Nawrócony- Smith Joan.doc

(615 KB) Pobierz

 

 

 

 

Joan Smith

Nawrócony

 


Rozdział 1

 

Zapadał już zmierzch, gdy przyjechali, by zabrać ciało Rothama. Słońce dzisiaj, jak zawsze w czerwcu, świeciło długo. Miranda obserwowała ich stojąc w drzwiach pracowni. Czterej lokaje schodzili po schodach trzymając nosze, na których spoczywały zwłoki. Szarym pledem przykryto piękną twarz, którą tak kochała. To niemożliwe, że jego oczy już nigdy się nie otworzą, usta nigdy się nie uśmiechną, nie będą przeklinać ani całować. Ojciec Rothama, lord Hersham, obserwował, jak ostrożnie znoszą ciało na dół. Stary człowiek niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Nagle zwiesił w rozpaczy głowę. Jakie to straszne, kiedy trzeba pochować syna.

Miranda nie mogła uwierzyć, że Rotham nie żyje. To tak, jakby ktoś jej powiedział, że słońce już nigdy nie pojawi się na niebie albo nie nadejdzie fala przypływu. Czuła, jak ogarnia ją odrętwienie. Nie była nawet w stanie rozpaczać. Na to przyjdzie jeszcze czas. Musi nauczyć się żyć bez niego.

Czy jej się to uda? Już nigdy nie zatańczy walca nie wspominając tego, którego tańczyła z nim kilka dni temu tutaj, w sali balowej w Ashmead.

Jego wspomnienie będzie jej zawsze towarzyszyć w wyprawach do sąsiedniej wioski, Rye. Za każdym razem, gdy wymówi imię Trudie, swojej siostry, przypomni sobie, jak marszczył czoło. A pocałunki S; innego mężczyzny… Co mogłoby kiedykolwiek wywołać dreszcz, który wstrząsał jej ciałem, i łomotanie serca, jeśli Rotham już jej nie pocałuje?

Był w Ashmead, odkąd Miranda pamiętała, a nawet zanim przyszła na świat. W każdym towarzystwie jest człowiek, który wyróżnia się wśród innych. Na wybrzeżu we wschodnim Kencie był nim lord Rotham, starszy syn i dziedzic lorda Hersham. To on ożywiał to miejsce, gdy przyjeżdżał z Londynu razem ze swoimi eleganckimi przyjaciółmi. Organizował bale, polowania, wyścigi powozami i flirtował ze wszystkimi miejscowymi pięknościami. Jego imię zawsze było związane z jakimś skandalem. Kobiety, hazard, hulaszcze życie. Był najlepszą partią w całym hrabstwie i wyjątkowo przystojnym mężczyzną, a jego złe prowadzenie jeszcze przysparzało mu popularności.

Rodzice Mirandy mieli kiedyś nadzieję, że Rotham i oświadczy się jej starszej siostrze, Trudie, okazało się jednak, że dla niego był to tylko kolejny romans.

Oczywiście mierzyli wysoko myśląc, że dziedzic Ashmead oświadczy się pannie Vale. Trudie uważano jednak w rodzinie za prawdziwą piękność, a wtedy wiele się oczekuje. Dziewczyna musiała zadowolić się poślubieniem barona, lorda Parnhama, znanego w towarzystwie jako Lord Pasternak ze względu na długi, spiczasty nos.

Od Mirandy nie oczekiwano aż tyle. Żyła w cieniu jasnowłosej, wyjątkowej siostry. Jej głównymi atutami były kruczoczarne włosy i ciemne oczy. Trudie powiedziała jej, że gdy tylko nauczy się „robić” sobie oczy i powstrzymywać niesforny język, da sobie radę w towarzystwie. Miranda wiedziała – nikt nie musiał jej tego mówić – że odra jej siostry, Sukie, to tylko pretekst, by wysłać ją na kilka tygodni do Ashmead. Tak naprawdę rodzina żywiła nadzieję na romans pomiędzy nią a lordem Pavelem, młodszym synem lorda Hershama. Może i doszłoby do tego, gdyby nie obecność Rothama, chociaż Miranda miała na ten temat inne zdanie.

To dziwne, że Rotham przyjechał do domu. I wszyscy wiedzieli przecież, że wysłano go na kongres w Wiedniu, by towarzyszył lordowi Wellingtonowi. Jednak kongres został przerwany z powodu Bonapartego, który uciekł z Elby. Na początku czerwca Wellington wysłał Rothama do Anglii, by zajął się jakimiś sprawami rządowymi. On jednak przyjechał do domu i nie wyglądało na to, że mu się spieszy, by ruszać dalej.

Miranda pamiętała dzień jego przyjazdu. Właśnie tego ranka wysłano ją do Ashmead. Całe popołudnie spędziła w pracowni lady Hersham, naprawiając trzynastowieczny flamandzki arras. Świetnie sobie radziła z igłą, ale praca ta wymagała od niej wielu umiejętności, ponieważ stara tkanina, którą się zajmowała, była niemal w strzępach. Lady Hersham, poważna dama koło pięćdziesiątki, siedziała obok niej. Tkała gobelin mający przedstawiać ją i jej męża jadących na białych koniach przez park w rodzinnej posiadłości. Pracowała według szkicu, który skopiowała ze swego portretu ślubnego, wykonanego przez Gainsborougha trzydzieści lat temu.

To dziwne, że chociaż każdy kąt domu obwieszono tapiseriami, żadna nie zdobiła ścian pracowni. To miejsce poświęcone było jedynie na hobby lady Hersham, odgrywające bardzo ważną rolę w jej życiu. Tutaj właśnie, otoczona koszykami pełnymi nitek jedwabiu i wełny, czółenkami i szpulkami, przenosiła obrazy znakomitych malarzy na swoje gobeliny.

Kiedy zapadła ciemność w dniu, kiedy zginął Rotham, Miranda ujrzała nagle falujący kilim z wizerunkiem Ashmead, który odbijał się w ciemnym oknie niezbyt wyraźnie, raczej nierealnie, jak we śnie. Wstała i podeszła bliżej.

Wieżyczki rysowały się wysoko i wyraźnie, ale blanki wieńczące mury falowały z powodu chropowatości starych szyb. Flaga z herbem rodzinnym powiewała dumnie na wietrze, oznajmiając, że lord Hersham jest w swej rezydencji. Na tle zamku ujrzała swoje zniekształcone odbicie, naturalnej wielkości. Jej twarz była bladą owalną plamą z dwoma czarnymi kołami na miejscu oczu. Bańka powietrza zatopiona w szkle wyglądała jak łza spływająca po policzku, a przecież oczy pozostawały suche. Nie miała ochoty płakać.

Ponieważ teraźniejszość była zbyt bolesna, myślami wróciła do przeszłości, do początku pobytu w Ashmead. Tego wieczoru zeszła na obiad ubrana w bladożółtą suknię z włoskiej krepy, którą dostała od Trudie. Siostra doszła do wniosku, że blady kolor do niej nie pasuje, ale za to świetnie wygląda kontrastując z czarnymi włosami i oczami Mirandy. Dziewczyna prezentowała się w niej niezwykle elegancko. By uczcić wizytę, wplotła w loki srebrne wstążki.

– Na Jowisza! Jeszcze się w tobie zakocham, jeśli nie będziesz uważała – zażartował Pavel.

Chociaż oznajmił to głośno w obecności rodziców i reszty towarzystwa, nie myślał tak naprawdę. Jak mama mogła mieć nadzieję, że się w niej zakocha, przecież od zawsze stanowili parę przyjaciół. Poza tym nie był ani tak przystojny, ani nie miał takiej fantazji jak jego starszy brat. Osiemnastolatek, tak jak Miranda, Pavel był kościstym, niezgrabnym chłopakiem, który ciągle wpadał na meble i potykał się o dywany. Jego twarz szpecił trądzik, ale nawet gdyby wyglądał jak Adonis, romans pomiędzy nimi był niemożliwy. Za często pokonywała go w wyścigach, zarówno w biegach, jak i konno, by traktować ją jako kandydatkę na swoją żonę. Kiedyś nawet dostał od niej po nosie i widziała, jak płacze. Traktowała go jak brata.

– Ależ ty powolnie działasz, Pavel! – rozległ się ironiczny głos. – Przez tyle lat miałeś mnóstwo sposobności, by się zakochać w Sissie, i jeszcze tego nie zrobiłeś? Spodziewałem się, że usłyszę tutaj dzwony weselne. Ja już się prawie w niej zakochałem. Uważaj, bo ci ją ukradnę. – Były to oczywiście słowa Rothama.

Kiedy się odwróciła, ujrzała, jak siedzi przy kominku, nonszalancko opierając nogę na kracie ochronnej. Dopiero przyjechał i nie przebrał się do obiadu. Nie wyglądało na to, by w ogóle miał taki zamiar. To było do niego podobne. Nie dbał o nakazy dobrego wychowania. Jednak chociaż miał za sobą długą podróż, ani błękitny żakiet, ani jasne spodnie nie były pomięte. W świetle lampy jego czarne włosy lśniły jak heban. Na przystojnej twarzy pojawił się lekki, trochę złośliwy uśmiech, gdy ciemnymi oczami mierzył ją od czubka głowy aż do stóp.

– O, wróciłeś – powiedziała nieco rozdrażniona.

Nie lubiła, by żartowano z niej w obecności innych. Brwi Rothama uniosły się w udanym zakłopotaniu.

– Czy w ten sposób wita się bohatera właśnie przybyłego z obrad wspaniałego kongresu wiedeńskiego? Nie uwierzyłabyś, jakie cierpiałem tam męki. Bankiety składające się z dziewięciu dań, czasami nawet dwa razy w ciągu jednego wieczora. Walce aż do świtu z najpiękniejszymi damami z całej Europy, przedstawienia amatorskie, zabawy, wieczorki taneczne, koncerty. Nie mówiąc już o flirtach. – Podniósł wypielęgnowane dłonie, by ukryć ziewnięcie. – Czułem się, jakbym towarzyszył Fejdippidesowi w trakcie wyprawy z Aten do Sparty.

– Czy są jakieś wieści o Napoleonie? – spytała Miranda udając, że nie jest zainteresowana tą godną pozazdroszczenia listą rozrywek.

– Nadal na wolności. Ciągle posuwa się nieubłaganie w kierunku Paryża i rośnie w siłę. Nic bardziej nie sprzyja sukcesom niż sukcesy. Chociaż zapomniałaś spytać o moje zdrowie, Sissie, jestem szczęśliwy mogąc cię zapewnić, że wszystko w porządku.

Lady Hersham spojrzała groźnie na syna.

– Czy istnieje niebezpieczeństwo, że Boney usunie króla Ludwika? – spytała.

– Z Napoleonem nigdy nic nie wiadomo – odparł Rotham. Nawet nie próbował kpin wobec matki. Nie była damą, która by to tolerowała. – W Grenoble rojaliści przeszli na jego stronę, tak samo w Lyonie. Ludwik uciekł z Paryża. On dit, że służba już zmienia flagi w Fontainebleau, oczekując rychłego powrotu cesarza.

Quelle desastre! – wykrzyknęła hrabina de Valdor, wymachując dłońmi. – Co na to twój wielki Wellington?

– Postawił w pogotowiu oddziały w Niderlandach.

Mąż hrabiny zginął dwa lata temu w tajemniczym wypadku. Mówiło się, chociaż nie wiedziano tego na pewno, że był zaangażowany w jakąś akcję szpiegowską na rzecz króla Ludwika. Od jego śmierci hrabina Valdor pozostawała u nich w gościnie. Była daleką kuzynką lady Hersham. Wydawało się dziwne, że mówiła z francuskim akcentem, skoro urodziła się i wychowywała w Anglii i tak naprawdę nigdy nie opuściła wyspy. Trudie wyjaśniła Mirandzie, że była to afektacja, którą hrabina przyswoiła sobie po śmierci małżonka i która okazała się wabikiem skutecznie działającym na angielskich dżentelmenów.

Hrabina cały czas wyrażała swoje oburzenie na korsykańskiego parweniusza. Miała nadzieję, że kiedy Ludwik wróci na tron, zostanie jej zwrócony zamek w dolinie Loary, należący do zmarłego męża.

– Są tam wspaniałe winnice, Rotham – wyjaśniała. – Nasz Chenin Blanc to wino, które zachowuje smak przez setki lat. Na pewno spodobałoby ci się Chateau Valdor.

– Uwielbiam każde miejsce, w którym przebywasz, Louise – powiedział składając ukłon. – Ca va sans dire. Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek zobaczę twoje winnice. Nie można zaprzeczyć, że Bonaparte to największy Francuz naszych czasów, może nawet wszech czasów. Radzę ci, żebyś się przyzwyczaiła do smaku sherry.

– On nie jest Francuzem! – wykrzyknęła hrabina. – To korsykański parweniusz. Taki z niego Francuz jak…

– Z ciebie? – podsunął Rotham kpiąco.

– Zostałam Francuzką w wyniku małżeństwa. – Roześmiała się, ale w jej zielonych oczach zabłysły iskierki gniewu. – Dobra żona zawsze przyjmuje narodowość męża razem z jego nazwiskiem, n'est-ce pas?

Cest vrai – uśmiechnął się. – A jeśli jeszcze trochę popracujesz, uda ci się przyswoić również odpowiedni akcent. Jest czarujący.

Pomimo tych kpin pełen czułości uśmiech mężczyny zdradzał, że nie znajduje on w swej rozmówczyni żadnych wad. Pavel również ją uwielbiał.

Wzbudzała podziw nie tylko mężczyzn. Miranda uważała ją za najbardziej fascynującą kobietę, jaką znała. Miłą i czarującą. W ciągu jednej minuty hrabina potrafiła żartować i flirtować, by w następnej zapatrzyć się rzewnie gdzieś w przestrzeń, myśląc o mężu. Głębokim westchnieniem dawała znać audytorium, że właśnie teraz przez chwilę musi oddać się wspomnieniom.

Louise mawiała, że jest „biedna jak mysi kościelne” – kaleczenie angielskich powiedzeń było jednym z jej językowych dziwactw – jednak wcale na taką nie wyglądała. Miała wspaniałą garderobę, gdyż znalazła sobie „francuską modystkę”, która ubierała ją za grosze w najmodniejsze kreacje. Klejnoty, które zdobiły jej atłasową szyję, przemycono z Francji, zaszyte pod podszewką płaszcza jej męża, hrabiego Pierre'a Valdora. Był to pomysł matki hrabiego, która przeczuwając śmiertelne niebezpieczeństwo, pragnęła zabezpieczyć choć część rodzinnego majątku. Wkrótce potem razem z mężem została aresztowana i zginęła od gilotyny.

Louise miała szwagra, którego Miranda brała pod uwagę jako ewentualnego kandydata na męża. Hrabia Laurent de Valdor – wydaje się, że wszyscy synowie hrabiego nosili ten tytuł – nie mieszkał u Hershamów, ale często ich odwiedzał. Przyjeżdżał na tak długo, że trudno było go nazywać zwykłym gościem. Tym razem przybył do Ashmead w czerwcu, oczekując na wieści z Londynu. Spodziewał się posady kustosza kolekcji francuskiej w Muzeum Brytyjskim.

– Uważaj na Laurenta – ostrzegła ją Trudie, co było świetną zachętą, by nawiązać z nim romans. – Ma pusto w kieszeniach. Może zdecydować się poślubić cię dla twych dziesięciu tysięcy funtów. Chociaż teraz, gdy po śmierci Pierre'a został spadkobiercą Chateau Valdor, może warto byłoby go mieć w rezerwie.

Do tej pory nie zainteresował się jednak ani Mirandą, ani jej posagiem. Podobnie jak Pavel i Rotham należał do świty Louise. Miranda niechętnie musiała przyznać, że obydwoje bardzo do siebie pasowali. Byli tacy piękni. Ciemne włosy i gwałtowne spojrzenie oczu hrabiego wspaniale kontrastowały ze złotymi lokami i zielonymi oczami Louise. Jej energiczne, galijskie usposobienie ożywiało jego pełną roztargnienia surowość.

Rozmowa przybrała poważniejszy ton, kiedy do towarzystwa w Błękitnym Salonie przyłączył się lord Hersham. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o twarzy pokrytej zmarszczkami, zapewne z powodu zmartwień, jakich przysparzał mu Rotham.

– A więc wróciłeś, synu – powiedział nie okazując radości. – Jakie są wieści z Wiednia?

Rotham zrezygnował z nonszalanckiej pozycji i podszedł, by uścisnąć rękę ojca. W pełnym gracji ruchu można było podziwiać jego szerokie ramiona, szczupłe ciało i silne, umięśnione nogi. Miranda, siedząc niedaleko drzwi, usłyszała jego cichą odpowiedź.

– Muszę z tobą pomówić, tato. To sprawa nie cierpiąca zwłoki.

– Czyżby pobił nas Boney? – spytał gwałtownie Hersham.

– Nie, to nie jest aż tak poważne.

Boxler, zażywny lokaj w średnim wieku, oznajmił, że podano do stołu.

– Czy nie moglibyśmy poczekać z tym, aż skończy się obiad?

– Ależ oczywiście.

– Porozmawiamy w moim gabinecie. Zrezygnujemy ze szklaneczki portwajnu po obiedzie. Rozumiem, że to poufna sprawa.

– Bardzo poufna.

Hersham z powagą podał rękę swojej żonie, by poprowadzić wszystkich do jadalni. Rotham towarzyszył hrabinie. W rezultacie Mirandzie przypadło dwóch dżentelmenów, co było raczej niezwykłe. Ostatecznie u jej boku stanął Pavel, a hrabia Laurent poszedł za nimi. Zawsze wchodząc do jadalni Miranda marzyła, by lady Hersham wybrała inny gobelin do dekoracji ściany. Widok ogarów rzucających się do gardła biednemu lisowi odbierał jej apetyt.

– Czy słyszałaś, Sissie, co Rotham mówił do taty? – spytał przyciszonym głosem Pavel. – Zanosi się na coś. Idę o zakład, że Boney wygrał wojnę, ale Rotham nie chce zmartwić pań.

– Nie o to chodzi. Twój tata spytał o to samo.

– A więc co to może być?

– Nie mam pojęcia.

Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Musimy po obiedzie podsłuchać przez dziurkę od klucza. Znajdź jakąś wymówkę, by zostawić mamę i Louise, i spotkaj się ze mną w bibliotece. Może to ma jakiś związek z tym kufrem, który Rotham zabrał na górę do swego pokoju. Słyszałem, jak tłumaczył lokajowi, by zamknął sypialnię na klucz. Spróbuję wykraść klucze, które nosi kucharka. Sprawdzę, o co chodzi. Czy nie uważasz, że to bardzo podniecające?

– O, tak.

Pobyt w Ashmead był dla niej zawsze ekscytujący, zwłaszcza jeśli przebywał tu Rotham. Mirandzie było przykro, gdy okazało się, że nie oświadczył się Trudie. Byłby wspaniałym szwagrem, na pewno lepszym w tej roli niż jako ciągle flirtujący mąż.


Rozdział 2

 

Stół u Hershamów był zawsze wspaniale udekorowany. Taka ilość sreber, kryształów i delikatnej chińskiej porcelany pojawiała się w Wildwood, domu Mirandy, tylko przy specjalnych okazjach. W Ashmead zwykły obiad rodzinny wyglądał jak wystawne przyjęcie.

Jednak rozmowa nie była zbyt wesoła. Dyskutowano o kongresie wiedeńskim. Hrabina żałowała, że nie mogła się tam wybrać.

– Mam wielu przyjaciół, którzy ucieszyliby się, gdybym zechciała u nich gościć – powiedziała. Przypomniawszy sobie jednak swego zmarłego męża, zamilkła na moment wpatrując się w okropny gobelin. – Nie chodzi o to, że tęsknię za przyjęciami – mais non! – ciągnęła dalej. – Miałabym jednak okazję co nieco szczypnąć do ucha Talleyranda i może odzyskać rodową własność.

– Ha, ha, ha. Chyba chciałaś powiedzieć szepnąć – Pavel najwyraźniej uznał się za tłumacza Louise.

– Ależ oczywiście! To miałam precisement na myśli.

Rotham nagle się ożywił.

– Kongres się jeszcze nie skończył. Nadal masz szansę uszczypnąć Talleyranda w ucho, Louise.

Lord Hersham spojrzał na niego potępiająco.

– Przestań się zachowywać jak osioł. Louise nie może teraz jechać. Mogę się założyć, że już grzmią gdzieś działa. Może nawet Bonaparte zwycięży.

Hrabia Laurent skrzywił się, a jego szwagierka chwyciła się za serce i westchnęła.

– Nie mów tak, mon cher cousin. On nie może wygrać.

– Oczywiście, że nie – powiedziała lady Hersham. – Nie możemy jednak chować głowy w piasek. Czekają nas walki w całej Europie. Jeśli Louise uważa, że nudzi się w kraju…

Louise często o tym wspominała.

Pas du tout. Uwielbiam owieczki i krówki. Są takie, jakby to określić, bukoliczne.

– Co miałaś na myśli, Mary? – spytał lord Hersham żonę. Nie zachwycał go sposób, w jaki wysławiała się hrabina, wręcz przeciwnie – irytowała go, a zwłaszcza jej zażyłe stosunki z Rothamem. Żona wiedziała o tym dobrze, obydwoje mieli w tej kwestii jednakowe zdanie.

– Pomyślałam, że Louise chciałaby może zamieszkać na kilka miesięcy w naszym domu w Brighton.

Oczy hrabiny Valdor zabłysły.

– Brighton będzie w tym sezonie bardzo ożywione. Nie jeździmy tam, odkąd Rotham zajął się sprawami kongresu wiedeńskiego. Ty będziesz w tym czasie w Londynie, prawda, Rotham? – Właśnie zdała sobie sprawę, że pcha swego syna w ramiona tej zachłannej wilczycy.

– Muszę zgłosić się do Castlereagha – odparł. – Nie sądzę, bym znalazł w tym roku czas na wyjazd do Brighton. Będę miał mnóstwo papierkowej roboty, bez względu na to, jak potoczą się losy Europy.

– Czy miałabyś ochotę wyjechać do Brighton, Louise? – spytała z nadzieją w głosie lady Hersham.

– Czuję się zupełnie szczęśliwa z wami w Ashmead, ale dobrze mi zrobi odmiana. Zmiany są solą życia, non? – Nie czekając na tłumaczenie Pavela, hrabina mówiła dalej. – Brighton na pewno będzie urocze latem. Położone na wybrzeżu, tak blisko mojej ukochanej Francji. Wydaje mi się, że będzie tam przebywał książę Walii.

– Taką mam nadzieję – powiedział gniewnie Hersham. – Jeśli nie będzie korzystał ze swojej rezydencji, chciałbym wiedzieć, po co wydaliśmy tyle pieniędzy na jego budowę. Cholerny rozrzutnik. Czy mam, hrabino, napisać do Bargesa, by otworzył dom? Mieszka tam razem z żoną pilnując wszystkiego.

– Jakie to miłe z waszej strony. – Oczy kobiety zapełniły się łzami. – Nikt nie ma takich wspaniałych kuzynów jak ja. – Podniosła się i złożyła pocałunek na policzku gospodarza.

Hersham nie użył chusteczki, by go zetrzeć, ale wyglądał tak, jakby miał na to wielką ochotę.

– Ależ nie ma o czym mówić. Dom stoi zupełnie pusty – powiedział szorstko. – Możesz wziąć ze sobą hrabiego. Będziesz potrzebowała towarzystwa mężczyzny. Nie będzie w tym nic niestosownego, nieprawdaż, Mary? – powiedział przekonującym tonem do żony. – Przecież to tylko Laurent, twój szwagier. Bargesowie będą wam służyli za przyzwoitki.

Hrabia nie wyglądał na szczególnie zachwyconego, może dlatego że zasugerowano, iż nie stanowi żadnego zagrożenia dla cnoty niewieściej.

– Mogę wynająć przyzwoitkę.

– Nie musisz – powiedziała pospiesznie hrabina. – Madame Lafleur na pewno ucieszy się mogąc ze mną wyjechać nad morze. Zgadzasz się, Mary?

– Ależ proszę bardzo. Oczywiście, weź ze sobą madame Lafleur.

– Kto to taki? – zaciekawił się Hersham.

– Przyjaciółka z Rye – odparła hrabina.

– To ta Francuzeczka, która kupiła domek Tadwella – wyjaśnił Pavel. – Obie z Louise są jak papużki nierozłączki, pewnie z powodu pochodzenia, no wiecie, chodzi o francuskie korzenie. Madame Lafleur nie ma rodziny. Żyje jak pustelnica, widuje się jedynie z Louise i Laurentem.

– To rojalistka. Ca va sans dire – pospiesznie dodała hrabina. – Jej rodzina żyła po sąsiedzku z Valdorami i bardzo się z nimi przyjaźniła, zanim zaczęły się kłopoty.

Przez resztę obiadu omawiano szczegóły wyjazdu. Mirandzie przykro zrobiło się na myśl o tym, że Laurent wyjedzie z Ashmead. Hrabina zamartwiała się, że musi wybrać się do wsi, aussitót que possible, by zamówić u swej modystki, mademoiselle Chene, nową letnią suknię.

Po obiedzie panowie zostali sami, by wypić kieliszek portwajnu.

– Proszę nam wybaczyć, hrabio – powiedział Hersham do Laurenta. – Muszę omówić z Rothamem pewne sprawy. Pavel dotrzyma panu towarzystwa.

Kiedy tylko obaj opuścili pokój, chłopiec wymówił się również, zostawiając gościa samego.

– Obiecałem Mirandzie, że pokażę jej… eee… moją książkę – wyjaśnił wybiegając z pokoju.

Laurent nalał sobie kieliszek wybornego portwajnu, zapalił jedno ze wspaniałych cygar gospodarza i zaczął rozmyślać, jak spędzi lato w Brighton w towarzystwie Louise i madame Lafleur. Delikatny uśmiech złagodził surowe rysy przystojnej twarzy hrabiego.

Miranda bez trudności wymknęła się z Błękitnego Salonu. Hrabina utkwiła nos w ostatnim numerze „La Belle Assemblee”, a lady Her...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin