1.WARUNEK-ZoE.doc

(72 KB) Pobierz
PROLOG

1.WARUNEK

Nienawidzę popołudni. Nienawidzę ich z całego serca. Nienawidzę chwil, gdy nie mogłem być przy niej. Nie tyle, co w pokoju, ale tuż przy niej. Musiałem być każdą komórką ciała obecny przy Belli, mojej Belli. Tylko przy niej. Każda sekunda wyznaczonej godziny do naszego spotkania dłużyła się niemiłosiernie, jakby ktoś niewidzialny przytrzymywał wskazówki zegara i starał się tym mnie jeszcze bardziej rozeźlić. Ale tego kogoś nie było. Dlaczego? Bo nienawidzę popołudni.

Gdyby nie „wycieczka” Belli do Włoch i mój głupi pomysł nic by się nie stało. Jednak nie jest łatwo zatrzymać wampira i to takiego, który z szaleńczej miłości do ukochanej stara odebrać sobie życie. Po tej wizycie Charlie zabronił swojej jedynej córce spotykania się ze mną – co było bardzo jasno i wyraźnie wypisane, powiedziane i usłyszane przeze mnie. Musiałem się tego trzymać, choć krzyżując palce za plecami wiedziałem, co będzie oznaczać, jeżeli Bella się przeciwstawi ojcu.

Jednym słowem lub zdaniem najlepszą porą jest noc. Słodka i nieokiełznana noc. Tylko przez obecność przy Belli polubiłem tą ciemność. Gdyby nie ta dziewczyna tułałbym się po tym świecie niewiadomo jak długo i wciąż, i wciąż, i wciąż, i jeszcze raz uczęszczając do nowej szkoły. Od nowa słuchać myśli tych wszystkich pustych panienek: jaki to jestem wspaniały itp. Prychnąłem, co sprawiło, że ptaki siedzące gałąź niżej odfrunęły oburzone. Każde machnięcie ich skrzydełek było dla mnie widoczne. Każde piórko. Mogłem nawet powiedzieć, że ten z prawej jest mniejszy, a ten drugi stoczył walkę z kotem.

Niecierpliwie zerknąłem na zegarek by jak na złość zauważyć, że nadal zostało dziesięć minut. Dziesięć minut zupełnie jak dziesięć lat. Długie i okropne jest to czekanie.

Zeskoczyłem z drzewa zwinnie jak kot. Przebiegłem cały las kilka razy po równym kole. Musiałem przestać oddychać, gdy zaśmierdziało wilkami. Tymi wilkami. Sprawdzały okolicę jak ja teraz tylko, że one musiały, bo to ich obowiązek, a ja teraz dla zabicia czasu. Ciągle to robiłem nie tylko na swoim terenie. Często nocami, gdy jednak nie mogłem znajdować się przy swojej ukochanej uciekałem w najdalsze zakątki, prawie do granic Kanady. Śmierdziało nadal uniosło się w powietrzu, więc chcąc nie chcąc musiałem zmienić kierunek, bo ich odór był nie do zniesienia.

-Nienawidzę popołudni. – Warknąłem do siebie.

Przed oczami stanęła mi rumiana Bella. Moja Bella. Nawet w myślach głupio to brzmiało. Jest dla mnie kimś znacznie ważniejszym niż dziewczyna dla zwykłego chłopaka, kimś znacznie ważniejszym niż córka dla matki. O tak, jest dla mnie kimś o wiele ważniejszym. Moja muza. Tak, Aro miał rację: jej krew „śpiewa” do mnie. Mmm... Słodka krew, która płynie w jej żyłach... Wyrzuciłem z siebie tą okropną myśl... Cało Belli zimne i martwe, ani kropelki krwi w niej...

Gdy spojrzałem po raz setny na zegarek wreszcie musiałem przyznać, że takie zamyślenia są warte w takich momentach oczekiwania.. Skręciłem w kierunku swojego domu. Nie patrząc na niego, ale słysząc myśli domowników, wsiadłem do swojego srebrnego i oddanego volvo i wyjechałem z piskiem opon na leśną drogę.

Tak jak czas: droga przeraźliwie mi się dłużyła, a przecież jechałem ponad sto pięćdziesiąt. W końcu zwolniłem słysząc myśli Charliego. Z satysfakcją musiałem stwierdzić, że zabiera się do powiedzenia jej jedynej rzeczy, o jaką tylko mogłem błagać los. Jednak zanim ta wspaniała chwila miała nadejść znowu myśli ojca Belli napełniły wilki. Nie, on o nich nie wiedział, że Jacob zamienia się w wilka i cuchnie jak spleśniałe skarpetki albo coś znacznie gorzej; zamartwiał się, a to normalne.

-Billy martwi się o Jacoba – powiedział Charli. – To wszystko. To dla Jake’a trudny okres. Jest podłamany.

Warknąłem, gdy spojrzał na skrzywioną twarz Belli i słysząc skargi na mnie przez jego myśli. Najbardziej tego nie lubiłem: słuchanie, co Bella mówi i jak wygląda przez czyjeś myśli i wspomnienia. Okropność. Ta kreatura zwana Jacob, która przez ostatnie tygodnie czyhał na swoją zdobycz, czyli Bells, licząc, że mu ją odstąpię. Niedoczekanie jego. On również należał do mojej Czarnej Listy. Wyrzucałem z siebie przekleństwa i obelgi pod jego adresem z prędkością światła i zjadając końcówki, przez co ominąłem sporo rozmowy z domu Swanów.

-Nie gadaj tyle, tylko czytaj.

A więc Bella dostała się na Alaskę? To świetnie się składa może teraz zapomni o swoim idiotycznym pomyśle, jakim jest zamiana ją w wampira - chodzącego mordercę i pijącego krew z niewinnych ofiar, czy to zwierze czy człowiek. Entuzjazm, jaki owładnął Charliego mógłby mi się nawet udzielić gdyby nie mina Belli. Nie za bardzo mi się ona spodobała.

-Moje gratulacje – powiedział zanim jego córka zdarzyła zerknąć na nagłówek. – Twoje pierwsze pozytywnie rozpatrzone podanie.

-Dzięki, tato.

-Powinniśmy przedyskutować kwestię czesnego. – Wywróciłem oczami. Sam mógłbym jej zapłacić i to wszystkie semestry i nawet to by nie zmniejszyło sumy na koncie. Mógłbym to zrobić gdyby nie zapierała się głupio rękami. – Mam odłożonych trochę pieniędzy...

-Nie ma mowy. Po za tym, mam przecież własne oszczędności – które wywaliła na te głupie motory. – Pracowałam w sklepie u Newtonów właśnie po to, żeby odłożyć na studia.

Newton. Zjeżyłem się. Kochany chłopak. Po prostu uroczy. Wiedziałem, że kiedyś wspomni jego albo coś wspólnego z nim. Chłopak biedny nie wie, co z sobą począć. Raz jest z Jessicą, która i tak wzdycha do mnie, a raz już nie, a ona płacze na ramieniu Belli. No i jak tu dogodzić wszystkim? Ciągle ma nadzieję – Mike – że moja ukochana zostawi mnie i rzuci się w jego ramiona, zupełnie jak wyobraźnia Jacoba, tyle, że on ma kolorową jak się rozkręci. Niedoczekanie ich.

Kolejne zdanie przywróciło mnie do porządku.

-Niektóre z tych uczelni są bardzo drogie, Bello. Chcę cię jakoś wesprzeć. Nie musisz jechać aż na Alaskę tylko, dlatego, że jest tam taniej.

-Nie martw się o mnie, wszystko sobie obmyśliłam. W razie, czego są różne kredyty studenckie i stypendia. Całkiem łatwo je dostać. – Szczególnie, gdy ma się tak wpływowego chłopaka, jakim ją los obdarzył. Zaśmiałem się i wjechałem na podjazd. Wyszedłem z samochodu jak najciszej. Stanąłem na ganku nadal słuchając ich

-A co z...

...Edwardem? A Edward wybiera się tam gdzie ja, zawsze razem i na wieczność, do końca – pomyślałem. Ona by nigdy nie powiedziała coś takiego swojemu ojcu. Nie teraz. Nie w tym momencie.

No, ale nawet ja mam swoje pięć minut w jego głowie. Nawet te najgorsze myśli były zabawne, choć krzyczały i parzyły, gdy wspominał o tych miesiącach, które były zarówno jak i dla Belli tak i dla mnie ciężkie. Można nawet powiedzieć, że jeszcze cięższe. Tak podle to nigdy się nie czułem. Gdy cofam się teraz w przeszłość chce mi się płakać. Szkoda, że nie mogę. Wypłakałbym się za te kilkadziesiąt lat raz a porządnie. Jedynie pieczenie w kącikach oczu przywracało mnie do normalnego życia, a raczej innego niż ludzkie.

Słuchając ciszy, jaka zapanowała w ciągu sekundy i wiedząc, że Bella się już nie odezwie, zadzwoniłem jakby nigdy nic równo z czasem i moimi dwie i pół godziny tylko z Bellą.

Szuranie krzesła i jej krzyk przypomniał mi o czymś.

Wróciłem się do samochodu biorąc kopertę i wróciłem na ganek zanim zdążyła zrobić choćby pół kroku.

Uśmiechnąłem się przelotnie słysząc jak jej serce zaczyna szybko bić. Dla jej ojca nie było to dosłyszalne, ale dla mnie jednak. Przede mną nic się nie ukryje. Jej oddech również przyspieszył, choć nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak na nią działam. Gdybym mógł poznać jej myśli...

Otworzyła drzwi jakby się paliło i oto ukazała się...

Moja królowa. Władczyni mego serca. Jedyna miłość, dla której warto mi żyć i ciągnąć to nędzne pół życie. Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę. Wiedziałem, że moje oczy zostawia sobie na koniec. To było takie proste do przepowiedzenia. Spojrzałem w jej oczy o jedną dziesiątą sekundy szybciej. Jak zwykle „zatonęła” w tych złotych oczach, które niektórych przyprawiały o dreszcze.

Ciche westchnienie wyrwało się w jej słodkich ust, gdy nasze dłonie splotły się ze sobą. Te usta i wargi, które aż proszą się, aby je całować i nie przestawać. Miękkość ich jest nie do opisania, a jaka niezwykle rozkoszna...

-Hej – przywitała mnie jak zwykle i jak zwykle uśmiech rozświetlił jej twarz.

Nie mogąc dłużej się już powstrzymać podniosłem nasze splecione dłonie. Po prostu musiałem poczuć jej nie przez zwykły dotyk, ale pogłaskać. Całować. Niestety nie mogłem – za ścianą był, Charlie, który już się niecierpliwił. Mam nadzieję, że to, co dla niego przygotowałem sprawi, że zostawi nas samych.

Pogłaskałem ją po policzku swoim wierzchem dłoni. Była taka ciepła i krucha za razem, że nie mogłem się nadziwić, dlaczego los właśnie mi zesłał?

-Jak ci minęło popołudnie? – zwykłe pytanie czyli normalna ciekawość.

-Dłużyło mi się strasznie. – To ciekawe, co ja mam jej odpowiedzieć?

-Mi też.

Nagle zapragnąłem poczuć jej krew tylko dla sprawdzenia jak się zachowa. Nadal w głębi siebie chciałem żeby zostawiła mnie, żebym nic jej nie zrobił, ale jednak z drugiej strony chciałem by była blisko mnie i nigdy nie odchodziła. Nie przeżyłbym tego. Zabolało.

Podciągnąłem nasze palce pod sam nos i przymykając oczy delektowałem się jej kwiatowym zapachem. Nie to nie mogły być kwiaty... To było coś o wiele lepsze, aż ślina napływała na język. Żeby to tylko była ślina! Uśmiechnąłem się na samą myśl jak smakuje wspaniale. „Słodkie wino postawione przed alkoholikiem przy szklance wody” – może to i cos przypomina nas teraz a raczej mnie jednak ciągle nie mogłem siebie określić jak trzeba.

W ciszy dziękowałem Charliemu, że pomógł mi przywrócić się do normy. Zawsze przychodził, kiedy trzeba i kiedy nie trzeba. Opuściłem nasze dłonie i otworzyłem oczy, gdy tylko ostatni krok mu pozostał do przejścia przez kuchnie do korytarza.

Jak zwykle w jego myślach buchała niechęć. Zapewne wolałby żeby zamiast mnie stał tu teraz Jacob. Skrzywiłem się szybko tak, że dla nich mój wyraz twarzy się nie zmienił. W sumie to wcale się nie gniewam, a raczej nie powinienem, bo przecież to JA, a nie Jacob tyle razy raniłem Bellę. Czas się przygotować na to, co los mi dzisiaj zgotował.

-Dobry wieczór, Charlie. – Przywitałem się grzecznie jakby nigdy nic.

-Dobry – mruknął tak cicho, że Bella na pewno nie usłyszała. –„Ciekawe, co dzisiaj przyniósł... Kolejne złamania i cierpienia Belli? Już ja mu pokażę”.

Zatrzymał się przy framudze nie zamierzając odejść; on również przybrał głupie nawyki.

-Przyniosłem kolejne zestawy podań – powiedziałem wyciągając pełną kopertę i znaczki, które Alice wsadziła rano do mojego volvo. Przynajmniej raz na jakiś czas się do czegoś przydała.

Bella jak zwykle się ucieszyła, co też miała w zwyczaju. Jęk wyrwał się z jej ust. Musiałem powstrzymać się od śmiechu. Jeszcze sporo uczelni nie dostało jej podań. Nie rozumiałem jej akurat teraz, kiedy trzeba. Chciałem ją odciągnąć od głupich pomysłów, ale ona ciągle do nich wracała. Kto normalny chciałby być wampirem?

No i oczywiście. Wszystko, co chciałem było wypisane na jej twarzy. Podania znowu zawdzięczam Alice, która była tak dobra i wyszukała te najważniejsze i najciekawsze, a po za tym skromny liścik i kilka banknotów zachęciło dyrektorów tych uczelni, aby przedłużyli nam jeszcze czas składania podań o kilka dni.

-W paru miejscach nie skończyli jeszcze rekrutacji, a kilka innych zgodziło się zrobić dla ciebie wyjątek. – przynajmniej nie ominąłem się z prawdą.

            Nie mogąc już dłużej wytrzymać widząc jej zdegustowaną minę zaśmiałem się. Kochana Bells.

            -Zabierzmy się do tego jak najszybciej – wziąłem ja pod łokieć czując przyjemne mrowienie. Nie mogłem jej puścić, byłaby to najstraszniejsza rzecz, a w ogóle chciałem się pozbyć Charliego.

            Wyciągałem podania i ułożyłem je w nie dość wysoki stosik. Zerknąłem jak Bella sprząta ze stołu. Znowu te Wichrowe wzgórza czytała. Uniosłem znacząco brwi chcąc już powiedzieć, co na ten temat myślę, jednak Charlie mnie uprzedził, przez co znowu musiałem skupić się na jego myślach.

            -Skoro już mowa o podaniach, Edward...

            Znowu ten obrażony ton... Mógłby już skończyć z nim, przecież nigdzie jej nie zostawię już nigdy. Wiedziałem, że nie lubi się do mnie zwracać po imieniu. Zawsze to go drażniło, jakby robił coś niezgodnego z prawem, które było dla niego jak kazania.

            -Bella i ja rozmawialiśmy właśnie o zbliżającym się roku akademickim. A ty, czy podjąłeś decyzję, dokąd wyjedziesz na studia?

            Uśmiechnąłem się jakby nigdy nic. Tyle tych szkół powtarzałem i to na najlepszych stopniach, że nie wiem, którą teraz wybrać. Na pewno chciałby abym uczył się (znowu) jak najdalej od jego córki. Jednak ja tego nie zamierzam robić i przestrzegać jego zasad.

            -Jeszcze nie. Dostałem kilka pozytywnych odpowiedzi, ale cały czas rozważam wszystkie za i przeciw.

            Kolejne pytanie, które wcale mnie nie wzruszyło, a raczej musiałem na nie sformułować taką odpowiedź żeby go zatkało.

-Gdzie cię przyjęto, jeśli można wiedzieć?

-Do Syracuse... na Harvard... do Dartmouth... a dzisiaj dostałem potwierdzenia z University of Alaska Southest.

Zerknąłem na Bellę szybko mrugnąłem do niej widząc jej rozbawienie. Musiałem jej jakoś przekazać, że jej ojciec zaniemówił i to nawet cisza zastała w jego myślach.

-Harvard? Dartmouth? – wykrztusił Charlie, ucieszyłem się widząc jego minę i czując, że odrobinę podniósł się jego szacunek do mnie. – Cóż, to całkiem... To naprawdę duże osiągnięcie. Tylko ten University of Alaska… Nie będziesz chyba brał pod uwagę, mogąc studiować na jednej z uczelni Ivy League, prawda? Twój ojciec byłby niepocieszony, gdybyś zmarnował taką szansę.

Gdyby tylko Charlie wiedział ile razy ja w tych szkołach byłem. Każda klasa jest dla mnie jak dom. Nic się nie ukryje. Nauczyciele również.

-Carlisle zawsze szanuje moje wybory, niezależnie od tego, czy mu odpowiadają – powiedziałem jakby nigdy nic.

-Ach tak. – Dartmouth... Harvard... – myślał.

Naszą rozmowę przerwała rozweselona Bella, która chyba chciała tak jak i ja pozbyć się Charliego.

-Edward, a zgadnij, skąd ja dzisiaj dostałam potwierdzenie przyjęcia.

Jakby to była trudna zagadka...

-No, skąd?

Wskazała na grubą kopertę, którą przeglądała wcześniej. Widać było – przynajmniej dla mnie – niestaranne rozcięcia Charliego.

-Też z University of Alaska, tak jak ty!

-Moje gratulacje! – nie mogąc się już znowu powstrzymać uśmiechnąłem się szeroko. –Co za zbieg okoliczności.

Po chwili przyglądania się nam, a szczególnie mi podejrzliwie Charlie oświadczył, ze idzie pooglądać mecz.

-Macie czas do wpół do dziesiątej!

To samo pożegnanie, co zawsze.

-Hej, tato, a co z tym odzyskaniem wolności, które mi dziś obiecałeś?

Mimo, że Bella była kiepską aktorką omamiła Charliego tym pytaniem aż byłem pod zdziwieniem. Charlie budował jakąś sensowną odpowiedź, a ja kolejną część tej rozmowy o wolności, próbując wprowadzić w życie plan Alice i zakupy.

-No tak. Okej, niech będzie dziesiąta trzydzieści. Ale ani minuty dłużej! Musisz się wyspać przed szkołą.

-To Bella nie ma szlabanu? – tyle razy odgrywałem rolę zdziwionego i uradowanego, że każdy by się nabrał nawet gdyby był najlepszym aktorem.

-Tylko pod pewnym warunkiem – wycedził. – A czemu cię to tak interesuje?

To się nazywa nad opiekuńczy rodzić.

-Po prostu dobrze się składa. Alice szuka kogoś, kto miałby ochotę wybrać się z nią na zakupy, a jestem pewien, że Bella stęskniła się już za wielkomiejskim gwarem.

Gorączka, w jaką wprawiłem Charliego nie przestraszyła mnie ani na chwilę. Uśmiechnąłem się do Belli szukając w niej oparcia.

-Odmawiam! – krzyknął Charlie.

-Spokojnie, tato. W czym problem?

Zerknąłem na jego stan, po czym chwyciłem za gazetę, która również dotarła do Carlisle’a. Przeczytałem cały artykuł po raz kolejny dzisiejszego dnia. Szkoda, że ci autorzy nie wiedzą, co się dzieje naprawdę. Prawdziwa plaga. Ludzie giną. Kto by wysłał do Seattle dziewczynę? Albo taką kusząco pachnącą jak Bella? Przy Alice byłaby bezpieczna – tak myślę. Ale nie można ryzykować przecież. Nowe wampiry lub stare widać nie zamierzają siedzieć cicho, a to stawia moją rodzinę w niemiłym położeniu.

-Nie pojedziesz do żadnego Seattle. Nie teraz.

-Co takiego?

-Opowiadałem ci o tym artykule z gazety. Po Seattle grasuje jakiś seryjny morderca, a może to wojna gangów? Masz trzymać się od tego miasta z daleka, zrozumiano?

Widząc minę Belli zza gazety postanowiłem jej pomóc. Sama przecież nic nie wskóra, kiedy Charlie jest w takim nastroju, a ona taka obojętna.

-Tato, istnieje większe prawdopodobieństwo, że trafi mnie piorun, niż że tego dnia, kiedy będę w Seattle...

Przerwałem jej jakby nic nie mówiła. Mogłaby palnąć coś niedorzecznego, co całkowicie spowodowałoby zaniknięcie naszych kontaktów.

-Wszystko w porządku, Charlie – powiedziałem szybko. – Nie miałem na myśli Seattle, tylko Portland. Też nie puściłbym tam Belli w tych okolicznościach. Nigdy w życiu.

Czując na sobie wzrok obojga z domowników studiowałem znowu artykuł wychwytując, albo starając się odnaleźć jakieś informacje, które nie są ważne dla zwykłego śmiertelnika. Te ofiary nie były przypadkowe przecież.

Nadal grając swoją rolę i słysząc myśli ojca Belli odetchnąłem z ulgą. Wszystko poszło jak z płatka. Powoli zaczął się uspokajać.

-A niech wam będzie. – powiedział na wychodnym.

-Czemu... – Zaczęła Bella.

-Sekundę... – Przerwałem jej wiedząc, ze Charli nadal się nam przysłuchuje. Nie było by rozmyślnie rozmawiać o tym tu i teraz. Musiałem znowu zaczekać aż gra go całkowicie pochłonie. – Przy tym tu możesz wykorzystać swoje stare wypracowania. Mają taki sam zestaw tematów. Podsunąłem jej formularz. Zaczęła go wypełniać powoli i starannie. Ja natomiast zamyśliłem się i spojrzałem w okno. Jak dużo wie Alice? Czy wie, co się dzieje i kto jest sprawcą? A może, Carlisle? Trzeba im przekazać, co się zdarzyło.

Carlisle już na pewno wie, ale lepiej mu powiedzieć, co ja o tym myślę. Nic nie dzieje się przecież przez przypadek. Ofiary są wybierane celowo i bez żadnych oznak żeby ktokolwiek je odnalazł. Żadnego śladu, ale jeżeli jakiś jest są oni bladzi. Wszystko się zgadza. Wszystko się wiąże w niebezpieczną całość.

Nagle usłyszałem prychnięcie ze strony Belli.

-Co jest? – zapytałem patrząc na nią.

-Nabijasz się ze mnie. Ja i Dartmouth?

Podniosłem odrzucone formularze, o które teraz coraz trudniej o zdobycie – oczywiście nie dla mnie. Położyłem je znowu przed nią.

-Sądzę, że spodobałyby ci się w New Hamshire. A dla mnie mają tam szeroką ofertę kursów wieczorowych i dużo bogatych w zwierzynę lasów w okolicy. To idealne miejsce dla takiego miłośnika przyrody jak ja.

Uśmiechnąłem się łobuzersko wspominając czasy, w których biegałem za tymi biednymi zwierzątkami.

Bella odetchnęła przez nos. Jak zwykle wracaliśmy do tego samego tematu po kilka razy w ciągu jednego dnia – czesne.

-Jeśli tak bardzo ci przeszkadza to, że chcę ci zafundować studia, to pozwolę ci mnie spłacać. Mogę nawet policzyć odsetki. – powiedziałem w końcu nadal się jej przyglądając i oczekując jej reakcji.

-Mniejsza o czesne. Przecież, żebym się tam dostała, musiałbyś zapłacić gigantyczną łapówkę! A może sfinansujesz im w zamian nowe skrzydło biblioteki czy coś podobnego? Ohyda. Po co w ogóle znowu wracamy do tego tematu?

W sumie z ty skrzydłem to dobry pomysł. Musiałbym ocenić swoje szanse u Alice czy warto.

-Proszę, wypełnij tylko formularz, nic więcej. Zgłosić się może każdy, prawda?

Zawahała się, przez, co zawsze przygryzała wargę.

-Ale to nie jest obowiązkowe.

Wiedząc, co zaraz nastąpi i widząc jej dłonie sięgające ku formularzom zsunąłem je z blatu stołu na swoje kolana. Nie mogłem jej na to pozwolić. Schowałem je do kieszeni od kurtki szybko. Wywołało to u Belli ogłupienie, które jak zwykle mnie śmieszyło.

-Co ty najlepszego wyprawiasz?

-Oszczędzam twój czas. Potrafię świetnie fałszować twój podpis, a wypracowania są już przecież napisane.

-Przesadzasz, naprawdę przesadzasz! – wybuchnęła szeptem tak jak ja obawiając się Charliego, który nadal przysłuchiwał się nam leniwie już jednym uchem, a coraz bardziej skupiony na meczu. – Poza tym nie muszę już składać żadnych nowych podań. Przyjęto mnie na Alasce, a jak sobie trochę dorobię, to będzie mnie akurat stać na opłacenie tam pierwszego semestru. Nie mam zamiaru marnować kupy pieniędzy, bez względu na to, do kogo one należą.

Zrobiłem zbolałą minę. Nie lubiłem, gdy to mówiła. Bolało i to bardzo. Chciałem żeby była szczęśliwa, nie chciałem odbierać jej tego, co ludzkie.

-Bello...

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin