Boże Wychowanie.doc

(3959 KB) Pobierz
"Boże Wychowanie" wydało jezuickie Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy (WAM) w Krakowie

"Boże Wychowanie" wydało jezuickie Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy (WAM) w Krakowie.

Młoda uczestniczka Powstania Warszawskiego po zakończeniu walk znalazła się w łagrze w Ostaszkowie. Nie chciała umierać tak po prostu. Ofiarowała swoje życie za Polskę. Ale obóz przeżyła. Gdy w latach sześćdziesiątych po śmierci matki nie mogła znaleźć spokoju, doradzono jej by spróbowała 'pisma automatycznego'. Jej pierwszy list zaczynał się od słów: 'Kochanie, to ja, twoja mama. Jestem w niebie... a ty otrzymałaś prawo rozmów z nami...'.

Anna - BOŻE WYCHOWANIE -

"Dalej wam powtarzam (Rozmawia z nami Matka Boża): bądźcie gotowi do działania publiczne­go według swoich specjalności; ci, którzy to potrafią, niech przygotu­ją: wykłady, odczyty w radio, w telewizji, w sejmie, w komisjach naukowych, we władzach wyższych uczelni.

Poddajcie się moim staraniom bez zbędnego pośpiechu i niepokoju. Zawierzcie możliwościom Boga, który jest Panem niemożliwości.

Ale wasza miłość i oddanie się sprawom mojego królestwa polskiego i planom Syna mojego też je budują, choć tego nie widzicie.

Mówcie jak najwięcej o pojednaniu, o niesieniu sobie wzajemnie pomocy. Twórzcie koła przyjaciół dookoła siebie, a kiedyś Ja je połączę. (...)"


WSTĘP

Uznaj swym sercem,
że jak wychowuje człowiek swego syna,
tak twój Bóg, Jahwe, wychowuje ciebie.

(Pwt 8, 5)

Do decyzji o przygotowaniu zbioru rozmów z Panem „Wychowanie Boże do współpracy w dziele zbawiania świata" przyczyniła się moja znajoma pytając, kiedy ukaże się dalszy ciąg „Pozwólcie ogarnąć się Miłości". Odpowiedziałam, że nigdy, bo to była całość przeznaczona dla wszystkich poszukujących Boga; reszta jest moimi prywatnymi rozmowami z Panem. Uprzednio (od 1967 r.) rozmawiałam z Matką, przyjaciółmi, ojcem duchownym i wieloma innymi osobami, o które mnie pytano lub ja pytałam chcąc im dopomóc zaraz po śmierci, o ile to będzie potrzebne. Nie myślałam o wydaniu tych rozmów, natomiast dzieliłam się nimi z najbliższymi: robiono odpisy i wiele osób chciało mieć te teksty, które je szczególnie zainteresowały.

Teraz zastanowiliśmy się i zapytaliśmy Pana o Jego życzenia. Pan nasz odpowiedział, że nigdy nie mówił na próżno, że to, co mnie pomaga,może dopomóc również innym osobom. Bóg bowiem chce objąć swoją opieką i pomocą każdego człowieka, który tego zapragnie. Dotyczy to również tych wcześniejszych rozmów ze „zmarłymi", gdyż one są świadectwem Jego miłosierdzia i usuwają lęk przed śmiercią, sądem i surowością Boga. To było przyczyną przygotowania do druku zarówno tej książki, jak i zbioru rozmów z bliskimi przebywającymi z Panem pt. „Świadkowie Bożego miłosierdzia".

W „rozmowach z Panem", które trwają do dzisiaj, Chrystus Pan życzył sobie, żeby zachowany został porządek chronologiczny, gdyż jego wychowanie ma swoją planowość i metodę nauczania, które rozwijają się w czasie.

Początkowo były to nie tyle rozmowy, ile usłyszane słowa, najczęściej po Komunii; zapisywałam je nieregularnie (rozdz. I). Dopiero po latach (od 1982 r.) nabrały bardziej systematycznego charakteru. Przedstawione są tu zapisy rozmów do roku 1985, podzielone na rozdziały według lat (rozdz. II—V). W tym okresie powstała też książka „Pozwólcie ogarnąć się Miłości", wydana w 1988 r.

W okresie późniejszym, po 1985 r., „rozmowy z Panem" prowadzone były coraz częściej w grupie kilku osób, m.in. ze względu na moje ograniczone przez chorobę możliwości pisania. Zmienił się trochę ich charakter. Poszerzyło się też grono osób uczestniczących w „rozmowach" od czasu do czasu. Można mówić o „wychowaniu Bożym" w stosunku do każdej z tych osób, niezależnie od jej wieku, wykształcenia i statusu społecznego. Każdy z nas jest i pozostanie na zawsze dzieckiem Bożym, ale dorastając w rozumieniu planów Bożych względem ludzkości staramy się wedle sił i możliwości współpracować z Panem dla pomocy światu. Te wspólne rozmowy zebrane są w następnym, drugim tomie „Wychowania Bożego".

Zamieszczona w niniejszej książce część rozmów z Panem to żywy dowód nieskończonej cierpliwości naszego Zbawiciela, który nie zrażał się moją nieufnością, podejrzliwością, gwałtownością i mnóstwem innych wad i niestrudzenie zabiegał o moje zaufanie. Chwilami zachowywałam się jak dzikie zwierzątko broniące się przed „oswojeniem". Przy tym przekonana byłam, że Pan wreszcie będzie „miał mnie dosyć". Nie wierzyłam w stałość miłości Boga i długo jeszcze numerowałam rozmowy, jak gdyby każda z nich miała być ostatnią.

Ale Pan był niezmienny i w końcu musiałam uwierzyć, że jestem kochana bezgranicznie, pomimo wszystko i na wieczność. Zaczęłam rozumieć, że Bóg nie może kochać mało, czasami i jednego człowieka bardziej, drugiego zaś mniej. Teraz wiem, że Bóg jest nieskończonością miłości, że jest naszym rzeczywistym Ojcem i pragnie nas chronić, osłaniać i prowadzić ku sobie — z wielkodusznością tak ogromną, jak niezmierna jest Jego pokora, gdy zabiega o zaufanie drobiny człowieczej.

Jeżeli jednak Pan nasz zdobędzie wreszcie zaufanie człowieka, człowiek „zagnieżdża się" w Jego miłości i wtedy świat traci nad nim swoją władzę. Żadne okoliczności, opinie ludzkie, nieszczęścia czy presje nie oddzielą już dziecka Bożego od jego Ojca. Człowiek, który wie, że jest kochany taki, jakim jest dzisiaj: słaby, chwiejny, pełen przywar, na pewno nie „święty", nie da się już oddzielić od Miłości. I to jest pierwsze zwycięstwo Pana. Takie „dziecko Boże raczkujące ku wieczności", jak niedawno Przyjaciel nasz określił człowieka, pozwoli się prowadzić Jego drogami i będzie się starać wedle sił, aby dopomóc swoim braciom w poznaniu i zaprzyjaźnieniu się z Miłującym. Taki cel ma wydanie „Wychowania Bożego".

Drogi Boga nie są naszymi drogami. Bóg — Miłość darząca — wrażliwy jest na głód człowieka. Im bardziej człowiek potrzebuje prawdziwej miłości i przyjaźni, im bardziej jest opuszczony i samotny, tym pośpieszniej przybywa Pan, aby swoją obecnością nasycić smutną pustkę ducha człowieczego.

Wtedy Bóg pragnie stać się wszystkim dla swojego tęskniącego dziecka. Nie przyciągnie Go obfitość darów ani samowystarczalność i zadowolenie człowieka, lecz brak, potrzeba, niedostatek. A kiedy biedne stworzenie, mało jeszcze rozumiejące, nie odrzuci Pana swego, Ów nie odstąpi, dopóki słabego człowieka nie przemieni w swojego przyjaciela.

Bóg nie działa połowicznie. On pragnie uszczęśliwiać ponad miarę pragnień i wyobrażeń człowieka. Dlatego cierpliwy jest i niczym się nie zraża.

Poznawanie metod wychowawczych Pana oszałamia człowieka, budzi w nim zachwyt, uwielbienie i cześć dla Boga. Początkowo mówi: „Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny", ale Bóg tym mocniej stoi przy nim. Potem człowiek zaczyna rozumieć, że Bóg nie jest jak człowiek: zmienny, niestały, obraźliwy i gniewny. Bóg jest samą delikatnością, wyrozumiałością, miłością ojca i matki zarazem. Bóg kocha i tą wytrwałą miłością zdobywa sobie miłość człowieka już na wieczność.

Bóg zawsze wychodzi pierwszy do człowieka: pochyla się nad swoim dzieckiem jak matka nad niemowlęciem. Człowiek ogarnięty miłością Boga wzrasta w niej i powoli dorasta do tego, by ją dostrzec i na nią odpowiedzieć. Odpowiedź człowieka nie jest nigdy „wymuszona" przez Boga, jest jego własnym wyborem, nie tylko wolnym, ale i radosnym.

Bóg sam mu mówi o swoich planach i ukazuje swoją troskę o ludzi i o cale narody. Dla człowieka powoli staje się ważne nie to, czego on sam pragnie, ale to, czego pragnie jego Przyjaciel — bo zamiary Boga są zawsze większe, wspanialsze, przynoszące ludziom dobro. Rozumiejąc to człowiek przestawia się z tego, co jest przyjemne, na to, co jest prawdziwe, słuszne i dobre.

Wtedy Bóg ukazuje mu jego miejsce w swoich planach. Miejsce z dawna przygotowane. Bo Bóg zawsze spodziewa się, że jego dziecko Go nie zawiedzie. I mówi, że potrzebuje człowieka, i to samego człowieka bardziej niż jego dokonań. Prawdziwym zamiarem Boga jest uszczęśliwienie istoty ludzkiej na wieczność. Dlatego szanując godność swojego dziecka proponuje mu współpracę. I odtąd Bóg i człowiek, zjednoczeni w przyjaźni, idą już razem przez świat, służąc mu.

Anna

Anna - BOŻE WYCHOWANIE

- I

PIERWSZE ROZMOWY 1967—1981

Pierwsze słowa Pana

9 IV 1967 r.

Przepraszałam po Komunii św. za to, że jestem taka „brudna", a usłyszałam:

— Ja jestem czysty — okryję cię swoim płaszczem.

2 IX 1967 r.

Przypomniałam sobie słowa Pana wypowiedziane do mnie:

— Jeżeli Ja cię kocham i ty Mnie kochasz — cóż nas rozdzielić może...?

i to, że kiedy wróciłam do Pana (wyspowiadawszy się po rocznej prawie przerwie) i przepraszałam za moje winy, głupotę i gruboskórność, Pan zawołał:

— Twoje grzechy? Nie pamiętam. Ja się cieszę, że teraz jesteś ze Mną.

A tylu słów Pana nie pamiętam wcale...

21 IX 1967 r.

Dzisiaj Pan powiedział do mnie:

— Moją łączniczką jesteś. Dla Mnie pracujesz.
Pan przypomniał mi tym samym rok 1945 w łagrze w ZSRR, kiedy powierzyłam Mu swoją przyszłość. Gdy to pomyślałam, usłyszałam:

— Ja ci tę pracę dałem, boś o to prosiła. Taką ci dałem, o jakiej marzyłaś — pracę dla Polski — boś uwierzyła Mi, że mogę ci ją dać.

Zaufaj Mi.

1 I 1968 r.

Byłam na Mszy św. o północy na rozpoczęcie Nowego Roku. Zabrakło komunikantów dla większości ludzi i dla mnie też i na domiar złego księża nie sprawiali wrażenia, że się tym przejęli. Było mi przykro. Wtedy usłyszałam Pana. Można powiedzieć, że zaczął naprawiać tę przykrość. Powiedział, że jest ze mną, że to nic nie szkodzi (że zabrakło komunikan­tów): On jest przy mnie i będzie cały czas, i w domu też; że całą noc będzie przy mnie i żebym się nie bała. Idąc do kościoła ciemną pustą ulicą czułam się niewyraźnie widząc czterech podejrzanych typów. Pan to wiedział. Powiedział: „Nic się nie bój, pójdziemy razem" — i przez całą drogę mówił do mnie. To było coś tak delikatnego, takie naprawianie zachowania swoich sług, taka chęć pocieszenia, zadośćuczynienia, tyle troskliwości. I nic prawie nie pamiętam, nie mogę powtórzyć dokładnie. (...) Wiem, że Pan Jezus mówił mi o swojej miłości do mnie i do nas, o tym, że słyszy mnie zawsze, że prosi, żebym nie krzywdziła Go tak zarzucając Mu brak miłości, brak serca. Pytał, czy Go kocham.

Trudno mi było powiedzieć „tak" po tym, jak się zachowałam (da­jąc — w myślach — upust swojemu oburzeniu na miejscowych księży), więc mówiłam:

— Chciałabym Cię kochać.
Ale On pytał:

— Ale teraz, czy Mnie kochasz?
Mówiłam:

— Jak mogę Cię kochać? Przecież zasługujesz na miłość bezgraniczną, nieskończoną, całkowitą. Jak mogę powiedzieć, że Cię kocham, kiedy kocham tak mało?

Ale Pan chciał usłyszeć, ze kocham Go tak, jak teraz umiem. To jest niepojęte. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Był jak ojciec i brat, i przyjaciel zarazem. Więc przeprosiłam Go w końcu i powiedziałam jako wytłumaczenie mojej nieumiejętności kochania:

— Mnie tak potrzeba dobroci...

Wiem, że poznam Jego dobroć.

To było w nocy, a dziś wieczorem znowu odczuwam nieufność...

15 XII 1968 r.

Poszłam dziś do spowiedzi („nazbierało się"). Czekałam długo, Msza św. wieczorna już się skończyła i straciłam nadzieję na przyjęcie Komunii, ale kapłan, który mnie spowiadał, rozdał jeszcze Komunię. Dlaczego Bóg jest dla mnie najlepszy wtedy, gdy mnie się to najmniej należy (a właściwie to nic się nie „należy")?

Dziś pierwszy raz usłyszałam słowa Boga o Polsce:

— Ja wszystkich was kocham.

A później:

— Pamiętaj, córko, cokolwiek byś zrobiła, Ja cię kocham. Cokolwiek by się stało, polegaj na mojej miłości. Oprzyj się na niej. Na Mnie nie zawiedziesz się. Jestem twoim opiekunem, ojcem, bratem i przyjacielem. Ja się ciebie nie wstydzę — zapłaciłem za ciebie moim życiem. Oprzyj się na mojej miłości.

I później jeszcze:

— Kocham was, Polaków. Postawię was na świeczniku przed narodami, abyście świadczyli o Mnie. Świadczyliście o Mnie śmiercią, będziecie świadczyć życiem.

Kogo się kocha, temu się daje wielkie (i trudne) zadanie. Ale Ja wierzę wam. Będziecie świadczyli o Mnie przed światem.

3 VII 1977 r., niedziela, rekolekcje wspólnoty, góry

Podczas modlitwy za mnie o uzdrowienie duchowe przeszłości otrzymałam słowo Pana, przekazane przez prowadzącego grupę:

— Kocham cię miłością szczególną. Chcę przez ciebie prowa­dzić dzieło mojego pokoju, mojej miłości, mojej obecności na ziemi. Beze Mnie nie przeżyłabyś tego, co przeszłaś. Chroniłem cię wiele razy i ratowałem, a o wielu zagrożeniach nie wiesz. Wybrałem ciebie na moje narzędzie teraz i w przyszłości w tym, o czym wiesz (w łagrze w ZSRR w 1944—45 roku prosiłam Pana o możność służenia Polsce — kształtującej się wedle woli Bożej i służącej sobą Bogu).

5 VII 1977 r. wtorek, góry

W trakcie cichej modlitwy słyszę wyraźnie i zapisuję:

— Kocham cię, dziecko moje. Kocham cię tak bardzo, że nie mogłabyś znieść siły mojej miłości — teraz. Dlatego że cię kocham i chcę, żebyś była ze Mną, prowadzę cię, uczę i kieruję. Taka, jaką jesteś, nie mogłabyś być ze Mną, dlatego przygotowuję cię i oczyszczam przez doświadczenia. Czynię to z największej ku tobie miłości. Uszanuj moją miłość i bądź Mi wdzięczna za wszystko, co ci daję. Wszystko, co cię spotyka, jest darem (mojej) miłości.

Przekaż to innym, bo miłość moja jest jednakowa dla was wszystkich, jest bezgraniczna, całkowicie was obejmująca i dąży tylko do waszego dobra — szczęścia w wiekuistym obcowaniu ze Mną we wspólnej miłości.

Jesteście moimi ukochanymi dziećmi, wykonawcami moich planów, przyjaciółmi, którzy — ufam — z całego serca chcą i będą pracować ze Mną niosąc ludziom moją miłość i radość. To przekaż.

8 VII 1977 r.

W czasie modlitwy wstawienniczej za jedną z osób z grupy pytałam, jak ją kochać miłością nie swoją, a Jezusa. Usłyszałam:

— Kochaj ją dla niej samej, takiej jaką jest i takiej, jaką Ja chcę ją mieć. Wiesz, że jest jednostką niepowtarzalną, jedyną, drogocenną dla Mnie i powinnaś ją darzyć szacunkiem, zaufaniem i pomagać jej w drodze do Mnie. A teraz wzywaj Ducha Świętego, aby zechciał pomóc jej w poznaniu swojego wnętrza, oczyścić ją i dać jej siłę potrzebną do dźwignięcia się na wyższą drogę ku Mnie.

Po Komunii pomyślałam, że Jezus dał za mnie życie i gdyby było potrzeba, dałby je i teraz, tylko za mnie, i zastanawiałam się, czym Mu się odpłacę: czy życiem? Usłyszałam wtedy:

— Kochaj Mnie i ufaj Mi.

— Tylko tyle? — pomyślałam.

— Kochaj Mnie (Jezus mówił to tak, jak prosi ktoś zakochany) i ufaj Mi — nic więcej od ciebie nie chcę.

W nocy, kiedy się budziłam, słyszałam w głębi siebie głos wielbiący Boga. Już budząc się słyszałam rytmiczne uwielbienie Boga: „Święty, święty, święty jest Pan zastępów..." jak bicie serca. Mówiłam: „Duchu Święty, módl się zamiast mnie, kiedy śpię" i zasypiałam znowu.

21 VII 1977 r., rekolekcje, Bieszczady

W czasie modlitwy zrozumiałam, że wszystkie cechy mojej osobo­wości: mój charakter, usposobienie, przyzwyczajenia są przeciwne cechom Jezusa i temu, w czym upodobanie ma Duch Święty. Przeraziłam się, że nie zdążę się zmienić, nie dam sobie rady. Usłyszałam:

— Nie martw się, Bóg ci pomoże. Bez Niego nie dałabyś sobie rady.

Zaczęłam błagać o pomoc i usłyszałam wyrzut:

— Jakże mógłbym cię zostawić? Przecież kocham cię.

4 VII 1978 r.

Rekolekcje wspólnoty w górach. Podczas Mszy św. po Komunii stanęłam w otwartym oknie: widok ogromu nieba w światłach zachodu wskazywał mi na wielkość Boga. Zamilkłam — jeśli można tak powiedzieć o myślach — i usłyszałam:

— Bądź ze Mną w ciszy.

Usłyszałam to kilka razy; a kiedy tak uczyniłam, usłyszałam:

— Chciałbym, abyś dla Mnie łowiła dusze. Dla Mnie (z na­ciskiem). Kocham je, pragnę ich i pożądam. Zrozum moją miłość do nich, podziel moje pragnienia, chciej je kochać jak Ja — ze Mną.

Pierwsza próba rozmowy

16 X 1978 r.

Byłam w gościnie w domu zakonnym położonym w lesie. Koło domu stoi figurka Matki Bożej Niepokalanej. Stanęłam tam i poprosiłam (pierwszy raz) Maryję o pomoc w odmawianiu różańca, a później o pośrednictwo do Syna. Uprzednio, kiedy w Warszawie w kościele paulinów uklęklam po spowiedzi przed kaplicą Matki Bożej Częstochowskiej czekając na Komunię i powiedziałam Jej, że boję się zwracać do Chrystusa jako niegodna tego, by z Panem rozmawiać, usłyszałam od razu:

— Dlaczego się boisz? Mój Syn cię kocha i pragnie ci pomóc właśnie dlatego, żeś taka słaba. On jest lekarzem dusz. Lecz nawet do ziemskiego lekarza trzeba przyjść i zaufać jego wiedzy, aby mógł wyleczyć. Idź! Podejdź do Niego. On czeka na ciebie. (Słowa Maryi odtwarzam z pamięci; może nie dosłownie).

Teraz po modlitwie krążyłam wśród drzew i rozmawialiśmy, a właściwie ja odpowiadałam, a Pan Jezus z wielką uwagą słuchał. Rozmowę rozpoczął On sam pytaniem:

— Powiedz Mi, czego się lękasz.

Kiedy wyliczyłam wszystko, od raka, bezradności, domu starców do dentysty, zapytał znowu:

— A nad czym bolejesz?

— Nad tym, że Twoje wspaniałe słowa nie rozchodzą się i nie trafiają do tych, dla których byłyby pomocą, a Twoje ostrzeżenia — do zagrożonych; a po drugie nad Twoim stosunkiem do Polski...

Tu rozżaliłam się i wyliczyłam wszystkie zbrodnie na naszym narodzie i powodzenie zbrodniarzy. Powiedziałam, że nie ceni naszego zaufania i wiary — tego, że miliony ginęły nie odwracając się od Niego — podczas gdy ci, co w Jego imieniu mordowali („Gott mit uns") i szydzili z Niego, cieszą się życiem w wolności i dobrobycie, triumfując nad Nim i nad nami. Pan słuchał cierpliwie. W pewnej chwili powiedział, że od najstarszego syna, dziedzica i spadkobiercy planów ojca i ich wykonawcy wymaga się więcej niż od małych dzieci i surowiej się uczy, ale nie chciałam słuchać, bo prawie płakałam z poczucia krzywdy. Wtedy, jakby po namyśle, Jezus powiedział:

— Więc dobrze, nie zabiorę cię, aż sama zobaczysz, czy was (waszego narodu) nie kocham.

Tego dnia wieczorem zakończyło się konklawe. Nowym papieżem wybrany został kardynał Karol Wojtyła i przyjął imię Jana Pawła II.

Daję ci najpiękniejszą służbę

27 X 1978 r., piątek, Warszawa

Mówi Pan:

— Dziecko moje. Jestem twoim Ojcem czuwającym nad tobą w dzień i w nocy. Na rękach cię noszę, ochraniam i pomagam, a ty wciąż nie widzisz mojej pomocy (z wyrzutem).

Kocham cię tak, że daję ci najpiękniejszą służbę pod bez­pośrednim kierownictwem mego Syna, ty jednak widzisz w niej tylko trudności. Nie żądam od ciebie, byś robiła więcej, niż możesz. Chciej zrozumieć, że podzielasz ból mego Syna. To On dzieli się z tobą swoim cierpieniem. On pragnie twojego towarzystwa, współudziału i współczucia. Przecież Syn mój życie dał w straszliwych mękach, by uratować was, a wy ratunek odtrącacie, nie chcecie pomocy, uciekacie od Jego miłości.

Jezus cierpi niesłychanie wiedząc, co stanie się z ludzkością ślepą i słabą w okresie zbliżających się kataklizmów, i wzywa, prosi, błaga tych, za których życie ofiarował, aby zechcieli oddać Mu się w opiekę, oni zaś nie chcą, odmawiając Mu prawa do pomocy i ratunku. W tym najstraszliwszym cierpieniu szuka współtowarzyszy podzielających je. Czyż nie chcesz być jednym z nich? Chciałaś, by był ci przyjacielem — bądź nim i ty.

— Ale gdyby ludzie mogli usłyszeć Twoje słowa... — pomy­ślałam. Pan powtórzył moje pytanie:

— Chcesz, by słowa moje trafiły do ludzi, którzy odrzucają słowo Syna mojego (Ewangelię)?

— A więc co mam zrobić? — zadałam w myśli pytanie.

— Pocieszaj Syna mego. Ty bądź z Nim, jeśli inni nie chcą, a im bardziej oni odmawiają pomocy, zrozumienia i współpracy, tym bardziej ty mów Synowi mojemu o twojej miłości i zrozumieniu Jego smutku. Trwaj przy Nim. Ofiarowuj swoje doświadczenia Jemu jako zadośćuczynienie za tamtych. Właśnie to, co cię najbardziej boli — niemożność głoszenia moich słów — to oddawaj Mi z prośbą o pomoc i ratunek.

Pragnę, aby mój Syn wiedział, że nie jest sam, że są przy nim ludzie współczujący i współcierpiący z Nim. Czy chcesz być Jego rzeczywistym przyjacielem?

— Tak.

— Więc trwaj przy Nim, nie odchodź, nie odwracaj się — On cię potrzebuje.

Chcę, abyś wiedziała, że w moim dziele stworzenia nie ma ludzi niepotrzebnych: każdy ma swoje miejsce przeznaczone sobie w domu moim, jak i każdy potrzebny jest Synowi mojemu w Jego dziele zbawienia, które trwa aż do końca ziemi. Syn mój ukochał ciebie i wybrał cię — sobie — abyś z Nim razem niosła pomoc światu. Cierpi nad niezrozumieniem twoim, nad nieufnością twoją i brakiem miłości. Pragnie mieć cię przy sobie stale, pragnie dzielić się z tobą wszystkim, pragnie móc przebywać w tobie i innym przez ciebie się udzielać.

— Co mam robić?

— Trwaj przy Nim, wszystko oddawaj Jemu. Pozbądź się wszystkiego, co cię obciąża i uciska, aż do najdrobniejszych spraw. To, nad czym bolejesz w sobie i w innych, składaj w Jego Sercu, a On to oczyści i przemieni. Kiedy myślisz krytycznie, jest to bezpłodne i dla ciebie szkodliwe, lecz kiedy te myśli zanurzysz w Jego miłosier­dziu, Jezus je przejmie, obmyje z brudu i obróci na korzyść waszą. W tym, że widzisz wady ludzkie i swoje, niesprawiedliwości i krzywdy, nie ma nic złego — one istnieją,a Ja dałem ci dar dostrzegania ich, lecz po to, abyś je składała w dłonie Syna mego, zanurzała je w Jego miłosierdziu. To potrzebne jest światu i tobie.

Nadchodzi okres katastrof, klęsk i śmierci, który wstrząśnie światem i rozsypie to, co zmurszałe, stare i chore. Lecz nadchodzi z nim czas mojej sprawiedliwości, czas żniw mojego Syna. On ukaże ludzkości lękiem rzuconej na kolana wielkość mego miłosierdzia, szczodrość przebaczenia. On ukaże Mnie nie tylko Stwórcą i Panem waszym, lecz Ojcem. Syn uwielbi Mnie przed światem w Kościele swoim, któremu dam moc, światło i wielość darów Ducha Świętego. Już wam je daję, przychodźcie i bierzcie, są dla was przeznaczone. Czekają na was, abyście mogli służyć. Bez łaski mojej nic nie zrobicie, ale ona dostępna jest każdemu, kto trwa w Synu moim.

Podejdź więc bez lęku i bierz wszystko, co ci jest potrzebne, Anno, dziecko moje. Proś przez mękę i ofiarę Krwi Syna mego, a niczego ci nie poskąpię. A jeszcze ci powiem, że cieszę się, gdy prosisz o wiele, o bardzo wiele. Przyjaciołom Syna mego niczego nie odmówię, kiedy z Nim zjednoczeni proszą wspólnie.

— Jak to robić?

— Oddawaj Mu siebie stale i ustawicznie proś o Jego udział we wszystkim, co robisz. Trwaj przy Nim z ufnością i z prawdziwym zrozumieniem dla celu Jego starań: uszczęśliwiania ciebie; dopomagaj Mu w tym, bowiem Syn mój w swojej subtelności nigdy niczego ci nie narzuci. Próbuj mówić z Nim. Dlaczego z góry zakładasz, że nie odpowie ci? On gorąco oczekuje twoich słów, cierpi nad twoją samotnością i chce zastąpić ci wszystko. Pozwól Mu wejść w twoje życie.

— Panie, myślałam, że już dawno to zrobiłam.

— To był pierwszy krok, dziecko, czas na dalsze. Dopomogę ci teraz i zawsze. Odłóż pióro i zwróć się do Syna mego.

7 XII 1978 r.

Po modlitwie o uzdrowienie za jedną z osób z grupy usłyszałam:

Zanim wezwiecie Mnie — jestem.

Zanim zapragniecie Mnie — przychodzę.

Zawsze uprzedzam was, ponieważ was kocham, kocham i pragnę obdarzać.

Bo szczęściem moim jest obdarzanie.

Boże Narodzenie 1978 r.

Byłam ponownie w tym samym domu zakonnym co 16 października i wróciłam do tamtej rozmowy. Zaczęłam od prośby, by teraz Pan Jezus powiedział mi, czego On się lęka; dodałam, że to głupie pytanie, bo On niczego bać się nie może, ale Pan odpowiedział:

— Owszem, boję się, by żadne ze stworzeń mego Ojca nie zginęło na wieczność, by moja ofiara za nich nie była daremną — bo Ojciec stworzył ich przecież do szczęścia, nie dla rozpaczy.

— A nad czym bolejesz? — zadałam pytanie, które On mi zadał poprzednio.

Rozmowa jest tak bliska jak z najbliższym przyjacielem: bez uniżoności i bez dystansu, szczera i intymna. Pan powiedział, że boleje nad ludzkością, która jest tak blisko zguby, jak nigdy dotąd, i że nie mogę być pewna, czy Ojciec uratuje nas, jeśli będzie tak wiele złej woli i nienawiści, jak jest teraz. Powiedział:

— Proście, módlcie się często, stale, nieustannie wołając o ratunek.

A potem dodał:

— A teraz chodźmy do mojej Matki (do figurki Matki Bożej Niepokalanej) pomodlić się wraz z Nią.

Dobro może wzrastać poprzez każdego z was

22 III 1979 r., czwartek, Warszawa

Słyszałam słowa Pana, ale nie powiedziałam ich głośno (w grupie), tylko rozmawiałam (w duszy):

— Jestem Dawcą — chcę, ażebyście i wy byli dawcami. Jestem Twórcą — kocham wszystko to, co stworzyłem — chcę, abyście i wy byli twórcami.

— Co możemy tworzyć?

— Różne są moje dary, ale wszyscy możecie tworzyć dobro, pomnażać dobro w świecie. Ja jestem dawcą dobra, ale poprzez każdego z was może ono wzrastać na ziemi.

Po chwili powiedziałam:

— Panie, nie opuszczaj mnie — obawiając się, że Pan nie zechce pozostać z osobą, w której jest tak mało dobra.

— Jakżeż mógłbym cię opuścić? Przecież Mnie potrzebujesz. (Pan powiedział to z czułością).

— Tak, ale codziennie tyle razy na nowo musisz mnie odnawiać... (z podtekstem w myśli: „Czy Cię to nie znudzi?"). Pan odpowiedział z naciskiem:

— Ja się tobą nie znużę.

25 III 1979 r. święto Zwiastowania Pańskiego

Na spotkaniu wspólnoty domowej jedna z osób pyta, jak ufać i być wiernym, jak przyjąć miłość Boga. Pan odpowiada:

— To bardzo proste. Żyję w tobie, dookoła ciebie, obok ciebie i w ludziach, których spotykasz, których pragnę kochać. Nie stawiaj Mi w tym przeszkód. Pozwól Mi kochać tak, jak Ja tego pragnę, i współdziałaj w tym.

8 III 1980 r., Łódź, spotkanie wielu wspólnot, Msza święta

Po czytaniu Ewangelii o drzewie złym i dobrym (Mt 7, 15-19), podczas rozważania, gdy zrozumiałam, że te owoce to owoce działania Ducha Świętego w nas, usłyszałam pytanie Pana:

— Wiesz, jakie są owoce Ducha Świętego? Czy masz je?

— Nie — odpowiedziałam.

— Czy zatem jesteś drzewem złym?

— Na to wygląda.

— Nie. Jesteś drzewem młodym, które owocu jeszcze nie przynosi.

Zrozumiałam, że Pan cierpliwie czeka, aż dojrzejemy, a na razie nas pielęgnuje, czyli leczy, uzdrawia, obdarza i dobrotliwie uczy. Zrozumiałam też, że dotyczy to każdego, a jednak męczyłam się zachowaniem jednej osoby. Nie mogłam jej polubić, bo ilekroć modliłam się o miłość do niej, ona zachowywała się tak afektowanie, że moje zastrzeżenia ożywały na nowo. Pomyślałam, że bardzo trudno jest zmusić się do miłości, kiedy jest się atakowanym przez cudze błędy; usłyszałam wtedy:

— A ty ich nie popełniasz?

— Tak, ale nie takie — odpowiedziałam, myśląc o udawaniu, kłamstwie i działaniu na pokaz dla oczu widzów. Na to Pan powiedział:

— Tak, każdy z was błądzi wedle własnych wad. Nie jest trudno pokochać ludzi miłych sercu, i nie tego dla ciebie pragnę. Chcę, abyś uczyła się kochać pomimo różnic i przeciwieństw, bo to jest właśnie miłość prawdziwa — moja.

Życzę sobie, abyś służyła Mi swoją osobą

4 IV 1980 r.

Mówi Pan:

— Córko, dziecko moje. Kocham cię tak bardzo, że pragnę ci dać szczęście współpracowania ze Mną w bliskiej zażyłości. Pragnę, dopomóc ci w szybkim oczyszczeniu z narosłych w tobie znie­kształceń. Oczekuję twojego przyzwolenia, a więc zechciej powierzyć Mi swoją wolę, a z nią wszystkie swoje lęki. Bądź pewna mojej miłości i nie bój się niczego, bo Ja staję przy tobie, a moja moc cię osłania.

Dziecko, z mojej woli jesteś moją łączniczką. Chcę, aby przez ciebie docierały do innych ludzi moje słowa.

Nadchodzą czasy strasznych wstrząsów, które obalą to, co stare, zużyte, zmurszałe. Runą systemy polityczne, ekonomiczne i społeczne, w których zanikło dobro i sprawiedliwość, które rozrosły się i napęczniały krwią i krzywdą moich dzieci. Będziecie świadkami największego w dziejach ludzkości przewrotu. Zobaczycie moce działające z mojego rozkazu, niszczące i burzące po to, aby na zaoranym polu zakiełkować mogło nowe życie, bardziej godne człowieka.

Życzę sobie, abyś, córko, służyła Mi swoją osobą — głosem i pismem. Przygotuj się do pracy wytężonej...

— Nie mam sił — pomyślałam.

— ...do której siły otrzymasz ode Mnie. Zaufaj Mi całkowicie, wierz Mi, polegaj na Mnie. Chcę, abyś Mnie dobrze zrozumiała i abyś pozostawała stale przy moim sercu, wsłuchując się we Mnie. Wtedy powoli i twoje serce zacznie bić w tym samym rytmie i będziemy wspólnie kochać to, co miłości spragnione, i służyć temu, co potrzebuje pomocy, ratunku zmiłowania i nadziei.

Córko moja umiłowana, wybieram ciebie, ponieważ twoja słabość, bezradność i nędza wzrusza Mnie. Nikt tak jak ty nie potrzebuje oparcia w mojej miłości i zrozumienia. Lituję się nad twoją samotnością i pragnę wypełnić sobą oczekiwanie twojej duszy. Wiem, co kochasz, bo to Ja dałem ci pragnienie i cel. Dałem ci je po to, aby na nich budować swoje dzieło odnowy i odrodzenia twojego narodu.

Kocham was miłością specjalną. W waszym narodzie widzę realizatorów mojego dzieła odnowienia oblicza ziemi. Liczę na was, dlatego szukam wśród was ludzi gorliwie zabiegających o moją chwałę i chętnych. Powołuję ich do mojej służby. Tu będziemy wspólnie budować pierwsze fundamenty nowego gmachu ziemi. Stąd roztoczyć chcę przed zrozpaczoną, zbiedniałą i skruszoną ludzkością perspektywy mojego pokoju, mojego wizerunku sprawiedliwego narodu żyjącego w zgodzie i miłości ze Mną, Królem waszym.

— Jak to się stanie, skoro szatan ma teraz tylu wyznawców? — pomyślałam.

— Nie obawiaj się, bo książę tego świata będzie zwyciężony, a ludzkość wyrwę z jego sideł. Objawię się w swej potędze sprawie­dliwego gniewu i miłosiernej opieki.

Dla moich, wiernie przy Mnie trwających dzieci będę nie tylko tarczą i puklerzem, lecz także wodzem niezwyciężonym, doradcą i prawem. Dam im światło, mądrość i męstwo. A oni pójdą za Mną bez trwogi i bez zwlekania. Wszystko wypełni się, co powiedziałem.

Od was oczekuję zaufania i pewności mojego kierownictwa. Bądź, córko, moją sekretarką, powierniczką i towarzyszką moich dróg w twoim kraju. Ufaj Mi, trwaj przy Mnie i wierz, że wszystko w tobie odnowić i przemienić mogę, jeśli zaufasz Mi i powierzysz Mi siebie w wieczysty depozyt. Twoja słabość wzywa Mnie — przyby­wam, aby cię napełnić sobą. Kocham cię, córko.

8 IV 1980 r., spotkanie we wspólnocie

Myślę o swojej obłudzie: bo teraz razem z ludźmi modlę się, a trzy dni prawie wcale się nie modliłam; przepraszam za to. Słyszę:

— Moje kochane dziecko, za to teraz jesteś ze Mną (z naciskiem na „teraz").

Myślę, że Chrystus jest „niesamowicie" dobry i słyszę:

— Ktoś musi być dla was dobry, przecież potrzebujecie dobroci. Jakżeż bym nie miał wam jej dać, moje biedne, głodne dzieci. (Pan mówi to z ogromną, miłością).

13 V 1980 r., wspólnota domowa

Prosimy Boga o siły; sami czujemy niemoc. Baśka w modlitwie zobaczyła Chrystusa przybitego do krzyża: podeszła blisko, objęła krzyż ramionami i patrzyła na twarz Jezusa, poranioną, zakrwawioną, opuchniętą, ale pełną dobroci i jakby — od wewnątrz — świetlistą. Czuła, że Pan chce do niej wyciągnąć ręce, ale ma je przybite. Kiedy to nam przekazywała, zrozumiałam, że Panu jest potrzebna nasza miłość; że skoro On nie może, to my musimy zbliżyć się ku Niemu, podejść do krzyża, pokochać krzyż swój codzienny. Zobaczyłam też w duszy, że moim krzyżem jest pisanie. Obraz był taki, że klęczę i obejmuję ułożony w kwadrat stos książek, zeszytów, przewodników, encyklopedii, słowników, informatorów — słowem wszystkich materiałów, na których się opieram w swojej pracy zawodowej (z zakresu historii sztuki i kultury) — i one układają się w kształt podstawy krzyża-słupa, który niewidzialnie wyrasta z nich w górę; a z niego spogląda na mnie Chrystus Pan oczyma pełnymi uwagi i miłości. Zrozumieliśmy, że musimy pokochać to, co On nam daje na co dzień, bo przez to mamy Mu służyć: dziennikarstwo czy inne studia są narzędziami...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin