Palmer Diana - Buntowniczka.pdf

(601 KB) Pobierz
Palmer Diana - Buntowniczka
DIANA PALMER
BUNTOWNICZKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ranczo Comanche Flats było jednym z największych w okolicy. Catherine Blake
zawsze czuła przyjazne nastawienie mieszkańców miasteczka, które wyrosło wokół rancza.
Panowały tu spokój i cisza. Wprawdzie nie liczyła na to, że zazna spokoju w obecności Matta,
ale lubiła przebywać w towarzystwie matki i kuzynów.
Uśmiechnęła się, gdy jadąc swym autem, wśród schludnych białych ogrodzeń dojrzała
zarys olbrzymiego domu w stylu hiszpańskim. Jej jasnozielone oczy spoczęły na odległych
dębach, oddzielających posiadłość od prerii. Ranczo miało niemal sześć tysięcy hektarów i
było położone w Teksasie, jakąś godzinę drogi od Fort Worth. Stryjeczny dziadek Catherine
stworzył tu prawdziwe imperium. Kiedyś wokół posiadłości rozciągały się lasy dębowe, teraz
znacznie uszczuplone przez nadciągającą nieubłaganie cywilizację. Za czasów wielkich
spędów bydła rzędy drzew, ciągnące się z północy na południe, były znakiem orientacyjnym
dla ranczerów.
Szczupłą dłonią odgarnęła wpadające do oczu kasztanowe włosy. Twarz dziewczyny
rozjaśnił uśmiech, gdy pomyślała o szkole. Rozpierała ją duma. Ukończyła college z
wyróżnieniem z dziennikarstwa. Przez cały rok szkolny sumiennie się uczyła w Fort Worth,
mieszkając w domu studenckim, a do domu wracając jedynie na weekendy. Często się
zdarzało, że Matt przylatywał po nią prywatnym samolotem. Miał taką możliwość, ponieważ
na ranczu znajdowało się małe lotnisko. Catherine znów się uśmiechnęła na myśl o swym
sukcesie i niespodziewanej ofercie pracy w Nowym Jorku, jaką jej złożono. Matthew Dane
Kincaid mógł sobie rządzić wszystkimi na ranczu, jednak od teraz nic będzie już kierował
życiem Catherine. Miała niemal dwadzieścia dwa lata i wprost zachłystywała się nową
zdobytą niezależnością.
Wracała właśnie z czterodniowej wyprawy do San Antonio gdzie starała się o posadę
w niewielkiej firmie zajmującej się reklamą. Wprawdzie nic z tego nie wyszło, ale za to
zaproponowano jej pracę w dużej firmie w Nowym Jorku. Miała zacząć za kilka tygodni, gdy
tylko jej biuro zostanie odpowiednio przy gotowane. Musiała naprawdę wywrzeć doskonałe
wrażenie, ponieważ na rozmowę z nią przyleciał sam wiceprezes i z miejsca ją zatrudnił. Była
zachwycona. Cieszyła ją także możliwość wyrwania się spod opiekuńczych skrzydeł rodziny,
a szczególnie Matta.
Dziwne, pomyślała, jak bardzo stał się zaborczy, odkąd skończyłam szkołę.
Oczywiście, był właścicielem rancza, na którym mieszkała wraz z matką. A także
138556223.001.png
właścicielem licznych pastwisk. Posiadał również pakiet kontrolny akcji lokalnych firm,
zajmujących się sprzedażą nieruchomości. Jednak, mimo wszystko, był tylko jej
przyszywanym kuzynem i boleśnie odczuwała jego zachowanie. Ponieważ dość wcześnie
straciła ojca, który zginął w Wietnamie, dojrzała szybciej niż jej rówieśnicy i była bardziej
niezależna. Właśnie dlatego walczyła zażarcie z Mattem o większą swobodę. Walczyłam,
jeżeli nie usychałam z powodu nieodwzajemnionego uczucia do niego, przyznała gorzko w
myślach. Hal i Jerry nie byli tak trudni jak Matt. Ale, oczywiście, nie mieli jego
nieokiełznanego temperamentu ani świetnego zmysłu do interesów. Ani wrodzonej arogancji.
O, tak. Matt doprowadził ją do perfekcji.
Betty Blake, kobieta o siwych włosach i roześmianych oczach, wybiegła powitać
córkę.
- Kochanie! Jesteś nareszcie! - wykrzyknęła uszczęśliwiona i wyciągnęła ramiona. -
Jak dobrze znów mieć cię w domu!
- Nie było mnie tylko cztery dni - przypomniała Catherine matce, odwzajemniając
uścisk. - Jak przyjął to Matt?
- Prawie się do mnie nie odzywa - przyznała Betty. - Tym razem zostawiłaś mnie samą
na polu bitwy, córeczko.
- Muszę być niezależna - twardo odparła dziewczyna. - Matt chce, żeby wszystko
układało się po jego myśli. Ale tym razem nie wygra. Nawet jeśli miałabym zostać kelnerką
w obskurnym barze. Ale, na szczęście, nie będę musiała - dodała z uporem. - Wciąż mam
dochód z akcji. To zapewni mi utrzymanie!
Betty wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Jednak po chwili zmarszczyła tylko
czoło i potrząsnęła bezradnie głową.
- Wchodź i opowiadaj - powiedziała w końcu. - Zdobyłaś pracę?
- Nie tę w San Antonio - przyznała z westchnieniem dziewczyna i w tej samej chwili
się uśmiechnęła. - Pomyśleć tylko, że musiałam wyjeżdżać ukradkiem, pod pozorem krótkich
wakacji z nieistniejącą przyjaciółką! Naprawdę, Matt to tyran... - zaczęła i urwała na widok
zasmuconej twarzy matki. - No dobrze, już dobrze. Nie będę tak mówić, obiecuję. A właśnie!
Oczywiście, że dostałam pracę. Ale aż w Nowym Jorku.
- W Nowym Jorku? - Betty wyglądała na zaskoczoną.
- Dobrze płacą i mam zacząć dopiero w przyszłym miesiącu. To dużo czasu, żeby
wszystko załatwić.
- Mattowi to się nie spodoba - powiedziała Betty, marszcząc brwi.
- Nic mnie to nie obchodzi!
138556223.002.png
- Przestań - skarciła ją matka. - Wiesz przecież, jak wyglądałaby nasza sytuacja bez
Matta. Ojciec wpędził nas w poważne długi, a potem zginął w Wietnamie Wystarczająco
często ci o tym przypominałam.
- A stryj Henry wyciągnął nas z kłopotów, zaprosił tutaj i odtąd tutaj mieszkamy.
Wiem, mamo - przyznała już bez gniewu i ruszyła za nią. - Uwielbiam ten dom! - zawołała,
po raz kolejny olśniona pięknem holu w stylu hiszpańskim i majestatycznymi schodami.
- O tak, stryj był wspaniałym człowiekiem - przytaknęła ze śmiechem matka, która
także wychowała się w tym domu. - Miał dobry gust.
- Tylko nie dotyczyło to jego żon - ironicznie mruknęła dziewczyna.
- To, że matka Matta była bardzo młoda, nie upoważnia cię do robienia takich uwag.
Doskonale wiesz, że uwielbiała Henry'ego. I dała mu dwóch synów.
Catherine nie odezwała się już. Posłusznie szła za matką po schodach, kierując się do
swej sypialni. W drugim skrzydle tego olbrzymiego domu mieszkali także Matt i Hal, a Jerry
wraz z żoną Barrie mieszkali w innym budynku, nieco oddalonym od głównych zabudowań.
- Wszyscy zjawią się na jutrzejszym obiedzie - oznajmiła Betty. - Co prawda Matt
poleciał dziś do Houston, ale ma wrócić późnym wieczorem. Te deszcze były okropne, wiesz,
że istnieje zagrożenie powodziowe? Mam nadzieję, że będzie leciał ostrożnie.
- Przynajmniej nie jedzie samochodem. Bo ostrożnie to on raczej nie jeździ -
skomentowała dziewczyna. - Pamiętasz, ile rozbił samochodów, zanim skończył college?
- Z pewnością nie tyle, co Hal - roześmiała się Betty. Catherine zatrzymała się i
przyjrzała obrazowi wiszącemu pomiędzy dwoma antycznymi kinkietami. Przedstawiał stryja
Henry'ego, który był uderzająco podobny do dziadka dziewczyny. Miał ciemne włosy, zielone
oczy i oliwkową cerę. Cechy te odziedziczyła również Catherine po przodkach ze strony
matki.
- Nie pasuje tu - stwierdziła, patrząc w zadumie na obraz.
- Jego miejsce jest w salonie - dodała z roztargnieniem.
- Nie mogłam spokojnie oglądać telewizji, gdy się tak we mnie wpatrywał - wyjaśniła
Betty. - Poza tym, czuję się dużo bezpieczniej, idąc schodami w ciemności. Wiem, że on tu
jest.
- Och, mamo - zachichotała dziewczyna.
- Był dla mnie autorytetem, kiedy dorastałam - zwierzyła się starsza kobieta. - Zawsze
go podziwiałam. I nadal tak jest.
- Nawet wtedy, kiedy ożenił się z tak młodą dziewczyną?
138556223.003.png
- Bardzo lubiłam Evelyn - miękko odparła Betty. - Dobrze się nami opiekowała.
Prawie nie pamiętam swoich rodziców. Zmarli, kiedy byłam mała - westchnęła. - Tak bardzo
brak mi twojego ojca...
- Wiem, mamo. Mnie też - przyznała Catherine i objęła ją czule. - Ale jestem
szczęśliwa, że mam ciebie - ucałowała policzek matki i w tej samej chwili zmieniła temat. -
No, dobrze. A teraz opowiedz mi wszystkie ploteczki. Na pewno wiele się działo w czasie
mojej nieobecności!
Betty i Catherine same usiadły do kolacji. Obsługiwała je, mamrocząc gniewnie pod
nosem, Annie. Ta pulchna, siwowłosa kobieta zjawiła się na ranczo wraz z matką Matta.
- Nigdy nie można zgromadzić całej rodziny o jednej porze - narzekała, nakładając
jedzenie na talerze. - Pan Hal nie pojawi się, chyba że pan Matt na niego nakrzyczy. A pan
Jerry i pani Banie znów wyjechali bez uprzedzenia - narzekała, gniewnie patrząc na potrawy,
jakby to one były odpowiedzialne za te kłopoty.
- W takim razie zjemy podwójne porcje - powiedziała ze śmiechem Catherine.
- I dobrze. Jedzenia jest dużo. Chyba mogę nawet część zamrozić - zastanawiała się na
głos udobruchana Annie.
Kobieta wyszła do kuchni, wciąż mówiąc do siebie, a matka i córka wymieniły
porozumiewawcze spojrzenia.
- A, właśnie. Gdzie jest Hal? - spytała Catherine.
- Nie mam pojęcia. Matt, zanim wyjechał, kazał mu pomóc chłopcom przepędzić
bydło na inne pastwisko. Hal wybiegł z domu wściekły. Wiesz, jak nie cierpi moknąć.
- Jeszcze bardziej nie lubi przyjmować poleceń - zauważyła dziewczyna.
- To wasza wspólna cecha, kochanie - westchnęła Betty. - Mam nadzieję, że nie
zaczniesz spotkania z Mattem od kłótni. Odkąd wyjechałaś, ma paskudny nastrój.
- Wstrzymam się dzień lub dwa, dobrze?
- Dobrze - przytaknęła markotnie Betty.
Catherine leżała już w łóżku, gdy usłyszała, że wrócił Hal. Właśnie rozmawiał z jej
matką. Dobry, stary Hal, pomyślała z rozczuleniem. W rodzinie Matta był jej jedynym
sprzymierzeńcem. Właściwie byli do siebie podobni. Tak samo zbuntowani i walczący z
autorytetem Matta.
W końcu dziewczyna zasnęła, otuliwszy się ciepłą kołdrą. Czuła się bezpiecznie w
tym wielkim domu, wśród życzliwych osób. Słyszała burzę, szalejącą za oknami, i zanim
zasnęła, zdążyła się jeszcze zastanowić, czy Mattowi uda się dziś wrócić.
138556223.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin