Ludzie14.txt

(14 KB) Pobierz
219
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        O �WICIE
                    Bardzo rano doktor Judym wybra� si� na rewizj� swoich zdechlak�w we 
        wsiach okolicznych. Mia�o to miejsce w pierwszych dniach kwietnia. Jeszcze ��ki 
        by�y mokre, role ciemne, na go�ci�cach kis�y g��bokie bajora. Powi�ksza� je 
        drobny, nieustanny deszczyk, siej�cy mg�� ruchom�, lec�c� z g��bi p�ynnych, 
        wolnych westchnie� wietrzyka. Mo�na by�o, skacz�c tu i �wdzie przez rowy, 
        czepiaj�c si� pleciak�w, i�� bez zamoczenia cho�by i kilka wiorst drogi.
                    Doktor mia� na sobie ciep�� kurt�, a na nogach grube buty z 
        cholewami. Szed� ton�c w srogich my�lach i wygwizduj�c pewn� znan� ari� z takim 
        fa�szowaniem g��wnego motywu, jakie Europejczykowi mog�o uj�� na sucho tylko w 
        okolicach Cis�w, i to w szczerym polu. Droga ci�gn�a si� brzegiem lasu, po 
        gruncie pag�rkowatym i urwistym. To zapad�a w�w�z, to pi�a si� na wzg�rza, to 
        znowu jak prosty szew odcina�a pole rozes�ane na placu wykarczowanym w lesie. W 
        nizinach o gruncie bardzo wilgotnym le�a�y ju� jasne murawy, budz�ce wspomnienie 
        przecudownego rumie�ca �ycia na obliczu cz�owieka, kt�ry by� w ci�kiej chorobie 
        �mierci bliski. W dzia�kach w�o�cia�skich sta�a jeszcze mokra martwota. Doktor 
        pospiesza�, �eby wej�� na punkt wy�szy, panuj�cy nad okolic�, a to w celu 
        zobaczenia tarczy s�onecznej, kt�ra jeszcze nie wychyli�a si� zza przeciwleg�ej 
        g�ry, cho� ju� p�yn�a nad ziemi�.
                    W lesie, kt�rego brzegiem post�powa�, chwia�a si� wilgo� wiosenna. 
        Mchy wisz�ce na s�kach �wierk�w jak siwe, obmarz�e futra zimowe by�y mokre i co 
        chwila kapa�y z nich ciemne krople Tylko one sprawia�y ruch mi�dzy u�pionymi 
        drzewami. Zdawa�o si�, �e to z nich wydziela si� ostry, wilgotny, le�ny zapach. 
        Tu i �wdzie na pniach wisia�y obdarte p�aty kory, kt�re wiosna niby brzydkie 
        �achmany syci�a wod� i wolno �ci�ga�a ku ziemi. G��bie przetrzebionego lasu 
        zalega�a jeszcze mokra ciemno��, w kt�rej mi�tosi� si� opar le�ny. Pnie osiczyny 
        by�y jakie� ��tawe. Graby od deszczu l�ni�y si� i czernia�y jak stal. Na jasnej 
        podszczytowej korze sosen tworzy�y si� zacieki niby rysunki dziwnego kszta�tu, 
        kontury jakich� rzeczy, sylwetki szczeg�lnych twarzy... Mi�dzy obmok�ymi pniami 
 
        i g�stwin� ga��zi zwisaj�cych pod ci�arem d�d�u przywabia�a oczy, niby senna 
        mara nie daj�ca si� �adnym sposobem odegna�, to brz�zka schylona, to m�oda osika 
        mn�stwem �wie�ych p�k�w obrzucona jakby roz�arzonymi w�glami. W cz�owieku si� 
        co� cieszy�o na widok tych drzewek i co� je pozdrawia�o z g��bok� czu�o�ci�.
                    Doktor Judym czu� nawet, �e w tym jest mo�e troch� jakiego 
        sentymentalizmu albo tam czego jeszcze gorszego, ale nie m�g� na to poradzi�.
                    �Pewno, �e tego sentymentu - my�la� - nie mo�na ani kraja� 
        mikrotomem, ani zgo�a obejrze� pod mikroskopem, ale c� z tego, kiedy sentyment 
        istnieje i jest takim samym faktem spe�nionym jak najlepiej opisany bakcylus�.
                    Zaj�ty tak pierwotnymi my�lami wszed� mi�dzy drzewa, usiad� na 
        starym pniaku i czeka�. Ciemne chmury tworzy�y jakby w�ok szeroki, kt�ry ci�gn�� 
        si� od jednego do drugiego kra�ca widnokr�gu i zwisa� d�ugimi matniami. Ka�de 
        ich oko wytrz�sa�o deszcz sypki, ciep�y, lec�cy jakoby puch. W g��bi zostawa� 
        czysty przestw�r, rozkoszna, seledynowa to�, ,w kt�r� wciela�a si� purpura zorzy 
        rannej. U samego brzegu dalekiego horyzontu pokaza�y si� bia�e i rumiane 
        ob�oczki, budz�ce widokiem swoim dziwne wzruszenie, niby otwarte, prze�liczne 
        oczy kobiece, gdy marz�. By�o cicho, tak cicho, �e dawa�o si� s�ysze� si�panie 
        cichego d�d�u w ka�u�ach dziobatych od padaj�cych kropelek. Po ziemi s�czy�y si� 
        wsz�dy ma�e strumyki, jak dzieci pe�ne wesela, kt�re nie wiedz�, z jakiej 
        przyczyny i dok�d z rado�ci� w podskokach lec�.
                    W tej ciszy ucho doktora uderzy� szorstki odg�os turkotu wozu. 
        Wkr�tce na szczycie g�ry ukaza�y si� konie okryte tumanem pary i bryczka. Konie 
        by�y zdro�one, zach�astane tak b�otem, �e z gniadych sta�y si� szarymi, bryczka 
        unurzana w bagnie, a nawet furman i figura zajmuj�ca siedzenie - d�wigali �lady 
        d�ugotrwa�ej podr�y.
                    Judym wpatrzy� si� pilnie w rysy damy siedz�cej na bryczce i pozna� 
        �osob� z pa�acu, pann� Joann�.
                    Mia�a na sobie francuski jasnozielony p�aszczyk z kapiszonem. Ten 
        kapiszon wci�gn�a na g�ow� dla ochrony jej przed deszczem. Zdawa�a si� drzema�.
 
                    Doktor �ywo zaciekawiony, sk�d mo�e wraca� panna Podborska o tej 
        godzinie i drog� nie prowadz�c� w stron� �wiata, p�wiedz�c, w jakim celu to 
        czyni, wsta� ze swego pniaka i szed� brzegiem go�ci�ca naprzeciwko wolanta. Gdy 
        by� od niego w odleg�o�ci kilku krok�w, panna Joanna d�wign�a g�ow� i 
        spostrzeg�a go. Na twarzy jej odmalowa� si� wyraz pomi�szania, a nawet jakby 
        przestrachu. W pierwszej chwili poci�gn�a kaptur na oczy, p�niej odwr�ci�a 
        g�ow�... Doktor pozdrowi� j� uk�onem i z pytaj�cym u�miechem na ustach stan�� 
        przy bryczce.
        - C� to za eskapada, panno Joanno? Sk�d pani wraca? 
        - Jak pan widzi... Z podr�y
        - Widz�, widz� nawet, �e podr� musia�a by� daleka:
                    Furma� zatrzyma� konie Przez chwil� panna Joanna skuba�a w 
        zak�opotaniu brzeg okrywki. Na jej �niemo�liwie�, jak m�wiono, prawdom�wnej 
        twarzy malowa�o si� usi�owanie zatajenia czego�. Rumieniec rozpala� si� na 
        policzkach. Rzek�a cicho:
        - Je�dzi�am do spowiedzi... do Woli Zameckiej
        - A� do Woli? I dlaczeg� noc�? Niech�e pani drugi raz tego nie robi. Kt� 
        widzia�?... Deszcz pada, ch��d w nocy, pani ca�a zmokni�ta. Prosz� mi darowa�, 
        �e wchodz� nieproszony ze sw� interwencj�, ale jako lekarz uwa�am sobie za 
        obowi�zek zrobi� t� uwag�.
                    Tymczasem robi� j� z pobudek bynajmniej nie lekarskich. Serce mu 
        bi�o w piersiach. Ta twarz ze spuszczonymi oczami w g��bi zielonego kaptura, 
        przepyszne, rozrzucone w�osy, wysuwaj�ce si� na czo�o a szczeg�lnie oczy, oczy i 
        p�omie� rumie�ca... By�o to jakby urok dziwnego lasu, jakby si� ��czy�o ze 
        s�o�cem, kt�re zza mgie� wyp�ywa�o nad cich�, senn� le�n� g�usz�. Judym sta� 
        bezradnie przy stopniach bryczki i zmru�onymi oczyma wpatrywa� si� w p�ochliwe 
        rysy.
        - E prosz� �aski panienki, c� ta ukrywa� przed panem, przed doktorem... - rzek� 
        znienacka furman odwracaj�c si� bokiem. - My nie do spowiedzi, prosz� pana 
 
        doktora, je�dzili z panienk�.
        - Felek! - krzykn�a panna Podborska.
        - Je�eli sobie pani nie �yczy... - rzek� Judym uchylaj�c kapelusza. - Nie 
        chcia�bym zrobi� najmniejszej przykro�ci.
        - No, przecie si� ta rzecz nie ukryje, cho�by my na g�owie stan�li. Ju� i talk 
        ludzie miel� j�zorami... prawi� Felek.
        - C� takiego?
        - My je�dzili, prosz� pana doktora, szuka� ja�ni� panienki, panny Natalii.
        - Jak to szuka�? - szepn�� Judym ze zdumieniem. - Jak to szuka�?
                    Zamiast odpowiedzi panna Joanna zerwa�a si� szybko i wysiad�a z 
        bryczki. Twarz jej by�a udr�czona. Ca�e cia�o trz�s�o si� jak w febrze. Da�a 
        Judymowi zna� oczyma, �e chce mu ca�� prawd� powiedzie�, ale nie wobec furmana. 
        Odeszli kilka krok�w drog� w g�r�. Felek zrozumia� sw� rol� i wstrz�sn�� z lekka 
        lejcami. Konie ruszy�y i noga za nog�, wolniute�ko zst�powa�y ze wzg�rza. 
        Stukanie k� bryczki o korzenie sosen i �wierk�w przerzynaj�cych drog� 
        zag�usza�o rozmow�.
        - Natalka - m�wi�a panna Joanna - odjecha�a z domu bez wiedzy babki.
        - Czy sama?
        - Nie.
        - Z panem Karbowskim?
        - Tak... z panem, z panem... Karbowskim.
                    M�wi�a otulaj�c si� zarzutk�, jakby j� przejmowa�o dr�cz�ce zimno.
        - Biedna babunia... Tak strasznie nad tym cierpi. Posz�a zaraz na gr�b pana 
        Januarego i le�a�a w kaplicy krzy�em. Nie wiedzieli�my... nie wiedzieli�my, 
        gdzie jest. Taki pop�och!
        - No, a sk�d�e wiadomo?
        - Pan Worszewicz powzi�� sk�d� wiadomo�� jeszcze wczoraj, �e Natalka odjecha�a 
        do Woli Zameckiej. Nie mog� zrozumie�, sk�d to m�g� wiedzie�. To taki bystry 
        cz�owiek... Domy�li� si�, �e wezm� �lub w tym w�a�nie ko�ciele, ,w Woli. Jest 
 
        tam ksi�dz, jaki�, podobno, niesympatyczny. I rzeczywi�cie... Zgodzi� si� da� 
        �lub. Wida� na tej podstawie babunia wys�a�a mi� wczoraj na noc. Pojecha�am 
        niezw�ocznie. P�dzili�my co ko� skoczy, ale wszystko na nic. Istotnie tam �lub 
        wzi�li. Gdym przyjecha�a, ju� by�o po wszystkim: wyjechali. Kazali powiedzie�, 
        gdyby si� kto� dopytywa�, �e jad� wprost za granic�. 
        - Prosz� pani, to by�o... Mo�e by�o do przewidzenia, nie to w�a�nie, ale co� w 
        tym rodzaju. 
        - Ach, panie doktorze! C� za rola moja w tej ca�ej sprawie
        - Rola pani?
        - By�am jej nauczycielk�, mentork�, niby powiernic�. Ja domy�la�am si�, ja nawet 
        wiedzia�am o tej mi�o�ci. Nie cierpia�am tego pana i wida� dlatego s�dzi�am, �e 
        ca�y afekt minie. Teraz ka�dy mo�e powiedzie�, �e to zapewne m�j wp�yw. Ka�dy 
        mo�e to powiedzie� i, niestety, b�dzie nawet mia� s�uszno��. Ja cz�sto 
        rozmawia�am z Natalk� o tym, �e s� w ma��e�stwie bez ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin