach, wznoszących się jedna nad drugą. Pierwsze piętro, tuż nad
łąką, zbudowano z czarnoziemu; w jednym miejscu widać na nim sze-
reg chałup otoczonych drzewami, jest to wieś. Drugie piętro ukształto-
wało się z ziemi gliniastej; tu stoi dwór, prawie nade wsią, z którą łączy
go stara aleja lipowa. Na prawo i na lewo ciągną się dworskie łany w
postaci wielkich prostokątów, zasianych pszenicą, żytem, grochem albo
pod ugór zajętych. Nareszcie trzecią kondygnację tworzą grunta piasz-
czyste, obsiewane owsem lub żytem, a jeszcze wyżej – czerni się las
sosnowy podpierający niebo.
W pomocnym krańcu doliny widać gromadkę pagórków stojących
pojedynczo jak kopce. Trzy z nich (między nimi jeden najwyższy w
okolicy, z sosną na szczycie) należą do gospodarza Józefa Ślimaka.
Jest to posiadłość jak pustelnia; do wsi z niej daleko, a jeszcze dalej
do dworu.
Obejmuje dziesięć morgów gruntu, od wschodu przytyka do rzeki
Białki, od zachodu do gościńca, który z tego miejsca przecina dolinę i
biegnie do wsi.
Przy drodze mieszczą się budynki Ślimaka. Jest tam chata, zwróco-
na jednymi drzwiami do gościńca, drugimi do podwórka, –jest stajnia z
oborą i chlewkiem, nakryte jednym dachem, jest
stodoła i wreszcie szopa na wozy. Wszystko ustawione wzdłuż bo-
ków kwadratowego dziedzińca.
Chłopi dolińscy żartowali ze Ślimaka, że mieszka na wygnaniu jak
Sybirak. – Prawda, że do kościoła – mówili – bliżej mu niż nam; ale za
to nie ma do kogo gęby otworzyć, pustka wszelako nie była tak bez-
ludną. W jesieni, przy ciepłym dniu, można było widzieć na wzgórzu
białą figurę parobka, jak w parę koni orał ziemię – albo żonę Ślimaka i
dziewczynę najmitkę, obie w czerwonych spódnicach, jak kopały, kar-
NASK
IFP UG
12005591.005.png
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
5
tofle. Między wzgórzami trzynastoletni Jędrek Ślimak zwykle pasł
krowy wyprawiając przy tym dziwne łamańce. Lepiej zaś poszukawszy
znalazłbyś jeszcze ośmioletniego Staśka, z białymi jak len włosami,
który wtoczył się po wąwozach albo siedząc na pagórku pod sosną za-
myślony patrzył w dolinę.
Zagroda ta, kropla w morzu ludzkich interesów, była odrębnym
światem, który przechodził różne fazy i posiadał własną historię.
Był na przykład czas, że Józef Ślimak miał ledwie siedem morgów
gruntu, a w chacie tylko żonę. Wkrótce jednak spotkały go dwie nie-
spodzianki: żona powiła syna Jędrka, a gospodarstwo skutkiem układu
o serwituty powiększyło się o trzy morgi gruntu.
Wypadki te wywołały dużą zmianę w życiu chłopa: dokupił krowę
i wieprza i począł wynajmować komorników do robót około swej zie-
mi.
W kilka lat później przyszedł na świat drugi syn. Wówczas Ślima-
kowa zgodziła sobie do pomocy starą wyrobnicę Sobieską sposobem
próby na pół roku. Próba przeciągnęła się do trzech kwartałów; po
czym stęskniona za karczmą Sobieską uciekła w nocy na wieś, jej zaś
miejsce zajęła „głupia Zośka”, znowu na pół roku. Ślimakowej wciąż
zdawało się, że po ukończeniu najpilniejszej roboty będzie mogła
obejść się bez sługi.
„Głupia Zośka” przesiedziała u nich około sześciu lat, lecz choć na-
stępnie poszła na służbę do dworu, w chacie roboty nie ubyło. Przyjęła
więc gospodyni piętnastoletnią sierotę Magdę, która lubo miała swoją
krowę, kilka zagonów ziemi i pół chaty, wolała jednak pójść między
ludzi niż siedzieć na ojcowiźnie. Mówiła, że stryj za mocno ją bijał;
dalsi zaś krewni umieli tylko zachęcać ją do pokory twierdząc, że im
stryj więcej kijów połamie, tym dla niej będzie lepiej.
W owej epoce Ślimak przeważnie sam pracował około roli, rzadko
wynajmując robotników. Mimo to tyle jeszcze miał czasu, że chodził z
końmi do dworu albo Żydkom mieszkającym w osadzie przywoził to-
wary z miasta. Gdy jednak dwór coraz częściej wzywał go do roboty,
więc Ślimakowi już nie wystarczali dzienni najemnicy i począł oglądać
się za pomocnikiem stałym.
Pewnej jesieni, kiedy żona najmocniej suszyła mu głowę o parobka,
zdarzyło się, że wracał ze szpitala Maciek Owczarz, któremu wóz wy-
kręcił nogę. Kalece wypadła droga koło chaty Ślimaków; a że był
nędzny i zmęczony, więc usiadł na kamieniu przy wrotach i miłosiernie
zaczął spoglądać na sień chałupy. Tam właśnie gospodyni tarła dla
NASK
IFP UG
12005591.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin