Żona z wyższych sfer.pdf

(1573 KB) Pobierz
Ż ona z
wy ż szych sfer
ROZDZIA Ł PIERWSZY
Tylko cud mógł ja jeszcze ocalić. Szybki cud.
Bella Swan zastygła za masywnym mahoniowym biurkiem stojącym w
gabinecie rodowej rezydencji. Potężny dom z szarego kamienia, ocieniony
rosłymi dębami i sosnami, mieścił sie w najlepszej dzielnicy Houston. Mieszkali
tu ludzie, których rodziny już dawno dorobiły sie olbrzymich majątków.
Za tym wielkim biurkiem, od prawie dwustu lat służącym kolejnym
generacjom Swanów, Bella zdawała sie jeszcze drobniejsza. Niemal tonęła w
głębokim, obitym skóra, wiekowym fotelu. I tak właśnie sie czuła - zagubiona,
bezbronna, wydana na łaskę losu. Ponownie przeniosła wzrok na leżące przed
nią papiery. Raport opracowany przez jej bankiera nie pozostawiał żadnych
złudzeń.
Od godziny wpatrywała sie w widniejące na dokumencie cyfry, jakby łudząc
sie, że to cokolwiek zmieni. Że zdarzy sie cud.
Westchnęła głęboko, ukryła głowę w dłoniach. Sprawa jest beznadziejna.
Nie ma sie co oszukiwać. Jest zrujnowana. W każdym razie na dobrej drodze do
bankructwa. I co, na Boga, ma teraz począć?
- A niech cie szlag trafi, Jacobie! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nie mogła zapanować nad kłębiącymi sie w niej emocjami. Poderwała sie
tak gwałtownie, że fotel uderzył o mahoniowy kredens. W innym momencie to
by ja otrzeźwiło, lecz teraz była zbyt pochłonięta swymi problemami, by
martwic sie o rodzinny antyk. Nerwowo krążyła po wykładanym boazeria
gabinecie; kosztowny
perski dywan tłumił odgłos kroków. Zatrzymała sie przed szerokimi drzwiami
wychodzącymi na taras. Stała nieruchomo, ze skrzyżowanymi ramionami,
bezwiednie rozcierając łokcie skryte pod niebieskozielona satynowa bluzka. W
milczeniu patrzyła na rozciągający sie przed jej oczami ogród.
O tej porze roku niewiele w nim było do podziwiania. Jeszcze kilka
tygodni temu, pod koniec października, powietrze było gorące i duszne. Zimny
teksański wiatr zaatakował niespodziewanie i temperatura obniżyła sie nagle i
dramatycznie, niemal do zera. Od tamtej pory wciąż przechodziły zimne fronty.
Gwałtowne porywy wiatru szarpały gałęziami, strącane liście wirowały w
powietrzu i wraz z sosnowymi igłami opadały na pożółkły trawnik.
Różaneczniki na wymyślnych rabatach też już przeszły w okres spoczynku. Ich
nagie gałązki wyglądały smętnie; otaczający rezydencje żywopłot z mirtów i
oleandrów równie_ stracił swój blask. Na dzisiejsza noc zapowiadano kolejne
ochłodzenie; to dlatego Harry Clearwater, domowy ogrodnik i złota raczka, nie
zważając na przenikliwy wiatr, starannie okrywał co wrażliwsze rośliny, by
zabezpieczyć je przed przymrozkiem.
Harry i jego żona Sue, gospodyni i kucharka w jednej osobie, pracowali w
rezydencji od zawsze, jak daleko Bella sięgała pamięcią. Zaraz po ślubie
zamieszkali w wygodnym mieszkaniu nad garażem, dochowali sie dwójki dzieci
i z pomocą ojca Elizabeth zadbali o ich wykształcenie. Na pewno nawet przez
myśl im nie przeszło, że w ich życiu mogłoby sie cos zmienić. Spodziewali sie
dożyć tu w spokoju swych dni.
Patrzyła na zgarbione plecy pochylonego nad klombem Harrego. Uwielbiał
ten ogród, z radością go uprawiał. Na szczęście nie zdawał sobie sprawy, że jego
dobrodziejka i jego bezpieczna egzystencja są na krawędzi katastrofy. W tej
luksusowej okolicy większość posiadłości była usytuowana na rozległych,
liczących nawet po kilka hektarów działkach. Ponad żywopłotem, zza nagich
gałęzi, lśnił łupkowy dach domu Brandonów.
Alice Brandon była najlepszą przyjaciółką Belli, jedna z niewielu osób, na
które zawsze, niezależnie od okoliczności, mogła liczyć. Nawet w
najtrudniejszych chwilach.
I taki moment właśnie nastąpił.
Chyba ściągnęła ja tymi myślami, bo w dali zamigotała sylwetka Alice.
Przeszła przez wąskie przejście w żywopłocie rozdzielającym ich ogrody i szła
w stronę tarasu. W ogrodzie wychuchanym przez Harrego to przejście stanowiło
jedyna rysę. Rzez całe lata Bella i Alice skracały sobie drogę, przedzierając sie
przez żywopłot. Z czasem powstała w nim dziura, a na trawniku wydeptana
ścieżka. Ogrodnik próbował z tym walczyć, lecz w końcu musiał sie poddać.
Ostatecznie pozostawił przejście w formie wąskiej arkady, ścieżkę wyłożył
kamieniami. Uśmiechnęła sie mimowolnie, patrząc na zbliżającą się.
przyjaciółkę. Cała Alice: w pantofelkach na szpilkach i długim sobolowym
futrze, którego poły przyciskała do piersi, chroniąc sie przed zimnem. Strój
w sam raz na popołudniowa wizytę.
Wiatr uderzył znowu, poderwał brzeg futra. Alice miała na sobie obcisłe
czarne legginsy i luźną wzorzysta bluzkę. Na czarnym tle jaskrawo wybijały się
plamy złota i fioletu. Pasma jasnych włosów fruwały wokół jej głowy. Alice
pomachała do Harrego, zwróciła się w stronę domu. Na widok stojącej w
drzwiach tarasu przyjaciółki, uśmiechnęła się i szybko poruszała palcami.
Elizabeth otworzyła drzwi i Alice wpadła do środka, wnosząc ze sobą
przenikliwie zimne powietrze i zapach perfum Chanel.
- Ojej, ale dziś przymroziło! - zawołała z charakterystycznym śpiewnym
akcentem, wstrząsając się z zimna. - Już prawie zamarzłam na kość! Boże,
naprawdę tu robi sie Syberia!
Strząsnęła z siebie futro i niedbale rzuciła je na fotel. Obiema rekami
poprawiła potargane włosy; przy tym ruchu zadzwoniły jej złote bransoletki.
- To wietrzysko zniszczyło mi fryzurę, a dopiero co wróciłam od fryzjera.
Byłam u Andre zaraz po porannych tańcach. Biedaczek chyba by się załamał,
gdyby mnie teraz zobaczył!
Bella zdusiła uśmiech. Akurat by sie połapał! Alice ostatnio uwielbiała
artystyczny nieład. Jej włosy sterczały we wszystkie strony bez ładu i składu.
Zresztą jeśli chodzi o fryzurę czy aktualny kolor, to za nią nigdy nie można było
nadążyć. Bezustannie cos zmieniała.
- A właśnie, przy okazji. Wiem, że byłaś zajęta, ale nie myśl sobie, że
daruje ci dzisiejsze tance. Jutro dam ci porządny wycisk.
- Mogłam sie tego domyślić. - Bella przewróciła oczami. – Nie masz krzty
litości - dodała.
Miała dziewięć lat, gdy Alice zaczęła udzielać jej lekcji tańca. Od
dwudziestu trzech lat codziennie spotykały sie u Alice i ćwiczyły w studiu na
poddaszu okazałej rezydencji, która dla Alice wybudował jej nieżyjący już maż.
Alice znajdowała przyjemność w uchodzeniu za osobę rozlazła i rozpieszczona;
większość ludzi tak właśnie ja postrzegała. Niewiele osób wiedziało o tych
codziennych treningach, którym obie zawdzięczały doskonała kondycje
fizyczna.
- Trzeba dbać o ciało, a taniec jest o niebo fajniejszy od gimnastyki -
powtarzała Alice.
Teraz stała przed kominkiem, ogrzewając zmarznięte dłonie. Długie
akrylowe paznokcie lśniły ciemnoczerwonym lakierem, na każdym palcu,
łącznie z kciukami, pobłyskiwały pierścionki. Przy nawet najlżejszym
poruszeniu głowy jej brylantowe, niemal dotykające ramion kolczyki rzucały
piękne świetliste refleksy.
- Och, jak cudownie - wymruczała Alice, odwracając sie tyłem do ognia i
rekami rozcierając zmarznięte ciało. Zerknęła na przyjaciółkę. - No to jak udało
sie spotkanie z Tylerem i Mikem? Tylko błagam, powiedz, że Mike cos
wymyślił! Że wykombinował, jak odzyskać twoje pieniądze i definitywnie
pozbyć sie tego fałszywego drania! – dokończyła z pasja.
Słysząc furie w jej głosie, Bella uśmiechnęła sie blado. Wprawdzie Alice
była od niej starsza o dziesięć lat, lecz różnica wieku nie miała znaczenia.
Od momentu, kiedy sie poznały, były najlepszymi przyjaciółkami. Alice
często powtarzała, że przyjaźniły sie już w poprzednim wcieleniu i ta przyjaźń
jest im po prostu pisana. Może rzeczywiście tak było, kto to wie. Tak czy
inaczej ich znajomość wywoływała różne komentarze. W kręgach, w których
obie sie obracały, wielu nie mogło tego pojąc. Bo Alice i Bella różniły sie od
siebie jak ogień i woda. Bella z natury była powściągliwa i zdystansowana. O jej
przyjaciółce można było powiedzieć cos wręcz przeciwnego. Była spontaniczna,
nieprzewidywalna, nie liczyła sie z nikim i z niczym. Zresztą taka opinia jej
odpowiadała. Niewielu wiedziało, że pod ta maska kryje sie złote serce. I że
Alice ma wspaniałe, choć może nieco rubaszne poczucie humoru. Nie
przejmowała sie ani oburzonymi spojrzeniami, ani zgryźliwymi plotkami na
swój temat.
Kiedy poznała Jaspera, próbowała swych sił w konkursach tańca,
okazjonalnie pracowała też jako tancerka w Las Vegas.
- Ładna buzia i boskie ciało to były moje jedyne atuty – przyznała kiedyś
sama bez śladu skruchy - Postanowiłam je wykorzystać jak najlepiej, nie łamiąc
przy tym własnych zasad i nie przynosząc wstydu mojej kochanej mamie. Co
prawda już jej wtedy nie było na tym świecie, jednak... Zaczęłam startować w
konkursach tańca, tańczyłam w Las Vegas w podejrzanych lokalikach ze
striptizem i w barach z hamburgerami. W Houston ich ślub odbił sie szerokim
echem. Jasper Brandon miał wtedy pięćdziesiąt dwa lata. Alice dziewiętnaście.
Miejscowa socjeta od razu odpowiednio ja oceniła. Na pierwszy rzut oka
rzeczywiście wyglądało to typowo. Mężczyzna goniący za utracona młodością i
dziewczyna, dla której liczyły sie tylko pieniądze.
Dopiero z czasem, a i to dla niewielu osób, stało sie oczywiste, że Alice
naprawdę szczerze kochała swego Ojczulka, jak pieszczotliwie nazywała
Jaspera. Stanowili bardzo udane małżeństwo. Zresztą wszystko temu sprzyjało.
Jasper był uroczym, szlachetnym, porządnym człowiekiem, dobrym i szczodrym
dla swych bliskich. Był również wyjątkowo przystojny. Bardzo dbał o siebie i
swoja kondycje fizyczna. Wysoki, wysportowany, o włosach lekko
przyprószonych siwizna, żywych błękitnych oczach i wyrazistej, ozłoconej
opalenizna twarzy, nieodparcie kojarzył sie z silnym, pewnym siebie
hollywoodzkim bohaterem.
W wyższych sferach Houston nie brakowało ludzi, którym ten związek nie
przypadł do gustu, lecz nikt nie śmiał powiedzieć tego głośno. Brandonowie byli
zbyt wpływowa rodzina, by im sie narażać.
- Wiem, że wielu z tych zgredów tylko marzy, by odebrać mi kartę
klubowa - wyznała Alice niedługo po odejściu Jaspera - ale sie boją. Nie zrobią
tego, póki mam pieniądze. Za bardzo im na nich zależy. Fundacja Brandonów
wspiera ich bale dobroczynne i różne podobne pierdoły. Co rok wyciągają od
nas co najmniej okrągły milion. Ich błękitna krew burzy sie na mój widok, ale
co robić, pieniążki są ważniejsze. Wiec zaciskają swoje wybielone żeby i jakoś
mnie znoszą - szydziła. - Powiem ci prawdę, ani trochę nie zależy mi na tym ich
klubie. Nie wypisałam sie, bo wiem, jak bardzo co poniektórych irytuje, że
jestem wśród nich na równych prawach.
Bella zaprzeczyła, jednak w głębi duszy wiedziała, że w słowach Alice jest
sporo prawdy.
Z czasem miejscowe szychy, choć nadal nieprzekonane do kobiety spoza
ich sfery, musiały przyznać, że to niestosowne małżeństwo było bardzo udane.
Przez dwadzieścia jeden lat Brandonowie byli jak papużki nierozłączki.
Niecały rok temu Jasper niespodziewanie zmarł na atak serca. Alice nie
mogła pogodzić sie ze śmiercią męża. Strasznie ja przeżyła. Bella po raz
pierwszy widziała ja w takiej rozpaczy. Alice odchodziła od zmysłów, była
niepocieszona, Minęło dużo czasu, nim sie pozbierała. Znowu nabrała wigoru,
stała sie taka jak dawniej.
- Dość już tej żałoby, Ojczulek wcale by nie chciał, bym go opłakiwała do
końca życia - wyznała przyjaciółce. - Jeśli patrzy na mnie z góry i widzi, jak
strasznie za nim rozpaczam, wyłudzi przepustkę od świętego Piotra i zejdzie na
ziemie potrzasnąć mną bym sie w końcu opamiętała.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin