Banany dla Brukseli.doc

(143 KB) Pobierz
Banany dla Brukseli

Banany dla Brukseli
V. Angres, C. Hutter, L. Ribbe

 

okladka

 

Banany dla Brukseli - ciemne strony Unii Europejskiej
V. Angres, C. Hutter, L. Ribbe.

Trzech sympatycznych Niemców bardzo różnej profesji; jeden jest bankowcem, absolwentem studium publicystyki i polityki, drugi dyplomowanym rolnikiem, przewodniczącym międzynarodowej ekologicznej fundacji Europejskiego Dziedzictwa Przyrody EURONATUR, trzeci inżynierem dyplomowanym w specjalności ekologia krajobrazu, zajmuje się od 10 lat analizą budżetu UE pod względem kwestii ekologicznych i społecznych, tropieniem niedorzeczności towarzyszących od lat Unii Europejskiej.

Autorzy zadali sobie wiele trudu, by w łatwy i przystępny sposób opisać, co się dzieje w Brukseli niedobrego, niewytłumaczalnego i nieznanego dla przeciętnego podatnika.

Książka ma charakter raportu, relacjonuje bardzo ciekawe przykłady subwencjonowania w Unii, opisuje kto dostaje dotacje, charakteryzuje mechanizm uzyskiwania subwencji.

Autorzy pokazują, jak bardzo Unia Europejska popadła w manie tworzenia rozporządzeń. Ponad 400 różnorodnych komisji wymyśla ogólniki na najróżniejsze tematy. Tylko samo techniczne wyposażenie ciągników rolniczych doczekało się ponad 40 zapisów. Wielkość ząbków czosnku jest tak samo precyzyjnie wyliczona jak rozmiary prezerwatywy.

Na Unii Europejskiej korzysta wiele firm, np. Intel, Dynamit Nobel, Peugeot czy Coca Cola; korzystają ci, którzy mają profity z subwencji na rolnictwo w sposób legalny bądź nie. Wymienić tu można 3 235 włoskich rolników, którzy byli dostawcami 109 000 ton mleka, w ogóle nie mając krów, czy duże mleczarnie w Niemczech i Danii, które z mleka krowiego produkują i eksportują ser feta, nieomieszkając skorzystać z subwencji unijnych (to nic, że nazwa feta sugeruje, iż powinien to być grecki ser owczy).

W Unii Europejskiej są dotacje, których podatnik wolałby nie oglądać. Wymieńmy kilka przytoczonych w Bananach.... Subwencjonuje się uprawę kukurydzy, kosztującą około 5 miliardów zł, a która, jak wiadomo, jest nieprzyjazna dla środowiska, szczególnie dla wód. Następnie dotuje się oczyszczalnie ścieków, które nigdy nie zostają uruchamiane, gdyż brakuje pieniędzy na podłączenie ich do kanalizacji. Wydaje się pieniądze na uprawę tytoniu, jednocześnie zakazując reklamy wyrobów tytoniowych i przeznaczając rocznie 40 milionów zł na kompanię antynikotynową.

Po przeczytaniu tej książki człowiek zastanawia się, po co Polsce taka Unia Europejska? Musimy jednak pamiętać, że wszystko ma dwie strony, jasną i ciemną. Znajomość ciemnych stron Unii pozwoli na unikanie błędów, znajomość jasnych - dobre z nich korzystanie.

Mamy nadzieję, że powyższe informacje wzbudziły Państwa zainteresowanie. Jeżeli tak - prosimy o zamówienia: telefoniczne, listowne lub też drogą elektroniczną Wydawnictwo EON poczta@eon.net.pl

Rozdział III

NASZ CHLEB POWSZEDNI

Produkcja zboża w UE

Nie ma powodów do świętowania

Piszemy te słowa w 1997 r. Nie strzelają korki od szampanów, nikt też nie jest honorowany dyplomami ani też dekorowany orderem zasługi. Cicho mija uroczystość 30. urodzin jednej z najstarszych regulacji wspólnego rynku Europy. Zbiór przepisów do "urynkowienia", tj. ustalenia jakości i klasyfikacji płodów rolnych między stronami umowy o skup, dla pszenicy zwyczajnej i twardej, jęczmienia, żyta, kukurydzy, owsa i innych zbóż, jak też i ich przetworów, a więc na przykład mąki, grubego i drobnego grysiku, wszedł w życie w 1967 r. Tego dnia światło dzienne ujrzało wiele pięknych paragrafów, które wspaniale prezentują się na papierze "Dziennika Urzędowego Wspólnot Europejskich". Odtąd miały pod wieloma względami wzbogacić życie zarówno rolników i ich organizacji lobbystycznych, jak też brukselskich biurokratów i kontrolerów Trybunału Obrachunkowego.

Dzisiaj ponad 40 procent europejskiego budżetu rolnego przeznacza się na administrację i rozwój rynku zbożowego - w 1998 r. było to 17,1 miliarda euro. Również w skali globalnej producenci zboża ze starego kontynentu stanowią godną wzmianki wielkość: około 10 procent światowej produkcji zboża pochodzi z pól Europy. Głównymi produktami są pszenica zwyczajna, jęczmień i kukurydza. Jednak rozwój wydarzeń na rynkach światowych nie ułatwia życia Europejczykom. Nie jest ważne, co postanowi Bruksela, na rynkach światowych i tak wygląda to całkiem inaczej. Właściwie stało się już normą, że wytwarzane produkty nie trafiają w zapotrzebowanie rynku, ponieważ wszyscy producenci są w równym stopniu subwencjonowani, w wyniku czego nie ma możliwości wyklarowania się rzeczywistych i sprawiedliwych cen. A to z kolei naturalnie podtrzymuje nieprzerwany potok nowych ustaleń i regulacji.

Wszystko zaczęło się skromnie: na początku lat sześćdziesiątych europejscy rolnicy przywieźli na wagi 70 milionów ton zboża. Wydajniejsze gatunki i - w nie mniejszym stopniu - "stymulująca" polityka Brukseli pozwoliły szybko zwiększyć plony do poziomu 151 milionów ton w 1984 r. Dwanaście państw członkowskich (Niemcy już razem z nowymi landami) wytworzyły w 1991 r. 180,5 miliona ton -jest to jak do tej pory najwyższa wartość odnotowana w przepełnionych zbożem silosach. Reforma rolna z 1992 r. pomogła ustabilizować produkowane ilości na poziomie 175 milionów ton rocznie - mimo iż UE powiększyła się o trzy dalsze kraje członkowskie.

Ważne jest przy tym, że Europa właściwie nie produkuje za dużo zboża, lecz jest ono w wyniku ustalanej w Brukseli regulacji cenowej po prostu zbyt drogie (przy czym rolnicy ekologiczni domagają się wyższych cen, niż Bruksela jest gotowa zapłacić - kłania się schizofrenia Wspólnego Rynku!). W wyniku tych działań spadł w minionych latach udział zboża paszowego w ogólnej produkcji. Przecież europejscy hodowcy bydła również potrafią liczyć. Skoro europejskie zboże jest zbyt drogie, więc kupują tańsze produkty zastępcze pochodzące zza oceanu. Są to wszystkie możliwe przetwory zbożowe, jak na przykład maniok lub produkty uboczne przemysłu skrobiowego lub pochodzące z gorzelni kukurydzianych, które sprowadzane są do Europy przy zerowej lub minimalnej stawce celnej.

Zastępcza pasza dla bydła przypływa do Europy olbrzymimi statkami przez takie porty, jak Rotterdam lub Brema. Dzięki temu w ich pobliżu, na przykład w Sudoldenburgu, w Munsterlandzie lub w Holandii, intensywnie rozwinęła się masowa hodowla bydła. Wniosek jest prosty: gdyby więcej własnego zboża paszowego wędrowało do europejskich koryt, zredukowałoby to kosztowne nadwyżki.

Czy wiecie, że...

1400 kurzych ferm, które w sumie hodują więcej niż 50 procent wszystkich niosek, nie dysponuje żadnymi (!) powierzchniami gospodarczymi? A więc jest to produkcja czysto przemysłowa, przy której już z góry wiadomo, że nie będzie żadnej szansy, aby hodować zwierzęta w odpowiednich dla danego gatunku warunkach. Jest też oczywiste, że takie zakłady nie produkują własnej paszy dla kur. Są więc skazani na paszę obcego pochodzenia, która często transportowana jest z daleka, tak że w końcu trudno zorientować się, skąd właściwie pochodzi. Jednocześnie wciąż wybuchają zarazy wśród zwierząt, ale taka zależność nie powinna nas już dłużej dziwić.

Było drogo: wspólny rynek zbożowy do 1992 r.

Aż do czasu reformy rolnej w 1992 r. regulacja rynku dla zboża zasadniczo opierała się na dwóch działaniach: polityce interwencyjnej i refundacjach eksportowych.

Polityka interwencyjna

Tak zwane punkty interwencyjne były zobowiązane do zakupu oferowanego im zboża za ustaloną odgórnie cenę. Cena interwencyjna zawsze była niższa od niezobowiązującej ceny orientacyjnej, która wskazywała raczej "cel" polityki cenowej. Ceny interwencyjne były i są ustalane dla zboża spożywczego (nadającego się na chleb), kukurydzy, jęczmienia, sorgo, żyta i pszenicy twardej. Nie istniał obowiązek skupu zboża paszowego.

Cena interwencyjna przez długi czas utrzymywała się na tak wysokim poziomie, że - przynajmniej dla tych rolników, którzy posiadali żyzne i wydajne pola - uprawa zbóż była opłacalna. Ale tylko dla tych. Rolnicy ekologiczni, właściciele drobnych lub gorzej położonych gospodarstw przy tej polityce byli skazani na straty. Przez długie lata urzędnicy w Brukseli toczyli beznadziejną wojnę przeciwko przepełnionym silosom ze zbożem, a właściwie przeciwko zbyt potężnemu lobby rolniczemu. Ponieważ przedstawiciele rolników nie mieli nic przeciwko gwarantowanym dochodom swoich członków, było im wszystko jedno, jak bardzo pełne byłyby już silosy, najważniejsze, aby zboże zostało sprzedane.

Również i punkty interwencyjne grały w zbożowego "Czarnego Piotrusia" i tylko rozglądały się, w jaki sposób pozbyć się ogromnych ilości zboża. Szybko nie dało się tego zrobić, a więc decydowano się na przechowywanie zboża w magazynach przejściowych - w olbrzymich prywatnych halach magazynowych i silosach. Szczęśliwy, kto dysponował wówczas wolnym miejscem na składowanie albo mógł szybko wybudować kilka silosów. Był to czas milionerów magazynowych. Przykładowo, tylko w 1993 r. wydano na samo składowanie zboża 2,7 miliarda euro - wówczas stanowiło to 25 procent [!] wszystkich wydatków UE w zakresie kultur rolnych. A potem przecież zboże z interwencji musiało zostać jeszcze sprzedane. Dochodziło tu dosyć często do dalszych wysokich strat, ponieważ według odwiecznych zasad podaży i popytu Unia Europejska ze swoją olbrzymią podażą zboża regularnie sama psuła ceny na rynku światowym - zresztą ku zmartwieniu innych oferentów.

Refundacje eksportowe

Podobnie jak było to przy innych produktach, również przy eksporcie zboża Unia Europejska zwracała koszty eksportu towarów. W ten sposób wyrównano różnicę pomiędzy wyższymi cenami gwarantowanymi w Europie a niższymi na rynku światowym - oczywiście na koszt podatników. Na początku lat dziewięćdziesiątych nakład na refundage eksportowe wynosił 3 miliardy euro rocznie. Również tutaj można łatwo zrozumieć, że lobby rolnicze nie odczuwało przyjemności, gdy zostało zmuszone do działań reformatorskich. W każdym razie poufni znawcy mechanizmów regulacji rynku rozwijali nieoczekiwaną kreatywność, aby wciąż zdobywać nowe subwencje dla eksportu zboża, na przykład wysyłanego statkami do Rosji.

Zboże dla Rosji

Satynowe zasłony rozsunęły się bezgłośnie. Jaskrawe światło słoneczne na-tychmiast wypełniło mały pokój hotelowy. Oślepiony Charles zamknął oczy. Zapierający dech w piersiach widok na Manhattan rozciągający się z 33 piętra, w tym momencie nie interesował go w najmniejszym stopniu. Znów zaciągnął zasłony, zostawiając małą szczelinę, przez którą wniknął ostry promień słoneczny, wystarczający do rozjaśnienia pokoju, a jednocześnie dzielący olbrzymie łóżko na dwie równe części. Precyzyjna praca z samego rana, pomyślał Charles i uśmiechnął się zaspany. Coś poruszyło się pod lekką kołdrą, a na wezgłowiu pojawiło się kilka rudych loków. Uśmiech Charlesa zniknął, zmarszczył czoło. Powoli przypomniało mu się kilka okropnych szczegółów minionej nocy. Niekończące się posiedzenie komisji dla układu o produkcji roślin oleistych pomiędzy USA i Europą. Nie mógł nie pomyśleć o teksańskim przewodniczącym, którego amerykański akcent był torturą dla francuskiego ucha Charlesa. Nawet teraz, kilka godzin później, na samą myśl o Teksańczykujego błony bębenkowe zaczynały wibrować. Potem przyszło wspomnienie kiepskiej whisky, którą amerykańska delegacja "stawiała" do późnych godzin, a dzięki której uczestnicy mieli się nieco "odświeżyć", aby osiągnąć pełny sukces w negocjacjach. Konferencja jednak została bezowocnie zerwana, zwycięstwo na punkty należało przyznać Amerykanom, co do tego nie było wątpliwości. Decyzja o przyszłych kontyngentach dla europejskich roślin oleistych nie zapadła! Przy brutalnym stylu negocjacji Amerykanów europejska delegacja, w której Charles miał reprezentować interesy francuskie, wpadła w całkowitą defensywę - wiadomość, której w Paryżu nikt nie będzie chętnie słuchał.

Do głowy napłynęło jeszcze kilka nieprzyjemnych wspomnień, jednak nie miał ochoty na pokonywanie dalszych problemów przed śniadaniem. Jednocześnie postanowił nie zastanawiać się dłużej nad imieniem rudowłosej leżącej w łóżku. Zdecydował się na gorący i zimny prysznic. Po kilku minutach spędzonych pod strumieniem wody poczuł się znacznie lepiej. Gdy wyszedł z łazienki, łóżko było zasłane. Nigdzie nie było widać rudych loków, żadnej notatki pożegnalnej, zupełnie nic.

No cóż, również i o nim nie świadczyło to zbyt dobrze. Wszystko jedno, pomyślał. Spojrzenie padło na notebooka. Dobrze, że przynajmniej z przyzwyczajenia podłączył komputer do sieci telefonicznej i ustawił faks-modem na odbiór wiadomości.

Charles nacisnął myszką na pole "Odbiór faksu" i szybko znalazł wiadomość z Paryża. Kilka sekund trwało, zanim komputer odkodował przekaz na zwykły tekst. Charles wykorzystał ten czas i zamówił do pokoju Continental breakfast z dodatkową porcją kawy. Potem wrócił do komputera.

Wiadomość rozbudziła go zupełnie: miał natychmiast wracać do Paryża. Czekało go niecierpiące zwłoki zadanie specjalne w Brukseli. Chodziło o pieniądze, o dużo pieniędzy, milionowe sumy. Charles lekko gwizdnął przez nieskazitelnie białe zęby. Był przyzwyczajony do dużych sum, ale dwucyfrowe kwoty wyrażone w milionach - to było coś! Niestety, w wiadomości nie podano żadnych szczegółów o rodzaju zadania. Tylko informacja, że może odebrać swój bilet w okienku Air France. Jak zawsze agencja zarezerwowała i zdeponowała bilet na jego nazwisko.

Spojrzenie na zegarek. Miał jeszcze cztery godziny do odlotu. Ktoś zapukał. Charles podszedł do drzwi pokoju i ucieszył się na widok śniadania. Mają tu piękny personel, pomyślał, gdy pokojówka postawiła na stole obok okna
tacę z tostami, marmoladą i podwójną porcją kawy. Wręczył umiarkowany napiwek i zdziwił się na widok rudych loków, które zaraz znikły za drzwiami.

Niecałe sześć godzin trwał jego pobyt w Paryżu, a potem znów siedział w samolocie, tym razem jednak lotnisko docelowe nazywało się... Bruksela.

Był zadowolony, że miał ze sobą tylko bagaż podręczny, ponieważ niczego bardziej nie nienawidził, jak oczekiwania na walizki przy taśmie bagażowej. Pogoda była pod psem, deszcz nie padał już, lecz lał jak z cebra. Olbrzymia kolejka już z daleka zasygnalizowała mu, że nie ma, co liczyć na wolną taksówkę.

 

Dobrze się zaczyna - mruknął pod nosem Charles i ruszył w drogę do stacji kolejki ekspresowej. Jasne, tu również znajdowały się tłumy ludzi przygnanych przez kiepską pogodę, ale Charles widział również wielu euros. Tak nazywał sobie tych wszystkich, którzy przybywali do Brukseli w sprawach Europy, albo należeli do administracji, parlamentu lub jakiejś organizacji lobbystycznej - tak jak on. Charles rozejrzał się dookoła, czy przypadkiem nie odkryje jakieś znajomej twarzy. W swojej pracy musiał wykorzystywać każdą sposobność, aby dojść do informacji. Wiedzieć więcej od innych oznaczało wygrać bitwę.

Na szczęście na pociąg musiał czekać zaledwie trzy minuty. Ludzie zaczęli pchać się do środka, cisnąc się na siedzenia. Dla niego zostało tylko miejsce stojące. - Japońskie warunki! - rozłościł się Charles. Dwadzieścia minut później ekspres wypluł go na Gare Centrale. Ruchome schody przewiozły go z powrotem na powierzchnię. Wciąż jeszcze padało, mimo to Charles postanowił pójść pieszo do Grande Place. Od lat zatrzymywał się w "Amigo", ponieważ podobały mu się duże, urządzone w stylu imperialnym pokoje, przede wszystkim jednak, ponieważ tutaj trafiał na swoją dyplomatyczną klientelę - zwłaszcza Niemcy chętnie zatrzymywali się w "Amigo". Portier natychmiast go rozpoznał i skinął przyjacielsko głową.

- Ach, dobry wieczór, monsieur Dufeu, znów w Brukseli?

Charles coś odpowiedział, ale nie reagował już na dalsze uwagi portiera o pogodzie. Normalnie nie był tak małomówny, ale dzisiaj miał jeszcze popracować i nie chciał niepotrzebnie tracić czasu.

O dwudziestej był umówiony ze "swoim" człowiekiem w celu omówienia sytuacji, zaś około dwudziestej drugiej miał zostać przerzucony do sali posiedzeń jako członek delegacji francuskiej.

Charles wjechał windą na czwarte piętro, otworzył drzwi do pokoju i natychmiast się rozpakował. Szybko wyjął bieliznę i świeżą koszulę. Teraz kolej na wyposażenie. Zdjął ze stołu prospekty hotelowe oraz menu z restauracji i postawił na nim komputer. Przyłączyć do sieci, potem drukarka. Włożyć kabel telefoniczny - gotowe!

Charles na próbę włączył urządzenie. Wszystko działało. Z aktówki wydobył jeszcze przezroczystą koszulkę foliową z tuzinem czystych arkuszy papieru z nadrukiem francuskiego Ministerstwa Rolnictwa. Kolejny, cudowny prezent od agencji.

Zadowolony Charles wyłączył notebooka. Spojrzenie na zegarek powiedziało mu, że ma kilkanaście minut, aby się nieco odświeżyć, ponieważ zbliżał się czas zaplanowanego spotkania.

Punktualnie o ósmej rozsunęły się drzwi windy, otwierając drogę do hallu hotelowego. Charles nie musiał długo szukać. "Jego" człowiek siedział na pluszowym fotelu i czytał wieczorne wydanie "Hamburger Abendblatts".

Dobry wieczór, Herr Peters - Charles pozdrowił czytającego gazetę. Jego niemiecki wciąż brzmiał całkiem nieźle, wprawdzie z wyraźnym francuskim akcentem, ale nienaganny gramatycznie. Mówił precyzyjnie, takjak był do tego przyzwyczajony.

Dobry wieczór, monsieur Dufeu - odpowiedział Niemiec i z trudem wyrwał się z objęć głębokiego fotela, aby mocno potrząsnąć dłonią Charlesa.

Przejdźmy, proszę, od razu do rzeczy - upomniał Charles - czas goni, a ja potrzebuję od pana szczegółowych informacji.

Niemiec skomentował wezwanie obronnym gestem:

Niestety, monsieur Dufeu, należy przedtem coś wyjaśnić. Pańska agencja nie wyraziła jeszcze zgody na honorarium w tej sprawie. Zanim przekażę panu informacje, potrzebuję potwierdzenia. Czasy są kiepskie, monsieur Dufeu, życie drogie, powiedzmy 6 procent uzyskanej subwencji?

Oszalał Pan? Sześć procent! Jak mamy to sfinansować? W grę wchodzą maksymalnie 2 procent - to i tak ogromna suma, w gotówce i wolna od podatku.

Peters wytrzymał wzrok Dufeusa, jednak poszedł na ustępstwo.

No dobrze, nie chcę być uparty: 3 procent - to jest fair -jednak tylko wówczas, gdy zagwarantuje mi pan dalsze zlecenia.

Zgoda.

Mężczyźni przypieczętowali umowę przybiciem ręki i postanowili kontynuować rozmowę w barze hotelowym.

Barman skinął na powitanie głową i zapytał, czego sobie życzą.

To ja zapraszam pana, Peters. Czego się pan napije?

Dla mnie piwo.

Typowo niemieckie - pomyślał Charles, zamówił dla gościa piwo, a dla siebie "Toma Collinsa".

Tom Collins - letni drink z USA
Składniki: 4 duże łyżki lodu, l cytryna, 80 mililitrów ginu, l łyżeczka cukru pudru lub syropu cukrowego, woda mineralna do uzupełnienia. Do dekoracji: l wiśnia koktajlowa, l plasterek pomarańczy. Sposób podawania: l duży szklany pucharek (0,4 I), l słomka. Kostki lodu wrzucić do shakera. Cytrynę przecigć na pół. Odcigć cienki plasterek i zostawić do dekoracji. Resztę cytryny wycisngć, a sok wlać na kostki lodu. Dodać gin i cukier puder lub syrop cukrowy. Wszystko mocno wstrzgsać przez 20 sekund. Wlać zawartość shakera przez sitko barowe do pucharka. Uzupełnić zimng wodą mineralng do mniej więcej 2 cm od krawędzi pucharka. Przystroić wiśnig koktajlowg, plasterkami cytryny i pomarańczy. Podawać ze słomką.

A teraz proszę mówić - rozpoczął rozmowę -jak ma przebiegać posie
dzenie?

Proszę uważać, drogi przyjacielu. Mam tu kopie propozycji tekstu dlaplanowanej subwencji zbożowej. Jak pan wie, chodzi o kilka milionów ecu, które zostaną przekazane na dopłaty do eksportu niemieckiego zboża do Rosji. Projekt ten wnieśliśmy do komisji ze wskazaniem na krytyczną sytuację zaopatrzeniową w Rosji - i wysłuchano nas chętnie. Jednakże dla pozostałych krajów UE oznacza to, że nawet eksportując zboże do Rosji, niczego nie dostaną, żadnej subwencji.

Dziwne. Ciekawe, dlaczego komisja się na to zgodziła?

Nie mam pojęcia! Prawdopodobnie nasze lobby rolnicze dostatecznie głośno lamentowało, że tonie w nadwyżkach! - Peters wyszczerzył zęby.

O lala - pomyślał Charles - niemieccy koledzy również nie śpią, uwaga! Lobbysta postanowił, aby w żadnym wypadku ich nie lekceważyć. Zbyt wiele interesów było w grze, sama gra szła o zbyt wysoką stawkę, a ponadto zbyt wielu chciało ją wygrać. On również.

-A więc, jak powinniśmy postępować? - zapytał Charles swojego informatora.

Zorganizowaliśmy przebieg posiedzenia w ten sposób, że temat zboża będzie wywołany dopiero pod jego koniec. Mam nadzieję, że wam to również odpowiada.

Dlaczego? - zapytał Charles, który nie miał najmniejszej ochoty spędzić kolejnej nocy - podobnie jak w Nowym Jorku - w nudnej sali konferencyjnej. Mimowolnie znów przypomniały mu się rude loki.

Niech pan posłucha! To przecież jasne: im później wieczorem, tym łatwiej wszystko przebiegnie. Przecież to od dawna wypróbowana strategia: przez "wysiedzenie". Mogłaby być wynaleziona w Niemczech.

Peters wybuchnął nieco zbyt głośnym śmiechem, co naturalnie skierowało uwagę innych gości na dwójkę przy barze.

- Niech się pan weźmie w garść - syknął Charles, któremu nie spodobało się nieoczekiwane zainteresowanie publiczne.

-Już dobrze, dobrze - uspokajał Peters. - To już się nie powtórzy. A więc: temat zboża wchodzi dopiero pod koniec posiedzenia. Przewodniczący delegacji niemieckiej zostanie zastąpiony około wpół do dwunastej przez innego kolegę - kalendarz terminów jest po prostu zbyt napięty, mamy jeszcze inne spotkania, rozumie pan? - Peters mrugnął wymownie. Charles wprawdzie nie rozumiał dokładnie, co wymyślił Peters, ale było mu wszystko jedno.

- No, niech pan troszkę pomyśli! Nowy człowiek pojawia się wprawdzie ze świeżymi siłami, ale nie ma pojęcia o temacie! Podpisze wszystko, jeżeli tylko będzie odpowiednio przedstawione.

Powoli Charles zaczął widzieć oczyma wyobraźni przebieg posiedzenia.

I pan sądzi, że to jest najbardziej odpowiedni moment, aby przeforsować
inną wersję tekstu subwencji i doprowadzić do jej przyjęcia?

Dokładnie tak, panie starszy strategu, w końcu pan załapał.

Peters zamówił jeszcze jedno piwo na rachunek Charlesa, który, powołując się na pracowity wieczór, wycofał się z baru.

 

Charles chętnie pozostawił Niemca pod opieką barmana, gdzie Peters bez wątpienia będzie się czuł najlepiej, i nacisnął na guzik windy. Metalowe drzwi rozsunęły się przed nim bezszelestnie, a kilka sekund później był już na czwartym piętrze i wkroczył do swojego pokoju.

Starannie zamknął drzwi i włączył swoje "biuro". Notebook zapiszczał i rozpoczął program przetwarzania tekstu.

Poszukał w folderach określonego zbioru danych. Ach, tu jest: "Maska Min". Za tym skrótem ukrył wirtualne formularze wszystkich paryskich ministerstw. Wybrał nagłówek Ministerstwa Rolnictwa. Jedno kliknięcie myszką i na ekranie ukazał się formularz. Pozostało teraz jedynie sformułować tekst, pomyślał. Przebiegł oczyma tekst otrzymany od Petersa i wymruczał pod nosem:

- Co znaczy to "tylko jeszcze"?

Zdawał sobie sprawę, że dzięki temu tekstowi cała akcja powiedzie się lub upadnie. Tekst musiał być sformułowany bardzo precyzyjnie, w przeciwnym razie nawet mimo późnej godziny może nie uzyskać poparcia. I naturalnie, dziś wieczorem nikt jeszcze nie powinien zauważyć, na czyją korzyść został zmieniony przydział subwencji. Charles Dufeu, wieloletni lobbysta, wziął się do pracy.

Kwadrans przed dziesiątą wkroczył do sali posiedzeń. Przez moment zatrzymał się przy drzwiach wejściowych, aby móc się zorientować. Sala była prawie kwadratowa i miała wymiary mniej więcej 20x20 metrów. Po przeciwnej stronie znajdowała ściana z ogromnych szklanych tafli, przez która przechodziło się do innych pokoi.

W pomieszczeniu czuło się nocną Brukselę znajdującą się za szybami. Ściany ozdobione były na przemian jakimiś obrazami, landszaftami lub profilami miast wyciętymi z czarnego papieru oraz oświetleniem. W ogóle światło było raczej mało przytulne. Znajdująca się na suficie neonówka pogrążała wszystko w specyficznym, niebieskawym, nienaturalnie przyćmionym świetle. Sama sala opanowana była przez gigantyczny, okrągły stół. To przy nim siedzieli przedstawiciele państw członkowskich UE i pertraktowali na temat subwencji dla rolnictwa lub o zmianach subwencji dla rolnictwa, lub o zmianach zmian subwencji dla rolnictwa, lub... - i tak dalej.

Charles wiedział, że posiedzenie rozpoczęło się już o dziewiątej rano. Teraz, krótko po dwudziestej drugiej, większość osób biorących udział w negocjacjach wyglądała na ospałych i zmęczonych. Pod tym względem strategia Petersa zdawała się sprawdzać. Jednak Charles pozostał ostrożny, przywołując samego siebie do dyscypliny. - Precyzja, mój drogi Charlesie, precyzja - wymruczał do siebie. W znajdującej się po jego lewej stronie części stołu coś się poruszyło. Jedno z krzeseł zostało zasunięte, a ubrany w ciemnoszary garnitur mężczyzna wstał i podszedł do niego.

- W końcu pan jest, Dufeu - powiedział mężczyzna i odeskortował go do obozu francuskiego. Charles zasiadł w drugim rządzie, gdzie było wystarczająco dużo miejsc wolnych. Jego towarzysz usiadł nieco na ukos przed nim i kiwnął mu wymownie głową.

Charles otworzył aktówkę i wyjął grubą teczkę, którą położył na kolanach i mocno ścisnął. Teczka miała znak francuskiego Ministerstwa Rolnictwa. Potem rozejrzał się po twarzach obecnych. Anglicy chyba właśnie zrobili sobie pauzę, co spowodowało, że z powodu nieobecności zainteresowanych decyzja odnośnie do podejrzanego o zakażenie BSE mięsa wołowego musiała zostać odroczona. Znów przypomniał mu się Nowy Jork. No tak, wszystko działa według jakiegoś systemu - pomyślał.

Przy kolejnym stanowisku oparcia krzeseł ustawiono na ukos do siebie. W delegacji niemieckiej coś się działo. I rzeczywiście, ściskano sobie dłonie, dwóch, nie, trzech niemieckich uczestników negocjacji opuściło stół, inny mężczyzna, który dotąd znajdował się na uboczu, usiadł na opuszczonym krześle i rzucił okiem na akta. Charles spojrzał na zegarek. 2336. Peters najwidoczniej zadbał o wszystko.

Francuz w ciemnoszarym garniturze obrócił się do niego i wyciągnął nagląco dłonie. Charles zrozumiał i wręczył mu teczkę, którą do tej pory trzymał na kolanach.

Ciemnoszary otworzył teczkę, wyjął z niej pismo i rozdzielił kopie pozostałym uczestnikom rokowań w obozie francuskim. Charles otrzymał kilka życzliwych ukłonów. Teraz pozostało dostarczyć kilka egzemplarzy przedstawicielom Komisji Europejskiej.

Zupełnie niespodziewanie ogłoszono kolejny punkt obrad - "Zboże dla Rosji". Delegaci w sali nie okazali specjalnego zainteresowania. Charles rozejrzał się po sali. Kartkowano jakieś dokumenty lub szeptano z sąsiadami albo też zupełnie nic nie robiono. Potem mówca komisji odczytał proponowane brzmienie rozporządzenia o subwencji:

- Przewiduje, że dostawy zboża z Niemiec, które są przewidziane dla Rosji, mogą uzyskać dotację. Wnioski należy składać w podanych punktach w Niemczech...

Charles otarł kilka kropli potu z czoła. To, co usłyszał, było dokładnie tym tekstem, który przed dziewięćdziesięcioma minutami napisał w pokoju hotelowym.

- w ten sposób rozporządzenie zostało przyjęte - oświadczył przewodniczący negocjacji.

Charles nie wierzył własnym uszom. Całość trwała niecałe pięć minut, nikt
nie miał żadnych uwag. Uśmiechnął się. Był zadowolony. Precyzyjna robota,

Kilka tygodni później, w porcie w Hamburgu kontrolerowi Trybunatu Obrachunkowego rzucil się w oczy francuski frachtowiec, który wyladowywal zboże. A wyladowywal w niespotykany sposób. Przez luk ladowni na rufie parowca wypompowywano zboże do silosu na nabrzeżu. Jednocześnie z tego samego silosu pompowano przez luk ladowni na dziobie to samo zboże. Powodem tego niezwykłego zachowania załadunkowego byl zmieniony tekst subwencji. W oryginalnej propozycji chodziło o subwencje dla dostaw niemieckiego zboża do Rosji, jednak zmieniono jej brzmienie i tym samym powstaly: subwencje dla zboża z Niemiec. Mała, ale precyzyjna różnica. Dzięki trwającemu zaledwie kilka minut przeladowywaniu francuskiego zboża w silosie przy nabrzeżu portu w Hamburgu wypełniono literę rozporządzenia. Chodziło o zboże z Niemiec. Nic nie pomogły protesty, proces był legalny, subwencje musiały zostać przekazane do Francji. Dopiero po kilku tygodniach pod naciskiem Trybunału Obrachunkowego udało się doprowadzić do uchwalenia rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie o tej politycznie niechcianej subwencji.

Uwaga: Charles Dufeu i jego przyjaciele są postaciami fikcyjnymi. Nie ulega jednak wątpliwości, że subwencja doszła do skutku w wyniku -jak tu przedstawiono - niezbyt uczciwej pracy francuskich lobbystów.

Kolejne sztuczki z subwencjami

Regulacja rynku dla zboża i odnosząca się doń polityka Brukseli nie miały najmniejszych szans, aby stworzyć wyrównany rynek (rodzi się jednak pytanie, czy było to, lub też mogło być, kiedykolwiek celem europejskiej polityki rolnej). Za to łowcy subwencji wymyślali wciąż nowe fortele, aby tylko dostać się do milionów europejskich podatników. Wszystkie przedstawione poniżej zdarzenia są udokumentowane i z reguły były ogłoszone w raporcie Trybunału Obrachunkowego. Tylko - niestety - kilka lat za późno i bez konsekwencji dla naciągaczy.

Współczynnik dla mąki

W Europie wszystko powinno odbywać się sprawiedliwie, tak więc subwencjonowano nie tylko wywóz surowego zboża, lecz również eksport produktów przetworzonych, które w jakiś sposób zawierały zboże (jak na przykład mąka).

Wysokość dotacji wyliczana była według ilości zboża koniecznej do wytworzenia określonych produktów. Dla każdego odrębnego unormowanego przetworzonego produktu - również dla mąki - Komisja ustala tak zwany współczynnik przetworzenia będący podstawą obliczeń dla subwencji. Współczynnik 1,51 oznacza przykładowo, że do wytworzenia 1000 kg mąki konieczne jest 1510 kg zboża. Im wyższy jest więc ten współczynnik, tym większa jest również subwencja. Każda liczba po przecinku jest równoznaczna z gotówką.

Dla mąki, przedstawiciela tak zwanych produktów pierwszego przetworzenia, ustalono współczynnik na wspomnianym poziomie 1,5l jeszcze w pamiętnym roku 1967, roku uchwalenia regulacji rynku dla zboża i produktów zbożowych. W 1982 r., a więc po piętnastu latach, ktoś zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem 1000 kg mąki nie może zostać wytworzone z mniejszej niż 1510 kg ilości zboża, już chociażby z tego powodu, że pewne procesy produkcyjne unowocześniono i wydajność mąki może być tylko wyższa. Przekładając to na jeżyk monetarno-rolny, nasuwa się skromne pytanie, czy firmy nie inkasują zbyt dużo pieniędzy za każdą wyeksportowaną tonę mąki. I spójrzcie tylko, rzeczywiście wprowadzono nowy współczynnik na mąkę: l,4. Firmy eksportujące mąkę nie ukrywały swojej rozpaczy. Bezpowrotnie minęły te lata, gdzie inkasowano subwencje za 1510 kg zboża, mimo iż w mące znajdowało się ich tylko 1400 kg. Ile stracili na tym europejscy podatnicy, tego nie potrafią wyliczyć sami kontrolerzy Trybunału Obrachunkowego.

Mądry nie tylko -jak się okazuje - Polak po szkodzie, tak więc Komisja zarządziła wkrótce kolejne sprawdzanie współczynnika mąki. Tym razem "zaledwie" dziewięć lat później, w 1991 r.

I znów okazało się, że wartość współczynnika powinna spaść, aż do 1,35. Tego było lobby rolniczemu już za wiele. Po wewnętrznych "negocjacjach" z państwami członkowskimi zgodzono się ostatecznie na wartość 1,37. Na pierwszy rzut oka nadzwyczaj nieznaczna zmiana, jednak ta mała różnica 0,02 oznacza w budżecie UE 13 milionów euro rocznie.

W lukratywnej przepychance o miejsca za przecinkiem wszelkiego rodzaju współczynników szczególnie wyróżnił się Euromalt, organizacja lobbystów przemysłu słodowego w Unii Europejskiej. Ich przedstawiciele w Brukseli cały czas trzymali rękę na pulsie. Dlatego natychmiast usłyszeli, że drastycznie miał zmaleć współczynnik dla słodu, jak ogłoszono w unijnym cotygodniowym raporcie "Zboże" (nr 6, na tydzień 9-13 września 1991 r).

Dzięki technicznemu rozwojowi przemysłu słodowego okazało się możliwe, aby zredukować dawny współczynnik z 1,33 na poziom 1,26-1,20. Jednak Euromalt obstawał przy zachowaniu współczynnika 1,33. I to z dobrym skutkiem: nowy współczynnik został ustalony na 1,30. Redukcja do poziomu 1,26 była technicznie możliwa, ale została udaremniona przez Euromalt. Warto zaznaczyć, że redukcja ta zaoszczędziłaby z pieniędzy europejskiego podatnika 16 milionów euro rocznie. A tak, pieniądze wciąż płyną i płyną... Po raz kolejny opłaciło się utrzymanie małego biura lobbystów w Brukseli.

Silosie zbożowy, przemień się!

Silosy zbożowe w porcie w Rouen (Francja) należą do największych w Unii Europejskiej zakładów magazynujących i przechowujących eksportowane zboże. Bezpośrednio z silosów załadowuje się statki dalekomorskie, które w każdy zakątek świata dostarczają subwencjonowane zboże z nadwyżek.

Szansa szybkiego zrobienia pieniędzy polegała tylko na tym, aby urzędy w Brukseli wiedziały jak najmniej, jaki rodzaj magazynowego zboża znajdował się w silosach. Były bowiem one napełnione nie tylko zbożem eksportowym, któremu legalnie i zgodnie z przepisami przysługiwały refundacje. Zbiorniki te były używane również jako przejściowe składy dla zboża interwencyjnego, to znaczy dla zboża, które zostało skupione w UE i w ten sposób było subwencjonowane.

Zboże eksportowe i zboże interwencyjne: reguły regulacji rynku dla zboża przewidują oczywiście, że zboże może być subwencjonowane tylko jeden raz. Szkoda - pomyślał niejeden właściciel silosu - przecież musi się dać coś z tego jeszcze wyciągnąć.

W Rouen funkcjonuje to tak: każdy kompleks silosów składa się z kilku zbiorników, które mogą pomieścić każdoraz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin