332 ROZDARTA SOSNA Rano przed �sm� Judym zd��a� piechot� na dworzec kolejowy. By� to jeden z pierwszych dni wrze�nia. Jeszcze s�o�ce pie�ci�o si� z ziemi� i pos�pne, czarne domy ob��czy�y na si� szaty jego �wietliste. Poprzedniego dnia Judym otrzyma� kartk� od Joasi z zawiadomieniem o jej przyje�dzie. Razem z babk� i pann� Wand� d��y�a do Drezna, gdzie mia�y si� spotka� z Karbowskimi. Babka chcia�a sp�dzi� dwa dni w Cz�stochowie Ona, panna Joasia, jeden dzie� mia�a po�wi�ci� na odwiedzenie kuzynki mieszkaj�cej w pewnej miejscowo�ci Zag��bia. Donosi�a, �e wysiad�szy na dworcu, pragnie zobaczy� twarz kuzynki, �e chcia�aby sp�dzi� ten ca�y dzie� �kochany� na zwiedzaniu fabryk i rzeczy godnych widzenia. Podkre�li�a tak�e grubymi liniami sentencj�, gdzie wyra�ona by�a decyzja nieodwiedzania nikogo. Judym czytaj�c te wyrazy do�wiadczy� wra�enia, �e litery krwi� sp�ywaj� i kurcz� si� z b�lu... Szed� na dworzec my�l�c w�a�ciwie tylko o tym, co zawiera�o si� w tym �yczeniu. �wist lokomotywy na stacji �ciska� mu serce. - Ach, gdyby to nie dzi�, gdyby tylko nie dzi�... �eby si� to chocia� ju� by�o zdarzy�o... - szepta�y jego blade wargi. Na dworcu spotka� ju� kilka os�b, kt�re go uchyleniem kapelusza wita�y. To jeszcze bardziej odbiera�o mu pewno�� siebie. W dali rozleg� si� sygna� zwiastuj�cy poci�g i wkr�tce, jak barwne dzwona w�a, d�ugie cia�o zacz�o si� przegina� w zwrotnicach. W jednym z okien doktor zobaczy� Joasi�. By�a ubrana w skromny kapelusik podr�ny. Mia�a szar� sukni�. Gdy sz�a ze schodk�w wagonu cudna jak u�miech szcz�liwy, jako� dziwnie urocza, rozpi�kniona, Judym do�wiadcza� �miertelnych dreszcz�w. Zdawa�o mu si�, �e u jej st�p u jej n�g najdro�szych umrze z bole�ci... Przez chwil� nie mogli przyj�� do s�owa. Nawet u�ci�niecie r�k wyda�o mu si� czym� dziwnym, a wzajemna obecno�� i mo�no�� rozmowy bez �wiadk�w, gdy szli ulic� poza obr�bem dworca, zdumiewaj�c� niespodziank�. Judym czu� na prawej d�oni rozkosz dotkni�cia �liskiej, delikatnej, ogrzanej r�kawiczki. Jak drogi skarb, nieznacznie przycisn�� t� r�k� sw� do piersi, niby dla wyprostowania klapy surduta, i powierzy� ten u�cisk sercu, w kt�rym wi�a si� zamkni�ta �mija. Szli szerok� ulic�, po bruku uwalanym w b�ocie, m�wi�c o rzeczach oboj�tnych. Panna Joasia zmuszona by�a dba� o sw� sukni�. Kiedy niekiedy podnosi�a oczy pe�ne blasku i w�wczas odrobina �alu za tak sztywne przyj�cie ukazywa�a si� na jej czystej twarzy. Judym dostrzeg� i to tak�e. - B�dzie pan �askaw pokaza� mi fabryki tutejsze? - spyta�a z odrobin� zalotno�ci. - Z wielk� ch�ci�... W�a�nie idziemy... Gdy nie protestowa� przeciwko tytu�owi �pan� i gdy natychmiast zgodzi� si� na to zwiedzanie fabryk, lekka mg�a blado�ci przebieg�a po jej twarzy. Weszli w podw�rze fabryczne. Otoczy�a ich puszcza machin i warsztat�w. Tu hale otwarte, w kt�rych wi�y si� z�ote w�e drutu, gdzie indziej zion�y ogniem jamy piec�w martenowskich, dalej j�cza�y m�oty parowe bij�ce w belki bia�ej stali. Kupy w�gla, szmelcu, stosy szyn, �g�si� - zagradza�y im drog�. Judym mia� ju� wyrobione pozwolenie zwiedzenia wszystkich rob�t, a nawet delegowanego specjalist� technika, kt�ry mia� go, wraz z �kuzynk��, oprowadzi� Technik nawin�� si� wkr�tce, bardziej zapewne usposobiony do oprowadzania �kuzynki�, cho�by te� w towarzystwie lekarza, ni� do �l�czenia nad jakim� rysunkiem w kantorze. Poszli tedy we troje. Technik by� cz�owiekiem m�odym o wykwintnych manierach. Powierzchowno�� �kuzynki� sprawia�a mu widoczn� �dystrakcj� w uk�adaniu zda�, obja�niaj�cych procent �elaza w rudzie miejscowej i rozmaitych gatunkach sprowadzanej. Weszli po schodach na wielki piec. Widzieli kaskad� och�adzaj�c� mur rozpalony, tr�b�, kt�ra prowadzi do jego wn�trza upalne powietrze i kt�ra zdaje si� oddycha� jak aorta. Joasia nie mog�a si� dosy� napatrze� cienkiej smudze szlaki tryskaj�cej jak krew z g�rnego otworu. W�a�nie przy nich przebito piec i ognista rzeka wyla�a si� na ziemi�. Cudne iskry strzela�y z tego z�otego strumienia. Fale jego pos�usznie p�yn�y do �o�ysk swoich, kt�re im d�ugimi dr�gami otwierali czarni ludzie w siatkach na twarzy. �una sta�a jeszcze nad t� sadzawk� ognist�, gdy j� opu�ci� musieli d���c gdzie indziej. Wprowadzono ich do sali maszyn pompuj�cych gor�cy wicher. Olbrzymie ko�a o kilkunastu metrach �rednicy, do po�owy zanurzone w ziemi�, toczy�y si� w swych miejscach bez szelestu, w jakim� milczeniu i chwale. W cylindrach, b�yszcz�cych jak lustra, co� nieustannie cmoka�o, jakby wielka g�ba niechlujnego potwora ch�epta�a nap�j. Z innego miejsca wyrywa� si� d�wi�k nie istniej�cy. By� to kr�tki, urwany �miech szatana. Serce Joasi by�o strwo�one. Czu�a, �e ten g�os do niej si� stosuje, �e radosne marzenia o szcz�ciu, jej cich� mi�o�� zobaczy�. Spojrza�a na Judyma szukaj�c w jego oczach zaprzeczenia, ale ta twarz droga by�a martwa... Obejrzeli piece martenowskie, kt�re wytwarzaj� stal odlewan� w kub�ach na belki. Te �kolby� w�druj� stamt�d do walcowni, gdzie znowu w czelu�� pieca wrzucone zostan� i do bia�o�ci si� rozpal�. W wielkich halach wy�o�onych �elaznymi p�ytami wszystkie wrota sta�y otworem. Przeci�gi rwa�y wzd�u� i w poprzek, och�adzaj�c czo�a, plecy i r�ce, kt�re pali bia�e �elazo. Nie istniej� tam p�uca chore, nie ma nerw�w Kto chory, ten umiera. Jak ognista kula, p�dzi na r�cznym w�zku przez hal� bia�a belka. Nie wida� ludzi, kt�rzy j� d�wigaj�. Pada na ruszt, kt�ry si� z posadzki wydobywa. Jest on jak plecy o kilkunastu metrach d�ugo�ci, wyginaj�ce si� zupe�nie wzorem kr�gos�upa i niby z kr�g�w z�o�one z k� wyd�u�onych. Czterej olbrzymi czarni ludzie z jednej i czterej z drugiej strony walc�w, w siatkach na twarzy, dzier��c w r�ku d�ugie obc�gi, ujmuj� belk� w sw� w�adz�. Pchn� j� mocno mi�dzy szeroko rozdziawione walce dolne. Jak bry�a mas�a stal si� mi�dzy ni�, w�lizguje. Po tamtej stronie czeka na ni� ruszt, kt�ry si� z ziemi wysun��. Czyny ludzi s� p�ynne, rytmiczne, prawie jak taniec. Gdy bia�a p�yta zgnieciona i wygi�ta, niby podp�omyk, zjawia si� przed nimi, ujm� j� wraz d�ugimi r�koma swymi i popchn� mi�dzy cylindry g�rne. Wyp�ywa po drugiej stronie dwa razy cie�sza, gdzie czterej na ni� czatuj�. Przyst�pi� pewnymi ruchy, jak machiny z �elaza, raz - dwa - trzy - cztery. Wyci�gn� d�ugie r�ce zbrojne w �elazo, uderz� j� i odepchn� Zanurz� w wodzie szczypce rozpalone. Pochwyc� inne i jak �o�nierze czekaj�. Wst�ga bia�ej blachy coraz d�u�sza, coraz d�u�sza, niby p�ywaj�ca smuga ognia, ukazuje si� to w g�rze to na dole, to tu, �o tam. P�ywa w powietrzu... Zdaje si� ucieka� z po�piechem, jak gad bajeczny �cigany przez z�o�liwe dzieci. Chowa si� w szczeliny i m�czy. Ruszty szcz�kaj� i dr��. To si� d�wign� do wysoko�ci poziomu szczeliny mi�dzy g�rnymi walcami, to si� do najni�szej zsuwaj�. Wysoko w milczeniu stoi nieruchomy cz�owiek obracaj�cy korb�, kt�ra �ciska walce. Tu� obok lataj� po ziemi w�e stalowe Bia�y ucinek sztaby p�on�cej, wprowadzony w ciasny otw�r, wybiega co chwila w przestrze�, zmierzaj�c do coraz w�szych kryj�wek. Tam stoj� m�odzi ludzie z kr�tkimi szczypcami, kt�rzy chwytaj� pysk w�a, gdy si� wysuwa, i nios� go swobodnie na sal�. Dopiero gdy ogon stuka� zacznie po ziemi, kieruj� go do innej szczeliny. Drut p�dzi z szalon� szybko�ci�. Ogon, gin�c w otworze, trzepie si� na prawo i lewo jak �ywy... Og�uszaj�cy huk... Belka stalowa spada na kowad�o. Nieruchomy m�ot parowy zlatuje na ni� jak piorun, razem prostym niby uderzenie pi�ci. Zgnieciona kolba przybiera form� p�askiego kr�gu. Wtedy w �rodek jego stawiaj� przyrz�d, kt�ry ma wybi� otw�r, doskonale okr�g�y. M�ot spada raz za razem ze w�ciek�� si��. Dzwoni pot�nym j�zykiem, kt�ry odbija si� w halach, w powietrzu, w ziemi... Z hukiem rozlega si� lwi ryk �elaza... St�ka w nim gniew kopalni zwyci�onej przez silne rami� cz�owiecze. Kr�g z wybitym otworem jest ko�em lokomotywy. Jako kupa ��tej gliny z g��bin wydobytej, ma teraz wzd�u� i w poprzek ziemi, do najdalszych zak�tk�w, nosi� szcz�cie i rozpacz, przemoc i braterstwo, cnoty i zbrodnie. Nim stanie na szynach, walczy z ujarzmicielem. Wy�era mu oczy, a twarz zalewa potem; p�omieniami kt�rym je podda�, nape�nia jego p�uca i serce, na ostre przeci�gi wystawione. Szarpie mu nerwy w tej samej minucie, gdy m�ot parowy szarpie...
KotylionM