Woodiwidd Kathleen E. - Wilk i gołębica.rtf

(1340 KB) Pobierz

Legenda

W dawnych czasach, gdy przez lasy północnej Anglii wędro¬wali jeszcze druidzi, odprawiając przy blasku księżyca sabaty, żył rozkochany w wojnie i przemocy młodzieniec, który do tego stopnia opanował sztukę walki, że nikt nie mógł się z nim mie¬rzyć. Młody człowiek sam siebie nazwał Wilkiem i żerował na ludziach, których upatrzył. Wieść o jego wyczynach dotarła do uszu bogów mieszkających w wysokich górach położonych mię¬dzy ziemią a Walhallą. Wodan, król bogów, wysłał zatem he¬rolda, by zabił zuchwalca, który śmiał ściągać z ludzi haracz i sam wyzywać los. Wezwani stanęli naprzeciw siebie, wyrwali miecze z pochew i rozpoczęli straszliwy bój, trwający przez czternaście dni nowiu. Pole walki rozciągało się od białych klifów południowych wybrzeży po posępne skaliste brzegi północy. Młodzian okazał się tak zręcznym szermierzem, że nawet po¬słaniec Wodana nie zdołał go pokonać. Herold musiał uznać jego wyższość i ze wstydem wrócił w swe góry. Wodan popadł w długie i głębokie zamyślenie, gdyż w runach zostało zapisane, że ten, kt0 pokona wysłannika bogów, osiągnie na ziemi wieczne życie. W końcu Wodan wybuchnął śmiechem i niebiosa nad Wil¬kiem zadrżały. Niebo rozdarła błyskawica, rozległ się huk gromu, a młody wojownik wysunął przed siebie brzeszczot miecza.

- A więc zdobyłeś wieczne życie! - ryknął rozbawiony Wo¬dano - A teraz stoisz przede mną z bronią w ręku gotów do walki. Ale głupota nigdy nie bywa częścią męstwa i nie mogę dopuściĆ, byś bezkarnie pustoszył te ziemie. Masz zatem swoją nieśmiertelność, ale musisz czekać do chwili, aż moja wola da ci zatrudnienie.

Bóg znów wybuchnął grzmiącym śmiechem, uniósł się, a w klingę zuchwale wzniesionego miecza ugodziła błyskawica. Pod niebo powoli wzbił się kłąb dymu. W miejscu, gdzie stał młodzieniec, teraz siedział na tylnych łapach lśniący krwistą czerwienią, powoli stygnący, wielki żelazny wilk. Z wyszcze¬rzonego pyska sterczały mu kły.

Wieść niesie, że w jakiejś głębokiej, cienistej dolinie w po¬bliżu granicy ze Szkocją, na mrocznej polanie, stoi żelazny posąg wilka. Pokryty jest rdzą, spowijają go bujnie pleniące się pnącza, na łapach zielenieje mech. Powiadają też, iż wtedy, gdy krainę ogarnia wojenna zawierucha, potężna, prężąca się do skoku bestia ożywa, przekształcając się w wojownika - odważnego, silnego, niepokonanego i dzikiego.

A teraz przybyły zza Kanału zastępy Wilhelma. Naprzeciw niego ruszył z północy Harold i rozpoczęła się wojna, która ...

 

1

26 października 1066

Umilkła bitewna wrzawa. Krzyki i jęki rannych powoli cichły.

Pole walki spowił nocny mrok; wydawało się, że nawet czas uległ zawieszeniu. Jesienny księżyc, krwawy i znużony, lśnił nad mętnym horyzontem. Spokój zakłócało jedynie odległe wycie polującego wilka, pogłębiając jeszcze tajemniczą ciszę. Nadcią¬gająca od moczarów mgła unosiła się w postaci siwych pasm nad porąbanymi, ociekającymi krwią ciałami poległych. Niski ziemny wał, gdzieniegdzie tylko wzmocniony kamieniami, po¬kryty był całunem ciał mieszkańców wioski. Liczący niewiele ponad dwanaście wiosen chłopiec leżaIobok swego ojca. Dalej majaczyła wielka, ciemna sylweta dworzyszcza w Darkenwal¬dzie; w niebo strzelała pojedyncza wieża strażnicza.

W rozległej sieni gródka siedziała Aislinn. Kuliła się na po¬krytej słomą posadzce przed krzesłem, z którego jej ojciec, nie¬żyjący już pan Darkenwaldu, rządził swymi poddanymi. Na smu¬kłej szy~ miała zaciśnięty mocno powróz. Jego drugi koniec owinięty był wokół nadgarstka wysokiego, smagłego Normana przybranego w kolczę, który rozpierał się na stolcu z herbem Erlanda. Ragnor de Marte obserwował, jak jego ludzie plądrują dwór w poszukiwaniu co cenniejszych przedmiotów. Patrzył, jak wbiegają po schodach do komnat, słuchał, jak trzaskają masyw¬nymi drzwiami, jak bobrują w skrzyniach, a cały łup rzucają 'na rozpostartą przed nim rogożę. Aislinn dostrzegła wśród tych skarbów, które do niedawna zdobiły jej dom, wysadzany drogimi kamieniami sztylet i złoty, filigranowy pas, który bezlitośnie zdarto jej z bioder.

Między grabieżcami wciąż wybuchały sprzeczki o któryś ze skradzionych przedmiotów, lecz ich wódz szybko uciszał swary krótką, ostrą komendą, a sam przedmiot sporu zostawał bardzo niechętnie rzucany na rosnący nieustannie stos łupów. Pite łap¬czywie przez najeźdźców piwo lało się strumieniami. Mięsiwa, kołacze - wszystko to bez opamiętania pochłaniano na miejscu. Potężnie zbudowany rycerz Wilhelma podnosił co chwila do ust róg napełniony winem, nie zwracając wcale uwagi na to, że jego kolczę i klingę miecza wciąż jeszcze plami krew ojca Ais¬linn. Dając upust okrucieństwu, szarpał od czasu do czasu po¬wrozem, który boleśnie wrzynał się w delikatną skórę szyi dziew¬ki. Każde pociągnięcie wywoływało na jej twarzy grymas bólu, a Ragnor wybuchał ochrypłym śmiechem. Świadomość zwycięs¬twa rozpraszała nieco jego ponury nastrój. Z całą pewnością jeszcze bardziej poprawiłby mu się humor, gdyby Aislinn zaczęła płaszczyć się i błagać o litość. Ale ona zachowywała pełen po¬gardy spokój, panowała nad każdym odruchem i ilekroć na nią spoglądał, rzucała mu wyzywające spojrzenie, co jeszcze bardziej potęgowało jego złość. Ktoś inny dawno padłby mu do nóg

i żebrał o zmiłowanie. Ale w tej dziewce było coś, co sprawiało, iż każde kolejne szarpnięcie powroza dodawało jej sił. Ragnor nie wiedział, ile ich jeszcze w niej zostało, lecz postanowił sprawdzić to, zanim skończy się noc.

Ją i jej matkę, lady Maidę, zastał w sieni gródka, kiedy jego ludzie wyłamali ciężkie wrota. Obie niewiasty sprawiały wra¬żenie, jakby same zamierzały stawić czoło całemu wojsku Nor¬manów. Dzierżąc w dłoni skrwawiony miecz, zatrzymał się w progu, a jego ludzie rozbiegli się po dworze w poszukiwaniu innych brańców. Naprzeciw ich wysuniętych mieczy wyszły tylko dwie niewiasty i sfora ujadających, warczących psów. Za pomocą kilku celnie wymierzonych kopniaków zaprowadzono wśród zwierząt porządek, uwiązano je na łańcuchach, a następnie zajęto się brankami.

Kuzyn Ragnora, Vachel de Comte, dał krok w stronę dziewki, zamierzając zatrzymać ją dla siebie, lecz drogę zabiegła mu Maida, by nie dopuścić najeźdźcy do córki. Wojownik chciał ją odepchnąć, ale ona chwyciła wiszący mu u pasa krótki nóż i próbowała wyrwać go z pochwy. Vachel w porę zorientował się w jej zamiarach i uderzeniem pięści zbrojnej w rycerską rę¬kawicę powalił ją na ziemię. Aislinn z krzykiem przypadła do matki, lecz zanim Norman zdążył wyciągnąć po nią rękę, w sprawę wmieszał się Ragnor. Zerwał z włosów Aislinn nałęczkę i na ramiona dziewki spłynęły. połyskliwą falą gęste pukle koloru miedzi. Normański rycerz chwycił te włosy pełną garścią i przy¬ciągnął stawiającą opór Aislinn do krzesła. Rzuciwszy ją na nie, przywiązał kostki i nadgarstki do jego masywnej drewnianej konstrukcji. Później przywleczono nieprzytomną Maidę, dokład¬nie skrępowano i ciśnięto u stóp córki, a obaj rycerze dołączyli do swych ludzi plądrujących wioskę.

Teraz Aislinn siedziała u jego stóp, pokonana i bliska śmierci.

Ale z jej ust nie padło ani jedno słowo skargi, nie skamlała o litość i życie. Ragnor stracił na chwilę pewność siebie, widząc, że dziewka wykazuje siłę woli, jakiej mógłby jej pozazdrościć niejeden mężczyzna.

Ale normański rycerz nie miał najmniejszego pojęcia, jak heroiczną walkę musiała toczyć z sobą Aislinn, by nie drżeć, gdy patrzyła na matkę. Maidę zmuszono do usługiwania rozhu¬lanym żołdakom, którzy spętali jej nogi w kostkach w taki spo¬sób, że nie mogła wykonać pełnego kroku. Do pęt dowiązali długi, wlokący się niczym psi chwost postronek, na który z ucie¬chą nadeptywali. Za każdym razem, gdy nieszczęsna niewiasta upadała, rozlegał się głośny rechot, a Aislinn bladła. Gotowa była raczej sama znosić takie męczarnie i upodlenie niż pozwolić cierpieć matce. Kiedy Maida, niosąc wielki, toczony w drewnie półmich z jadłem i trunkiem, upadała pod przygniatającym ją ciężarem, radość oprawców była podwójna i zanim dawna pani gródka ponownie dźwignęła się z ziemi, za swoją niezdarność zarobiła kilka si;rczystych kopniaków.

Aislinn ogarnęło przerażenie, straciła prawie dech ze zgrozy, gdy Maida, zatoczywszy się na wojownika o nabrzmiałej, tępej twarzy, wylała nań łagiew piwa. Rozeźlony mężczyzna wielką jak szynka dłonią chwycił jej matkę za rękę, zmusił, by opadła na kolana, i potężnym kopniakiem rzucił ją w odległy kąt sie¬ni. Gdy wyrżnęła z impetem w kamienną posadzkę, z zanadrza wypadł jej niewielki woreczek. Łajana przekleństwami, szyb¬ko chwyciła go i podniosła się z podłogi. Zamierzała właśnie wsunąć zawiniątko za pas, kiedy pijany żołdak z gniewnym wrzaskiem wyrwał je z jej ręki. Gdy próbowała odzyskać swą własność, jej opór rozwścieczył mężczyznę jeszcze bardziej. Twardym kułakiem wyrżnął ją w głowę tak mocno, że owinęła

się wokół własnej osi. Aislinn zrobiła gwałtowny ruch w stronę matki, oczy pałały jej gniewem, z gardła wydobywało się głu¬che warczenie. Ale zadany cios rozochocił tylko rozbestwione¬go mężczyznę. Zapominając chwilowo o skarbie, podszedł do chwiejącej się na nogach Maidy, chwycił ją za ramię i z całych sił zaczął okładać pięścią.

Z okrzykiem wściekłości Aislinn zerwała się z ziemi, ale Rag¬nor mocno szarpnął powrozem i dziewka z impetem upadła na zakurzoną, pokrytą słomą posadzkę. Kiedy odzyskała w bolącym gardle dech, Maida leżała nieprzytomna, a nad nią stał oprawca, triumfalnie wymachiwał zdobycznym woreczkiem i dzikim ry¬kiem wyrażał swoją radość. Po chwili zac~ął z niecierpliwością rozrywać zawiniątko, by sprawdzić, jaka też spotkała go nagroda. W środku jednak znalazł tylko kilka zeschłych liści. Wybuchnął stekiem ordynarnych przekleństw i cisnął zioła na podłogę. Od¬rzucił pusty woreczek i ponownie z całych sił kopnął leżące na ziemi ciało. Aislinn zaniosła się bezgłośnym łkaniem, zasłoniła uszy rękami i zamknęła oczy, nie mogąc znieść widoku upoko¬rzonej matki.

- Dosyć! - zawołał Ragnor, wyraźnie ukontentowany reakcją branki. - Jeśli ta jędza przeżyje, będzie nam jeszcze usługiwać.

Aislinn siedziała na podłodze, obejmując się ramionami, i spo¬glądała na swego oprawcę ciemnofiołkowymi, pełnymi nienawi¬ści oczyma. Jej długie rudozłote włosy opadały w dzikim nie¬ładzie na ramiona i unoszące się w ciężkim oddechu piersi. Pa¬trzyła na Ragnora wzrokiem rozwścieczonej wilczycy. Wciąż miała w pamięci szkarłat, który ściekał z jego miecza w chwili, gdy wkraczał do sieni dworca, pamiętała świeżą krew ojca roz¬bryzganą na jego lśniącej kolczy. Starała się zapanować nad ogarniającym ją strachem w obawie, że lęk odbierze jej resztki sił, których niewiele już jej pozostało. Walczyła z przepełniają¬cym ją smutkiem i litością do samej si~bie. Wszystko to mogło w każdej chwili skłonić ją do rezygnacji z oporu i do okazania Normanom pokory. Przełykała łzy na wspomnienie ostatnich koszmarnych zdarzeń. Dręczyła ją myśl, że ojciec leży bez życia na zimnej ziemi, że umarł bez błogosławieństwa i rozgrzeszenia, a ona nie mogła niczemu zaradzić. Czyżby Normanom aż tak obce było uczucie litości, że nawet teraz, po zwycięskiej potyczce, nie wzywają księdza, który zadbałby o należyty pochówek poległych?

Ragnor zerknął na dziewkę. Oczy miała zamknięte, usta roz¬chylone i drżące. Nie wiedział nic o targającej nią burzy sprzecz¬nych uczuć. Gdyby w tej chwili wstał, miałby już u swych stóp przerażoną i pokorną Aislinn. Ale on akurat wrócił myślami do mężnego rycerza, który doprowadził do tej jatki.

Jeszcze przed zmierzchem zajechali butnie, jak przystało zdo¬bywcom, przed gródek i zażądali całkowitej kapitulacji. Darken¬wald był zupełnie nie przygotowany do odparcia tak potężnego wroga. Po krwawym zwycięstwie na wzgórzu Senlac, gdzie przed dwoma tygodniami poległ król HaroId, rozniosła się wieść, iż książę normański, rozdrażniony oporem Anglików, którzy mimo klęski nie chcieli przekazać mu korony, pomaszerował do Can¬terbury. W serca mieszkańców Darkenwaldu wstąpiła nadzieja, gdyż ich wioska nie leżała na trasie przemarszu armii wroga. Nie wzięli jednak pod uwagę niewielkich oddziałów, które roze¬słano na wszystkie strony w celu trzymania w ryzach i nękania miejscowej ludności, by w ten sposób zabezpieczyć flanki woj¬ska Wilhelma. Tak więc krzyk czatownika na wieży, zwiastujący zbliżanie się Normanów, zatrwożył mieszkańców wioski. Erland, choć bezwzględnie wiemy nieżyjącemu królowi, dobrze znał sła¬bość swych pozycji i nie zamierzał jątrzyć gniewu najeźdźców.

Pośród Normanów jedynie Ragnora de Marte gnębił niepokój, gdy jechali przez pola, mijali chłopskie chaty i zbliżali się do szarego, kamiennego dworzyszcza. Kiedy wtargnęli na dziedzi¬niec, uważnie popatrzył na budowlę. W samym gródku i przy¬legających doń budynkach panował martwy bezruch, zupełnie jakby miejsce to zostało opuszczone przez mieszkańców. Główne wrota, wykonane z dębowego drewna zbrojonego żelazem, za¬trzaśnięte były na głucho. Za błonami, którymi zaciągnięto dolne okna dworu, nie paliło się żadne światło. Nie paliły się też żagwie umieszczone w żelaznych kunach po obu stronach wrót. Nic nie rozjaśniało mroku nadchodzącej nocy. W dworze pa¬nowała kompletna cisza, lecz na zawołanie młodego herolda odrzwia powoli się uchyliły. Przez szczelinę w drzwiach wyszedł siwowłosy, brodaty starszy mężczyzna; wysoki i postawny. W rę¬ku trzymał goły miecz. Zamknął za sobą wrota, a Ragnor usły¬szał, jak w środku zasuwane są' rygle. Anglosas odwrócił się i skierował baczne spojrzenie na nieproszonych gości. Kiedy podchodził doń wysłannik Normanów i rozwijał pergamin, stał czujny i nieporuszony. Znając doskonale swoją misję, herold zatrzymał się przed gospodarzem dworzyszcza i zaczął czytać:

- Posłuchaj, Erlandzie, panie Darkenwaldu. Wilhelm, książę Normandii, uznaje koronę angielską za lenno wasalne ...

Słowa, które Ragnor napisał po francusku, herold przekładał na angielski. Mroczny rycerz odrzucił pergamin, który dostał od Wulfgara, bastarda normańskiej krwi, gdyż jego zdaniem doku¬ment stanowił raczej prośbę niż twarde ultimatum. Czyż Anglo¬sasi nie byli jedynie bezecnymi prostakami, których arogancki opór należało bez litości zdławić? A Wulfgar chciał rozmawiać z nimi jak z ludźmi honoru! Skoro zostali pobici - dumał Rag¬nor - trzeba pokazać im, kto jest ich prawdziwym panem.

Ale Ragnora ogarniał niepokój na widok pąsowiejącej z gnie¬wu twarzy stojącego przed bramą starca. Herold czytał, że wszys¬cy mężczyźni, niewiasty i dzieci mają zebrać się na głównym placu, gdzie na czołach zostaną wypalone im klej ma niewolni¬ków. Ich pan oraz jego rodzina i domownicy będą zakładnikami, by gwarantować swym życiem poprawne zachowanie się pod¬danych.

Ragnor uniósł się lekko w siodle i nerwowo rozejrzał wokół siebie. Słyszał gdakanie kur na grzędach i gruchanie gołębi w go¬łębniku; a przecież o tej porze ptactwo dawno już powinno spać. Jego uwagę przykuł lekki ruch w skrzydle dworu, gdzie niezna¬cznie uchyliła się zewnętrzna okiennica. Nie widział wprawdzie, co dzieje się za nie oheblowanymi deskami, lecz odnosił pa¬skudne wrażenie, iż ktoś go obserwuje. Ogarnięty niepokojem, odrzucił z ramienia czerwoną wełnianą pelerynę, odsłonił ręko¬jeść miecza i oswobodził prawą rękę.

Znów spojrzał na dumnego starca, który zachowaniem przy¬pomniał mu nagle ojca - twardy, dumny, gotów bronić każdej piędzi swej ziemi. Ragnora znów ogarnęła nienawiść. Zmrużył ciemne oczy i popatrzył na Anglosasa, którego widok pobudził go do tak podłego porównania. W miarę jak herold wykrzykiwał kolejne żądania, twarz starego Anglika ciemniała coraz bardziej.

W policzki Ragnora uderzył nagły podmuch wiatru, nad gło¬wami rycerzy, jakby wieszcząc śmierć, załopotał głośno propo¬rzec. Zajmujący pozycję tuż za plecami Ragnora jego kuzyn Vachel mruknął coś pod nosem, i po krzyżu rycerza przeszedł zimny dreszcz. Zaczął obficie pocić się pod skórzaną kiecą, którą zawsze nakładał pod błyszczącą kolczę. W rycerskich rę¬kawicach zwilgotniały mu palce, odruchowo położył dłoń na głowni miecza.

Nieoczekiwanie leciwy pan gródka wydał ryk wściekłości i z demoniczną furią zamachnął się mieczem. Na ziemię spadła głowa herolda, a po chwili obok niej miękko osunęło się zwiot¬czałe ciało. Najeźdźcy przez chwilę spoglądali na ten widok w osłupieniu, a tymczasem z ukrycia hurmem rzucili się na nich chłopi uzbrojeni w widły, kosy, piki i wszelką inną prymitywną broń. Ragnor, przeklinając się w duchu za własną lekkomyślność, która sprawiła, iż pozwolił się zaskoczyć, wydał swym ludziom rozkaz do natarcia. Kiedy wyciągnęły się w jego stronę ręce wieśniaków z zamiarem ściągnięcia go z siodła, spiął ostrogami wierzchowca. Wymachiwał mieczem w prawo i w lewo, rozbijał czerepy, obcinał dłonie wyciągniętych w jego stronę rąk. Ujrzał przed sobą walecznego Erlanda, który właśnie jednym ciosem położył trzech Normanów. Przez głowę przebiegła mu myśl, że gdyby król Harold miał przy swym boku tego starca, zapewne by jeszcze żył. Wbił rumaka w gęstą ciżbę walczących i skie¬rował się w stronę pana na Darkenwaldzie, którego widział jakby poprzez czerwony opar. Zdawał sobie sprawę, że owa mgła ustąpi dopiero wtedy, gdy rozpłata wroga swym mieczem. Chłopi, wyczuwając intencje Ragnora, znów próbowali ściągnąć go z ko¬nia, rosząc przy tym obficie ziemię własną krwią. Walczyli o swego pana, lecz tylko sami tracili przy tym życie. Nie sta¬nowili godnych przeciwników dla ludzi biegłych w wojennym rzemiośle. Potężny rumak Ragnora miażdżył i tratował napast¬ników, . aż w końcu wokół zrobiła się pustka. Erland popatrzył na wzniesiony miecz i śmierć przyszła szybko. Padł z rozpłataną brzeszczotem de Martego czaszką. Widząc koniec swego pana, chłopstwo rzuciło się do ucieczki. Gdy zamilkł zgiełk bitwy i szczęk oręża, w niebo wzbiły się żałosne zawodzenia kobiet i dzieci. Rozległ się łoskot tarana, którym kruszono wrota dworu w Darkenwaldzie i ustawioną za nimi zaporę.

Siedząca u stóp Ragnora Aislinn z niepokojem śledziła leżącą nieruchomo na posadzce matkę. Doznała lekkiej ulgi, kiedy Mai¬da poruszyła się, wydała cichy jęk i lekko uniosła się na łokciach.

Zamroczona po strasznych razach, jakie na nią spadły, popatrzyła wokół siebie. Znów pojawił się przy niej oprawca.

- Przynieś mi piwa, niewolnico! - ryknął i dźwignąwszy ją za kołnierz, zaczął wlec w kierunku łagwi z trunkiem.

Jednak Maida, która miała skrępowane w kostkach nogi, nie zdołała utrzymać równowagi i ponownie jak długa rozłożyła się na ziemi.

- Piwa! - wrzasnął żołdak, wyciągając w jej stronę róg. Udręczona niewiasta popatrzyła nań tępo, nie rozumiejąc do¬brze, o co mu chodzi. Sens słów pojęła dopiero wtedy, gdy silnym szturchnięciem pchnął ją w stronę beczki. Niezdarnie dźwignęła się z ziemi, ale żołdak nadepnął na sznur i dawna pani gródka ponownie upadła na kolana i ręce. Ten rodzaj roz¬rywki najwyraźniej bardzo odpowiadał jej oprawcy.

- Czołgaj się, suko! Czołgaj się jak pies!

Wybuchnął śmiechem, zmuszając ją, by usługiwała mu na klęczkach. Gdy podała mu pełny róg, inni też zaczęli domagać się takiej posługi i niebawem, drobiąc spętanymi nogami, po¬słusznie roznosiła trunki i jadło. Pomagali jej Hlynn i Ham, dwoje poddanych starego Erlanda, których schwytano w czasie próby ucieczki z sieni dworzyszcza.

Obsługująca Normanów Maida zaczęła w pewnej chwili po¬ruszać zmiażdżonymi wargami, zawodząc coś śpiewnym, ochryp¬łym głosem. Przez mgłę oszołomienia przebiły się do świado¬mości Aislinn anglosaskie słowa. Ku swemu przerażeniu pojęła, iż jej matka obsypuje niewybrednymi przekleństwami i groźbami nie rozumiejących jej mężczyzn, zsyłając na nich wszelkie plagi i oślizgłe demony z bagien. Gdyby któryś z żołdaków zrozumiał sens jej słów, Maida niechybnie zostałaby nadziana na oszczep jak pieczony wieprz. Aislinn dobrze wiedziała, że ich los zależy wyłącznie od kaprysu zdobywcy. Nawet przyszłość jej narze¬czonego była niepewna. Słyszała, jak Normanowie rozmawiali o innym bastardzie, mającym z rozkazu Wilhelma wyruszyć do Cregan, aby i tę wioskę zmusić do uległości. Czy Kerwick, który dzielnie stawał u boku króla Harolda pod Hastings, również miał umrzeć?

Ragnor spoglądał na Maidę i rozmyślał o jej dumnej postawie i wspaniałej urodzie, którą zniszczyły dopiero ciosy zadane przez jego żołnierzy. W obolałym, szurającym nogami, brudnym stworzeniu o wykrzywionej męką twarzy, z przetykanymi siwizną, zbrukanymi krwią i kurzem kasztanowymi włosami, nie zostało nic z wyniosłej pani tego dworu. Zapewne siedząca u jego stóp i spoglądająca nieruchomym wzrokiem na swoją matkę dziewka widziała w niej własne odbicie.

Głośny krzyk oderwał uwagę Aislinn od Maidy. Kiedy od¬wróciła głowę, ujrzała, jak dwaj żołdacy wydzierali sobie z rąk Hlynn, głośno spierając się, któremu z nich ma przypaść w udziale urodna dziewka. Nieśmiała, skromna Hlynn - nie¬dawno skończyła piętnaście lat - nie zaznała dotąd mężczyzny, a teraz miała być zgwałcona przez tych łotrów.

Widząc przerażenie Hlynn, Aislinn wbiła zęby w palce, w nadziei, że bólem odgrodzi się od jej rozpaczliwych krzyków. Aż za dobrze wiedziała, jaki los czeka nieszczęsną służkę. Gdy rozległ się trzask rozdzieranej na piersiach ofiary gunny, na ramieniu Aislinn zacisnęła się mitygująca ją dłoń. Okrutne, sękate i szorstkie jak kora drzewa ręce żołnierzy dotykały i szarpały ciało piętnastoletniej dziewki, raniły jej delikatną skórę. Aislinn zadrżała z odrazy, lecz nie potrafiła oderwać oczu od straszli¬wego widowiska. W końcu jednemu z żołdaków udało się ogłu¬szyć uderzeniem pięści swego konkurenta, zarzucił na ramię wrzeszczącą Hlynn i ruszył z nią w stronę wyjścia. Zrozpaczona Aislinn zastanawiała się, czy nieszczęsne stworzenie przeżyje tę noc, a jednocześnie czuła, że i ją czeka podobny los.

Przytłaczający ciężar na ramieniu Aislinn stawał się nie do zniesienia. lGedy odwróciła się do swego zdobywcy, w jej fioł¬kowych źrenicach malowała się odraza. N a pełnych, pięknych ustach Normana wykwitł uśmiech szydzący z jej oporu, lecz gdy wzrok dziewki stał się jeszcze bardziej obelżywy, uśmiech powoli zniknął mu z twarzy; jeszcze mocniej zacisnął palce na jej ramieniu, zostawiając na skórze bolesne siniaki. To przepeł¬niło czarę goryczy i Aislinn straciła nad sobą panowanie. Z głoś¬nym krzykiem uniosła rękę, by wymierzyć mu policzek, ale on zdążył chwycić ją za nadgarstek. Przycisnął go do jej karku, po czym brutalnie przygniótł twarz dziewki do swej kolczy. Gdy zarechotał z uciechy, widząc jej bezradność, poczuła na policz¬kach jego gorący, nienawistny oddech. Próbowała wyrwać się z żelaznego uścisku, ale rycerz przeciągnął tylko powoli i piesz¬czotliwie dłonią po jej ciele, macając łakomie wszelkie rozkoszne krągłości kryjące się pod suknią. Aislinn zadrżała, każdym włók¬nem ciała czuła do swego dręczyciela niewypowiedziany wstręt.

- Ty plugawa świnio! - wysyczała mu w twarz, czerpiąc trochę pociechy z widoku zaskoczenia, jakie na dźwięk wypo¬wiedzianych przez nią po francusku słów odmalowało się na jego obliczu.

- Hal - Vachel de Comte wyprostował się gwałtownie, za¬skoczony kobiecym głosem przemawiającym w jego ojczystym języku. Od chwili opuszczenia Saint-Valery nie spotkał mówiącej po francusku niewiasty. - Do licha, kuzynie, ta dziewka jest nie tylko piękna, ale i wykształcona. - Z nagłym niesmakiem kopnął siodło końskie należące do poległego ojca Aislinn. - Ba! Miałeś szczęście, że w tym barbarzyńskim kraju znalazłeś jedyną dziew¬kę, która zrozumie cię, gdy zaczniesz wydawać jej w łożu po¬lecenia. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i znów roz¬parł się na krześle. - Oczywiście, należy pogodzić się z tym, że gwałt ma wiele ujemnych stron. Ale skoro ta dama rozumie, co do niej mówisz, może w końcu skłonisz ją, by spojrzała na ciebie przychylnym okiem. Czy to istotne, że zabiłeś jej ojca?

Ragnor łypnął z ukosa na Vachela i pozwolił Aislinn ponow¬nie usiąść u swych stóp. Jego przewaga nad nią jeszcze bardziej się zmniejszyła, gdyż dziewka znała francuski, podczas gdy on nie rozumiał ni w ząb jej języka.

- Milcz, młokosie! - warknął na kuzyna. - Twoja gadanina warzy mi humor.

Vachel przez chwilę dumał nad posępnym nastrojem Ragnora, po czym szeroko się uśmiechnął.

- Drogi kuzynie, widzę, że zanadto bierzesz sobie wszystko do serca. W przeciwnym razie dostrzegłbyś humorystyczną stro¬nę zagadnienia. Co ci powie Wulfgar, kiedy oświadczysz mu, że zaatakowali nas ci nędzni barbarzyńcy? Staruch, którego za¬biłeś, okazał się szczwanym lisem. Książę Wilhelm nie będzie miał do ciebie o nic pretensji. A którego z•tych dwóch bastardów lękasz się bardziej? Księcia czy Wulfgara?

Gdy po twarzy Ragnora przebiegł skurcz źle skrywanego gnie¬wu, Aislinn stała się czujna. Normański rycerz ściągnął brwi, jego oblicze przypominało gradową chmurę.

- Nikogo się nie lękam - burknął.

- Ho, ho! - wykrzyknął Vachel. - Gadasz jak prawdziwy zuch, ale czy tak jest w istocie? Kto z nas nie odczuwa dziś przed nim strachu z powodu tego, czegośmy tu dokonali? Wulf¬gar surowo zabronił prowokować mieszkańców wioski, a mimo to pozabijaliśmy wielu z tych, którzy mieli zostać jego pod¬danymi.

Aislinn uważnie przysłuchiwała się rozmowie. Wprawdzie nie¬które słowa brzmiały w jej uszach obco, ale ogólnie rozumiała, o co chodzi. Czy Wulfgara, o którym mówili z taką niechęcią, należy bać się jeszcze bardziej niż ich? Czy to Wulfgar właśnie ma zostać nowym panem Darkenwaldu?

- Wszystkie okoliczne sioła, wioski i miasteczka książę obie¬cał Wulfgarowi - odezwał się zamyślonym głosem Vachel. ¬Ale jaką one mają wartość bez wieśniaków, którzy uprawiają ziemię i hodują stada świń? Tak, Wulfgar będzie miał nam to i owo do powiedzenia, a wiesz, że on nie ma zwyczaju z nikim się patyczkować.

- Kundel bez nazwiska! - splunął z obrzydzeniem Ragnor. ¬Jakim prawem ziemie te mają przejść w jego posiadanie?

- Tak, kuzynie. Twoje oburzenie jest całkiem usprawiedli¬wione. Nawet moja cierpliwość wystawiona jest na ciężką próbę. Książę obiecał Wulfgarowi, że uczyni go tu panem, podczas gdy my, pochodzący ze szlachetnych domów, odejdziemy z niczym. Twój ojciec będzie nader rozczarowany.

Ragnor skrzywił usta.

- Lojalność bękarta wobec drugiego bękarta nie pozwala mu uczciwie postępować z ludźmi, którzy bardziej mu się przysłu¬żyli. - Zdjął z ramienia Aislinn kosmyk włosów barwy rudozłotej i zaczął nawijać go na palec. - Jestem pewien, że Wilhelm, gdyby było to w jego mocy, zrobiłby z Wulfgara nawet papieża.

Zamyślony Vachel, ze zmarszczonymi brwiami, pocierał sobie podbródek.

- Nie możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że Wulfgar nie zasłużył sobie na takie zaszczyty. Czy ktokolwiek pokonał go w szrankach lub okazał się dzielniejszy w boju? Z tym wi¬kingiem, który zawsze kryje mu plecy, w bitwie pod Hastings stawał za dziesięciu. Nie opuścił miecza nawet wtedy, gdy my wszyscy myśleliśmy już, że Wilhelm poległ. A więc Wulfgar zasłużył na to, by zostać panem tych ziem... czyż nie tak? - Z nie skrywanym rozgoryczeniem rozłożył ręce. - A to niewątp¬liwie sprawi, że poczuje się równy nam.

- A czy kiedykolwiek myślał, że jest inaczej? - odpalił Ragnor.

Wzrok Vachela ześlizgnął się na Aislinn, która odpowiedziała wzgardliwym spojrzeniem. Była bardzo młoda. Vachel sądził, że ma nie więcej niż dwadzieścia lat, zapewne osiemnaście, lecz zdążył już poznać jej ognisty temperament. Niełatwo przyjdzie zmusić ją do uległości. Ale mężczyzna czuły na niewieście wdzięki mógł machnąć ręką na tę wadę, gdyż Vachel żywił najgłębsze przekonanie, że to jedyna wada tej dziewki. Jej nowy pan, Wulfgar, z całą pewnością będzie bardziej niż ukontento¬wany. Każdy lok jej bujnych, rudozłotej barwy włosów zdawał się, w migotliwym świetle ognia, płonąć oślepiającym blaskiem. Taki kolor włosów rzadko trafiał się wśród Anglosasów. Ale najbardziej wytrącał z równowagi widok jej oczu. Teraz, gdy przepełniała ją żałość i rozpacz, były mroczne, otchłanne i ża¬rzyły się czerwonym blaskiem. Normalnie jednak miały zapewne barwę fiołków, były czyste i jasne jak wrzos porastający stoki okolicznych wzgórz. Długie, czarne niczym sadza rzęsy, teraz spuszczone, drżały lekko na tle jej skóry koloru alabastru. Kości policzkowe były wysokie i delikatne, zdobiły je rumieńce, tak samo różowe jak jej kształtne, lekko wygięte usta. Myśl ojej śmiechu jeszcze bardziej rozpalała wyobraźnię normańskiego szlachcica. Aislinn miała białe zęby, nie skażone ciemną barwą, co przyćiniewało urodę niejednej ślicznotki. Niewielki, lekko zadarty nos unosiła dumnie, wręcz buńczucznie, i nawet zaciś¬nięte teraz szczęki nie potrafiły ukryć wdzięcznego zarysu jej podbródka. Tak, z całą pewnością trudno będzie ją okiełznać, ale wysiłek w to włożony opłaci się stokrotnie. Choć Aislinn przewyższała wzrostem większość dziewek, miała bardzo smuk¬łą sylwetkę, a zarazem pełne i rozkoszne kształty dojrzałej niewiasty.

- No tak, kuzynie - przerwał w końcu milczenie. - Najlepiej, żebyś nacieszył się nią jeszcze tej nocy, bo jutro zapewne pojawi się tu Wulfgar.

- Ten zarozumialec? - zadrwił Ragnor. - Czy kiedykolwiek zwrócił uwagę na jakąkolwiek niewiastę? Na Boga, on przecież ich nie znosi! Zapewne gdybyśmy znaleźli tu ślicznego pazika ...

Vachel uśmiechnął się kwaśno.

_ Kuzynie, gdyby to była prawda, mielibyśmy go w saku.

Obawiam się jednak, że obce są mu takie skłonności. Wiem, publicznie unika niewiast jak diabeł wody święconej, lecz jestem przekonany, że skrycie ma ich tyle samo co my. Widziałem, jak na niejedną zerkał pochutliwie, oceniając jej wdzięki. Żaden mężczyzna nie spogląda tak na dziewkę, jeśli bardziej kusi go kraśny pachołek. Sądzę, że dlatego tak zazdrośnie strzeże swego i.ycia prywatnego, by wydawać się niewiastom atrakcyjniejszy. Zawsze mnie intrygowało, dlaczego szlachetne dwórki z otocze¬nia Wilhelma wymachują przed nim nałęczkami i bezmyślnie się wdzięczą. Zapewne niebywale kusi je jego wyniosłość i chłód.

_ Niewiele widziałem dziewek, które by się za nim oglądały - skwitował Ragnor.

Rozbawiony Vachel parsknął śmiechem.

_ Nie, kuzynie, i nie zobaczysz, bo nadmiernie interesują cię własne uciechy. Zbyt pochłania cię sprowadzanie na złą drogę swoich dziewek, byś miał zwracać uwagę na niewiasty otaczające Wulfgara.

_ Musisz zatem być lepszym obserwatorem niż ja, ponieważ

nie spotkałem dotąd dziewki, która spoglądałaby przychylnie na tak pokrytego bliznami mężczyznę•

Vachel wzruszył ramionami.

_ A co znaczy szrama tu czy tam? Dowodzą jedynie męstwa i odwagi. Na szczęście Wulfgar nie obnosi się ze swymi bliznami tak jak wielu z naszych szlachetnie urodzonych przyjaciół. Bar¬dziej pasuje mi jego oschłość niż pyszałkowate, snute na okrągło, nudne i rozwlekłe opowieści o wyczynach i męstwie.

Vachel skinął ręką, by napełniono mu róg, i natychmiast po¬jawiła się drżąca Maida. Wymieniła z córką ukradkowe spojrze¬nie i odeszła, mrucząc pod nosem swe brednie i wymysły.

_ Bez obaw, kuzynie - powiedział z uśmiechem Vachel. ¬Jeszcześmy nie przegrali. Co nas obchodzi, że Wilhelm chwilowo faworyzuje Wulfgara? Nasze rodziny cieszą się wielkim mirem i nie będą tolerowały dłużej uzurpatora, gdy wyjawimy prawdę o jego oburzających postępkach.

Ragnor chrząknął.

- Mój ojciec nie będzie rad, kiedy się dowie, że nie zdobyłem tu dla naszej rodziny piędzi ziemi.

- Gorycz przez ciebie przemawia, Ragnorze. Twój rodzic to starzec i myślami tkwi w przeszłości. Ponieważ jemu udało się zdobyć fortunę, naturalną drogą rzeczy zakłada, że ty również dokonasz tego z podobną łatwością.

Ragnor tak mocno zacisnął na rogu palce, że aż pobielały. - Bywają chwile, że go nienawidzę.

Jego kuzyn znów wzruszył ramionami.

- Mnie mój ojciec też wyprowadza z równowagi. Wyobraź sobie, że zagroził mi, iż jeśli sprokuruję bachora kolejnej dziew¬ce, wyrzuci mnie z domu i pozbawi dziedzictwa.

Po raz pierwszy od chwili skruszenia wrót gródka Ragnor de Marte wybuchnął śmiechem.

- Musisz przyznać, Vachelu, że masz w tej materii sporo na sumieniu.

Vachel również zachichotał.

- Przygadał kocioł garnkowi, kuzynie.

- To prawda, ale mężczyzna musi mieć jakieś przyjemności. _ Ragnor uśmiechnął się i skierował spojrzenie swych ciemnych oczu na siedzącą u jego stóp rudowłosą Aislinn.

Pogładził ją po policzku; źrenicami duszy ujrzał przytulone do siebie w miłosnym uścisku jej kształtne ciało. Ponieważ za¬chowanie dziewki mocno już go zirytowało, chwycił palcami jej gunnę i zdarł z ramion. Gdy próbowała wyrwać się z je¬go uścisku, zachłanne oczy zgromadzonych w wielkiej sieni na¬jeźdźców w jednej chwili odwróciły się w jej stronę, sycąc się widokiem prężących się pod podartą suknią do połowy obnażo¬nych piersi. Choć jak przy Hlynn wojownicy zaczęli zachęcać wodza i wykrzykiwać sprośne uwagi, Aislinn nie wpadła w hi¬sterię. Ścisnęła dłonią brzegi potarganej sukni i odpowiedziała wrogom wzrokiem pełnym nienawiści i pogardy. Kolejno milkli pod jej palącym spojrzeniem, a zakłopotanie topili w potężnych haustach piwa. Zaczęli mamrotać między sobą, że dziewka ta z całą pewnością jest potężną czarownicą.

Lady Maida tak kurczowo przycisnęła do łona szawłok z wi¬nem, że pobielały jej palce. Wzrokiem pełnym bólu patrzyła, jak Ragnor igra z jej córką. Rycerz błądził rękami po jej aksa¬mitnej skórze, sięgając palcami pod suknię, tam gdzie nikt nigdy

dotąd nie śmiał sięgnąć. Aislinn drżała z obrzydzenia pod ob¬leśnymi dotykami, a jej matka, zmrożona lękiem i niepewnością, z trudem łapała dech.

Maida popatrzyła na pogrążone w mroku schody prowadzące do znajdujących się na górze sypialni. W wyobraźni ujrzała, jak Aislinn wije się pod ciężarem ciała Ragnora w łożu poprzedniego pana dworzyszcza, w łożu, które ona dzieliła ze swym mężem i w którym dała życie córce. Już teraz słyszała okrzyki bólu swej córki niewolonej przez przerażającego rycerza. Norman nie okaże litości, a Aislinn nie będzie o nią prosić. Jej córka odzie¬dzipzyła upór i dumę Erlanda i nigdy nie poniżyłaby się do błagań o łaskę; być może dla kogoś, ale nigdy dla siebie.

Maida skryła się w naj ciemniejszym kącie sieni. Sprawiedli¬wości stanie się zadość dopiero wtedy, gdy własną ręką zabije mordercę męża.

Ragnor dźwignął się z krzesła i pociągnął za sobą Aislinn.

Objął ramieniem jej wiotkie ciało. Zachichotał, gdy stawiając opór, zaczęła wić się w jego uścisku. Odczuwał dziką radość na widok grymasu bólu na jej twarzy, gdy z całych sił zacisnął palce na jej rękach.

- Skąd znasz język francuski? - zapytał.

Aislinn zadarła dumnie głowę i popatrzyła na dręczyciela zimnym, pogardliwym wzrokiem. Nic nie odpowiedziała. Ragnor docenił jej wyniosłą postawę i rozluźnił brutalny uścisk. Pomy¬ślał, że żadne tortury nie zmuszą jej do odpowiedzi, jeśli sama tego nie zechce. Wzgardliwe milczenie zachowywała nawet wte¬dy, gdy domagał się, by wyznała mu swe imię. Dowiedział się go dopiero od jej matki, gdy zagroził, że zabije dziewkę. Znał jednak sposoby, by zmiękczyć najbardziej nawet arogancką nie¬wiastę.

- Proszę, odpowiedz, Aislinn. W przeciwnym razie zedrę z ciebie szaty i pozwolę, by wziął cię każdy ze zgromadzonych tu mężczyzn. Przysięgam, że wtedy przestaniesz być taka wy¬niosła.

- Gdy byłam dzieckiem, przez długi czas mieszkał u nas wędrowny trubadur - odparła niechętnie, lecz zachowała nie¬wzruszony spokój i nieprzeniknioną twarz. - Przed przybyciem do nas zwiedził wiele krajów. Znał cztery języki. Uczył mnie waszej mowy z dobrej woli, ponieważ go to bawiło.

- Wędrowny trubadur, który zabawia sam siebie? I gdzie tu żart? Nie widzę.

- Mówią, że twój książę od dzieciństwa śnił, aby mieć Anglię na półmisku. Mój wesoły trubadur znał tę historię, gdyż często grywał dla wysoko urodzonych w twoim kraju. W latach mło¬dości dwa czy trzy razy nawet umilał czas twemu księciu, lecz ten w końcu ukarał go obcięciem małego palca za to, że za¬śpiewał w jego obecności balladę o rycerzu niskiego pochodze¬nia. Bawiło mego trubadura to, że jeśli nauczy mnie waszego języka, a pewnego dnia ziszczą się sny księcia, będę mogła powiedzieć wam, że jesteście hołotą, a wy mnie zrozumiecie.

Ragnor nachmurzył się, ale Vachel wybuchnął śmiechem.

- Gdzie jest teraz ten twój słodki trubadur, damoiselle? zapytał. - Książę nadal, jak w młodości, nie lubi, gdy nazywają go bastardem. Może twój wesołek tym razem zamiast palca straci głowę.

- Jest tam, gdzie nie dosięgnie go żaden śmiertelnik, tam, gdzie jest bezpieczny nawet od waszego księcia - odparła zjad¬liwie Aislinn.

Ragnor ściągnął brwi i zwrócił się do Vachela: - Przypomniałeś mi o niemiłych sprawach.

- Wybacz, kuzynie - odrzekł z uśmiechem Vachel.

Widok nagich ramion Aislinn spod potarganej sukni skierował myśli Ragnora w całkiem inną stronę. Pochylił się i chwycił brankę w ramiona. Aislinn zaczęła rozpaczliwie się bronić, ob¬rzucając go zdumiewającą liczbą wyzwisk. Ale on tylko śmiał się z jej nieudolnych prób wyswobodzenia się, a kiedy prawie udało się jej wywinąć z jego objęć, z całych sił zamknął ją w żelaznym uścisku. Szczerząc zęby, pochylił twarz i przyłożył usta do jej wilgotnych, gorących warg; ale tylko po to, by gwał¬townie i z okrzykiem bólu cofnąć głowę. Z dolnej wargi spły¬nęła mu kropelka krwi.

- Ty mała, wściekła żmijo! - krzyknął zdławionym głosem. Z głuchym pomrukiem gniewu zarzucił sobie Aislinn na ra¬mię. Kiedy uderzyła brzuchem w twardą kolczę, zaparło jej dech, była oszołomiona, półprzytomna. Ragnor chwycił zapaloną świe¬cę,przebył sień i ruszył po pogrążonych w ciemnościach scho¬dach. Im bardziej zbliżał się do komnaty dawnego pana dworca, tym bardziej cichł dobiegający z dołu gwar czyniony przez rozhulanych najeźdźców. Kopniakiem zamknął za sobą drzwi, umo¬cował świecę i wielkimi krokami podszedł do łoża, na które bezceremonialnie rzucił Aislinn. Gdy próbowała ześlizgnąć się• z posłania, mignęły mu jej długie, szczupłe nogi. Szorstki powróz na szyi krępował Aislinn ruchy. Z okrutnym uśmiechem Ragnor zaczął nawijać sznur na nadgarstek, tak że po chwili branka Idęczała już przed nim, patrząc mu w twarz niczym udręczony pies w oblicze swego oprawcy. Rycerz roześmiał się na widok nieugiętości malującej się w twarzy Aislinn, zsunął z ręki po¬wróz i przywiązał go do jednego z masywnych postumentów łoża. Z obojętną powolnością zaczął się rozdziewać. Niedbale rzucił na posadzkę miecz, kolczę i skórzaną kiecę. Podszedł do komina w samej płóciennej koszuli połączonej za pomocą troków z obcisłymi rajtuzami. Obrzydzenie Aislinn rosło. Szarpała roz¬paczliwie pętlę na szyi, ale supeł trzymał mocno. Ragnor roz¬grzebał żar, dorzucił kilka szczap i w cieple ognia ściągnął z sie¬bie resztę przyodziewku. Na widok jego smukłego, muskularnego ciała Aislinn gwałtownie przełknęła ślinę. Norman uśmiechnął się prawie serdecznie, podszedł do niej i przeciągnął delikatnie palcami po jej policzku.

- Kwiatuszek ciernistego krzewu - mruknął. - Zaiste, to . prawda, ale i tak należysz do mnie. Wulfgar pozwolił mi wziąć po wykonaniu misji nagrodę, jakiej zapragnę. - Uśmiechnął się, jakby coś go rozbawiło. - Postanowiłem zatem wziąć sobie nagrodę naj cenniejszą, jaką znalazłem w tej wiosce. O inne rze¬czy nie zabiegam.

- Spodziewasz się nagrody za tę rzeź? - syknęła Aislinn. Ragnor wzruszył ramionami.

- Przede wszystkim głupcy nie powinni byli atakować uzbro¬jonych rycerzy i zabijać posłańca księcia. Wykonaliśmy dla Wil¬helma kawał dobrej roboty. Zasługuję na nagrodę.

Aislinn zadrżała na widok tak gruboskórnej obojętności wobec tylu zamordowanych ludzi. Przesunęła się w głąb łoża, na ile pozwolił jej postronek.

Ragnor zadarł głowę i ryknął śmiechem.

- Czyżby mój mały gołąbek chciał ode mnie odfrunąć? ¬Znów zaczął nawijać na rękę powróz. - Chodź tu, gołąbeczko¬zagruchał słodko. - Chodź, gołąbeczko, i zamieszkaj w moim gniazdku. Ragnor będzie dla ciebie dobry.

Łkając bezgłośnie i zaciskając do bólu zęby, Aislinn próbo¬wała stawiać rozpaczliwy opór. W końcu jednak znów klęczała przed rycerzem, który ujął supeł i zadarł jej brodę, zmuszając, by popatrzyła mętniejącymi oczyma wysoko nad jego głowę. Aislinn dusiła się, charczała, z najwyższym trudem łapała od¬dech. Rycerz sięgnął za siebie po leżący na kufrze szawłok z winem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin