Miller się cieszy.doc

(27 KB) Pobierz
Miller się cieszy

7 stycznia 2004

Miller się cieszy

„Ja to się cieszę byle czym”, była kiedyś taka piosenka, całkiem zresztą przyjemna dla ucha. Pokaz, jak się cieszyć byle czym, dał tuż przed świętami premier Leszek Miller. Oznajmił on państwowemu radiu (z prywatnymi zasadniczo nie gada, bo te zadają nie uzgodnione pytania), że cieszy się ze stanu polskiej gospodarki. Cieszy go, konkretnie, wzrost gospodarczy. Sta­nowi ten wzrost realizację przedwybor­czych obietnic, jakie partia Millera skła­dała elektoratowi. Rząd obiecał wzrost gospodarczy w tempie 1-3-5 (to znaczy l proc. w roku ubiegłym, 3 w obecnym, 5 w przyszłym) i rząd słowa dotrzymuje.

Nad tą wypowiedzią war­to się zatrzymać, bo z pozo­ru na rzecz radości Millera przemawiają niepodważalne fakty. Istotnie, przyrost PKB w roku 2003 przekroczy 3 proc., może nawet sięgnie 3,5. Teoretycznie więc powody do radości i triumfu ze spełnienia obietnicy premier ma. Dopóki ktoś się chwilę nad sprawą nie zastanowi i nie zechce dopytać o parę szczegółów.

Od czasu do czasu warto sobie przepo­wiedzieć na głos rzeczy elementarne. Co to takiego jest ów PKB, Produkt Krajowy Brutto, którego zwiększanie lub zmniej­szanie przywykło się potocznie utożsa­miać z poprawianiem albo pogarszaniem stanu gospodarki? Mówiąc w dużym uproszczeniu, jest to suma wszystkich dóbr i usług, które w ciągu roku sprzeda­no i nabyto w naszym kraju. Stosunkowo łatwa do obliczenia, jest taka suma nader pomocna ekonomistom do rozmaitych ocen i porównań. Rzecz w tym, że fachow­cy zdają sobie sprawę, iż jest to tylko je­den z wielu parametrów opisujących go­spodarkę, a nie jakaś obiektywna, nieomylna wyrocznia. Dla przykładu, wiemy, że pan Kowalski wydaje miesięcznie średnio 5 tys. zł, a pan Malinowski tylko 3 tys. Jeśli kierować się tylko tą wiedzą, nie sposób nie uznać, że pan Kowalski pro­speruje, a Małinowskiemu wiedzie się średnio. Ale jeśli wiedzę tę uzupełnimy in­formacją, że pan Kowalski średnio mie­sięcznie 2 tys. dopożycza, bo mu nie star­cza na wydatki, a pan Malinowski co mie­siąc tysiąc zł odkłada na lokatę... No?

Nie jest przypadkiem, że w rocie przy­sięgi sądowej wymaga się od przesłuchi­wanych, aby nie tylko mówili prawdę, ale by była to „cała prawda ". Mówić o wzro­ście PKB w Polsce, nie wspominając o wzroście zadłużenia, spadku oszczędno­ści i wciąż bardzo małym, zdecydowanie niewystarczającym poziomie inwestycji - to dokładnie to samo, co w powyższym przykładzie o Kowalskim i Malinowskim.

No cóż, można powiedzieć, że Leszek Miller nie zapowiadał nam, że gospodar­ka w ogóle będzie się miała lepiej, tylko że wzrośnie PKB (czemu zadłużanie państwa akurat doskonałe służy) i w tym zakresie słowa dotrzymał. Zapewne. Godzi się jed­nak wspomnieć, że składając swe deklara­cje, rząd Millera obiecywał, iż gospodar­kę nakręci wzrost popytu wewnętrznego, pobudzonego poprzez rządowe instrumen­ty. Pobudzanie popytu wewnętrznego to socjalistyczny paternoster; od zarania swej ideologii socjaliści wierzą święcie, że transferując pieniądze z budżetu państwa do kieszeni obywateli, sprawią, iż obywa­tele ci zaczną więcej kupować, nakręcając koniunkturę - wszelkie ekonomiczne do­wody, że z równym powodzeniem można się metodą barona Munchausena sa­memu wyciągnąć za włosy z bagna, idą mimo uszu. Miał więc rząd Millera, w zgodzie z lewico­wą doktryną, pobu­dzić popyt we­wnętrzny, bo eks­port - niestety - ulec miał nieuchronnemu zdławieniu wskutek obłąkańczej, monetarystycznej polityki Rady Polityki Pieniężnej, która odmawiając obniżenia stóp procento­wych, spowodować miała tegoż eksportu całkowitą nieopłacal­ność. Proszę sprawdzić w starych gazetach, kto nie wierzy.

A teraz proszę zerk­nąć w gazety nowe -i co widzimy? Ano to, że lokomotywą polskiej gospodarki jest wła­śnie eksport, stale wzrastający. Pobudza­ny zaś uporczywie przez Millera popyt krajowy leży i cicho kwiczy. Tym zaś, co sprzyjało w ostatnich latach wzrostowi eksportu, był - po pierwsze - wzrost siły euro do dolara (w ciągu trzech lat aż o 50 proc.), bo przypadkiem kupujemy surow­ce i energię za dolary, a sprzedajemy fi­nalne produkty za euro, po drugie zaś - kryzys we Francji i Niemczech, gdzie na­bywcy odchodzą od markowych produk­tów na rzecz taniego badziewia, za jakie uważają wyroby z Polski. Na oba te czyn­niki Leszek Miller ze swą ekipą nie miał zaś najmniejszego wpływu. Jeśli więc ma powód być z czegokolwiek zadowolonym, to na pewno nie z siebie.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin