Ludzie18.txt

(55 KB) Pobierz
262
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        GDZIE OCZY PONIOS�
                    Nad wieczorem oddano mu list dyrektora ze s�owami: �Wobec tego, co 
        zasz�o, spiesz� o�wiadczy� Sz. Panu, �e umow� nasz�, zawart� przed rokiem w 
        Warszawie, uwa�am za rozwi�zan� S�uga - W�glichowski�.
                    Judym przeczyta� to pismo z niedba�o�ci�, odwr�ci� si� na drugi bok 
        i sennym wzrokiem patrza� w dese� pokrowca kanapy. Wiedzia� doskonale, �e lada 
        chwila taki list mu przynios�. Wmawia� w siebie, �e na� ze wzgard� oczekuje.
                    Stara� si� nie my�le� o niczym, wypocz��, uciszy� si�, ostygn�� i 
        dopiero przy�o�y� r�ki do wszystkiego, co trzeba przed wyjazdem za�atwi�. By� 
        nawet kontent ze siebie, z tego mianowicie, �e si� uspokaja �wiadomie, 
        systematycznie. Przenikliwym wzrokiem wewn�trznym spostrzega� dygoc�c� 
        chorobliwie nami�tno�� do Cis�w, kt�ra teraz musia�a by� zwalczona, �eby si� nie 
        mog�a zmieni� w co� g�upiego. Przymkn�� powieki i zacz�� usilnie wylicza� 
        p�g�osem pewne zwi�zki chemiczne. Ledwie jednak szepn�� trzy nazwy, uczu� 
        pytanie, kt�re go pchn�o z miejsca jak cios fizyczny:
                    �Czemu ja przed t� awantur� nie poszed�em do domu?�
                    �a�o�� ukryta w tych s�owach by�a tak nienasycenie bolesna, tak 
        ostra, tak wydzieraj�ca � wewn�trz, �e mo�na j� przyr�wna� chyba do haka, 
        kt�rego koniec utkwi� w �ywym p�ucu, drze je, a zarazem ca�e ci�gnie za sob�. 
        Ale kiedy jego �elazo najwi�ksz� szerzy�o bole��, kiedy zdawa�o si� wyczerpywa� 
        sw� si��, wtedy ukaza�a si� jeszcze inna katusza: u�miech panny Joasi spotkanej 
        na ��ce.
                    W ca�ym tym zdarzeniu Judym o niej zapomnia�, a raczej nie m�g� 
        pami�ta�. Teraz zjawi�a si� niby zdumienie bezsilne, bolesne, milcz�ce...
                    �C� tu teraz pocz��? Wyjecha�, rozsta� si�? Teraz w�a�nie? Dzi�, 
        jutro, pojutrze?�
                    Uczucie, kt�re go wtedy opanowa�o na sam� my�l o wyje�dzie, by�o 
        g�upie, tch�rzowskie i n�dzne. Trz�s� si� wewn�trz ze strachu i szala� z �alu. 
        Wszystko zerwa�o si� w jego duszy. M�skie uczucia rozprys�y si� jak kupa zgonin 
 
        , w kt�r� podmuch wichru uderzy�.
                    Nadszed� wiecz�r. Roztwarte okno wpuszcza�o do pokoju zapach r� 
        kwitn�cych. Nad murem, kt�ry cz�� parku otacza�, mi�dzy pniami drzew, l�ni�a 
        si� jeszcze zorza z�otoczerwona Ciep�y mrok nape�nia� ju� pok�j i wolno 
        za�cie�a� uliczk� w �rodku grab�w.
                    Judym spostrzeg� jeszcze g��b jej czaruj�c� i szary mur w oddali, 
        ale w pewnych momentach traci� wszystko z oczu, jak gdyby ciemno�� wzrok mu 
        wy�era�a. Pomimo wszelkich usi�owa� obrony zapada� coraz g��biej w jak�� 
        nieprzeniknion� ciemnic�. Czu� to, �e z nim razem id� tam wszystkie wzruszenia 
        mi�osne i �e na dnie przera�liwym zostan� w py� rozsypane. Le�a� bezsilny jak 
        drewno, do�wiadczaj�c tylko dreszczu nag�ych postanowie�, o kt�rych w tej chwili 
        mia� dziwne wiedzenie, �e zwiastuj� tylko obecno�� w duszy jakiej� n�dznej 
        choroby.
                    W pewnej chwili pos�ysza� szelest, kt�ry mu sprawi� b�l, jakby od 
        uk�ucia. W b��kitnej tafli okna ukaza�a si� posta� kobieca. Judym bardziej po 
        �zach p�yn�cych do serca ni� si�� wzroku uczu� Joasi�. Gdy stan�� przy oknie i 
        z�o�y� jej g�ow� na swych piersiach, zacz�a co� m�wi� do niego, pr�dko i 
        cicho...
                    Nie by� w stanie tych s��w poj��, czu� tylko, �e teraz dopiero ma w 
        sobie swojego ducha. Z piersi jego wydar�o si� westchnienie:
        - Ju� jutro...
        - Jutro...
        - Nie mog� by� ani chwili, ani chwili.
        - Po c� to by�o, po co to by�o?
        - Musia�em tak zrobi�. To nie ode mnie zale�a�o. Teraz mszcz� si� na mnie moje 
        w�asne usi�owania. Gdybym by� cz�owiekiem spokojnym, gdybym si� zgodzi� na 
        wszystko... �Kto zmaga si� ze �wiatem, zgin�� musi w czasie, by �y� w 
        wieczno�ci�.
                    M�wi� to zdanie z rozkosz�, z pewnym szczeg�lnym a przyjemnym 
 
        samochwalstwem, z jak�� czu�� dum�. Wtedy pierwszy raz pachn�ce, ma�e usta 
        znalaz�y jego wargi i z�o�y�y na nich cudown� pieszczot�.
        - Dok�d pojedziesz? - pyta�a wyrywaj�c si� z jego ramion.
        - Czy ja wiem? Zapewne do Warszawy. Jeszcze o tym nie my�la�em.
        - A o czym?
        - Zupe�nie o czym innym.
        - O czym?
                    Zamiast odpowiedzie�, wyci�gn�� r�ce, ale w tej�e chwili znik�a mu z 
        oczu. Mia� pe�ne serce i usta najczulszej mowy... Tymczasem ju� ani jeden wyraz 
        nie m�g� by� przez ni� wys�uchany. Judym patrza� w mrok ogarniaj�cy ogr�d, w 
        mrok, co zdawa� si� by� jej �ywio�em, z kt�rego ona pochodzi: kt�ry jest ni� 
        sam�. Pachnie i nape�nia szale�stwem...
                    D�ugo, do p�na w nocy, zosta� sam, zatopiony w sennym oczekiwaniu, 
        na kt�re z ciemno�ci zdawa�y si� patrze� jej oczy. W pewnej chwili ten urok 
        zgas�, jakby sp�oszony przez mokry wyziew id�cy z ciemnego parku. Judym 
        przypomnia� sobie, �e rano ma jecha�.
                    Nie my�la� ani przez chwil�, dok�d si� uda, ale znowu przysz�y go 
        szarpa� parkosyzmy �alu. Zapali� lamp� i martwym wzrokiem ogl�da� sw�j lokal 
        zimowy. By�y to dwie ogromne sale na parterze starego zamku.
                    Zosta�y tu w nich jeszcze niekt�re �lady dawnej, zesz�owiecznej 
        okaza�o�ci. �ciany zastawione by�y makatami w ramach, drzwi i okna uj�te w 
        boazerie pe�ne wdzi�ku. Doko�a bieg�y stare, proste, z�ocone gzymsy, kt�re tu i 
        �wdzie rozkwita�y w filigran kr�lewskiego stylu. W k�tach pokoju i mi�dzy oknami 
        b�yszcza�y stare konsole, z�o�one z kilku tafel lustrzanych.
                    Nad pi�knym kominkiem u�miecha� si� w g��bi starych ram portret 
        m�odej kobiety z ods�oni�tymi ramionami i z u�miechem, kt�ry do ka�dego widza 
        zdawa� si� przemawia�: �kochaj �ycie nade wszystko...� G�ste i bujne zwoje 
        w�os�w le�a�y u jej czo�a jak p�ki czarnych kwiat�w. Purpurowe usta, jeden 
        policzek i rami� o�wietlone by�y jakim� blaskiem rozkosznym, niby srebrem 
 
        marzycielskim ksi�yca. W rysach tej twarzy zamkni�ty by� szata�ski czar, mo�e 
        mi�o�� tw�rcy tego malowid�a. Judym lubi� patrze� w �sw�j� portret. Pi�kne 
        b�stwo wystawione na tym p��tnie by�o dla� jakby si��, kt�ra poci�ga w 
        przesz�o��, w lata zamierzch�e. Ono sprawia�o, �e w subtelnej wizji przypatrywa� 
        si� tym, co te pokoje zamieszkiwali, co tam cieszyli si� i cierpieli, byli 
        dumnymi panami, a p�niej dok�d� odeszli jak ob�oki przesuwaj�ce si� w g�rze...
                    Teraz, gdy �wiat�o lampy upad�o na portret, na te mi�e, wykwintne, 
        przyjemne sale, na sprz�ty wygodne - Judym zadr�a�. Rozumia�, �e nie ma si�y, 
        aby to wszystko opu�ci�. Ka�dy mebel zdawa� si� wychodzi� z mroku i co� 
        wspomina�. Ka�dy z nich by� jak najwierniejszy przyjaciel, kt�ry w siebie 
        przyj�� jaki� szczeg�, jak�� cz�steczk� sekretu mi�o�ci dla panny Joasi, a 
        teraz wszystko wyznawa�. Tu, w tym apartamenciku, wszystko by�o ni� sam�. Ani 
        razu w nim nie by�a, ale radosne marzenia i my�li pe�ne rozkoszy ukry�y j� tutaj 
        niby tajemnicz� mieszkank�, kt�rej nigdy niczyje oczy nie zobacz�. Wiedzia� o 
        niej stary portret i u�miech jego grozi� si� zdawa�, �e lada chwila rozpowie 
        wszystkim cudown� plotk�.
                    Ile� niewys�owionego uroku chowa�o jego milczenie!
                    Ma�y stoliczek w rogu zarzucony ksi��kami... Na jego widok Judym 
        �ka� i szlocha� wewn�trznie. W�wczas gdy wbieg� do tego pokoju z radosn� 
        tajemnic�, kt�r� w sobie odkry� ujrzawszy Joasi� na skraju le�nym, zatopiony w 
        muzyce rozkwitaj�cej rozkoszy siedzia� nad nim podpar�szy g�ow� r�kami...
                    Teraz �al bra� w nikczemne swe d�onie tamt� chwil�, chwil� jak 
        prze�liczne kwiaty nadobni, kt�rych siedem kielich�w zawsze razem wykwita. Teraz 
        �al obrywa� i gni�t� ich p�atki podobne do p�omienia.
                    Na widok tych wszystkich rzeczy Judym spostrzeg� w sobie n�dzne 
        uczucie, kt�re sw�j �eb obrzyd�y jak czo�o foki wysuwa�o od chwili do chwili z 
        ciemnej g��biny. Zamy�li� si� i, przymkn�wszy oczy, bada�, w jakiej by formie 
        pogodzi� si� z Krzywos�dem, przeprosi� dyrektora. Przysz�a mu na my�li 
        intrygantka Listwina, �ona starego kasjera. Jej u�yje...
 
                    Rzuci� si� na sof� i g��boko, rozpaczliwie, nikczemnie marzy�, jak 
        przeprowadzi� to wszystko. Sto razy uk�ada� sw�j plan, sw� intryg�. Wyjedzie za 
        dwa dni, wyjedzie pojutrze. Jutro! Nie, nie jutro, za skarby �wiata! Przez ca�y 
        dzie� b�dzie si� krz�ta� oko�o tego, �eby zjedna� dyrektorow� i tamt� j�dz�. Te 
        baby urz�dz� porozumienie mi�dzy nim i dyrektorem. Dyrektor ze swej strony 
        udobrucha Krzywos�da.
                    Gdy wr�ci, zacznie nowe �ycie. Och, moje, ciche, domowe �ycie! Raz 
        trzeba sko�czy� z g�upot�! Raz trzeba sta� si� cz�owiekiem powa�nym! Cicho wezm� 
        �lub jeszcze w tym miesi�cu... I znowu odsun�o si� wszystko na plan daleki. Oto 
        spacer we dwoje po alejach. Mijaj� wystrojone kuracjuszki, pi�kne i brzydkie 
        panie. Wszyscy zwracaj� na nich uwag�. Judym czuje co� podobnego jak 
        chudopacho�ek, kt�ry za pan brat rozmawia z wielkim i s�awnym m�em w�r�d t�umu, 
        kt�ry zazdro�ci... Che�pi si� narzeczon�, p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin