Ingulstad Frid - Wiatr nadziei 18 - Kupiec.pdf

(507 KB) Pobierz
Frid Ingulstad
KUPIEC
Saga część 18.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1907 roku
Elise stała chwilę jak sparaliżowana. Zaraz jednak wzięła się w garść i
pobiegła po sąsiada. Myślała tylko o jednym. Czy Emanuel nie żyje? Czy
może był tylko nieprzytomny?
Czuła, że poraża ją strach. Mimo że przecież napisała Johanowi, że chce
odejść od Emanuela... Jeśli się okaże, że jest poważnie chory, nie będzie
mogła tego zrobić. Ależ się wszystko pogmatwało.
Na szczęście nie wysłała listu, leżał gdzieś między jej notatkami. Dzięki
Bogu! Myśli wirowały jej w głowie.
Było ciemno i ślisko, potknęła się, kiedy skręcała, i musiała się chwycić
muru. Może Emanuel poślizgnął się na mokrych, pokrytych szronem
liściach, upadł i się potłukł? Wcale nie musi być chory. Trzymała się tej
myśli.
Wyszli przez bramę. W powietrzu unosiła się gęsta mgła i niewiele było
widać, mimo że paliły się latarnie.
Sąsiad zatrzymał się kawałek dalej. Wtedy zobaczyła ciemną postać,
leżącą nieruchomo tuż obok niskiego płotu. Schyliła się i położyła mu rękę
na czole.
- Emanuel? - zapytała i zaszlochała. Czoło było zimne; nic dziwnego, na
dworze panował chłód. Spojrzała na sąsiada: - Trzeba posłać po lekarza.
Mężczyzna przytaknął.
- Pójdę do mojego znajomego na Arendalsgaten, który ma telefon, i
zadzwonię do szpitala w Ulleväl.
- Bardzo dziękuję.
Mężczyzna zniknął we mgle, a Elise została sama z leżącym
nieruchomo Emanuelem. Przyłożyła ucho do jego twarzy. Usłyszała, że
oddycha, zrozumiała, że stracił przytomność. Upadając, pewnie uderzył o
coś głową, albo wydarzyło się coś jeszcze innego. Zdjęła chustę, którą
zarzuciła, wychodząc, i podłożyła mu delikatnie pod głowę.
Kiedy wrócił sąsiad, miała wrażenie, że minęło już pół nocy. Przemarzła
do szpiku kości.
- Przyjadą najszybciej, jak będą mogli - powiedział.
- Bardzo dziękuję.
- Żyje?
- Oddycha, ale chyba jest nieprzytomny.
- Muszę wracać. Żona na pewno się zastanawia, co się ze mną stało.
Elise pokiwała głową, chociaż wolałaby, żeby został.
Po dłuższej chwili usłyszała w końcu w oddali zbliżający się wóz i
konia. Wkrótce zobaczyła, jak zaprzęg skręca i zatrzymuje się obok nich.
Z wozu wysiadło dwóch mężczyzn w ciemnych, wełnianych paltach.
Nie zadawali żadnych pytań, nic nie mówili. Sąsiad zapewne im
wszystko wyjaśnił, nie musiała nic tłumaczyć. Stała, drżąc z zimna i ze
strachu, i patrzyła, jak podnoszą Emanuela i kładą go na noszach.
Może myśleli, że jest pijany?
- Ostatnio źle się czuł - rzuciła Elise, jakby nagle uznała, że musi coś
powiedzieć, zanim odjadą. - Zdarzyło się, że niemal upadł, miał zawroty i
bóle głowy. Prosiłam, żeby poszedł do lekarza, ale twierdził, że nic mu nie
jest.
Jeden z mężczyzn podał jej chustę.
- Jedzie pani z nami? - spytał. Obejrzała się za siebie.
- W domu mam szóstkę dzieci, które śpią.
Mimo że panowały ciemności, odniosła wrażenie, że mężczyzna
spojrzał na nią zdziwiony, nic jednak nie powiedział. Wsiadając, zawołał: -
Proszę przyjść jutro! - Szybko zamknął drzwi czarnej karetki ze znakiem
Czerwonego Krzyża. Koń ruszył, kierując się w stronę Maridalsveien, po
czym skręcił w Arendalsgaten.
Kiedy wchodziła do domu, szczękały jej zęby. Zamknęła za sobą drzwi,
stała w kuchni. W głowie miała zamęt. A jeśli Emanuel umrze?! Czuła się
niemal winna. Chciała od niego odejść, napisała list miłosny do Johana,
planowała zabrać ze sobą Jen-sine i Hugo, o ile Johan się zgodzi.
Rozmawiała z Hildą i ze Schwenckem i uznała, że ich słowa dają jej
pretekst do rzucenia go. Nie była pewna, czy Schwencke ma rację, mógł
źle zrozumieć Emanuela. Dla Hildy natomiast sprawa była prosta.
Widziała całą sprawę z punktu widzenia Elise i nie przejmowała się uczu-
ciami Emanuela.
Powoli weszła do pokoju, odszukała list i zaczęła go czytać, a łzy leciały
jej po policzkach. Chciała go podrzeć, ale jakiś głos w niej protestował: „A
jeśli on wcale nie jest chory, tylko się poślizgnął i uderzył się w głowę? Za
kilka dni wróci do zdrowia i wszystko będzie jak dawniej". Wahała się, po
chwili schowała kartkę między swoje zapiski. Nie wiadomo, czy drugi raz
będzie w stanie napisać podobny list. Pisząc go, czuła dużą ulgę, miała
wtedy świeżo w pamięci i list Johana, i słowa Schwenckego. Chciała
jeszcze przez jakiś czas zachować w pamięci to uczucie.
Czy jednak nie powinna była pojechać do szpitala? A jeśli Emanuel
umrze, nie mając przy sobie nikogo bliskiego? Jak mogła pozwolić, żeby
pojechał sam? Mogła przecież poprosić panią Jonsen o przypilnowanie
dzieci.
Ale pani Jonsen już dawno poszła spać, nie wypadało jej budzić tej
starszej pani. Poza tym i tak zbyt często korzystali z jej pomocy.
Mogła obudzić Kristiana. Był na tyle dorosły, że mógł przez jedną noc
zająć się młodszymi dziećmi. Wszystko działo się tak szybko, nie zdążyła
nawet o tym pomyśleć.
Zanim obudziłaby Kristiana, wytłumaczyła mu, co się stało, i udzieliła
wskazówek co do jutrzejszego poranka, minęłoby sporo czasu, a liczyła się
każda minuta. Ważne było, żeby Emanuel jak najszybciej trafił do szpitala.
Narastał w niej niepokój. Emanuel mógł odzyskać przytomność i pytać
o nią, będzie się czuł przerażony i samotny, szczególnie jeśli to coś
poważnego. Może okaże się, że uraz głowy jest tak poważny, że już nigdy
nie będzie taki jak dawniej? Wzdrygnęła się, zaczęła chodzić w tę i z
powrotem, nerwowo wykręcając ręce. W końcu nie wytrzymała, wzięła
świeczkę i poszła obudzić Kristiana.
Usiadł zaspany, tarł oczy i patrzył na nią zdziwiony.
- Co się stało?
Położyła palec na ustach, dając mu znak, żeby nie obudził pozostałych.
- Emanuel miał wypadek i został zabrany do szpitala. Przypilnujesz
dzieci, a ja pójdę do Ullevàl?
- Obudziły się? - spytał szeptem.
- Na szczęście śpią, ale nie wiem, czy zdążę z powrotem, zanim będą
musiały iść do szkoły. Może pani Jonsen będzie mogła zostać z nimi
chwilę rano. Jeśli nie, będziesz niestety musiał zostać w domu.
- Mam wagarować? - spytał, patrząc na mą przestraszony.
- To nie są wagary, zdarzył się wypadek.
- Nauczyciele nie będą zadowoleni.
- Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie zajść później do szkoły i wszystko
wytłumaczyć.
- Jak sobie poradzę z ubraniem ich wszystkich?
- Ubierzesz ich po kolei albo poprosisz Pedera i Everta o pomoc.
Wieczorem sobie radzą, to i rano też jakoś im się uda.
- Łatwiej jest je rozebrać niż ubrać, poza tym nie wiem, jak przygotować
mleko dla Jensine.
Elise westchnęła niecierpliwie.
- Podgrzejesz mleko i trochę wody i nalejesz do butelki, to nie jest
wielka sztuka. Poza tym Jensine jest już na tyle duża, że może pić z kubka.
Wyszła pośpiesznie, zanim Kristian zdążył zaprotestować.
Otuliła się szczelniej szalem, włożyła gazety do butów, żeby nie zmarzły
jej nogi, zgasiła świeczki i szybko wyszła.
Mgła nieco ustąpiła, unosiła się niczym chmury nad domami i ulicami,
ale Elise czuła, że zrobiło się zimniej. Może dlatego, że sama drżała? Kilka
razy poślizgnęła się na mokrych liściach, byłaby upadła, ale szybko udało
jej się złapać równowagę. Gdzieś niedaleko muczała krowa, w oddali
szczekał pies. Poza tym panowała cisza.
W domach było ciemno, ludzie spali. Za kilka godzin zacznie się nowy
dzień pracy i robotnicy oraz prządki zaczną napływać do zakładów Myren,
do papierni Glada, do tkalni Hjula i do Graaha. Inni skierują się do
walcowni Bjolsen czy do fabryki drożdży. Jeśli ktoś szukał pracy w
fabryce, miał w czym wybierać.
Emanuel pewnie nie stawi się jutro w kantorze. Może nawet już nigdy.
Zaczęły jej szczękać zęby. Jeśli umrze, a ona nie zdąży Z nim
porozmawiać, nigdy nie wybaczy sobie, że napisała list do Johana, zanim
zdążyła wyjaśnić sprawę z Emanuelem.
Po drugiej stronie ulicy hałasował jakiś pijak. Kiedy ją zobaczył,
zatrzymał się i zaczął obrzucać wyzwiskami. Udała, że go nie słyszy, i
szybko ruszyła dalej.
Wcześniej wydawało się jej, że szpital w UIleval nie leży bardzo daleko,
teraz droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Była zmęczona po
długim dniu pracy, wstała rano o piątej, żeby zdążyć wygotować pieluchy
przed wyjściem do kantoru, po pracy z trudem przyprowadziła dzieci do
domu. Kiepska pogoda źle wpływała na Hugo i na Sebastiana, obaj
marudzili. Kiedy w końcu położyła dzieci do łóżek, poszła do
Schwenckego. Po powrocie była niespokojna i nie mogła sobie znaleźć
miejsca. List Johana i słowa Hildy i Schwenckego obudziły w niej
sprzeczne uczucia, więc kiedy w końcu zdecydowała się napisać list, była
wykończona. Na dodatek Emanuela wciąż nie było i zaczęła się martwić,
co się z nim mogło stać.
Odwróciła się i spojrzała za siebie. Nie lubiła chodzić w nocy po ulicy.
Było niewiele latarni, a wiedziała, że o tej porze wielu pijaków ściąga do
domu. Domki leżały rozproszone, w świetle dziennym było tu bardzo
miło, ale o tej porze dnia domy wyglądały ponuro i niegościnnie. Drzewa
w ogródkach były ciemne, a liście, które jeszcze nie wszystkie opadły,
skrywały dużą część nieba.
Od czasu do czasu jakaś pojedyncza gwiazda z rzadka zamigotała
między koronami.
W dali dał się słyszeć turkot jadącego wozu, a w stajni gdzieś w pobliżu
zarżał koń, poza tym miała wrażenie, że jest jedyną żyjącą istotą w całym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin