Maria Dunin_kozicka Ania z Lechickich Pól Cz. III Miłoć Ani Tom Całoć w tomach Zakład Nagrań i Wydawnictw Zwišzku Niewidomych Warszawa 1995 Tłoczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zakładu Nagrań i Wydawnictw Zwišzku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Dom Ksišżki Polskiej", Warszawa 1932 Pisała K. Pabian Korekty dokonały K. Markiewicz i E. Chmielewska `tc Dom prof. Tarszów Pani Jadwiga Tarszowa siedziała przy biurku w swym studio i czytała z uwagš jeden z wielu listów, nadesłanych jej przez redakcję pisma ludowego, w którym pracowała od szeregu lat. Prowadziła bowiem dział odpowiedzi, zasycany przez licznych czytelników, darzšcych redakcję bezgranicznym zaufaniem wobec nieustannych dowodów, że nigdy przez niš w błšd nie byli wprowadzeni. Poruszało się tu przeróżne sprawy, od szkolnych, majštkowych, wojskowych, inwalidzkich poczšwszy, a kończšc na sercowych i najbardziej intymnych. Dookoła pani domu, pochylonej nad ćwiartkš papieru, stały pod cianami i tuż przy biurku mniejsze i większe szafy, przepełnione ksišżkami, piętrzšcymi się również na stołach w pozornym nieładzie, usprawiedliwionym częstym po nie sięganiem wytrawnej pracowniczki. Na grubym tomie encyklopedii umieciła się niby żywy przycisk, kotka faworytka i oplótłszy przednie łapki pręgowatym ogonkiem, wpatrywała się zmrużonymi zielonymi lepkami w nieruchomš jasnš głowę swej pani. Te krótko przycięte włosy nie przywodziły na myl owych nieujarzmionych ongi, bladowłosych warkoczy, sięgajšcych aż po pięty i zbytnio cišżšcych tej samej, ale młodzieńczej wówczas główce panny Wisieńki. Koń, ruch i pole były jej żywiołem, gdy sadziła wtedy przez ugory i miedze litewskie, osłonięta falujšcym płaszczem rozplecionych w biegu warkoczy, których żadna wstšżka nie zdołała utrzymać w karnoci. Dzi ironizujšce życie przykuło jš do fotela, dajšc do ręki cięte pióro zamiast junackiej szpicruty. Twarz jeno pozostała równie pogodna i różowa, jak w tych minionych latach, kiedy to całe otoczenie zwało pannę Jadzię "Wisieńkš", a choroba nie zdołała przyćmić wrodzonej wesołoci i żywoci usposobienia. Szelest odwracanej kartki wyrwał rozpieszczonš kotkę z posšgowej nieruchomoci. Sprężonymi pazurkami pocišgnęła leciutko wełniany rękaw pani domu, przypominajšc w ten sposób o swej obecnoci. - Leila! Nie przeszkadzaj! - odezwał się miły głos, z nutkš pozornej srogoci. - Widzisz, że jestem zajęta. Muszę zatelefonować do M. S. Wojsk., bo to sprawa biednego inwalidy. Przysiadła mi sznur od telefonu, ale co to ciebie obchodzi! Leila, słusznie tak nazwana, gdyż niejednego już Hassana zdradziła, ziewnęła na to owiadczenie, wykazujšc doskonałš obojętnoć na kwestie, które jej pani rozstrzygała z niemałym nakładem dobrej woli i umiejętnoci. Po telefonicznej rozmowie pani Jadwiga napisała wyczerpujšcš odpowied i zarubrykowała jš w liczbowej księdze, leżšcej przed niš, po czym wzięła następny list do ręki. Po chwili wesoły umiech pojawił się na jej ustach, lecz w miarę czytania rosnšce zakłopotanie przyćmiewało go stopniowo. List zawierał następujšce wynurzenie: - "Ukochana Redakcjo naszego "Pielgrzyma Ludowego"! Zacna Przewodniczko tysišcznej ludzkoci! Zwracam się i błagam z goršcš probš do Redakcji o radę, która będzie miała znaczenie dla mnie nawet na równi z moim życiem. Mam 26 lat i mam dwie narzeczone. Jednš wybrało moje serce, a drugš - moja rodzina. Pierwsza jest uboga i pracuje w fabryce, przez co rodzice moi jej nie chcš. Druga natomiast jest bogata, ale ja jej wprost nienawidzę! Rodzice grożš mi wydziedziczeniem, a ja wtedy stracę około 15 tysięcy złotych. A jeli się ożenię, to ta, która za mnš wprost przepada, zdecydowana jest na wszystko i sama zginie! Muszę jeszcze się przyznać, że jestem po zapowiedziach, z tš której nie kocham, z namowy rodziny. Więc co mam robić?! Co mam poczšć, nieszczęsny?! Ukochana Redakcjo! Porad mnie biednemu..." - Rzeczywicie, biedne chłopczysko! - wyrwało się półgłosem pani Jadwidze. - Powinien ić za głosem serca, ale zbyt daleko zabrnšł. Przecież zerwanie po zapowiedziach jest na wsi skandalem. Jedyna droga chyba, to... - zatopiła się w mylach nad rozwikłaniem tego trudnego problemu, gdy nagle wyostrzony jej słuch złowił dwięk dzwonka w przedpokoju. Stereotypowe "pani wyszła z domu" nie miało prawa obywatelstwa u prof. Tarszów, nie tylko dlatego, że "pani" wychodziła istotnie nadzwyczaj rzadko, ale i z tego powodu jeszcze, że każdy goć był tu mile widziany, a koło przyjaciół składało się z ludzi, którzy zawsze mieli co ciekawego do powiedzenia. Po krótkiej tedy chwili Zuzia, wieloletnia służšca profesorostwa, wszedłszy do studia niemal bezszelestnie i zwinnie, oznajmiła przyciszonym głosem: - Pani Alfredowa Przedborowa - i podała bilet wizytowy. - Co ty mówisz?! Pani Przedborowa?! Ależ to nadzwyczajne! Co za niespodzianka! - wykrzyknęła z radosnym zdumieniem pani Jadwiga i tak impulsywnie sięgnęła po laskę, leżšcš na stole, że Leila, spłoszona tš gwałtownociš, w dwóch susach znalazła się na szafce z ksišżkami, skšd popatrywała ciekawie na niezwykle żywe ruchy swej pani, dwigajšcej otyłš nieco postać z fotela, podpierajšcej się laskš i podšżajšcej z możliwš szybkociš w stronę salonu. Tu dopiero nastšpił wybuch serdecznoci z obu stron. - Droga pani! Nareszcie przypomniała sobie pani o naszym istnieniu! - zabrzmiał głos pełen wyrzutu, stłumiony natychmiast wielokrotnymi uciskami. - Najmilsza pani Jadwigo! Przecież tak niedawno przeniesiono męża pani z Wilna do Warszawy. - Ale sš poczty i to od czasów króla Cyrusa! A tu nic i nic! Dwa listy i głuche milczenie, a tak zżylimy się w Truskawcu w czasie tego niedługiego urlopu pana Alfreda. - Proszę darować wygnańcom. Życie pochwyciło nas w niemiłosierne swe tryby i na nic nie mamy czasu. Do tego stopnia walka o byt przygłusza inne pragnienia. Nie mówmy jednak o tym. Kochana pani domyla się, że to jest moja córka, Ania? - Oczywicie. Niechże cię ucałuję, miły paziku w loczkach! - zamiała się szczerze pani Jadwiga, tulšc młodš dziewczynę do piersi, przy czym filigranowoć Ani wystšpiła tym bardziej na jaw w tym uderzajšcym kontracie. - Podobna jak dwie krople wody do fotografii, pokazywanej mi przez państwa w Truskawcu, ale za to nie przypomina zupełnie swych rodziców - tu profesorowa odsunęła się nieco od dziewczęcia, przypatrujšc się jej z życzliwym umiechem: - Tylko kolor oczu pana Alfreda - czyniła dalej swe spostrzeżenia - ale rysy zgoła inne. Tajemniczy umieszek wykwitł na ustach Ani i zgasł tak szybko, że widzowie tej sceny mogliby sšdzić, iż ulegli złudzeniu. - Może usišdziemy - zaproponowała pani Vera. - Kochana gospodyni domu tak jest przejęta naszym widokiem, że muszę wchodzić w jej rolę, a widzę, niestety, że boska Naftusia nie uzdrowiła chorej nogi. - Litewski upór! - dorzuciła wesołym tonem pani Jadwiga, opierajšc się mocno na lasce i siadajšc powoli na kanapie obok swego gocia. - Nie straciła pani humoru, najmilsza Litwinko! Jakš jednak siłę posiadajš więzy duchowe! Nie widziałymy się trzy lata, a wydaje mi się naprawdę, że rozstałymy się dopiero wczoraj. Gdy przeczytałam w "Kurierze", że profesor Józef Tarszo objšł katedrę na Uniwersytecie Warszawskim, tak mi żywo stanęły w pamięci nasze rozmowy, wycieczki, przygody truskawieckie, że postanowiłam zaraz odwiedzić państwa. - Mamusia zadręczyła przynajmniej dziesięć telefonistek, zanim dostała adres państwa - odezwała się Ania przekornie. Szybkie i sprężyste kroki dały się słyszeć w przedpokoju i po chwili pan domu wszedł do salonu. Był to niewysoki, szczupły blondyn o niezmiernie wyrazistej twarzy i piwnych oczach tak pełnych życia, iż szkła, które stale nosił z powodu krótkiego wzroku, zdawały się być reflektorami tej tryskajšcej werwy. Jasne włosy, uczesane "na przedziałek", zdradzały indywidualistę w każdym calu, gdyż z widocznym przymusem ulegały szorstkim wpływom szczotki, tworzšc - jakby dla zaznaczenia własnej woli - nieposkromiony wicherek nad czołem. Ubrany starannie, ale bez przesady, szczery i prawdziwy w każdym ruchu i słowie, wywarł na Ani pocišgajšce wrażenie. Szedł przez salon z wycišgniętymi rękami, gdyż wrodzona mu żywoć chciała, by w ten sposób przyspieszyć chwilę powitania bardzo dlań miłego i nieoczekiwanego gocia. - Droga pani Vero - rzekł, całujšc jej ręce. - Jakież dobre bogi paniš tu przyniosły? Często mówilimy o państwu, ale wyznam szczerze, że nie mielimy nawet adresu państwa w ostatnich czasach. Kto mówił mi, że pan Alfred zmienił posadę, ale dokładniejszych wskazówek dać nie umiał. - Ta ostatnia posada tak się nam dała we znaki, że lepiej o tym nie mówić - powiedziała pani Vera, zaczerwieniwszy się lekko pod wpływem przykrych wspomnień. - Wszystko to już przeszło i znajdujemy się obecnie w jakiej pomylniejszej fazie losu, ponieważ mój mšż został radcš rolnym przy ambasadzie polskiej w Paryżu i wkrótce mamy tam wyjechać. Tymczasem jednak pracuje w Ministerstwie Rolnictwa. Wybierał się do państwa razem z nami, ale przeszkodziło mu ważne ...
sindi211