Julie Garwood - Tajemnica 03 - Intryga.rtf

(768 KB) Pobierz

JULIE GARWOOD

 

 

 

Intryga

 

 

 

 

Shadow Music

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Dagmara Bagińska


Prolog

 

Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy gwałtowne sztormy wdzierały się od morza, pierwsza horda wojowników z dalekiego lądu przeszła przez nasze góry i dotarła do naszych wybrzeży. Ze stalowymi mieczami, przypasanymi do zbroi lśniącej w południowym słońcu niczym szklana łuska, maszerowali dwójkami w kolumnach ciągnących się jak okiem sięgnąć. Nie pytali o pozwolenie ani nie dbali o to, że wkraczają na czyjś teren. Mieli swoją misję i nikt nie śmiał stanąć na ich drodze. Krocząc przez nasze piękne ziemie, brali nasze konie i naszą żywność, deptali nasze plony, wykorzystywali nasze kobiety i zabijali naszych niewinnych ludzi. Zostawiali po sobie wielkie zniszczenie, a wszystko w imię Boga.

Nazywali siebie krzyżowcami. Wierzyli gorąco, że ich misja jest święta i prawa, ponieważ tak powiedział im papież, który pobłogosławił ich i wysłał w tę podróż na drugi koniec świata. Mieli za zadanie nawracać niewiernych i siłą zmuszać ich do przyjęcia wiary w Boga i nowej religii. Jeśli poganie odmawiali, żołnierze mieli prawo zabić ich swoimi świętymi i pobłogosławionymi mieczami.

Droga przez nasze góry była jedynym przejściem dla krzyżowców, pozwalającym im na dalszą krucjatę, więc przekraczali ją całymi legionami, a gdy już docierali do naszych portów po drugiej stronie gór, kradli nasze statki, żeby dopłynąć do wyznaczonego celu.

Nasz mały kraj nazywał się wówczas Monchanceux. Rządził nami nasz wuj, łaskawy król Grenier, który był człowiekiem miłującym swoją ojczyznę i pragnącym ją chronić. Nie byliśmy bogatym krajem, lecz byliśmy zadowoleni. Mieliśmy wszystkiego pod dostatkiem. Kiedy hordy intruzów zaczęły przetaczać się przez nasze ziemie i okradać je ze wszystkiego, nasz król wpadł we wściekłość, lecz nie pozwolił, by gniew kierował jego poczynaniami. Król Grenier był sprytnym człowiekiem, więc wpadł na pomysł, jak rozwiązać tę sytuację.

Postanowił zmusić kolejną grupę intruzów, żeby zapłaciła myto za przejazd przez góry. Przełęcz była na tyle wąska, że bez trudu można było jej bronić. Nasi wojownicy przywykli do zimna, śniegu i lodowatych wiatrów, więc mogli bronić przejścia nawet miesiącami. A nadciągała właśnie surowa zima.

Dowódca rzekomo prawych najeźdźców rozgniewał się na wieść o tym, że ma cokolwiek płacić. On i jego ludzie wypełniali przecież świętą misję. Zagroził, że zabiją całą ludność Monchanceux, łącznie z kobietami i dziećmi, jeśli ktokolwiek zabroni im przejazdu. Zapytał, czy król Grenier i jego poddani są w łasce kościoła, czy może, jako poganie, zamierzają stanąć na drodze boskiej sprawy? Odpowiedź na to pytanie miała zdecydować o losie kraju.

Nasz dobry i mądry król natychmiast przyjął wiarę. Powiedział dowódcy najeźdźców, że tak on, jak i wszyscy jego poddani są poświęceni i może tego dowieść.

Wezwał do siebie ludność Monchanceux i przemówił do niej z balkonu swojego pałacu. Dowódca armii krzyżowców stał za nim.

– Od dzisiejszego dnia nasz kraj będzie nosił nazwę St. Biel na cześć świętego patrona mojej rodziny, który jest obrońcą niewinnych – oznajmił król Grenier. – Zbudujemy pomnik Świętego Biela i wymalujemy jego podobiznę na drzwiach naszej katedry, żeby każdy, kto przybędzie do naszych wybrzeży, dowiedział się o jego świętości, a my wyślemy hołd papieżowi, okazując w ten sposób naszą szczerość i oddanie. Myto, które pobierzemy za przejazd, zostanie przekazane właśnie na ten cel.

Dowódca krzyżowców znalazł się w kłopotliwym położeniu.

Jeśliby odmówił zapłaty myta – oczywiście w złocie, gdyż tylko taką formę akceptował król – czy nie sprzeciwiłby się tym samym, by król złożył należny hołd papieżowi? A gdyby papież usłyszał o tej odmowie, jakby zareagował? Ekskomunikowałby go? Kazałby go stracić?

Po długiej nocy rozważań i bicia się z myślami przywódca armii zdecydował się zapłacić myto. Było to przełomowe wydarzenie i stało się precedensem. Od tej pory każda grupa krzyżowców, chcąca przekroczyć nasze ziemie, bez sprzeciwu płaciła myto.

Nasz król dotrzymał słowa. Kazał stopić złoto i wyrobić z niego monety, a na każdej wybić wizerunek Świętego Biela z aureolą wokół głowy.

Trzeba było przenieść część królewskiego skarbca, żeby zrobić miejsce dla wszystkich złotych monet. Przygotowano też specjalny okręt, który miał dostarczyć hołd Ojcu Świętemu. Pewnego dnia ogromne, ciężkie skrzynie zostały załadowane na okręt, a tłum mieszkańców zgromadził się w porcie, obserwując odpłynięcie statku do Rzymu. Wkrótce po tym historycznym dniu zaczęły pojawiać się plotki. Nikt nie mógł z całą pewnością powiedzieć, że widział złoto, albo stwierdzić, ile z niego zostało wysłane. Kilku ambasadorów twierdziło, że zaledwie jakieś marne grosze dotarły do papieża. Plotki o ogromnym bogactwie naszego króla rozeszły się tak samo szybko, jak zniknęły, niczym fale obmywające nasze brzegi.

Wreszcie odnaleziono szybszą drogę do Ziemi Świętej i krzyżowcy przestali przemierzać nasz kraj. Byliśmy wdzięczni za tę zmianę.

Jednakże nie zostawiono nas w spokoju. Co parę lat przybywał do nas ktoś w poszukiwaniu legendarnego złota. Król Anglii słyszał plotki o skarbie i pewnego dnia wysłał do nas swojego barona. Kiedy wreszcie nasz władca zgodził się, żeby ów człowiek przeszukał pałac i monarszą posiadłość, baron stwierdził, że wróci do Anglii i ogłosi, że nie ma żadnego ukrytego skarbu. Król Grenier był na tyle gościnny dla barona, że ten postanowił ostrzec monarchę, iż książę John z Anglii rozważa najazd na St. Biel. Baron wyjaśnił, że książę John pragnie rządzić całym światem i niecierpliwie czeka na moment, kiedy przejmie koronę Anglii. Baron stwierdził, że bez wątpienia wkrótce St. Biel stanie się jedną z kolejnych własności Anglii.

Rok później nastąpiła inwazja. Kiedy oficjalnie St. Biel stało się własnością Anglii, ponownie rozpoczęto poszukiwania złota. Świadkowie tych wydarzeń zeznają, że nie pozostał ani jeden kamień, pod który by nie zajrzano.

Skarb zniknął, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniał...


1.

 

Wellingshire, Anglia

 

Księżniczka Gabrielle miała zaledwie sześć lat, kiedy wezwano ją do umierającej matki. Eskortowała ją jej wierna straż, dwóch żołnierzy po każdej ze stron, kroczących powoli, żeby dziewczynka mogła za nimi nadążyć, gdy z powagą przemierzali długi korytarz. Jedynym dźwiękiem, jaki było słychać, był stukot ich butów na zimnej, kamiennej posadzce.

Gabrielle wzywano do łoża śmierci matki tyle razy, że straciła już rachubę.

Szła ze spuszczoną głową, wpatrując się w błyszczący kamień, który znalazła. Na pewno spodoba się mamie. Był czarny, z białymi zygzakowatymi żyłkami na całej powierzchni. Jedna strona kamienia była tak gładka jak dłoń matki, kiedy głaskała twarz Gabrielle. Za to druga jego strona była szorstka jak bokobrody ojca.

Codziennie o zachodzie słońca Gabrielle przynosiła matce różne skarby. Dwa dni temu złapała motyla. Miał takie piękne skrzydełka, całe złote w purpurowe plamki. Mama stwierdziła, że to najpiękniejszy motyl, jakiego kiedykolwiek widziała. Potem, kiedy Gabrielle podeszła z motylem do okna i pozwoliła mu odlecieć, mama pochwaliła ją, że tak delikatnie postąpiła z jednym z boskich stworzeń.

Wczoraj Gabrielle zerwała kwiaty na wzgórzu za murami miasta. Otaczał ją zapach wrzosu i miodu i uznała, że ta woń jest nawet przyjemniejsza od specjalnych olejków i perfum mamy. Gabrielle zawiązała grubą wstążkę wokół łodyg i próbowała ułożyć ładny, bukiet, ale nie wiedziała, jak to zrobić, więc wyszedł jej z tego tylko krzywy wiecheć. Wstążka rozwiązała się, zanim zdążyła podarować bukiet mamie.

Jednak to kamienie były ulubionymi skarbami mamy. Na stoliku przy łóżku trzymała pełen ich koszyk, które zebrała dla niej Gabrielle. Ten z pewnością spodoba się jej najbardziej, pomyślała dziewczynka.

Gabrielle nie czuła niepokoju związanego z dzisiejszą wizytą. Mama obiecała jej, że w najbliższym czasie nie odejdzie do nieba, a zawsze dotrzymywała danego słowa.

Postacie rzucały długie ruchliwe cienie na kamienną posadzkę i ściany. Gdyby Gabrielle nie była tak zaaferowana swoim znaleziskiem, z pewnością zaczęłaby gonić swój cień, próbując go złapać. Długi korytarz był jej ulubionym miejscem zabaw. Uwielbiała skakać na jednej nodze po kamiennych płytach posadzki ciekawa, jak długo uda jej się nie upaść. Jeszcze nie udało jej się doskoczyć na jednej nodze dalej niż do drugiego łukowato sklepionego okna. A okien było jeszcze pięć.

Czasami zamykała oczy, wyciągała szeroko ręce i kręciła się, kręciła się w kółko do momentu, kiedy traciła równowagę i padała na podłogę, a ściany zdawały się wirować wokół jej głowy.

Ale najbardziej ze wszystkiego lubiła biegać po korytarzu. Szczególnie kiedy jej tata był w domu. Tata był bardzo wysokim człowiekiem, wyższym niż wszystkie kolumny w kościele. Miał w zwyczaju wołać Gabrielle i czekać, aż do niego dobiegnie. I wtedy chwytał ją w ramiona i unosił wysoko ponad głową. Jeśli byli na dworze, wyciągała ręce do samego nieba, czując, że zaraz uda jej się dotknąć chmury. Tata zawsze udawał, że traci siłę, żeby Gabrielle myślała, że lada moment ją upuści. Wiedziała, że nigdy by jej nie upuścił, ale piszczała radośnie na samą tylko myśl, że zaraz spadnie. Oplatała jego szyję ramionami, kiedy niósł ją do pokoju mamy. Gdy był w szczególnie dobrym nastroju, potrafił sobie podśpiewywać. Tata miał fatalny głos i czasami Gabrielle chichotała i zasłaniała sobie uszy, bo tak strasznie zawodził. Ale nigdy nie śmiała się z niego, gdyż nie chciała urazić jego uczuć.

Dzisiaj nie było taty w domu. Wyjechał z Wellingshire, żeby odwiedzić swojego wuja Morgana w północnej Anglii i wróci dopiero za kilka dni. Gabrielle nie martwiła się tym, bo wiedziała, że mama nie umrze bez męża przy swoim boku.

Stephen, dowódca straży, otworzył drzwi do sypialni jej matki i ponaglił Gabrielle, żeby weszła do środka, dając jej delikatnego kuksańca między łopatki.

– No dalej, księżniczko – powiedział. Odwróciła się i spojrzała na niego groźnie.

– Tata mówi, że to moją mamę macie nazywać księżniczką Genevieve, a do mnie macie się zwracać lady Gabrielle.

– Tutaj, w Anglii, możesz być i lady Gabrielle – powiedział, wskazując palcem na emblemat na swojej tunice – ale w St. Biel jesteś naszą księżniczką. A teraz idź, bo mama na ciebie czeka.

Na widok Gabrielle mama zawołała. Miała słaby głos i wyglądała bardzo blado. Odkąd Gabrielle pamiętała, jej matka zawsze leżała w łóżku. Jej nogi zapomniały już, jak się chodzi, wyjaśniała córce, ale miała nadzieję, że pewnego dnia sobie przypomną. Gdyby miał się zdarzyć taki cud, mama obiecała, że będzie boso brodzić w strumieniu i zbierać kamienie ze swoją córką.

I że będzie tańczyła z tatą.

Sypialnia była pełna ludzi, którzy zrobili wąskie przejście dla Gabrielle. W pobliżu łóżka stał ksiądz, ojciec Gartner, cichym szeptem odmawiając modlitwę, oraz królewski lekarz, który, zawsze ze zmarszczonym czołem, przystawiał mamie swoje obślizgłe, czarne pijawki, wypijające jej krew. Gabrielle z ulgą zauważyła, że dzisiaj nie przystawił żadnej pijawki do ramienia mamy.

W pobliżu łóżka kręciły się też służące, rządcy i gospodyni. Mama odłożyła makatkę i igłę, kazała służbie odejść i ruchem ręki przywołała Gabrielle do siebie.

– Chodź i usiądź przy mnie – powiedziała.

Gabrielle przebiegła przez pokój, wdrapała się na łoże i rzuciła kamyk mamie.

– Och, jaki piękny! – szepnęła z zachwytem mama, biorąc kamień i dokładnie mu się przyglądając. – To najładniejszy z dotychczasowych – dodała, kiwając głową.

– Mamo, zawsze tak mówisz, kiedy przynoszę ci kamień. Zawsze jest najładniejszy.

Mama poklepała miejsce na pościeli bliżej siebie, a Gabrielle przysunęła się zgodnie z jej wolą.

– Nie możesz dzisiaj umrzeć. Pamiętasz? Obiecałaś.

– Pamiętam.

– Tata byłby strasznie zły, więc lepiej tego nie rób.

– Przybliż się, Gabrielle – powiedziała mama. – Muszę mówić szeptem.

Błysk w jej oczach powiedział Gabrielle, że mama znowu zamierza bawić się w tę samą grę.

– Jakaś tajemnica? Zamierzasz zdradzić mi sekret?

Tłum wychodzących ludzi nagle zawrócił. Wszyscy byli ciekawi tego, co odpowie.

Gabrielle rozejrzała się po pokoju.

– Mamo, dlaczego ci wszyscy ludzie tu są? Dlaczego? Mama pocałowała ją w policzek.

– Myślą, że wiem, gdzie ukryty jest wielki skarb, i mają nadzieję, że powiem ci o tym.

Gabrielle zachichotała. Lubiła tę zabawę.

– A powiesz mi?

– Nie dzisiaj – odparła mama.

– Nie dzisiaj – powtórzyła głośniej Gabrielle, żeby usłyszeli ją wszyscy ciekawscy.

Mama zaczęła z trudem siadać, a służąca natychmiast podbiegła, żeby podłożyć jej pod plecy poduszki. Po chwili lekarz oznajmił, że pacjentce poprawił się kolor cery.

– Czuję się dużo lepiej – powiedziała. – Proszę nas teraz zostawić – rozkazała, a jej głos z każdym słowem stawał się coraz silniejszy. – Chciałabym spędzić trochę czasu ze swoją córką na osobności.

Lekarz wyglądał tak, jakby miał ochotę zaprotestować, ale zachował milczenie i wyprowadził wszystkich zgromadzonych z sypialni. Kazał zostać dwóm służącym, które zatrzymały się przy drzwiach, gdzie czekały na polecenia swojej pani.

– Czujesz się dziś na tyle dobrze, żeby opowiedzieć mi historię? – zapytała Gabrielle.

– Tak – odparła mama. – Którą historię chciałabyś usłyszeć?

– O księżniczce – żywo zareagowała Gabrielle.

Jej mama nie była zaskoczona. Gabrielle zawsze prosiła o tę samą historię.

– Dawno temu była sobie księżniczka, która mieszkała w dalekiej krainie nazywanej St. Biel – zaczęła mama. – Mieszkała w ogromnym, pięknym białym zamku na szczycie góry. Jej wuj był królem. Był bardzo dobry dla księżniczki, a ona była z tego powodu bardzo szczęśliwa.

Kiedy mama przerwała na moment, Gabrielle wybuchnęła nagle:

– To ty jesteś tą księżniczką!

– Gabrielle, wiesz, że tak i że ta historia opowiada o mnie i o twoim tacie.

– Wiem, ale lubię słyszeć, jak ty to mówisz. Mama kontynuowała opowieść.

– Kiedy księżniczka osiągnęła odpowiedni wiek, została zawarta umowa z baronem Geoffreyem z Wellingshire. Księżniczka miała poślubić barona i zamieszkać z nim w Anglii.

Wiedziała, że córka najbardziej lubi słuchać części o ceremonii ślubnej, sukniach i muzyce, więc opowiadała z najdrobniejszymi szczegółami. Mała dziewczynka klaskała z radości, kiedy słuchała o uczcie weselnej, szczególnie przy opisie placków owocowych i ciast miodowych. W miarę zbliżania się do końca historii, matka mówiła coraz wolniej i słabiej. Wyczerpywało ją to opowiadanie. Dziewczynka zauważyła to i jak zwykle kazała mamie obiecać, że dzisiaj nie umrze.

– Obiecuję. A teraz twoja kolej, żebyś opowiedziała mi historię, której cię nauczyłam.

– Słowo w słowo, tak jak mnie nauczyłaś, mamo? I tak, jak twoja mama nauczyła ciebie?

– Słowo w słowo – powiedziała z uśmiechem. – I będziesz pamiętała tę historię, a pewnego dnia opowiesz ją swoim córkom, żeby wiedziały o swojej rodzinie i St. Biel.

Gabrielle zrobiła poważną minę i zamknęła oczy, żeby się skoncentrować. Wiedziała, że nie może zapomnieć ani jednego słowa z całej opowieści. To było jej dziedzictwo i mama zapewniała ją, że pewnego dnia zrozumie, co to znaczy. Gabrielle złożyła dłonie na kolanach i otworzyła oczy. Wpatrując się w dodający otuchy uśmiech mamy, zaczęła swoją historię.

– Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy gwałtowne sztormy wdzierały się od morza...


2.

 

Każdy mieszkaniec Anglii wiedział o zażartym konflikcie. Baron Coswold z Axholm, jeden z bliskich doradców króla, oraz baron Percy z Werke, także przyjaciel i zaufany człowiek króla, spędzili ostatnie dziesięć lat, starając się zniszczyć siebie nawzajem. Rywalizacja między mężczyznami była bardzo zacięta. Każdy chciał więcej bogactwa, niż miał drugi, większej władzy, prestiżu i oczywiście większego uznania ze strony króla. Walczyli ze sobą zawzięcie o wszystko i jednej rzeczy obaj pragnęli równie mocno: księżniczki Gabrielle. Na samo wspomnienie jej imienia stawali się wściekli, niczym psy. Obaj baronowie stawiali sobie za cel poślubienie tej piękności.

Król był niezmiernie rozbawiony ich porywami zazdrości i przy każdej nadarzającej się okazji szczuł jednego przeciwko drugiemu. W jego mniemaniu byli niczym tresowane zwierzęta, które gotowe są zrobić wszystko, żeby zadowolić swojego pana. Wiedział o ich obsesji na punkcie córki barona Geoffreya, Gabrielle, ale nie miał zamiaru oddawać jej ręki żadnemu z dwóch konkurentów. Księżniczka była zbyt cenna. Zamiast wyjawić im swoje plany, wolał trzymać obu w niepewności, kusząc perspektywą zdobycia i poślubienia Gabrielle.

Każdy mieszkaniec Anglii wiedział, kim była Gabrielle. Jej uroda stała się wprost legendarna. Wychowała się w Wellingshire, nieopodal pałacu królewskiego. Wiodła tam spokojne życie z dala od ludzi do czasu osiągnięcia odpowiedniego wieku, kiedy to została przedstawiona na dworze królewskim. W towarzystwie swojego ojca, barona Geoffreya z Wellingshire, odbyła audiencję u króla Johna, trwającą zaledwie dziesięć minut, ale tyle czasu w zupełności wystarczyło jej, żeby całkowicie go olśnić.

John miał w zwyczaju brać to, czego pragnął. Był znany ze swojej rozpusty i miał reputację lubieżnika. Nikogo nie dziwiło, że uwodził wszystkie kobiety, uległe i te mniej chętne, żony i córki swoich baronów, by następnego ranka przechwalać się swoimi podbojami. Jednakże nie dotknął pięknej Gabrielle, gdyż jej ojciec był jednym z najbardziej wpływowych baronów w Anglii.

Król miał już dosyć konfliktów i nie potrzebował kolejnego do kolekcji. Atakowano go ze wszystkich stron, ale on twierdził, że żaden ze sporów nie powstał za jego sprawą. Jak na przykład konflikt z papieżem Innocentym III, który ostatnimi czasy mocno się zaostrzył. Król John nie zaakceptował papieskiego wyboru Stephena Langtona na stanowisko arcybiskupa Canterbury, za co papież nałożył interdykt na Anglię. Zakazane zostały wszystkie usługi kościelne oprócz chrztów i spowiedzi, a że biskupi i księża zaczęli masowo opuszczać swoje parafie, by uniknąć gniewu władcy, znalezienie kogoś, kto by udzielił któregoś z owych dwóch sakramentów, graniczyło z cudem.

Interdykt rozwścieczył króla Johna, który w odwecie skonfiskował wszystkie posiadłości kościelne.

Reakcja papieża była natychmiastowa i bardzo sroga. Ekskomunikował Johna, skutkiem czego osłabił jego pozycję jako głowy państwa. Ekskomunika nie tylko potępiła i tak już czarną duszę Johna, skazując go na pośmiertną mękę w ogniach piekielnych, ale także zwolniła jego poddanych z przysięgi posłuszeństwa królowi. W efekcie czego baronowie nie musieli już dłużej zachowywać lojalności wobec władcy.

Z pewnych wiarygodnych źródeł John dowiedział się, że król Francji ma apetyt na angielski tron, a niektórzy zdradzieccy baronowie ponaglają, by przygotował inwazję. Król John był zdania, że dysponuje odpowiednią liczbą ludzi i zapleczem, by stawić czoło takiemu zagrożeniu, jednakże byłoby to dość drogie przedsięwzięcie, które pochłonęłoby całą jego uwagę.

A były przecież i mniejsze problemy, które nękały władcę. Powstania w Walii i Szkocji z dnia na dzień stawały się coraz bardziej zorganizowane. Szkocki król William nie był problemem, gdyż zadeklarował już lojalność Johnowi, ale za to sami Szkoci byli żądni przelewu krwi. Mimo że król William sądził, iż ma nad nimi kontrolę, wodzowie klanów liczyli się wyłącznie ze swoimi ludźmi. Im dalej na północ kraju, tym bardziej gwałtowne i bezwzględne klany go zamieszkiwały. Tak wiele waśni i konfliktów jątrzyło szkockie rody, że wprost nie sposób było je wszystkie prześledzić.

Tylko jeden Alan Monroe, przywódca klanu z północnych terenów Szkocji, nie stanowił zagrożenia dla innych, a ponadto budził powszechny respekt. Był starszym, łagodnym człowiekiem, o bardzo pokojowym usposobieniu – cechy niespotykane u przywódców szkockich klanów. Był zadowolony ze swojego życia i nie planował powiększania swoich posiadłości. I pewnie dlatego był nawet lubiany.

W zaskakującym odruchu chęci udobruchania kilku ze swoich bardziej wpływowych baronów, i biorąc jednocześnie do serca sugestie ze strony szkockiego króla Williama, król John zarządził małżeństwo pomiędzy lady Gabrielle i lordem Monroe. Mimo że nie musiał, postanowił osłodzić jej ślubny posag, podarowując spory kawałek ziemi w Szkocji zwany Finney’s Flat, który to sam dostał wiele lat temu. Posiadłość Alana Monroe znajdowała się na południowy wschód od tego bardzo pożądanego kawałka ziemi.

Dzięki temu posunięciu król John mógł przestać obawiać się, że armia Szkotów wyżynnych połączy się z przygranicznymi klanami i wspólnie zaatakuje Anglię. Podobnie król William nie musiał już martwić się możliwością insurekcji. Dotychczas bowiem istniało duże zagrożenie, że nawet niektórzy mieszkańcy szkockich nizin dołączą się do rebelii swoich północnych sąsiadów.

Kiedy propozycja poślubienia Gabrielle została przedłożona lordowi Monroe, ten ochoczo na nią przystał. Miał nadzieję, że królewski edykt Johna ukróci walki pomiędzy klanami, toczące się o kontrolę nad Finney’s Flat i wreszcie zapanuje pokój na tym obszarze.

Jedynie dwóch ludzi mogło podnieść sprzeciw na wieść o tym małżeństwie: Percy i Coswold. Ale król John nie zamierzał przejmować się patetycznymi pretensjami i protestami dwóch baronów.

Ojciec Gabrielle, baron Geoffrey, także cieszył się na to małżeństwo. Chociaż wolałby z pewnością, żeby jego córka poślubiła przyzwoitego angielskiego barona i zamieszkała w Anglii, gdzie mógłby odwiedzać ją i jej przyszłe dzieci, wiedział, że dopóki John będzie królem, Gabrielle nie byłaby tutaj bezpieczna. Baron Geoffrey widział pożądanie w spojrzeniu króla, kiedy ten obserwował Gabrielle. Zachowywał się wtedy niczym pająk, cierpliwie czekający na swoją ofiarę, by ją usidlić i pożreć.

Od Buchananów, swoich dalekich krewnych ze Szkocji, Geoffrey słyszał, że przyszły mąż Gabrielle jest dobrym człowiekiem, który będzie traktował ją z szacunkiem. To było duże poświęcenie ze strony lorda Monroe, gdyż, podobnie jak Buchananowie, nie bardzo lubił ludzi spoza własnego klanu. Baron Geoffrey i lord Buchanan byli spowinowaceni przez małżeństwo, ale lord z trudem tolerował ojca Gabrielle, chociaż jak na ironię, mimo swojej nienawiści do wszystkiego co angielskie, sam poślubił angielską damę.

Małżeństwo zostało zatwierdzone z błogosławieństwem króla Johna i za zgodą barona Geoffreya. Jedyną osobą, która nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie i była ostatnią, która dowiedziała się o nadchodzącej ceremonii, była księżniczka Gabrielle.


3.

 

Na dzień przed wyjazdem do St. Biel baron Coswold nabrał nadziei. Król John wysłał go z zadaniem, które Coswold chciał wykonać jak najszybciej, gdyż król wreszcie obiecał mu, że kiedy wróci do Anglii, Gabrielle zostanie jego żoną. Baron Geoffrey pogardzał Coswoldem, ale król zapewnił go, że nie będzie miał najmniejszych kłopotów, żeby zmusić barona do zaakceptowania tego ożenku.

Coswold wiedział także, że król wysłał jego rywala, barona Percy’ego, do tych dzikusów z północy, żeby spotkał się z królem szkockim, Williamem. Jego wyprawa zajmie sporo czasu i Coswold miał nadzieję, że zdąży wrócić do Anglii i poślubić Gabrielle, zanim Percy się o tym dowie.

Coswold dostał bardzo wyraźny rozkaz. Miał sprawdzić i ocenić, czy przypadkiem administrator Emerly, którego król John umieścił w St. Biel, nie okrada swojego władcy.

John podbił ten kraj kilka lat temu i w zajadłej walce omal go całkowicie nie zniszczył. Jak tylko St. Biel znalazło się pod jego wpływami, rozkazał, by splądrować pałac i wszystkie kościoły. Król chciał wiedzieć o wszystkim, co ocalało, a co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Przy tym John nie ufał nikomu, nawet człowiekowi, którego osobiście wybrał, żeby zarządzał krajem, który teraz należał do jego korony.

Intrygowały go plotki o ukrytym złocie, lecz zapytany stwierdzał, że uważa je za nonsens. Jednak w skrytości ducha sądził, że musi być w nich jakieś źdźbło prawdy i dlatego chciał, żeby Coswold to sprawdził. Król nie ufał raportom przesyłanym przez Emerly’ego.

Kiedy Emerly po raz pierwszy pojawił się w porcie St. Biel, przepytał wszystkich ludzi, każdego mężczyznę i kobietę powyżej dwudziestego roku życia, którzy mogli słyszeć coś na temat ukrytego skarbu. Wszyscy ci ludzie potwierdzili, że słyszeli plotki, oraz że uważają, iż skarb istniał naprawdę. Niektórzy twierdzili, że złoto popłynęło do papieża, a inni, że to król John je ukradł. Twierdzenia te okazały się w żadnej mierze niemiarodajne, a prywatne śledztwo Coswolda nic nie wyjaśniło.

Było już późne, chłodne popołudnie, kiedy Coswold przechadzał się po terenach pałacowych St. Biel, żeby rozprostować nogi. Ścieżka prowadziła łagodnie w dół ze wzgórza do portu, gdzie widział swoich ludzi, którzy właśnie ładowali jego rzeczy na statek, który miał zabrać go z powrotem do Anglii. Przed zmrokiem znajdzie się w kajucie i będzie czekał na przypływ.

Otulił się ciaśniej ciężkim płaszczem i założył kaptur na głowę. Już nie mógł się doczekać, kiedy opuści to zapomniane przez Boga miejsce.

Przechodził właśnie obok chaty krytej strzechą, kiedy zauważył starszego człowieka, niosącego naręcze gałęzi, z pewnością do wieczornego paleniska.

– Tylko ludzie słabi marzną przy takiej łagodnej pogodzie – odezwał się nieznajomy, mijając drżącego Coswolda.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin