Collins Jackie - Grzesznicy.rtf

(1240 KB) Pobierz
Jackie Collins - Grzesznicy

Jackie Collins - Grzesznicy

 

1

Herbert Lincoln Jefferson z obrzydzeniem patrzył na swoją żonę Marge. Leżała rozwalona na kanapie przed telewizorem, rozkraczając nogi i prezentując grube, białe uda; jadła pomarańczę tak, że sok spływał jej po brodzie i trzymała w ręku puszkę piwa, z której od czasu do czasu popijała. Miała na sobie niebieską bawełnianą sukienkę tak ciasną, że pękła pod ramieniem. Ogromne piersi zwisały w brudnym, białym biustonoszu, który prześwitywał w miejscu pęknięcia. Ktoś, kto jej nie zna, miałby trudności z określeniem jej wieku. Mógłby przypuszczać, że jest dziesięć lat starsza niż wygląda. Naprawdę miała trzydzieści pięć lat.

-              Wychodzę - oświadczył Herbert.

Marge nie oderwała wzroku od ekranu. Pochłonęła kolejny kawałek pomarańczy i wymamrotała:

-              Dobrze.

Herbert wyszedł z pokrytego spłowiałą różową farbą domu, jednego z wielu identycznych domów w dzielnicy. Po drodze złośliwie kopnął kota Marge, który nawinął mu się pod nogę, po czym ruszył w stronę przystanku autobusowego. Był wczesny, wyjątkowo upalny wieczór. Herbert był wściekły, że nie posiadał samochodu. W Los Angeles każdy miał samochód. Jeszcze w ze­szłym tygodniu miał pięknego, lśniącego chevroleta, ale odebrano mu go, ponieważ zalegał z zapłatą.

Herbert był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu, miał brązowe włosy i ostre rysy. Nie był specjalnie przystojny, nie był też specjalnie brzydki. Wyglądał całkiem przeciętnie. Był typem męż­czyzny, którego się nie zapamiętuje, chyba że wpatrywał się w kogoś swymi skośnymi, brązowymi oczami, przyprawiając o nagłe ciarki. Te oczy były zle, okrutne i porywające.

Na przystanku przed nim stała młoda Meksykanka, którą szybko oszacował. Za szczupła i za młoda, ale dziewica, tego był pewien. Przycisnął się do niej kiedy wsiadali do autobusu, a ona odwróciła się i spojrzała na niego ze strachem. Zignorował ją i zajął miejsce obok pulchnej matrony, prawdopodobnie gospodyni ja­kiejś bogatej gwiazdy filmowej. Chociaż nie, gdyby nią była, jeździłaby własnym samochodem.

W autobusie cuchnęło zatęchłym potem i Herbert z obrzydze­niem zmarszczył nos. Tuż przed wyjściem wziął prysznic. Czasami brał prysznic cztery, albo i pięć razy dziennie. Człowiekiem, którego podziwiał najbardziej, był Tiny Tim, a to dlatego, że gdzieś wyczytał, iż bierze on prysznic po każdym siusianiu. Herbert był pełen podziwu dla takiej czystości.

Pulchna matrona poruszyła się na swoim siedzeniu. Nie podoba­ło jej się, że Herbert przyciska do niej swą nogę. Ale on gapił się przed siebie z nijakim wyrazem twarzy, więc zdecydowała, że nie robi tego celowo.

Ten stary babsztyl nosi podwiązki, pomyślał Herbert. Jedna z nich go uwierała. Poruszył ręką w taki sposób, że łokciem trącił jej pierś. Przysunęła się bliżej okna, a Herbert niewzruszenie patrzył przed siebie.

Kiedy wysiadała na następnym przystanku, Herbert zmienił pozycję nóg, aby musiała przeciskać się koło niego. Kolanami poczuł dotyk jej wielkich pośladków i zaśmiał się cicho. Stara krowa, czemu nie zafundować jej dreszczu rozkoszy. One wszystkie uwielbiają ten dreszcz, nawet te stare.

Z rozczuleniem pomyślał o liście, który wysłał do seksownej, rudowłosej gwiazdy filmowej Angeli Carter. Wysłał go poprzed­niego wieczoru i wiedział, że najprawdopodobniej już go przeczytała. Udało mu się zdobyć jej adres domowy; wykorzystał w tym celu swoją obecną pracę. W biurze były adresy większości gwiazd. Pracował w firmie, od której wytwórnia Radiant Productions wynajmowała samochody z kierowcą. Kiedy pisze się list do kogoś, należy mieć pewność, że adresat osobiście otworzy przesyłkę. I o to tu chodziło.

Opisał Angeli w czułych, dosadnych i płomiennych słowach, co chciałby z nią robić. Nie oszczędził jej ani jednego szczegółu i dołączył torebeczkę ze swoją spermą.

Był to jeden z jego największych wysiłków literackich i miał nadzieję, że Angela to doceni.

Autobus zatrzymał się i Herbert ruszył dalej piechotą do pobliskich biur Supreme Chauffer Company.

 

2

Kobieta pieściła mężczyznę, którego miała pod sobą, a w rewan­żu on pogłaskał ręką jej wygięte w łuk plecy.

Była niekonwencjonalnie piękna. Miała długie, zmierzwione włosy okalające opaloną, niemal zwierzęcą, twarz. W jej oczach brąz mieszał się z żółcią. Wargi były grube i zmysłowe.

Leżeli na łóżku w czarnej, jedwabnej pościeli: kobieta była przykryta prześcieradłem od pasa w dół. Miała cudowną figurę, połączenie długich nóg i doskonałych kształtów.

Westchnęła i pochyliła się, aby pocałować mężczyznę. On też był nagi. Brązowe, jędrne ciało z owłosieniem na piersiach i solidnymi muskułami.

Całując go, sięgnęła pod łóżko i podniosła z podłogi rewolwer, który niepostrzeżenie przyłożyła mu do głowy.

Kończąc pocałunek, wyszeptała:

-              Do widzenia, panie Fountain.

Jednym, szybkim ruchem zrzucił ją z siebie i wyrwał z jej ręki broń.

Wściekła, siedziała w kucki na podłodze, obserwując go z za­skoczeniem.

Zaśmiał się:

-              Życzę więcej szczęścia następnym razem, kochanie; nie masz do czynienia z harcerzykiem.

Podniosła rękę, aby go uderzyć, ale rozległa się komenda "stop".

Sunday Simmons natychmiast opuściła ręce, aby się zakryć. Po minucie zjawiła się garderobiana i zarzuciła na nią szlafrok.

Reżyser Abe Stein wolno podszedł do niej. Był gruby i żuł prawie wypalone, śmierdzące cygaro. Zwrócił się do mężczyzny na łóżku:

-              Przykro mi, Jack, przesadziłeś.

Jack Milan uśmiechnął się. Był dobrze trzymającym się czter-dziestodziewięciolatkiem o kruczoczarnych włosach i uśmiechu, który od dwudziestu lat zapewniał mu kasowy sukces.

-              Cycków nigdy nie jest za dużo, mój stary.

Wszyscy, którzy to usłyszeli wybuchnęli śmiechem, z wyjątkiem Sunday, która kuliła się na podłodze, usiłując ukryć swoje ciało pod szlafrokiem.

Dlaczego w ogóle zgodziła się grać w tym filmie? W Europie, a właściwie w większości krajów europejskich, traktowana była niemal jak gwiazda; tutaj, w Hollywood, była niczym.

Abe zwrócił się do niej:

-   Słuchaj moja słodka, wiem że masz niesamowity biust i błagam, wypnij go na pana Milana, dobrze?

-   Przepraszam - odpowiedziała chłodno - bardzo trudno to zrobić, kiedy on zrzuca mnie na podłogę. Może gdybyś pozwolił mi cokolwiek na siebie włożyć, tak jak chciałam...

-   Nie, te rzeczy wyglądają dużo gorzej niż nagie ciało. – Chodziło mu o cieliste trykoty przylegające do sutków, przy noszeniu których upierały się gwiazdy filmowe w większości nagich scen. Sunday poprosiła, aby pozwolono jej z nich skorzystać, ale w tym wypadku kontrakt zobowiązywał ją do podporządkowania się żądaniom pracowników wytwórni, a ci nie chcieli słyszeć o żadnych trykotach. I tak oto, prezentowała swe wdzięki - jeśli nie liczyć skąpych majteczek - przed całą obsługą planu, która tego dnia wydawała się być dwa razy liczniejsza niż zwykle.

Przerażenie ogarniało ją na myśl, że znowu będzie musiała zdjąć szlafrok. Jakby czytając jej myśli, Abe powiedział:

-   Wracajcie do łóżka i pokażcie to, o co mi chodzi. Masz coś przeciwko temu, Jack? Możesz pomóc?

-   Czy mam coś przeciwko temu? Dajcie mi szklaneczkę whiskey i papierosa, a mogę powtarzać tę scenę cały dzień!

Znowu rozległ się śmiech, a Sunday z ociąganiem zdjęła szlafrok. Próbowała udawać, że nic ją to nie obchodzi, że nie widzi otaczających ją uśmiechniętych twarzy.

Weszła do łóżka, częściowo przykryła się pościelą i położyła się w poprzek Jacka Milana.

-              A teraz spróbujemy to w zwolnionym tempie. Pokaż mi, jak ją z siebie zrzucasz.

Silne ręce Jacka uniosły ją i zatrzymały się nad brzegiem łóżka. Tłuste ramiona Abe'a otarły się o nią, po czym okazało się, że trzymają ją obaj.

-              Spróbuj utrzymać ją w ten sposób, w kierunku siebie - powiedział Abe. - Świetnie, wspaniale. A teraz na podłogę. Moja droga, kiedy zamierzasz się na niego, postaraj się być plecami do kamery. O tak.

Jeszcze raz pokierował jej ciałem i tym razem była pewna, że nie dotknął jej piersi przypadkowo.

-              Przerwa na lunch.

Odwrócił się do Jacka Milana, który właśnie gramolił się z łóżka mając na sobie pomarańczowe szorty i harmonizujące skarpety.

-              Wszyscy mają być z powrotem punktualnie o drugiej. Chodź Jack, postawię ci tę whiskey.

Sunday powoli ruszyła w kierunku garderoby. Była bliska łez. Tego rodzaju traktowanie było tak poniżające. Myślała, że za­granie u boku Jacka Milana będzie korzystne dla jej kariery, a tymczasem okazało się, że była jedną z wielu dziewcząt w jeszcze jednym filmie szpiegowskim. Tak się paliła do wyjazdu z Rzymu, że ledwie rzuciła okiem na scenariusz. Ponadto tak bardzo chciała zobaczyć Hollywood; dotychczasowe podróże nie przybliżyły jej do tego miejsca bardziej niż rodzinne miasto Rio.

Miała szczęśliwe dzieciństwo. Ojciec pochodził z Ameryki Połu­dniowej, matka była Francuzką, a te dwie narodowości świetnie ze sobą współgrały.

O tym, że chce zostać aktorką wiedziała jeszcze przed ukoń­czeniem szesnastu lat i udało jej się namówić rodziców, aby wysłali ją do szkoły teatralnej w Londynie. Była to najlepsza uczelnia tego typu, a starsza siostra matki, ciotka Jaśmin, udzieliła jej gościny. Oczywiście uzgodniono, że wszystkie wakacje będzie spędzała w Rio i jeśli tylko przestanie czuć się dobrze w Anglii, wróci do domu.

Wpływ angielskiego klimatu na jej samopoczucie okazał się być bez znaczenia. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym dwa dni po jej wyjeździe.

Sunday omal nie pękło serce. Obwiniała siebie, przekonana, że gdyby nie wyjechała, nie doszłoby do tego.

Ojciec zostawił po sobie tyle co nic. Zawsze był hojny, żył beztrosko, wydawał i pożyczał gdzie się tylko dało.

Po pogrzebie Sunday postanowiła wrócić do Londynu i kon­tynuować studia. Miała parę tysięcy funtów, które zostawiła jej matka.

Musiała przystosować się do nowego życia. Niewielkie miesz­kanko, bez ciepłej wody, w dzielnicy Kensington, a do tego ciotka Jaśmin, dla której okazywanie uczuć było grzechem.

Wszystko to było obce i niepokojące. Bardzo potrzebowała miłości i przywiązania, a czuła, że nie ma się do kogo zwrócić.

Poświęciła się bez reszty studiom. Raf Souza pojawił się mniej więcej w połowie drugiego roku.

Raf był pełnym energii, młodym człowiekiem i najbardziej wziętym fotografem w świecie mody, z czego w pełni zdawał sobie sprawę. Pewnego dnia zjawił się w szkole z trzema modelkami, fryzjerką, stosem sprzętu i trzema wielkimi psami. Otrzymał zezwolenie szkoły na robienie zdjęć dla Vogue, ze studentami w tle.

W tym czasie Sunday nosiła gładkie fryzury i spinała włosy z tyłu. Ubierała się raczej ciepło, zawsze wkładała co najmniej trzy swetry i luźne spodnie. Nie malowała się.

Raf zauważył ją natychmiast, kazał rozpuścić włosy i upozował na klęczkach, koło psów, wpatrzoną w trzy stojące obok modelki.

W głębi ducha była zachwycona, ale starała się, aby koledzy odnieśli wrażenie, że strasznie ją to nudzi.

Opuszczając szkołę Raf wręczył jej wizytówkę i powiedział:

-   Jeżeli chcesz obejrzeć te zdjęcia, to wpadnij jutro koło szóstej.

Atelier Rafa znajdowało się w zaułku Fulham Road i straciła mnóstwo czasu nim tam trafiła. Kiedy weszła, ledwo na nią spojrzał i po prostu rzucił w jej kierunku arkuszami zdjęć.

Przyglądała im się z przejęciem. Jakże blado prezentowała się jej twarz przy zadbanych modelkach. Wyglądała okropnie w paru warstwach swetrów.

-   Ile masz lat? - zdawkowo zapytał Raf.

-   Prawie siedemnaście. Czemu pytasz?

-   Z ciekawości. Mam pomysł na coś, w czym mogłabyś być dobra. Co powiesz na próbne zdjęcia?

-   Owszem, z przyjemnością.

-   Jeśli się udadzą, zaproponuję ci tydzień za granicą, pokrycie wszelkich kosztów plus sto funtów.

Raf nie był głupi. Sam dostawał za taką sesję tysiąc funtów, a wylansowanie nowej modelki warte było dużo więcej niż sto funtów. A poza tym, widział w tej dziewczynie wielki potencjał. Ta cudowna skóra powinna wspaniale wyjść w kolorze, a z odpowiednim makijażem i fryzurą mogła wyglądać wręcz zabójczo. Miał już dość przeciętnych, jednakowych twarzy. Ta dziewczyna mogła naprawdę wnieść coś nowego.

W swej krótkiej karierze Raf był w łóżku z wieloma najlepszymi modelkami, wydawczyniami czasopism i ogólnie z kobietami, które mogły mu się do czegoś przydać. Był krępy i zaniedbany, ale miał jakiś taki dziecięcy uśmiech, który działał na kobiety.

Teraz wypróbowywał go na Sunday.

-              Jak myślisz, czy mogłabyś spróbować, bez popadnięcia w kło­poty rodzinne?

Pomyślała sobie, że jest bardzo miły.

-  Tak, jestem pewna, że mogłabym. Jutro kończę semestr i nie mam żadnych konkretnych planów.

-  Świetnie! Więc zaczynajmy. Powinnaś zdjąć te ciuchy. Dam ci jakąś koszulę. Aha, i rozpuść włosy, w tej chwili wyglądają ohydnie.

Zawahała się. Bo właściwie to o jakie zdjęcia mu chodzi? Kiedy się nad tym zastanawiała, rzucił jej koszulę. Zauważył jej wahanie.

-              Ależ moja droga, zrobimy parę zdjęć nowych kreacji, cykniemy trochę plażowego jazzu, trochę z nastroju haremu. Muszę się przekonać czy pod tym wszystkim rzeczywiście masz figurę. Możesz się przebrać na górze, jeśli chcesz - wyjaśnił, po czym zajął się aparatem.

Wzięła koszulę, poszła na górę i nałożyła ją na stanik, nie zdejmując spodni. Wyglądało to całkiem przyzwoicie. Potem rozpuściła włosy i wolno wróciła na dół.

Chryste, pomyślał Raf, tym razem był pewien pełnego sukcesu. Ta dziewczyna była cudowna. Miała absolutnie niesamowicie długie nogi i już wyobrażał ją sobie w najbardziej zwariowanych ujęciach. Piersi sterczały jej przez koszulę, a ponadto zauważył coś wyjątkowego w jej chodzie. Było w nim bardzo, bardzo dużo seksu.

Fotografował ją przez godzinę. Pozowała bardzo naturalnie. Nie mógł się doczekać, kiedy namówi ją na zdjęcie koszuli. Poza tym, że podobała mu się, powinna uatrakcyjnić tę podróż służbową.

Wszystko zostało załatwione i wyjechali do Maroka. Raf, który zwykle postępował z kobietami tak jak mu było wygodnie, tym razem był naprawdę zafascynowany Sunday.

Ponieważ stosunki z ciotką nie układały jej się najlepiej, Sunday zaczęła spędzać z nim coraz więcej czasu. W dniu jej siedemnastych urodzin kochał się z nią, a wkrótce potem wprowadziła się do jego studia.

Ciotka Jaśmin pogodziła się z jej przeprowadzką, tak jak godziła się zawsze ze wszystkim, z zaciśniętymi ustami i w milczeniu.

-              Będę się odzywać - obiecała Sunday.

Ciotka Jaśmin tylko wzruszyła ramionami z dezaprobatą.

Raf był pierwszą osobą, do której Sunday naprawdę się zbliżyła od śmierci rodziców. Mieszkali razem przez kilka miesięcy. Sunday kończyła ostatni semestr w uczelni, a Raf zajmował się swoją pracą. Kiedy ukazały się marokańskie zdjęcia Sunday, czasopismo zostało zasypane pytaniami o to, kim jest. Miała propozycję nakręcenia reklam szamponu i pasty do zębów, a pewna wytwórnia wyraziła gotowość zrobienia jej zdjęć próbnych. Raf wpadł w fatalny nastrój. Sunday była zachwycona.

Czasopismo żądało, aby Raf natychmiast przygotował następną sesję zdjęciową. Przekonał ją, żeby zrezygnowała z reklam, chociaż przyniosłyby sporo pieniędzy. Ale uparła się, aby spróbować szczęścia w filmie.

Raf zabrał ją do Rzymu i kiedy on robił jej zdjęcia, ona zakochała się w tym mieście. Przypominało jej Rio.

Kiedy wrócili okazało się, że zdjęcia próbne były udane i dostała rolę w filmie. Raf zaczął chodzić pogrążony w myślach, przepeł­niony zazdrością, ponieważ nie miał jej już tylko dla siebie. Po raz pierwszy od kiedy razem zamieszkali, miał inne kobiety, upijał się nim wróciła do domu i zdarzało mu się znieważyć ją lub wyśmiewać się z niej w obecności znajomych.

Nie mogła zrozumieć, dlaczego Raf nagle stał się tak nieprzyjem­ny dla niej. Co ona takiego zrobiła?

Ale on nie potrafił wyjaśnić, co czuje na myśl o jej karierze, jak bardzo się boi, że ją straci.

Zagrała jeszcze parę drobnych ról, a kiedy jej pierwszy film wszedł na ekrany, otrzymała propozycję nakręcenia filmu w Rzymie.

-              Przyjmij to, - gorzko powiedział Raf - między nami i tak już wszystko prawie skończone.

Chcąc rzecz zakończyć, oświadczył jej, że ma już kogoś innego.

Sunday powiodło się w Rzymie całkiem nieźle, nakręciła szereg filmów, w których zwykle pokazywała swe wdzięki. Wszystkie postanowienia o zostaniu "poważną aktorką" zeszły na drugi plan. Podobało jej się podniecenie, jakie wywoływała i uwaga, którą wszędzie na siebie zwracała. Ganiały za nią zastępy Włochów, ale ona myślami stale była przy Rafie. Był jej pierwszym mężczyzną i kochała go. Sądziła, że on też ją kocha.

Wówczas na scenę wkroczył Paulo. Książę Paulo Gennerra Rizzo. Miał przynieść jej same kłopoty.

-              Pani Simmons! - ktoś pukał w drzwi jej garderoby. – Pani Simmons, jest pani proszona na plan.

Podświadomie spojrzała w lustro i poczuła lekki głód. No cóż, trzeba wracać do czarującego Abe'a Steina i uroczego Jacka Milana, który nie odezwał się do niej ani słowem. Ładny sposób na rozpoczęcie pierwszego dnia pracy w Hollywood.

Na planie był duży ruch. Wieść o scenie erotycznej już się rozniosła i w kątach stały małe grupki mężczyzn, których przedtem nie widziała. Zauważyła także kilku nowo przybyłych fotografów z aparatami. Nie było natomiast ani Abe'a Steina, ani Jacka Milana.

Podszedł do niej charakteryzator, z którym pokłóciła się rano. Jeśli chodzi o Sunday, była to głupia kłótnia. Poprosiła go, żeby umalował ją jej własnymi kosmetykami, tak jak zawsze to robiła, a on odmówił. Zirytowało ją to, bo znała własną twarz lepiej niż ktoś, kto widział ją zaledwie przez pięć minut. Upierała się przy swoim, aż wypadł z pokoju wściekły, mrucząc coś o "wstrętnych cudzoziemskich gwiazdeczkach".

Teraz podszedł do niej z pudłem kosmetyków oraz gąbką i powiedział:

-  Proszę zdjąć szlafrok. Muszę sprawdzić puder na ciele.

Spojrzała na człowieka, który przyprowadził grupkę kumpli, aby wzięli udział w zabawie.

-              Gdzie jest kobieta, która robiła to rano? - zapytała.

-              Na innym planie. Niech pani nie będzie taka wstydliwa, i tak wszyscy widzieli już pani wielkie cyce!

Poczuła, że twarz ją pali i postanowiła opuścić plan, ale wpadła na Jacka Milana i Abe'a.

-              Gdzie się tak śpieszysz, moja słodka? - zapytał Abe i złapał jej rękę swoją mięsistą dłonią. - Skończmy tę scenę w łóżku, chodź.

Wciągnął ją z powrotem na plan.

Nagle poczuła, że nie będzie w stanie zdjąć szlafroka na oczach tylu ludzi. Zwróciła się do Abe'a:

-   Kiedy we Włoszech kręci się taką scenę, usuwa się z planu wszystkich poza koniecznie potrzebnymi technikami. Bardzo pro­szę o zrobienie tego samego.

-   Naprawdę? - Abe zakaszlał i splunął. - Tu nie Włochy, moja słodka i wszyscy ci ludzie są potrzebni.

Sunday rzadko traciła opanowanie, ale w tej chwili wrzała.

-   W takim razie możecie sobie kręcić tę scenę beze mnie. Nie jestem zwierzęciem do oglądania, ale aktorką.

-   Coś takiego! - parsknął Abe - aktorką, co? Taką, co to tylko wystawia piersi do kamery. Nie zadzieraj ze mną mała, nie zapominaj, że podpisałaś kontrakt.

-   Tak, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Mimo to nie jestem w stanie pracować w takich warunkach. Bardzo mi przykro - powiedziała, po czym zeszła z planu.

Nikt jeszcze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin