Julia Pirotte - Franciszka Lipska i jej synowie_ Ludwik, Leon i Antoni.pdf

(327 KB) Pobierz
488924958 UNPDF
Julia Pirotte
Franciszka Lipska i jej synowie:
Ludwik, Leon i Antoni
Ponieważ więzień Antoni Lipski kwalifikuje się do przedterminowego  
zwolnienia, proszę o nadesłanie dokładnych danych, czy Franciszka Lipska,  
zamieszkała przy ulicy Hieronimskiej 9, na którą powołuje się więzień, jest w  
stanie zagwarantować mu pracę i dać utrzymanie na wypadek ewentualnego  
zwolnienia z więzienia Lipskiego.
O ile Franciszka Lipska zgodzi się zaopiekować synem swoim Antonim,  
proszę o dołączenie deklaracji w formie zobowiązania, podpisanej przez  
poręczycielkę. Jednocześnie proszę o powiadomienie, jaką opinią cieszy się 
Franciszka Lipska. 
Pismo to przesłał, we wrześniu 1927 roku, naczelnik więzienia karnego w 
Warszawie przy ulicy Rakowieckiej do komisariatu Policji Państwowej w 
Dąbrowie Górniczej.
Ktoś wtedy napisał Babci tekst owej deklaracji:  Ja, niżej podpisana  
zobowiązuję się zaopiekować moim synem Antonim i dać mu na utrzymanie i  
zagwarantować pracę.  Babcia, z trudem władająca piórem, zaopatrzyła to 
swoim drżącym podpisem. 
Deklaracja jednak okazała się niewiarygodna. Pan podkomisarz 
Grabowski, kierownik komisariatu PP w Dąbrowie, przesyłając ją do więzienia 
w Mokotowie, załączył taki oto własny komentarz: 
W odpowiedzi na drugostronne pismo donosi się, że matka wymienionego  
w nagłówku, Franciszka Lipska, wdowa, zam.[ieszkała] przy ulicy  
Hieronimskiej 1 – 9 nie jest w stanie zagwarantować i dać pracę i utrzymanie  
synowi Antoniemu na wypadek przedwczesnego zwolnienia go z więzienia,  
matka wymienionego opinią nie cieszy się dobrą, gdyż ta utrzymywała stosunki  
z  osobami zapatrywań wywrotowych. 
Nadmienia się, że wymieniony ma dwóch braci, którzy przesiadują w  
więzieniu w Poznaniu ' za działalność antypaństwową, z którymi wymieniony  
wspólnie działał. 
Faktycznie w tym okresie tylko Leon ­ „Łukasz” znajdował się w więzieniu 
poznańskim. 
Święta prawda. Babcia w całym Zagłębiu i w wielu miastach poza 
Zagłębiem cieszyła się taką właśnie „niedobrą” opinią. Nawet kiedy żadnego z 
synów nie było w domu, pełno tam było „wywrotowców”. Stale się z nimi 
zadawała. Kto lubi szperać w starych książkach i przypadkiem natknie się na 
wydaną przed wojną książkę Andrzeja Radka „Rewolucja w Zagłębiu 
Dąbrowskim”, znajdzie tam taką wzmiankę o Babci Lipskiej i jej bracie, 
Rzepkiewiczu, tokarzu z kopalni „Paryż”, który w 1905 roku należał do PPS – 
Frakcji:  (...) w święta zebrania odbywały się w lasach na Zielonej i pod  
Niemcami. W dnie powszednie – w kopalniach i fabrykach. Ale w portierniach  
stało wojsko i policja. Przebierał się więc człowiek w robociarskie ubranie w  
Dąbrowie u Rzepkiewicza, tokarza z kopalni Paryż (...) Domem zbornym i  
hotelem było mieszkanie Franciszki Lipskiej, siostry Rzepkiewicza. 
Babcia lubiła wspominać te czasy i tego swego brata. „Pracował w 
terrorze – mówiła. ­ Sprowadzał do domu różnych studentów pepesowców. Ach, 
co to były za głodomory. Lubili opowiadać, jaka to w wolnej Polsce będzie 
sprawiedliwość. Niejeden z nich po wojnie został grubą rybą i o tej 
sprawiedliwości do cna zapomniał”. 
Nawet kiedyś jeden z tych dawnych lokatorów odwiedził Babcię. Był to 
pułkownik Wieniawa – Długoszowski. Z tego, że był „grubą rybą”, Babcia nic 
sobie nie robiła. A jak mu zdrowo przygadała za wszystko, co się w wolnej 
Polsce wyrabia, za swych synów, których po więzieniach trzymają. 
Nie tylko jemu przygadała. Zawsze za tych synów musiała komuś zalać 
sadła za skórę, czy to sędziemu, czy prokuratorowi, czy temu podkomisarzowi 
Grabowskiemu. 
Ulica Hieronimska nazywa sie teraz ulicą Franciszki Lipskiej. Stoi tam i 
dziś ten domek zbudowany kiedyś za odszkodowanie, które stary Lipski 
otrzymał od zarządu kopalni „Paryż” ' , gdy stracił nogę w katastrofie. 
'  Obecnie: Kopalnia im. Aleksandra Zawadzkiego. 
Babcia mieszkała w podwórzu na prawo. Drewniane, trzeszczące schodki 
prowadzące na ganeczek. Z ganeczku wchodziło się do sieni, a z sieni do dużej 
kuchni, gdzie się najczęściej przebywało. Do dwóch pokoi o czerwono 
malowanych podłogach chodziło się zazwyczaj tylko spać. 
Koło domku był ogródek otoczony drewnianym płotem. Niejednokrotnie 
odbywały się tam zebrania, niejedną paczkę „bibuły” zakopywało się pod 
dwiema skarłowaciałymi jabłoniami. 
O tym domku i ogródku Babcia mawiała z dumą, że to jej „folwark”. Z 
okien widać było kominy „Bankowej” ' , „Paryża”, „Redenu” '' i gęste chmury 
dymu. Dymu białego, żółtego, czarnego. 
'  Obecnie: Huta im. Feliksa Dzierżyńskiego. 
''  Kopalnia ta została zatopiona w latach 1925 – 26. 
Nie było dnia, żeby Babcię nie odwiedził ktoś z towarzyszy. Czasem 
tylko, raz na wiele miesięcy, albo i lat, przyjeżdżał któryś z synów. Kluczył 
nocą po polach i ciemnych uliczkach, aż niepostrzeżony dotarł do domu i cicho 
zapukał w okno. Pobył dzień, dwa i znowu wyjeżdżał. 
Od roku 1922, gdy Leon pierwszy raz wpadł na 4 lata, nigdy już jej 
synowie, Lutek, Leon i Antek nie byli razem na wolności. 
Poznałam Babcię w roku 1926. Miała wówczas 62 lata. Była wysoka, 
tęga, trzymała się prosto, z godnością. Siwe włosy zaplatała w warkocz i 
upinała w kok. W oczach, kiedy z kimś rozmawiała, często zapalały się wesołe 
ogniki, jak u psotnego dziecka. Gdy się śmiała, wokół oczu i ust tworzyła się 
gęsta siatka leciutkich zmarszczek. Miała szeroki, serdeczny uśmiech, 
ukazujący białe, równe zęby, o których z dumą mówiła: „nie znają jeszcze 
dentysty”. 
Nosiła suto marszczoną, szeroką spódnicę, a w niej ukryte od spodu duże 
kieszenie. Gdy w czasie częstych rewizji szpicle przewracali dom do góry 
nogami, szukając dowodów rzeczowych, Babcia siedziała sobie najspokojniej, 
trzymając te „dowody” w kieszeniach. 
Nie była członkiem partii. Partyjny był jej dom. 
Kto na kogo bardziej wpływał? Kto kogo wychował? Ona młodych, czy 
młodzi ją? 
Jedno jest pewne: nie byłoby braci Lipskich, działaczy KPP – bez takiej 
matki. Nie byłoby „Babci rewolucji” ­ bez takich synów. Charakter miała 
niezależny, uparty. Przeżywała niemało konfliktów, wewnętrznych wahań i 
walk, w wielu sprawach nie mogła się z synami pogodzić. 
Byli bezkompromisowi w stosunku do starych prawd i pojęć. Nowe 
przyjmowali z fanatyzmem młodości. Im było łatwo zerwać z przesądami, nie 
liczyć się z opinią, istniejącymi zwyczajami. 
Inaczej było z Babcią. Niełatwa to była chwila, kiedy zgodziła sie 
wreszcie na zdjęcie ze ściany świętych obrazów. Nie zdążyła się jeszcze z tym 
oswoić, a tu nowa bomba. Leon napisał, że przyjeżdża na święta z żoną. 
Jak to z żoną? A ślub, a wesele? No, zgoda, komunista nie może iść do 
kościoła. Ale wesele? I dlaczego tak nagle? I ani mnie o zdanie nie 
zapytano. A jak ona mi się nie spodoba? I dlaczego nie uprzedzili? 
Byłabym choć ciasto upiekła i posłała... 
Stale musiała posyłać wałówki, co najmniej do dwóch więzień na raz: 
synów i synowe więziono na przemian to w Łodzi, to w Sieradzu, to w 
Mokotowie czy „ Serbii”. 
I nie było chyba komuny, która by nie słyszała o Babci Lipskiej. 
Otrzymywała „grypsy” i pamiątki z różnych więzień. 
Na honorowym miejscu leżała u niej „Matka” Gorkiego – w wyszywanej 
okładce, podarek od dziewcząt więźniarek. Na książce był napis:  Oby dużo było  
takich matek, jak Ty, Babciu. 
Ileż to razy zabraniano towarzyszom spotykać się u niej. Ta 
„przyjazdówka” była od dawna spalona. Ale nic nie pomagało. Ciągnęło ludzi 
do tego domu. Tam najłatwiej można było znaleźć kontakt, stamtąd nigdy nie 
wychodziło się głodnym. 
Babcia miała swoje sympatie wśród odwiedzających ją gosci. 
Pamiętam Bolka, młodziutkiego „okręgowca” ZMK, o jasnych, 
niebieskich oczach. Babcia mówiła o nim: „Ten, to ostatnią koszulę zdejmie i 
innym da”. 
Albo Kostek ' z suchą ręką ­ „okręgowiec” partii. Zawzięty 
„mniejszościowiec” kłócił się z „większościowcem” „Markiem” ­ Fornalskim. 
Aż im Babcia przygadywała: „Wstyd słuchać, obaj komuniści, a kłócą się, jakby 
byli wrogami”. 
 '  Konstanty Graeser. 
Kostek podśpiewywał „Całuję twoją dłoń, madame”, i opowiadał 
anegdoty, z których Babcia pokładała się ze śmiechu. 
Często wspominała małego, kulawego Lejbka, który od jakiegoś czasu 
przestał przychodzić. 
Aresztowany na demonstracji wystrychnął policję na dudków: poddany 
kilkakrotnym rewizjom, przyniósł jednak towarzyszom do celi podarunek – 
czerwony sztandar. 
Częstymi gośćmi byli hutnik Kalaga z Zagórza, szewc, garbusek – 
Augustyniak, ten, co to umierając kazał sobie śpiewać „Międzynarodówkę”. 
Przychodził górnik Gacek z Dańdówki i Józek Kusiński z Dąbrowy, obaj 
póżniej polegli w Hiszpanii. 
Blada, smukła Marysia Diament od razu Babci przypadła do serca. Czy 
można było nie lubić Marysi? 
Miała 33 lata, gdy (w 1944 r.) na jej szyję spadł nóż gilotyny w 
hitlerowskim więzieniu we Wrocławiu. 
Zaglądały do Babci: Józefa Schabowa i „Kołodziejka”, Maria Jaworska 
zwana „moprową ciotką”, Cedlerowa, Szostakowa, Marcowa, przychodziły 
matki i żony więzionych towarzyszy. A Babcia umiała każdej powiedzieć ciepłe 
słowo, mądrze doradzić. 
Miała już szósty krzyżyk, gdy jej chłopcy znaleźli drogę do partii. 
Pierwszy zaczął Leon. W 1919 roku. 
Najstarszy Lutek jako młody chłopak poszedł do legionów, a potem wzięli 
go na wojnę z bolszewikami i dostał się do niewoli. Gdy wrócił po dwóch latach 
– Leon już siedział w więzieniu. 
Jak oni się ze sobą teraz pogodzą – martwiła się Babcia. Płonne okazały 
się te obawy. Lutek z niewoli wrócił komunistą. Mniej więcej w tym samym 
czasie wstąpił do partii najmłodszy – Antek. 
Byli ci bracia zupełnie do siebie niepodobni. Lutek był spokojny, 
poważny, stale tkwił nosem w książce. Opowiadano o nim, że nawet w okopach 
uczył się algebry. Był „okręgowcem” KPP na Śląsku i w Warszawie 
Podmiejskiej. 
Po odsiedzeniu kilku wyroków, w 1931 roku, pojechał w ramach wymiany 
więźniów politycznych do Moskwy. Studiował tam ekonomię polityczną i obrał 
w końcu drogę pracownika naukowego. 
Leon był jego zupełnym przeciwieństwem. Gwałtowny, narwany, nie mógł 
usiedzieć w jednym miejscu. 
W 1921 roku ranny w czasie demonstracji, której był organizatorem, 
musiał uciekać z Dąbrowy. Pracował jako „nielegalnik” w Łodzi, Poznaniu, w 
Warszawie. Odsiedział sześć i pół roku więzienia. 
Antek już jako młody chłopak zapowiadał się na działacza dużej miary. 
Po pierwszym dwuletnim pobycie w więzieniu został członkiem KC 
KZMP. Na 5 i 6 Zjazdach KPP wybrano go w skład Komitetu Centralnego. 
Mądry, rozważny, świetny organizator, był na krótko przed rozwiązaniem 
partii kierownikiem Sekretariatu Krajowego. 
Byłam razem z Babcią na sprawie Lutka i jego żony Jasi Jaworskiej w 
warszawskim sądzie okręgowym. Lutek wziął całą odpowiedzialność na siebie. 
Został zasądzony na 4 lata. Niedawno w więzieniu w „Serbii” urodziła sie ich 
córeczka. 
Gdzie on tam odsiedzi ten wyrok – szepnęła mi Babcia w chwili 
ogłoszenia wyroku.
Spojrzałam na nia z niepokojem: ukrywaliśmy przecież przed nia, że z 
płucami Lutka jest już bardzo kiepsko. 
Znowu pochyliła mi sie do ucha: ­ Gdzie on tam wysiedzi... Wcześniej 
będzie rewolucja... 
Babcię interesowało wszystko, co się działo na świecie, w polityce. 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin