Mity i legendy-Zakopane.doc

(390 KB) Pobierz
Mity i legendy jak powstało Zakopane

Mity i legendy jak powstało Zakopane.

Przed wiekami pod Tatrami rozciągała się gęsta puszcza. Najbliższe ludzkie osiedla były w dolinie rzek Białego i Czarnego Dunajca. W głąb puszczy zapuszczali się tylko myśliwi, bo zwierząt i ryb było mnóstwo.
Górale jedynie patrzyli na szczyty gór. Jeden gazda z Szaflar, a wołali go Piotr, był ogromnie ciekaw, jak tam jest pod Tatrami?
Postanowił osiedlić się pod Tatrami. W swoją wyprawę zabrał tylko trochę jedzenia i ciupagę. Po długim marszu Piotr dotarł na maleńką, leśną polanę przy potoku.
- Jest tu pięknie - tu zostanę, pomyślał Piotr.
Następnego dnia Piotr zabrał się ostro do pracy. Rąbał las, suszył drzewo, a gałęzie i pnie palił, by ziemia była żyźniejsza. Gdy zgromadził odpowiednią ilość drzewa zbudował szałas, w którym zamieszkał. Na pozyskanej ziemi przez wyrąb drzewa uprawiał ziemniaki, owies, warzywa. Po pracy chodził na polowanie, łowił ryby w górskich potokach. Był szczęśliwym człowiekiem. Polanę, na której gazdował Piotr, ludzie z okolicznych wiosek nazywali "Kopana", a gazdę Piotra okrzyknięto Gąsienicą, a to z powodu pasiastego odzienia, w którym chodził. Później ludzie mówili, że Gąsienica siedzi na "Za kopane". A z czasem przyjęła się nazwa Zakopane. I tak już zostało. Pewnego dnia odwiedził Piotra jego najstarszy brat Jędrek.
- Jak Ci się gazduje? - spytał młodszego brata.
- Dobrze, mam swój szałas, małą gazdówkę, poluję na zwierzęta, łowię ryby. Jest tu pięknie! Tu już zostanę! - odpowiedział Piotr.
- Baby nie masz - powiedział Jędrek.
- A skąd ja tu babę znajdę? - spytał Piotr.
- W naszej wsi jest piękna dziewka o imieniu Kasia, może wziąłbyś ją za żonę?
Piotr z Jędrkiem poszli do wsi. Kasia okazała się śliczną dziewczyna, a i Piotr spodobał się Kasi. Rodzice ich pobłogosławili i wyprawili wesele. Młodzi zamieszkali w szałasie u Jędrka w Zakopanem. Po dwóch latach przyszedł na świat syn Szymon, później urodził się Paweł i córki Marysia i Hania. Synowie Szymon i Paweł byli myśliwymi i budorzami. Córki pomagały w domu i pięknie szyły i haftowały góralskie odzienia. Z czasem dzieci Piotra i Kasi założyli własne rodziny. I tak ród Gąsieniców się rozrastał. Wszyscy zwali się Gąsienice - postanowili więc, że będą dobierać sobie przydomki, po których można ich będzie odróżniać. W Zakopanem były rodziny Gąsieniców: Danieli, Kasprusi, Szymoszków, Bednarzy, Szostaków i wiele jeszcze innych.
Do dziś się mówi, że w Zakopanem kapusta nie urośnie, bo za dużo jest Gąsieniców.

 

 

Legendy i podania, opowieść o dzielnym Giewoncie.

Świat był kiedyś inny. Wielkie wody zalewały nasze ziemie. W głębinach żyły różne stwory. Był i smok. Swego czasu ożenił się z Magurą. Z tej miłości przyszły na świat ich dzieci, a było ich sporo. Synów mieli sześciu: Hawrań, Muran, Garłuch, Krywań, Wołoszyn, Giewont. Mieli tez córki: Świnica, Zolto, Niebieska, Skrajna, Pośrednia i Zadnio.
Kiedy dzieci podrosły, wezwała ich dobra matka Magura i spytała, kim chcą być w życiu. Hawrań odpowiedział, że rybakiem, Murań - murarzem, Garłuch - śpiewakiem, Krywań - kowalem, Wołoszyn - pasterzem, Giewont, najmłodszy i najsilniejszy z braci, odrzekł:
- Ja będę rycerzem, by moi bracia i siostry w spokoju żyli. Ja ich będę bronił. Brat Giewonta, Krywań, który został kowalem, ukłuł dla niego piękną zbroję. Giewont na murach zagrody stał i pilnował, by jakieś dziady nie podeszły. A siostry, jak to baby. Świnica koło świń gazdowała, Zolto i Niebieska odzienie dla chłopów szyły. Skrajna, Pośrednia i Zadnio w domu dla chłopów warzyły. Osobita była najbardziej urokliwa i zalotna. Oczka ku chłopom puszczała i pięknie się śmiała. Chłopcy się do niej zalecali, ale ona czekała na królewicza z bajki. Pewnej nocy się jej śniło, że nadszedł on z północy. I tylko w tamtą stronę świata patrzyła.
Był sobie król Mróz, ziemią północy rządzący, a blada Zima była jego kochanką. Król Mróz dowiedział się o pięknej Osobicie. Wysłał posłańców ku niej, ale Giewont na murach stał, raz po raz ich przepędzał. Posłańców srogo pobił, a i kości połamał i za mur wyrzucał. Zezłościł się król Mróz na Giewonta i postanowił się zemścić.
- Musimy go obalić, bo będzie z nami źle rzekł Mróz do Zimy.
Radzili kilka lat, jakby Giewonta pokonać podstępem, bo siłą go wziąć nie sposób było. Aż uradzili. Zima się pięknie wystroiła w białe odzienie i zaczęła się ku Giewontowi zalecać i bałamucić go. A baby to potrafią, niejeden chłop rozum przez to stracił. A Giewont tez był chłopem i na widok pięknej i zalotnej Zimy serce mu zabiło, że aż zadudniło w górach. Zima bałamuciła Giewontowi:
- O, mój kochany, najpiękniejszy, chodź do mnie. A Giewont tylko czekał na zaproszenie, zaczął się do Zimy przymilać.
I tak ze sobą flirtowali. A wtedy przebiegły Mróz zamroził ziemię pod nogami Giewonta, lód zakuł go mroźnymi łańcuchami. Na te chwilę tylko czekali posłańcy Mroza.
Przewrócili Giewonta, jakby zaraz miał iść spać. I stała się rzecz dziwna, giewont zapadł w sen. Za swym bratem Giewontem płakała piękna siostra Osobita, potoki i jeziora wypełniły się jej łzami.
Król Mróz poprosił ja o rękę, jednak Osobita odmówiła. A Zima litościwa baba była. Ze żałości otuliła rycerza białą chustą ze śnieżnych płatków. I tak sobie rycerz Giewont cichutko śpi i spogląda na Zakopane.

 

 

Baśnie i legendy o zaczarowanych zbójnickich skarbach.

Jasiek z Kościelisk lubił chodzić na góralskie posiady do starych gazdów. Często opowiadali o dawnych zwyczajach, i zbójnickich wyczynach. Jasiek nawet nie przypuszczał, że stary Mateja to był za młodu zbójnikiem.
Jednego wieczoru w chałupie starego Zubka na Gubałówce spotkali się gazdowie Mateja, Zarycki, Krzeptowski i Karpiel. Baby robiły swoje babskie prace, a chłopy siedli przy piecu, pili piwo, gorzałkę i opowiadali. Krzeptowski mówił o zbójnickich skarbach zakopanych w dolinie Kościeliskiej. Zbójnickie kotliki pełne złota i kosztowności miały się znajdować w jednej z jaskiń pod skalna półką. Krzeptowski mówił, że te skarby są zaczarowane. Gdy zbójnicy je zakopywali, to przyrzekali sobie, że nikt z nich skarbów sam nie zabierze. Jeden ze zbójników - Wojtek Mateja z Czerwiennego - zapytał:
- A jak ktoś złamie przysięgę i sam skarby wykopie co wtedy?
- Trzeba poprosić czarownicę z Gubałówki - powiedział zbójnik Andrzej Stoch, obok którego pod lasem mieszkała baba, która była czarownicą. Zbójnicy przyprowadzili babę do jaskini. Pomruczała coś pod nosem, okadziła skarby dymem z czarodziejskich ziół i rzekła:
- Ten kto je odkopie zostanie ukarany.
Mijały lata. Kompania zbójnicka się rozleciała. Jedni trafili do więzień, inne zaczęli gazdować, a jeszcze inni pomarli. Nigdy się razem nie spotkali i skarbów nie wydobyli. Jasiek przejął się bardzo tą opowieścią. Mimo przestróg starych gazdów, postanowił w tajemnicy szukać skarbów w dolinie Kościeliskiej. Przez parę lat chodził do tej doliny, zeszedł wszystkie jaskinie. I nic. Myślał, że już skarbów nie znajdzie. Aż w końcu, późną jesienią odnalazł skalna półkę.
- A może to ta, o której mówił stary Krzeptowski? - pomyślał.
Rozsunął skały i zobaczył kilka zbójnickich kotlików, a w nich złoto, srebro i inne kosztowności. A jeżeli skarby są zaczarowane?
- Ee, chyba już po tylu latach czary utraciły moc? - zastanawiał się Jasiek. Pomimo wątpliwości postanowił zabrać skarby do chałupy. Schował je na strychu pod sianem i poszedł spać. Nastał zły czas dla gazdówki Jaśka. Zwierzęta mu padały, ziemniaki zgniły, owies nie obrodził.
Gazdowie gadali, że Jaśka jakaś kara spotkała, bo u nich we wsi zwierzęta dobrze się chowały, a w polu był nadzwyczaj dobry rok.
- Ale za co? - zastanawiali się. Przecież dobry z niego gazda. Może klątwa? - myśleli. Wszyscy bowiem wiedzieli, że Jasiek od lat łaził po Tatrach za zbójnickimi skarbami. Jasiek opowiadał o swych nieszczęściach na posiadach u starych gazdów. Mateja, Krzeptowski, Zarycki i Karpiel nie mieli żadnych wątpliwości, jaka była przyczyna Jaśkowych nieszczęść.
- Jasiek, znalazłeś zbójnickie skarby, a one są zaczarowane i spotkało Cię nieszczęście. Musisz je odnieść tam, gdzieś je znalazł. Tylko pamiętaj, że musisz to zrobić przed północą. Następnego dnia Jasiek udał się do doliny Kościeliskiej i złożył skarby na ich miejsce pod skalną półką. Wrócił do chałupy. Po pewnym czasie zauważył, że jego gazdówka ma się lepiej, a już za rok był bogatym gazdą. Ludzie mówili:
- Popatrzcie, jak się Jaśkowi los odmienił. Jasiek nadal chodził na góralskie posiady, na których gazdowie opowiadali o zaczarowanych zbójnickich skarbach, ale Jasiek już dobrze wiedział, że nie wolno ich zabierać. I choć dobrze wiedział gdzie je można znaleźć, wolał gazdować.

 

 

 

 

 

 

 

O zaklętym wojsku w Tatrach.

W Tatrach, w podziemnych korytarzach Giewontu jest zaklęte wojsko. Tak od wieków mówi się na Podhalu, Orawie i Spiszu. Również na Słowacji powiadają, że w Giewoncie śpi zaklęte wojsko, a jeden, co go nazywają królem, czuwa nad nimi. Jego podobizna jest wyryta w skalnym bloku góry.
Patrzy na świat i ludzi, potem wchodzi do podziemnych, skalnych korytarzy i rozmawia ze swoimi rycerzami o tym, co słychać pod Giewontem. Czasem ubierze się w strój wędrowca i chodzi po Podhalu, rozmawia z ludźmi, a potem wraca do swojego wojska.
Ludzie gadają, że jeśli na świecie więcej będzie niesprawiedliwości, zła i ludzkiej krzywdy to rycerze wstaną i rusza w świat. Złych ludzi ukarzą i zaprowadzą sprawiedliwość. Niektórzy gadają, że wówczas będzie koniec świata, ale w to górale nie wierzą.
W Jaworzynie gazdował kiedyś młody juhas Kuba. Na polanie miał szałas i całe lato pasł owce. Jednego dnia Kubie zginęła owieczka. Szukał jej, wędrował polanami, dolinami i tak doszedł w okolice Giewontu. Tam ujrzał ślady owieczki. Doprowadziły go one do jednej z grot Giewontu. Kuba wszedł do środka i nagle spostrzegł przed sobą starego człowieka z koroną na głowie.
- Czyżby to król zaklętego wojska? Wyszeptał nie wierząc własnym oczom. Dobrze znał legendę o śpiącym w Tatrach wojsku.
- Tak, ja jestem królem wojska zaklętego w Giewoncie - odpowiedział stary człowiek w koronie, zanim Kuba zdążył cokolwiek zapytać.
- I nie martw się, twoja owieczka jest bezpieczna, zaraz ją znajdziesz, ale zanim to nastąpi chodź ze mną, zaprowadzę cię do moich rycerzy. Kuba podążył w milczeniu za królem. Przez dobrych parę chwil szli ciemnymi korytarzami, aż dotarli do drugiej jaskini. Pod jej ścianami leżeli uśpieni rycerze.
- Jest tu juhas Kuba z Jaworzyny, odezwał się król do swoich rycerzy. - Opowie wam o tym, co się dzieje na świecie. - rycerze otworzyli oczy i wpatrywali się w Kubę, który zaczął opowiadać o ludzkich krzywdach, biedzie, złym losie, ale też o dobrych ludziach. Mówił o tym jak górale gazdują. Opowiadał o dobrych zbójnikach, którzy bogatych karają za ludzkie krzywdy, a biednym pomagają.
- Czy czas już wstać? Spytali swego króla rycerze, gdy Kuba skończył opowieść.
- Jeszcze nie, odrzekł król. I stała się rzecz niesłychana. Rycerze zamknęli oczy, ułożyli się na powrót pod ścianami jaskini i po chwili słychać było tylko ich spokojny, głęboki oddech. Spali kamiennym snem.
- Teraz czas już na Ciebie. - Rzekł do Kuby stary człowiek.
- Przed jaskinią czeka na Ciebie twoja owieczka. Bądź nadal tak dobrym człowiekiem, powiedział król i uścisnął mu dłoń. Potem wskazał mu drogę wyjścia z jaskini.
Wyszedł Kuba z jaskini, patrzy, a tam jego owieczka pasie się na skalnym urwisku. Zawołał ją i wrócili na bacówkę do Jaworzyny. Kuba na całe życie zapamiętał sobie słowa króla zaklętego wojska. Pomagał biednym i upominał tych, którzy źle czynili. I nikomu nie przyznał się, że był u rycerzy zaklętych w Giewoncie.

 

 

Skąd się wziął Mnich nad Morskim Okiem.

Po drugiej stronie Tatr, na słowackim Spiszu w Czerwonym Klasztorze, żył Brat Cyprian. Górale nazywali Klasztor Czerwonym od koloru cegieł, z których był zbudowany. Brat Cyprian pracował w klasztorze jako zielarz, aptekarz i lekarz. Poza tym zajmował się alchemią, wyrabiał materiały wybuchowe, produkował też lustra. Jego największym marzeniem było latać jak tatrzańskie ptaki, choćby orły. W tym celu przez długie lata pracował nad wykonaniem maszyny latającej. W końcu maszyna była gotowa. Wyglądała jak ptak i ryba zarazem. Zrobiona była z cisowego drzewa, a płótno zostało nasycone żywicą.
Pewnego dnia Brat Cyprian zobaczył w lustrze, przez siebie wykonanym jezioro tatrzańskie, a nad jego brzegiem młodą śliczną pasterkę pasącą owce. Serce zrobiło mu mocniej, gdy usłyszał jej głos.
- Czy pragniesz mnie poznać Bracie Cyprianie? Jeśli tak, to przyleć do mnie nad jezioro na swojej latającej maszynie. Czekam na ciebie - powiedziała pasterka.
- Tak, przylecę do Ciebie! - krzyknął Brat Cyprian, że aż zadudniło w górach. Pasterka znikła z lustra.
Wówczas usłyszał głos z niebios ostrzegający go przed lotem.
- Latać mogą tylko ptaki, a ty jesteś tylko człowiekiem, usłyszał tajemniczy głos. Brat Cyprian popadł w zadumę.
Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się diabeł.
- Ona czeka na Ciebie - rzekł.
- Dobrze polecę nad jezioro! Odpowiedział Brat Cyprian. Diabeł aż zacierał ręce z radości, że przekonał Brata Cypriana do lotu, mimo ostrzeżeń niebios. Wytrwale pomagał mu w przeniesieniu maszyny latającej z Czerwonego Klasztoru na pobliski szczyt Trzech Koron. Brat Cyprian usadowił się w swojej maszynie latającej, rozejrzał się po okolicy, jakby się zawahał przed lotem nad jezioro.
Zauważył to diabeł, który ponaglał Brata Cypriana do lotu.
- Na co czekasz? Leć już! Krzyknął diabeł.
Brat Cyprian wystartował, wzniósł się w powietrze, coraz wyżej, oddalał się od wzniesień Pienin i kierował się w stronę Tatr.
Po paru godzinach lotu dotarł nad jezioro Morskie Oko. Nad jego brzegiem stała pasterka, jakby czekała na kogoś. Brat Cyprian wylądował nad brzegiem jeziora i wówczas dosięgła go kara niebios. Zerwała się burza z piorunami. Grzmot pioruna zmienił Brata Cypriana w skalny głaz, nazywany do tej pory Mnichem.
W Pieninach echem rozległ się diabelski chichot.

 

 

 

Jak parobek Jędrek przechytrzył gaździnę Marynę.

W Kościelisku koło zakopanego żyli bogaci gazdowie Sobczakowie. Gazdówkę mieli sporą. Gazda zajmował się handlem, a jego baba Maryna siedziała w chałupie i pilnowała gospodarstwa. Do pracy na roli mieli parobka Jędrka z Cichego. Jędrek od świtu do nocy ciężko pracował, a to kosił siano, drzewo rąbał, karmił świnie, owce pasał. Baba Maryna nie była dobrą dla Jędrka. Za prace Jędrek miał tylko spanie w stajni i jeden posiłek dziennie. Jędrek często głodował, nie zawsze zdołał coś upolować czy też złowić rybę, by się posilić. Jedynie w niedzielę Jędrek był proszony na obiad, a to za sprawą gospodarza, który bardzo parobka lubił, bo wiedział, że dobrze pracuje, a i znał swoja babę, że jest skąpa. Jak tylko gazda wyjeżdżał na jarmarki, Maryna zaraz krzyczała, że za długo śpi, że mu nie da nic do jedzenia.
Jędrkowi było smutno, ale to już taki los parobka, myślał. Postanowił dać Marynie nauczkę, w końcu jej skąpstwo zostanie przechytrzone i ukarane, a może się wówczas i zmieni na lepsze?
Następnego dnia Jędrek przyszedł do kuchni, a Maryna gotowała dla siebie obiad, była to bodajże zupa z kapustą.
- Co tam gotujecie gaździno? Pięknie pachnie w izbie - zwrócił się Jędrek do Maryny.
- Żadnego obiadu nie gotuję tylko stare portki chłopu, bo są strasznie brudne - odrzekła gaździna do Jędrka. Na taką odpowiedź Jędrek tylko czekał.
- Wiecie ja mam jeszcze bardziej brudne portki niż wasz chłop i szybko wrzucił je do garnka z obiadem dla Maryny. Gaździna tylko popatrzyła na parobka i wszystko zrozumiała. Od tego czasu Maryna każdego dnia częstowała parobka obiadem, bo się bała, że jej znów wrzuci portki do garnka z obiadem.

 

 

 

Jak Szymon odniósł ciupagę na cmentarz.

Szymon Kaspruś z Zakopanego był grabarzem. Kopał groby na Pęksowym Brzysku. Swego czasu przydarzyła mu się niezwykła historia, choć już niejedno widział i przeżył. Swego czasu kopali grób z Wojtkiem spod Lasa, kopali całą noc, gdyż rano mieli murować grobowiec. W czasie kopania natrafili na dwa stare groby. W jednym znaleźli gruby warkocz. Należał on do młodej góralki:
- Trzeba go ziemią przysypać - powiedział Szymon do Wojtka.
W czasie dalszego kopania natrafili na kolejny grób, tym razem znaleźli w nim ozdobną ciupagę. To będzie zbójnicka, pomyślał Szymon, którego ojciec był w zbójnickiej kompanii i niejedną ciupagę widział.
- Przysypać ją? - zapytał Wojtek.
- Nie trzeba, za chwilę sam to zrobię - odrzekł Szymon.
Jednak Szymon nie miał zamiaru jej z powrotem złożyć do grobu. Przykrył ją swoim odzieniem, a po skończonej robocie zabrał do chałupy. Szymon ją wyczyścił i powiesił na ścianie.
- Skąd masz taką ciupagę? - zapytała jego baba.
- Znalazłem pod lasem jak szedłem do chałupy, skłamał gazda.
Gdy wieczorem gazda położył się spać, marzył tylko, by szybko zasnąć. Był bardzo zmęczony pracą przy kopaniu i murowaniu grobowca. Szymon ledwo zasnął ale zaraz się obudził, ciupaga waliła po ścianie i drzwiach. Gazda wstał, zapalił lampę naftową. W izbie cisza, ciupaga wisi na ścianie. Wyszedł przed chałupę, tez spokój, owczarek spał na progu, na widok gazdy tylko pomachał ogonem.
Gazda wrócił do izby i położył się spać. Pomyślał, że coś mu się śniło.
Po chwili gazda usnął i znów się obudził - ciupaga jeszcze bardziej waliła w drzwi i ścianę. Gazda zerwał się na równe nogi, obudził babę i pyta:
- Słyszałaś jakieś tłuczenie po drzwiach i ścianie?
- Nie słyszałam, nie marudź, śpij.
Gazda wyszedł przed dom, wszędzie cisza, pies spał na progu. Wrócił do izby i usiłował usnąć. Ale już do samego rana spania nie było, co tylko się położył, ciupaga uderzała w drzwi i ścianę. Baby już nie budził. Postanowił przyznać się babie i opowiedzieć całą prawdę o przyniesionej ciupadze. Kolejnej nocy Szymon tez nie spał, ciupaga nie pozwalała nawet oka zmrużyć.
Szymon wraz z babą poszli po poradę do starego Jarząbka na Żywczańskie, który w młodości zbójował. Szymon opowiedział mu historię o ciupadze i o niespokojnych nocach w chałupie.
- Widzisz - odrzekł stary Jarząbek, ta ciupaga należy do zbójnika i musi spoczywać z nim w jego grobie. Jeśli jej nie odniesiesz na cmentarz, to spokoju nie zaznasz. Pamiętaj, że ciupagę musisz złożyć w grobie przed północą.
Szymon posłuchał rady starego Jarząbka. Wieczorem poszedł na cmentarz, wykopał grób, a przed północą złożył ciupagę do grobu.
Szymon wrócił szybko do chałupy, jego baba czekała na niego. Poszli spać. W chałupie było spokojnie.

 

 

 

 

 

 

Pasowanie Kuby na zbójnika.

Kuba, młody góral z Brzegów postanowił, że nie będzie pracował u pana na dworze, a i hajducy nie będą bili go batem.
- Wstąpię do zbójników, do kompanii Janosika, będę zbójował - tak rzekł do swej matki.
- Jesteś młody, silny, dobry, bądź tak uczynny dla ludzi jak Janosik - powiedziała matka do syna.
Sława Janosika była znana w całej okolicy. Pomagał biednym, nie pozwalał krzywdzić chłopów. Hajducy z dworu usiłowali Janosika schwytać, ale on zawsze ich pokonał lub się wymykał z pułapek. Ludzie gadali, że Janosik ma czarodziejski pas, ciupagę a i buty, które pozwalają mu nawet Dunajec przeskoczyć. Kuba zawędrował do kryjówki Janosika.
- Czego chcesz od naszego Harnasia? - zapytał Franek z Chochołowa który stał na straży.
- Pragę do was dołączyć, by pomagać biednym ludziom, chronić ich przed krzywdą ze strony dworu - odparł Kuba.
Franek bacznie się przyjrzał Kubie i po chwili zaprowadził go do Janosika.
- Janosiku, mamy kandydata do naszej kompanii, jest tu Kuba z Brzegów - zwrócił się Franek do Janosika.
- Zanim do nas wstąpisz, musisz pokazać, co potrafisz - powiedział Janosik do Kuby.
- Zobaczymy czy jesteś silny i sprytny - krzyknęli zbójnicy, którzy mieli wyznaczyć zadania Kubie. Kuba radził sobie doskonale z zadaniami, dobrze rzucał ciupagą, nożami, skały podnosił, przeskakiwał potoczki.
Zbójnicy tylko kręcili głowami z zachwytu z umiejętności Kuby.
- To będzie dobry zbójnik, zobaczymy tylko czy jesteś sprytny - dopowiedział Wojtek.
- Jesteś silny jak niedźwiedź, szybki jak sarna, to mnie cieszy, daję ci ostatnie zadanie.
- Jutro hajducy idą na jarmark, by sprzedać woły, które podstępem zabrali chłopom z Witowa. Musisz te woły odebrać, pamiętaj, że nie wolno ci użyć broni, musisz ich przechytrzyć, to już ostatnie zadanie powiedział Janosik.
- Jak to zrobić? Zastanawiał się Kuba. Tak jak powiedział Janosik, muszę ich przechytrzyć, pomyślał Kuba. Jeszcze tego samego dnia w najbliższym miasteczku kupił dwie pary bucików.
Następnego dnia, Kuba rzucił na leśną drogę, którą mieli iść hajducy z wołami, dwa buciki, ale dwa na prawą nogę, a nieco dalej rzucił dwa na lewą nogę. Po czym schował się w leśnym zaroślu. Po jakiejś chwili, leśną drogą idą hajducy z wołami na sprzedaż.
- Popatrz piękne buciki - odezwał się hajduk do drugiego. Ale oba są na prawą stopę, gdzieś w pobliżu muszą być na lewą stopę. Hajducy zawiązali woły do drzewa i pospiesznie ruszyli dalej w poszukiwaniu bucików na lewą stopę. Na to tylko czekał Kuba. Szybko wyszedł z leśnej gęstwiny, odwiązał woły i poszedł z nimi do zbójnickiej kryjówki. Hajducy wrócili z bucikami na lewą stopę i ani wołów i butów na prawą stopę nie było.
- to sprawka Janosika! - krzyknęli hajducy. I czym prędzej ruszyli w drogę powrotną do dworu.
Nie uszli daleko, a na ścieżkę wyszedł Kuba i bez walki odebrał im buciki na prawe stopy. Hajducy uciekali w pośpiechu. Kuba opowiadał Janosikowi i jego kompanii całe zdarzenie z hajdukami. Po chwili, Janosik pasował Kubę na zbójnika.
- Masz tu pistolet, ciupagę i pas, jesteś zbójnikiem - odpowiedział Janosik.
Za parę dni Kuba wraz z zbójnikami wyruszył na wyprawę na Liptów. W okolicy mówiono, że Kuba jest u zbójników, biednym pomaga, a bogatych karci za chłopskie krzywdy.

 

 

 

O kleryku co zbójnikom prawdę powiedział.

Młody kleryk z Witowa szedł przez las do Zakopanego. W lesie przy ognisku siedzieli zbójnicy, którzy świętowali udaną wyprawę na Orawie. Kleryk wystraszył się zbójników, przeżegnał się, zbójnicy otoczyli go.
- Nie bój się, nic ci nie zrobimy, ale musisz powiedzieć nam kazanie krzyknął jeden z nich. Tylko mów prawdę, bo w przeciwnym razie powiesimy cię na świerku, roześmiał się jeden ze zbójników.
- Powiem wam tylko prawdę o waszym życiu! - odpowiedział kleryk, który się nieco uspokoił.
- No mów! Szybciej mów, bo my kazania dawno nie słuchali - głośno roześmiali się zbójnicy. Kleryk się przeżegnał i zaczął mówić kazanie.
- Wasze życie jest podobne do życia Pana Jezusa. Urodził się on w ubogiej rodzinie, tak jak wy. Za młodu pracował w domu, pomagał rodzicom.
Wy tez jako młodzi chłopcy pomagaliście swoim rodzicom w pracach w polu i w lesie.
- Dobrze mówi! Święte słowa mówi! - krzyczeli zbójnicy. Mów dalej, a my sobie cos zjemy i popijemy - śmiali się zbójnicy.
Kleryk, chwilę się zastanowił, po czym zaczął mówić.
- Potem, Pan Jezus ruszył w świat. Wy też ruszyliście w świat, tylko że na zbójnicką ścieżkę.
- Dobrze mówi! Mów dalej, nasz kochany kleryku! - przekrzykiwali się zbójnicy.
Kleryk mówił dalej.
- Pana Jezusa ujęto, torturowano. Was tez złapią, wsadzą do więzień.
- Głupiś kleryku, my się hajdukom złapać nie damy! - śmiali się zbójnicy.
- Masz tu trochę złota! Tylko mów prawdę a nie głupoty! - śmiali się zbójnicy.
- Teraz powiem wam końcowe słowa, weźcie je sobie do serca i rozważajcie! Powiedział kleryk do zbójników. Zbójnicy byli tak rozbawieni, że nie dosłyszeli końcowych słów kazania kleryka, który powiedział:
- Pan Jezus wstąpił do nieba! A wy tam nie wstąpicie!
Tych słów kleryka zbójnicy już nie dosłyszeli, a szkoda.

 

 

 

Jak kot Maciek zerwał przyjaźń z Owczarkiem Harnasiem.

Wojtek Gąsienica bacował na Hali Gąsienicowej. Do pomocy miał owczarka Harnasia i kota Maćka. Harnaś i Maciek żyli w wielkiej przyjaźni. Nie tylko razem pilnowali gazdówki Wojtka, ale nawet pili mleko z jednej miski. Harnaś pozwalał by Maciek pił pierwszy. Maciek towarzyszył Harnasiowi nie tylko w pilnowaniu owiec, ale i razem spali na progu przed szałasem, razem tez figlowali na łące.
Jednak, pewnego dnia zakończyła się przyjaźń Harnasia i Macka. A było to tak. Tego ranka, gazda nie miał zbyt dużo mleka dla owczarka i kota.
- Dziś musi wam to wystarczyć - powiedział do Maćka, zostaw trochę Harnasiowi - rzekł do kota. Maciek pokiwał głową, że tak uczyni. Przybiegł Harnaś do Maćka i cierpliwie czeka, aż Maciek zostawi mu kilka łyczków mleka.
- No, pij Maciek, ja poczekam, zostaw mi troszeczkę! Przyjaźnie warknął Harnaś.
- Harnasiu! Wydaje mi się, że ktoś kręci się koło szałasu, zobacz, ja się troszkę napiję i oczywiście zostawię dla ciebie kilka łyczków. Harnaś wybiegł przed szałas, obleciał całe obejście, niczego podejrzanego nie zauważył.
Tymczasem Maciek sam wypił mleko nie zostawiając Harnasiowi ani kropelki mleka. Harnaś przybiegł do miski, żałośnie popatrzył na pustą miskę i ochlapany pyszczek Maćka.
- Harnasiu, kochany! Mleko się rozlało! Nawet kropli ni wypiłem! - zamiałczał Maciek. Oczywiście, kot skłamał. Harnaś groźnie warknął i odszedł. Maciek zorientował się, że kłamstwo wyszło na jaw. Od tej pory, przyjaźń Harnasia i Maćka się skończyła. A gazda musiał nalewać mleko do dwóch misek, dla Harnasia i Maćka.

 

 

 

O biednej Kasi co wyszła za księcia.

W Chochołowie żył chłop Szymon był wdowcem, sam wychowywał córkę Kasię. Była to piękna, dobra i pracowita dziewczyna. Po jakimś czasie ojciec ożenił się po raz drugi z wdową z tej samej wsi. Miała ona córkę Hankę. Nie była to dobra dziewczyna pyskowała, mądrzyła się, a i do pracy się nie garnęła. Tak, jak to często bywa, macocha nie była dobra dla Kasi, krzywdziła ją. Kasia pracowała od świtu do nocy, spała na strychu lub w stajni. Czasami dała jej obiad. Córka macochy miała wszystko, najładniejsze stroje, i oczywiście nic nie robiła. Widział to ojciec, nie raz próbował Kasi coś kupić, ale zaraz wybuchała taka awantura, że pół wsi zlatywało się przed chałupę Szymona, bo taki był hałas i wrzask, że ludzie nie wiedzieli co się u Szymona wydarzyło.
- Taki to już los sieroty, macocha nigdy nie ma serca, pomyślał smutno chłop. Jak Kasia podrośnie to pójdzie do pracy do bogatego chłopa, potem wyjdzie za mąż za parobka, to się jej los poprawi, pocieszał się Szymon.
Jednego razu, Szymon wraz z baba byli na jarmarku. Matka jak zwykle kupiła nowe sukienki, cukierki dla swej Hanki.
- A może by tak coś, Kasi kupić? Nieśmiało zapytał chłop.
Baba wrzasnęła i Szymon umilkł i posmutniał. W milczeniu wracali do chałupy. Chłop zerwał z drzewa trzy szyszki.
- Dam je Kasi, niech cos ma biedna sierota, powiedział cicho Szymon. Baba to usłyszała i zaczęła się śmiać.
- Tylko niech szyszki trzyma na strychu, bo w kuchni są niepotrzebne, pyskowała baba. Matka dała Hance prezenty, Kasia stała smutna i patrzyła na nowe sukienki, koraliki i ciasteczka.
- Masz moje dziecko i ode mnie prezenty, trzy szyszki - powiedział ojciec do córki. Kasia uśmiechnęła się i podziękowała.
- Wynoś mi się z tymi szyszkami na strych albo do stajni - wrzasnęła macocha.
Pewnego razu, książęcy sługa ogłosił na całym Podhalu, że książę chce się ożenić i zwołuje wszystkie panny na dziedziniec zamkowy, wtedy wybierze najpiękniejszą dziewczynę i z nią się ożeni.
- Pojadę z tobą na dziedziniec zamkowy - rzekła matka do Hanki - Ty będziesz wybranką księcia - zapewniała matka córkę, a ta w to święcie uwierzyła.
Wystroiła córkę w najpiękniejsze stroje i zanim odjechały na zamek, macocha powiedziała do Kasi:
- A ty kocmłuchu siedź w chałupie i obieraj groch. Jeśli nie zdążysz z robotą przed naszym powrotem, to nie dostaniesz jedzenia przez trzy dni - pogroziła jej macocha.
- Jak ja to zrobię? To jest praca na kilka dni! Posmutniała Kasia i zaczęła obierać groch. Wówczas przez uchylone okno wleciał ptaszek, miał zranione skrzydełko.
- Nie martw się ptaszku - powiedziała Kasia. Opatrzyła mu skrzydełko, nakarmiła, dała wodę do miseczki. Za chwilę ptaszek ożył, bardzo to ucieszyło Kasię.
- Widzisz ptaszku, będziesz zdrowy!
- Jesteś dobra dziewczyną - odezwał się ludzkim głosem ptaszek.
Ja i inne ptaszki szybko groch obierzemy, a ty Kasiu musisz szybko pojechać na zamek, jesteś najpiękniejszą, zostaniesz żoną księcia! - radośnie powiedział ptaszek.
- Jak ja ptaszku pojadę na zamek, skoro ubrana jestem w łachmany, a i droga daleka, już nie zdążę, a poza tym tyle roboty przede mną! - cicho powiedziała Kasia.
- Nic się nie martw. Szyszki, które przyjęłaś od taty są czarodziejskie. Ptaszek dziwnie zamachał skrzydełkami i do izby przyleciało bardzo dużo ptaszków. Zaczęły groch obierać. Wówczas szyszki pękły. Z pierwszej szyszki ukazał się śliczny strój, z drugiej eleganckie buciki. Z trzeciej, wspaniały powóz zaprzęgnięty w białe konie.
- Szybko jedź na zamek, ale pamiętaj zaraz po przeglądzie dziewcząt wracaj do domu - powiedział ptaszek. Kasia się przebrała i pojechała na zamek. Na zamkowym dziedzińcu trwał już przegląd dziewcząt. Jak książę zobaczył Kasię to dech mu zaparło. Nie miał żadnej wątpliwości, kto jest najpiękniejszą dziewczyną.
- To Ty jesteś najśliczniejszą, zostaniesz moją żoną? - zapytał Kasię książę. Za chwilę, sługa książęcy ogłosił, iż dokonany został wybór.
Kasia dobrze pamiętała, iż zaraz po przeglądzie dziewcząt ma wracać do domu. Szybko wybiegła z dziedzińca i wsiadła do powozu, który pomknął z Kasią do chałupy.
Kasia weszła do izby i zobaczyła iż ma na sobie znów stare łachmany, a powóz z końmi znikł. Patrzy, na stole obrany groch.
- Oj, moje kochane ptaszki! - zawołała cicho Kasia.
Tymczasem na dworze powstało wielkie zamieszanie, okazało się, że najpiękniejsza panna w czasie biegu do powozu zgubiła jeden bucik, zabrał go sługa i oddał księciu.
Książę zabrał bucik i ogłosił, że na drugi dzień obejdzie całe Podhale i znajdzie pannę, którą wybrał za żonę. Zgubiony bucik musi pasować na jej stopę.
- Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziała matka do Hanki.
Macocha przyjechała do chałupy:
- Obrałaś groch? - zapytała Kasi.
- Tak obrałam - rzekła Kasia. Macocha była zdumiona, ale nic nie powiedziała. Następnego dnia książę objeżdżał wszystkie wsie, dziewczęta przymierzały bucik, lecz nadaremnie. Gdy książęcy powóz zajechał przed chałupę Szymona, macocha wepchnęła Kasię do stajni.
Hanka przymierzała bucik, ale w żaden sposób nie pasował do jej stopy. Chałupa Szymona była ostatnią, którą odwiedził książę.
- Czy jest tu jeszcze jakaś dziewczyna? - zapytał książę.
- Nie odparła macocha.
Sługa książęcy nie dał za wygraną, spojrzał do spisu mieszkańców i zapytał, a mieszka tu Kasia?
- Tak, tutaj jestem - Kasia wyszła ze stajni. I chociaż była w łachmanach, książę ją poznał.
- To ty moja najpiękniejsza! - zawołał do Kasi. Książę poprosił ją o rękę.
- Tato, zgodzicie się? - spytała Kasia swego ojca.
- Tak, moje kochane dziecko - odrzekł szczęśliwy ojciec.
Książę pojechał z Kasia na zamek. Wkrótce odbyło się huczne wesele. Ojciec Kasi również zamieszkał na zamku, został naczelnym ogrodnikiem. Kasia ze swym księciem żyła długo i szczęśliwie.

 

 

 

O śpiących rycerzach.

Od niepamiętnych czasów górale opowiadają o śpiących rycerzach w Giewoncie. W Kościelisku żył gazda Kuba, który był u zaśpionych rycerzy w Giewoncie.
Było to tak, posłuchajcie. Kuba był doskonałym kowalem, najlepszym w całej okolicy, ponoć nie było lepszego. Pewnego dnia, do chałupy Kuby przyszedł stary człowiek i spytał:
- To wy jesteście kowal Kuba?
- Tak, to ja - odrzekł gazda.
- Mam dla was sporą robotę, jest kilka setek koni do podkucia.
Kuba zabrał narzędzia, podkowy i ruszył za starym człowiekiem.
- A dokąd idziemy? - spytał Kuba.
- Idziemy w kierunku Giewontu - odrzekł stary człowiek.
Kuba znał legendę o śpiących rycerzach w Giewoncie, ale idąc ze starym człowiekiem w kierunku tej góry niczego nie podejrzewał.
Nie mówiąc już o tym, że podąża do groty, w której śpią rycerze.
Gdy stanęli przed grotą, stary człowiek podniósł głowę do góry i nagle rozległ się grzmot a potężny blok skalny się rozsunął.
- Chodź za mną - powiedział stary człowiek. Wtedy Kubie serce mocniej zabiło, zdawał sobie sprawę, że idzie podkuć konie zaklętemu wojsku w Giewoncie. Szli krętymi korytarzami, aż znaleźli się w dużej sali. Przy ścianach spali rycerze, było ich tak dużo, że Kuba oczami nie mógł ich wszystkich ogarnąć. W drugiej sali były rycerskie konie.
- Te konie masz podkuć - uśmiechnął się stary człowiek do Kuby. Kuba zabrał się do roboty i po dwóch dniach, podkuł wszystkie konie. Stary człowiek pochwalił Kubę za wykonaną robotę. Wkrótce otrzymasz należną zapłatę. Stary człowiek popatrzył na swoje w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin