O, BEJBE, BEJBE...
Rozdział 1. Niedzielne zakupy Pawel90 Niedzielny poranek zapowiadał kolejny upalny dzień sierpnia. Od dwóch tygodni w moim mieście nie spadła ani kropelka deszczu. Choć wrzesień zbliżał się wielkimi krokami, a co za tym idzie szkoła i przygotowanie do matury, to nic nie wskazywało na to, że lato szybko się skończy... W eterze jeszcze trwała cisza polityczna, nasze kochane darmozjady miały miesięczny urlop, dlatego nawet nie chciało mi się włączać serwisu informacyjnego – bo po co? I tak nie będzie się z kogo pośmiać. Poleżałem więc jeszcze trochę i z wielką niechęcią wstałem, by przywitać nowy dzień. Po długim ociąganiu wreszcie ubrałem się i założyłem okulary. Świat od razu ukazał mi się bardziej wyraźny, a z pokoju obok dobiegło mnie wołanie mamy na śniadanie. Hmm... rodzinny posiłek – rzadkość, zazwyczaj każdy je wtedy, kiedy chce, a i te niedzielne biesiadowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Jak zawsze oberwało mi się za to, że nie chcę wraz z rodzicami iść do kościoła. Cóż, wyznaję zasadę: „Jaka jest twoja parafia? – Carrefour!”. W roku szkolnym dni świąteczne wykorzystuję po to, by połazić po sklepach. To taka moja mała dewiacja. Z tego powodu, gdy tylko rodzice wyszli na mszę, ja wsiadłem na skuter i już śmigałem do supermarketu. W zakupach najbardziej liczy się to, że się je robi, a nie to, że się coś kupuje. Sklepy są po to, by przymierzać ciuchy nie płacąc za to. Dlatego, choć w markecie i stoiskach go otaczających spędziłem dużo czasu, wyszedłem tylko z jedną reklamóweczką. Nie mogłem się oprzeć – jaskrawe, pomarańczowe szorty... Idealne na podryw! Gdy stałem przy kasie, ujrzałem jego. Nogi od razu miękkie... A myślałem, że nie mam własnego ideału. He-he, a jednak! Ciemna karnacja, czarne włosy, wysoki, chyba starszy ode mnie. Co tu zrobić, by go poznać? Zaraz, zaraz... przecież on ma na sobie strój PCK, a więc na pewno zna go... Wiolka! No tak, stoi tuż obok niego! Szybko podszedłem do niej, „by się przywitać”. Tak jak myślałem, zbierali żywność i pieniądze dla dzieciaków. Wiolka, dobra przyjaciółka z lat dzieciństwa, była SIM-em, czyli Społecznym Instruktorem Młodzieżowym. Do Polskiego Czerwonego Krzyża należała od sześciu lat i z tego co pamiętam, pełniła w nim dość ważną fkcję. O tak, Wiolka umiała robić karierę, w szczególności, gdy jej los zależał od mężczyzn. Bezdusznie ich wykorzystywała, by osiągnąć sukces. Właśnie za to ją lubiłem i nie miałem przed nią żądnych tajemnic. Kiedyś zaskoczyła mnie bezpośrednim pytaniem: w szkole spytała mnie wprost, czy jestem gejem. Chwilę wahałem się z odpowiedzią. Sam wtedy nie byłem jeszcze pewny, a poza tym nigdy się ze swoich wątpliwości nikomu nie zwierzałem. Zaryzykowałem i powiedziałem: – Tak, ale skąd to pytanie? Czemu mnie podejrzewałaś? – Bo cię znam, Mateuszku – odpowiedziała i dała mi buziaka w policzek. Taak. Potrzepana Wiolka to jedyna osoba, która mnie tak dobrze zna. – Cześć, wariatko! – uśmiechnąłem się, podszedłem i dałem jej buziaka. Zobaczyła, że wcale na nią nie patrzę, tylko na jej przystojnego kolegę... z bliska wydawał się jeszcze ładniejszy, ma takie ciemne oczka... He-he, właśnie przypomniały mi się młodzieńcze marzenia o demonicznym kochanku. Wiolka chrząknęła znacząco, chyba było zbytnio widać, kto przykuwa moją uwagę. – Poznaj Andrzeja – powiedziała. – Andrzej, a to mój najlepszy kumpel, Mateusz. Podaliśmy sobie ręce, on uśmiechnął się szeroko, pokazując bieluśkie ząbki. Zaraz, czy ta chwila nie trwa zbyt długo? On ciągle trzyma moją rękę... – Mateusz! – Wiolka przebudziła mnie ze stanu otępienia. – Możemy chwilkę porozmawiać na osobności? – Co...? A tak, jasne... Odeszliśmy kawałek, ona stanęła tak, bym nie widział Andrzeja. – Hej, maleńki! W ten sposób pokazujesz całemu światu, że jesteś gejem! – O co ci chodzi, do cholery... – zacząłem się pomału irytować. – No trzeba było dłużej na niego patrzeć i trzymać mu tę rękę. Więc nie tylko ja to zauważałem... – Ale przecież to nie ja, to on! – Nieważne, bynajmniej widzę, że Andrzejek wpadł ci w oko, co? – Jak widać. – Och, nie tylko tobie. Jak chcesz coś zdziałać, to czeka cię ciężka droga. Ale jest nadzieja, bo Andrzej ostatnio odrzucił zaloty Agi, a chyba wiesz co to oznacza? O tak, Agnieszka, miss naszego miasta, śliczna pod każdym względem. Robi wrażenie nawet na mnie, choć jestem gejem. Jeżeli Andrzej odrzucił ją, to znaczy, że albo ma pomieszane w głowie, albo preferuje brzydule, albo... jest gejem! – Pomożesz mi? – Ale ty jesteś głupi! Ja bym ci nie pomogła? Zbyt wiele razy udawałeś mojego boy’a przed innymi. Za dużo tobie zawdzięczam, żeby ci nie pomóc. – Też cię kocham, wariatko. Więc masz jakiś pomysł? – Znów mnie obrażasz! Ja bym nie miała pomysłu, jak uwieść faceta? Ja?! No proszę! – Mi nie chodzi o to, żeby go uwieść, ale rozkochać! W sobie! Mi chodzi o miłość! – A to nie to samo? – Modliszko, nie. Zresztą, ile on ma lat? I jaki jest ten twój plan? – On? Dwadzieścia dwa. Więc tak: za tydzień też będziemy kwestować, a tak się składa, że to ja przydzielam kto z kim stoi, a my nigdy nie odmawiamy „bezinteresownym” wolontariuszom. – Jesteś genialna! – Nie musisz mi tego mówić, ja to wiem. Ale dobra, wracajmy, bo za długo gadamy. Powróciliśmy do Andrzeja. – No to co, Mateuszku, może poratujesz dzieciaczki i wrzucisz piątala? – uśmiechnęła się. – Nie wystarczy ci, że zgodziłem się za tydzień kwestować? – Phi! Żałujesz małym dzieciom? – Jasne, że nie, ale... – Jakie ale, no już! Nie miałem wyjścia. Wrzuciłem piątaka i wróciłem do domu. Rodzice już dawno byli, wypytywali się, gdzie się włóczyłem i patrzyli na mnie spode łba. Ale miałem to gdzieś. Szybko poleciałem do swojego pokoju przymierzyć nowy ciuch. Hmm... szorty leżały jak ulał, idealnie podkreślały moje pośladki i penisa. Patrząc w lustro, sam się podbudowałem. Jeżeli istnieje choćby cień szansy na Andrzeja, to on będzie mój. Przecież nic nie mogłem sobie zarzucić: jestem wysokim blondynem, metr osiemdziesiąt pięć, waga siedemdziesiąt sześć, włosy zawsze na irokeza postawione na żel, na nogach i brzuszku ładny porost – taki szczupły chłopak zawsze po solarce. O tak, mój wygląd to jedyna rzecz, co do której nie mam żadnych kompleksów. Zbyt wiele czasu na niego poświęcam, by nie było dobrych efektów... Gdy tylko upewniłem się, że pomarańczowy kolor idealnie pasuje do mnie, włączyłem komputer i postanowiłem poszperać w Internecie, by poszukać informacji o Andrzeju. Wszedłem na jeden z portali, przecież Wiolka na pewno ma go wśród swoich znajomych. Rzeczywiście był, ale to, co zobaczyłem, lekko mnie rozczarowało. Powinienem się domyśleć, że takie dane jak telefon i numer gg będzie miał ukryte. Fotki żadnej też nie miał. Jedyne co mi pozostało, to cierpliwie czekać. Przedostatni tydzień wakacji minął pod znakiem leniuchowania. Większość czasu spędziłem wylegując się na plaży ze znajomymi. Leżenie nad wodą to jedna z przyjemniejszych atrakcji lata, tym bardziej, że można czasem obserwować niezłe ciałka, oczywiście męskie. We wtorek zadzwoniła Wiolka, przerywając moje ciągłe rozmyślanie o Andrzeju. Właściwie przez takie moje zachowanie trudno byłoby mi go teraz dokładnie opisać. Ciągłe rozmyślanie wypacza realny obraz. – Mati, mam dla ciebie dobre nowiny – usłyszałem głos z telefonu. – No to mów, co mnie trzymasz w niepewności. – Hola, hola. Nie tak prędko. Masz dziś czas? Uwierz mi, że naprawdę warto. – No ok. Jak chcesz, możemy spotkać się o 14:00 na Starówce. – Spoko, a możesz podjechać po mnie? – No ok. To do zobaczenia, buźka. – No, pa. Ciekawe, czego ta wariatka znów się dowiedziała. Mam nadzieje, że czegoś ważnego. Czy były to informacje wysokiej rangi, nie wiem. Wiem tylko, że mnie bardzo ucieszyły. Powiedziała, że Andrzej się o mnie bardzo wypytywał. Starał się być dyskretny, ale chyba mu to nie wyszło. Tym bardziej nie mogłem się doczekać niedzieli. Gdy nadszedł upragniony dzień, wstałem o szóstej rano, wziąłem tusz i migiem zacząłem się ubierać. Co by tu na siebie włożyć, by zrobić na nim wrażenie... Turkusowa koszulka i dżinsy w łaty, to chyba będzie to. W siedzibie PCK byłem jednym z pierwszych. Mój widok Wiolka krótko skomentowała: – Co żeś się tak odstawił jak stróż w Boże Ciało? Jazda do szatni, się przebierz, tu obowiązuje nasz strój, chłopaki coś ci znajdą. – Cześć tak w ogóle... – rzuciłem krótko. – No, hej, a teraz mykaj, nie mamy czasu. Wszedłem do szatni, a tam... Takiego bałaganu się nie spodziewałem. Młodsza kadra chłopaków się „troszeczkę” biła, ale robili to dla żartów, bo wciąż się śmiali. Tylko czterech starszych SIM-ów nie uczestniczyło w tych szczeniackich zabawach. Wśród nich był Andrzej, który... tak, chyba tak... który na mój widok wyraźnie się uśmiechnął! Był bez koszulki... Ładniejszy niż w moich wyobrażeniach. Miał gęsto zarośnięty tors i ładne, ciemnoróżowe sutki... – Cześć! Niech się wyszaleją, później będą spokojniejsi – krzyknął poprzez tłum do mnie. Podszedłem i przywitałem się z całą czwórką. Wszyscy – Maciek, Adam, Waldek i Andrzej wydawali się tryskać humorem. Szybko się przebrałem w to, co podał mi Andrzej, nawet nie wiem w co, bo ciągle obserwowałem ruchy mego boy’a. Miał ładne muskuły, na pewno chodził na siłownię... Głos Wiolki znowu przywrócił mnie światu. Krzyczała na każdego, że się spóźnimy. Spojrzałem na siebie w lustro. O mój Boże, jak ja wyglądam w tym… tym czerwonym czymś! Jak Mikołaj, który schudł, ale nie zmienił ubrania! Andrzej zauważył moją minę, podszedł i powiedział: – Nie patrz się tak. To strój po Wojtku, jest troszkę za obszerny na ciebie, ale... No już! Nie przejmuj się, fajnie wyglądasz, kogucik na głowie ci został. Jaki kogucik! Do cholery jasnej, układałem te włosy całe dziesięć minut, a on to nazywa kogucikiem! Ustawiliśmy się na zbiórce, a Wiolka czytała, kto z kim i gdzie stacjonuje. Dobrze wiedziałem, że będę razem z Andrzejem, dlatego obserwowałem jego minę, by wiedzieć, jak zareaguje, jak się o tym dowie. A jego reakcja... chyba była pozytywnym zaskoczeniem, bo uśmiechnął się szeroko i puścił mi oczko. Po zbiórce Wiola podeszła do nas i powiedziała do Andrzeja: – Wzięłabym Matiego do siebie, ale muszę zostać w bazie i koordynować tę całą szopkę. Martyny nie będzie, musze ją zastąpić. A on, jakby sprawiał kłopoty albo coś, to daj znać przez stację. – He-he, a może jeszcze mu przylać, co? – zaśmiał się Andrzej – A chcesz? – zripostowała Wiolka, patrząc na niego wyzywająco. – On też ma dwie ręce. Andrzej chyba się zmieszał, bo zrobił się czerwony. Do twarzy mu z tym... Chciałem go wyratować, dlatego powiedziałem: – No cóż, cel uświęca środki, kochana! Jak zasłużę, wal bracie i nie pytaj! I atmosfera trochę się przerzedziła. Z Andrzejem miałem udać się do pobliskiego centrum handlowego. Zaproponował mi, bym pozostawił w bazie swój skuter i byśmy pojechali razem jego motorkiem. Hmm... ścigacz, będzie niebezpiecznie... – Tylko trzymaj się mnie mocno! Starałem się, ale trochę głupio było mi przytulać się do faceta, na którego lecę. – No, nie wstydź się – zaśmiał się, chwycił moje ręce i ułożył na swoim brzuchu. Zaraz, zaraz... czy to na pewno brzuch? Przecież moje dłonie czują jego suwak od spodni...! Udałem, że tego nie zauważyłem i powiedziałem mu, że możemy ruszać. O tak, było niebezpiecznie. Gdy ruszał, ciągle zsuwałem się do tyłu i musiałem go mocniej chwytać za... pasek. Po dziesięciu minutach ciągłego lecenia do przodu i zsuwania się do tyłu, dotarliśmy na miejsce. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie wsiądę na motor. Chyba że z wyższej konieczności. – No to chodźmy. Bierz wózek. Ja będę miał skarbonkę. Tobie nie wolno zbierać kasy. Zrobiłem tak, jak kazał. Chyba trochę się na niego zapatrzyłem, bo uderzyłem w wózek jakiejś starszej babci. Oczywiście mi się oberwało, ale jakoś Andrzej mnie z tego wyratował. W tym centrum staliśmy do 14:00. W tym czasie zdążyłem dosyć dobrze poznać mojego towarzysza. Okazało się, że studiuje matematykę na uniwerku, a pochodzi z północnej Polski. Miałem rację, mówiąc, że ćwiczy na siłowni. Co więcej, na uczelni również trenuje pływanie. Jego hobby to motory i polityka... No to w przyszłości będę miał przechlapane. Ale wolę tak, niż w ogóle... Popołudnie minęło dosyć spokojnie. Czasem dostałem torebką, pod zarzutem wyłudzania pieniędzy od biednych ludzi. Ogółem Andrzej starał się ochraniać mnie przed takimi sytuacjami, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Jak na faceta był bardzo opiekuńczy, często pozwał mi odpoczywać. Niestety, czas mijał bardzo szybko i zbiórka dobiegała końca. Efekt był dosyć zadowalający. Dwa pełne kosze jedzenia i pół puszki pieniędzy. Po odbiór towaru przyjechała Wiolka. – Chłopaki, udało nam się uzbierać całą ciężarówkę! Z tego powodu, no i oczywiście moich urodzin zapraszam cały PeCeK na imprezkę we wtorek. – Hmm... Tylko PeCeK? Czy ja mogę czuć się zaproszony? – spytałem przekornie. – Jasne, że tak, głupia dziecinko! Wiola poszła do samochodu, a ja zagadałem do Andrzeja: – Coś mi się zdaje, że to jej osiemnastka... – O kurczę... Chciałbym jej kupić coś, co jej się przyda. Może coś związane z ratowaniem ludzi? Masz jakiś pomysł? – Sam też nie wiem, co jej kupić. – Masz jutro czas? Może byśmy skoczyli razem na miasto coś dla niej znaleźć? – Tak, jasne, oczywiście! – roześmiałem się jak mały szczeniak. – To co, jutro o 11:00, tutaj, w centrum? Podjechać po ciebie? – Nie dzięki, jakoś dzisiejsza jazda nie przysporzyła mi wielu przyjemności. Tyłek mnie boli. – Trzeba było się mocniej trzymać, to byś tak nie zjeżdżał i nie podskakiwał – powiedział wesoło. I ten jego zawadiacki uśmieszek! Po prostu uroczy! – Oj kusisz, kusisz. Więc może i się skuszę. Podałem mu mój adres, wróciłem do bazy z Wiolką, a potem do domu. Następny dzień przyniósł wiele emocji, śmiechu i łez. Wstałem dosyć późno, mało co nie zaspałem. Szybko się uszykowałem, ubrałem się w najlepsze ciuchy, by zrobić na nim jak największe wrażenie. Andrzej przyjechał punktualnie. W blasku słonecznym wyglądał cudownie. Rybaczki, białe skarpetki, różowa koszulka i wystające spod niej włoski. Aż chce się powiedzieć: mrau… Wiolce kupiliśmy wielką apteczkę wypchaną... środkami antykoncepcyjnymi. Taak, bardzo przydatny prezent. Andrzej przy kupowaniu go cieszył się jak małe dziecko. Potem poszliśmy z mojej inicjatywy do kawiarni. Zamówiliśmy dwa desery lodowe. Mój towarzysz bardzo zabawnie wyglądał z bitą śmietaną w kącikach ust. Po głowie chodziły mi same zboczone myśli! W końcu powiedziałem mu, że ma białe usta. – A gdzie dokładnie? – uśmiechnął się. – Tutaj – zaryzykowałem i palcem zmazałem mu śmietanę... a on mi ten palec oblizał...
Rozdział 2. ZdumieniePawel90 Spanikowałem. Moja twarz przybrała kolor biskupiej purpury. Wokół nas tłum ludzi, a on się tak zachowuje! Andrzej chyba zauważył, że zesztywniałem, ale sam też zrobił się czerwony na twarzy. – Przepraszam, nie wiem, co mi odbiło. Proszę cię, nie mów o tym nikomu! Odzyskałem szybko zdolność ciętej riposty. – Pod warunkiem, że zrobisz to jeszcze raz – wyszczerzyłem swoje białe ząbki do niego. Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech. – Dobrze, ale nie tutaj. – Więc co proponujesz, Andrzejku? – Chyba nikogo nie ma teraz u mnie w domu... – Ha – ha – ha! Już na pierwszej randce zapraszasz mnie do mieszkania? – zaśmiałem się na tyle głośno, że kobieta siedząca przy stoliku obok znacząco chrząknęła i spojrzała na nas spod oka. Andrzej znowu się zmieszał. Jaki to nieśmiały chłopczyk. – Jeśli cię uraziłem, to przepraszam! – Oj, żartuję, wstydnisiu! – To co, jedziemy do mnie? – Andrzej odzyskał utraconą na moment pewność siebie. – Jasne! W ogóle co my tu jeszcze robimy? Mój towarzysz zapłacił za nas, chodź cyniczne przeciw temu protestowałem. Wsiedliśmy na motor i tym razem bez skrępowania objąłem go w pasie, a on lekko przesunął mi moje ręce w dół... Poczułem wyraźnie zgrubienie... a może tylko mi się wydawało? Andrzej szarżował jak pirat! Często musiałem go mocniej obejmować. Jechaliśmy dość długo, mieszkał z rodziną na obrzeżu miasta. Rzeczywiście: w domu nikogo nie było. Andrzej zaparkował w garażu i prosto z niego weszliśmy do środka. Dom był ogromny, urządzony bardzo stylowo i różnorodnie. Kuchnia w stylu retro, ale w salonie dominowały skórzane meble i kominek. Więcej obejrzeć na początek nie było mi dane, bo gospodarz zaprosił mnie wprost do kuchni. Bez bucików, w białych skarpetkach wyglądał uroczo. Może trochę za bardzo uroczo, bo zacząłem się zastanawiać, co ten facet ode mnie chce. Zauważył, że przyglądałem się jego stopom, bo wyszczerzył do mnie ząbki, uniósł moją głowę za podbródek i dał mi całusa! Takiego niewinnego całusa w usta, po prostu musnął moje wargi swoimi. Szkoda, że buziak ten był taki delikatny... – Chcesz coś do picia? – A co proponujesz? – odpowiedziałem jak zawsze zawadiacko. – A co chcesz? Herbata, kawa, sok, a może coś mocniejszego? – Na przykład co? – Wino? Słodkie, wytrawne? – Słodkie. Chętnie skosztuję. Nalał mi czerwonego nektaru do kieliszka, a sobie wziął szklankę soku. Dlaczego? – Bo jeszcze czeka mnie jazda, nie mogę. – Aha... Usiedliśmy w salonie. Do pokoju sączyły się smugi światła przez przysłonięte żaluzjami okna. Długo gawędziliśmy, głównie o wesołych, śmiesznych i bardzo śmiesznych momentach naszego życia. Z tych opowieści dowiedziałem się, że Andrzej jest dość skromną, nieśmiałą osobą. He-he, całkowite przeciwieństwo mnie! Już nie pamiętam, jak to się stało, ale z czasem Andrzej siedział z wyciągniętymi nogami na sofie, a ja leżałem z głową na jego brzuchu. On mierzwił mi włosy na głowie, a ja głaskałem go po łydkach. – Mateusz, jesteś gejem czy bi? – usłyszałem w pewnej chwili. – He-he, a kto powiedział, że którymkolwiek z nich? – zażartowałem. Andrzej nagle poderwał się na równe nogi tak, że kolanem uderzył mnie w głowę, a lampka mojego wina poleciała na jego koszulkę. – Ała! Coś taki porywczy? – uniosłem się podparty na łokciu. – Przepraszam, ale zaraz coś mnie trafi... Mateusz, czy ty się mną bawisz? – Nie, głuptasie, ale widzę, ze ty w ogóle nie znasz się na żartach. Jasne, że jestem gejem, to chyba oczywiste. A ty? Jego wzrok stał się obłędnie radosny, ale zaraz to ukrył. – Ja też... Laski mnie nie interesują. – To dobrze. – Czemu? – spytał się zdumiony Andrzej. – Bo zmniejsza się o połowę szansa, że mnie zdradzisz. – Czy... czy to znaczy, że... że chcesz, byśmy byli razem? – Myślałem, że ty też tego chcesz... Nic nie odpowiedział. Usiadł na mnie i zaczął mnie całować. Był rozpalony, chyba nie panował nad sobą. Jego wargi były słodkie, jego język nerwowo penetrował moje usta. Na szczęście dla mnie, bo już myślałem, ze dla niego stracę głowę, opanował się. – Jasne, że chcę – teraz dopiero odpowiedział na moje pytanie. Ale odpowiedź już była oczywista. – To miło... Poplamiłeś sobie koszulkę, winem... – To mi ją zdejmij – odpowiedział na pół prowokująco. Jaki problem? Jak kazał, tak zrobiłem. Odsłoniłem jego umięśniony, gęsto owłosiony tors. Dotknąłem lekko jego klatki, głaskałem ją palcami. – Masz śliczny tors. Idealny... pięknie owłosiony. Od dawna ćwiczysz? – Trzy lata... Ty cały jesteś idealny, mój Mateuszku. Jak mogę do ciebie się zwracać? – Jak tylko chcesz. – O, bejbe, bejbe... – powiedział Andrzej i czule mnie pocałował. Czułem, jak jego włosy drażnią moją klatę przez koszulkę. Przycisnąłem jego głowę do swojej i zacząłem coraz namiętniej go całować. Szybko pozbył się mojej koszulki, ssał moje sutki, całował klatkę, brzuch, pępek. Rękoma łapczywie odpinał mój pasek, lecz... Wtem usłyszeliśmy samochód wjeżdżający na podjazd do domu. Odskoczyliśmy od siebie. Natychmiast byliśmy ubrani, daliśmy szybkiego buziaka, a Andrzej zniknął tylko na chwilę, bo już zaraz był z powrotem w jaskrawo-pomarańczowym polo. – Chodźmy lepiej stąd... – Spoko, i tak muszę już wracać do domu. – Ok., odwiozę cię – rzekł, ale najpierw sprzątnął ze stołu ślady naszej obecności: wino i moja pustą lampkę. Przeszliśmy do garażu, tam spotkaliśmy rodziców Andrzeja. – Dzień dobry – uprzejmie się ukłoniłem jego rodzicom.. – Dzień dobry... Mama mojego boy’a zmierzyła mnie wzrokiem od stóp po sam czubek głowy. – Andrzej, wybierasz się gdzieś? – spytała. Ojciec nic się nie odezwał. – Tylko odwiozę Mateusza. Będę za jakieś pół godziny. – Pośpiesz się, musisz coś zrobić. Gdy rodzice poszli na górę, Andrzej powiedział: – No to poznałeś swoich przyszłych teściów – uśmiechnął się. – Słuchaj, jak masz coś do roboty w domu, to zostań, ja wrócę autobusem – zaproponowałem trochę cynicznie, bo w głębi serca miałem nadzieję, że Andrzej odmówi. – Nie, nic nie mam. Moja mama wie, że jestem gejem i chyba się domyśliła... – Więc już jej podpadłem...? – Odwrotnie. Jak mówi, że ma w domu coś do zrobienia, to znaczy, że koniecznie chce ze mną pogadać na twój temat. Czyli – wpadłeś jej w oko. A ona jest wybredna. W innym przypadku danego osobnika po prostu ignoruje. I mnie razem z nim. – A... a dużo już miałeś tych osobników? – Raczej kolegów. Przyjaciół. Ale nie partnerów. O wszystkim ci powiem w swoim czasie. – Ok., nie ma dalszych pytań. – Na każde ci odpowiem... Wsiedliśmy na motor. Przytuliłem się do mojego boy’a i ruszyliśmy. Mało brakowało, a znów bym spadł. Ciekawe, czy kiedyś uda mi się nauczyć jeździć na tej bestii... Gdy dojechaliśmy na miejsce, wklepałem w komórkę numer jego telefonu, on mój, puściłem do niego oczko i pobiegłem na górę po schodach. Już w progu usłyszałem głos taty: – Coś ty taki rozanielony? Wygrałeś w totka? – Niekoniecznie, tatku – uśmiechnąłem się i dałem tacie buziaka w policzek. – No, no. Te twoje zmiany nastroju czasami potrafią zaskoczyć człowieka pozytywnie. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, wszedłem do siebie i położyłem się na łóżku. Ciągle myślałem o tym, do czego mogłoby dojść między nami, gdyby nie rodzice Andrzeja. On jest taki przystojny...! Typ takiego silnego, owłosionego mocarza. Po dziesięciu minutach zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu ukazał się „Andrzej”. Natychmiast odebrałem. – Hej, bejbe. Co porabiasz? – Myślę o tobie. – Mmm... A co myślisz? ...
Robi19730