Lilian Jackson Braun - 04 - Kot, który nie polubił czerwieni.pdf

(1209 KB) Pobierz
04 Kot, który nie polubił czerwieni
448752161.001.png
Lilian Jackson Braun
Kot, który nie polubił czerwieni
Cykl: Kot, który… tom 04
Wydawca: Elipsa
Warszawa 2008
Rozdział pierwszy
Jim Qwilleran zatopił się w fotelu w jadalni klubu prasowego. Jego skulona postać,
mierząca sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, sprawiała posępne wrażenie, co dodatkowo
potęgowały zwisające smętnie przesadnie duże wąsy.
Zły nastrój Qwillerana nie był związany z ceną drinków, która podskoczyła ostatnimi
czasy o dziesięć centów. Nie miał też nic wspólnego z przygnębiającym oświetleniem ani
nawet z mroczną drewnianą boazerią czy też ze smrodem piątkowej ryby i sobotniego piwa,
zmieszanym z nieświeżym odorem ludzkiego ciała, panującym w tym starym budynku, gdzie
mieściło się niegdyś więzienie okręgowe. Qwilleran był wyjątkowo przybity z powodu złych
wieści natury, powiedzmy, fizjologicznej.
Nagradzany autor wstępniaków w „Daily Fluxion" i największy prasowy znawca
półkilogramowych steków i szarlotki z lodami przeglądał z przerażeniem i rozpaczą listę
wydrukowaną na zielonkawożółtym papierze.
Siedzący po drugiej stronie stołu Arch Riker, redaktor działu kulturalnego „Fluxion",
zapytał:
- Co jecie? Widzę, że w menu są dzisiaj placki ziemniaczane.
Qwilleran nadal wpatrywał się w kartkę zielonego papieru. Poprawiał na nosie nowe
okulary do czytania, jakby nie mogąc uwierzyć, że nie kłamią.
Odd Bunsen, fotograf z „Fluxion", zapalił cygaro.
- Ja biorę zupę groszkową i żeberka oraz porcję przysmażanych ziemniaków. Ale
najpierw chcę podwójne martini.
Qwilleran w ciszy skończył czytać ten niezwykły dokument, a potem zaczął od
początku listy:
Żadnych ziemniaków Żadnego chleba Żadnych zup-kremów Nic smażonego.
Riker, który miał zaokrągloną sylwetkę dziennikarza pracującego za biurkiem,
powiedział:
- Mam ochotę na coś lekkiego. Wezmę chyba kurczaka z makaronem i surówkę z
kapusty ze śmietaną. A ty co zamawiasz, Qwill?
Żadnego tłuszczu Żadnej śmietany Żadnych deserów.
Qwilleran skulił się w swoim fotelu i obdarzył współbiesiadników kwaśnym i
drwiącym uśmiechem.
- Zamawiam twarożek i pół rzodkiewki.
- Musisz być chory - zaniepokoił się Bunsen.
- Doktor Beane powiedział mi, że muszę zgubić piętnaście kilogramów.
- No tak, w twoim wieku trzeba uważać - rzucił beztrosko fotograf.
Był młodszy i szczuplejszy, więc mógł sobie pozwolić na wygłaszanie takich
filozoficznych sentencji.
W geście obrony Qwilleran poruszył czarnymi sumiastymi wąsami, które nosiły już
wyraźne znaki siwizny. Złożył okulary i niezwykle ostrożnie schował je do kieszonki
garnituru.
Riker, smarując masłem rogalika, przyjrzał mu się z troską.
- Jak to się stało, Qwill, że trafiłeś do lekarza?
- Zalecił mi to weterynarz. - Qwilleran ospale sięgnął do kapciucha po tytoń i zaczął
nabijać swoją zmysłowo wygiętą fajkę. - Wiesz, zabrałem Koko i Yum Yum do weterynarza,
żeby wyczyścił im zęby. Próbowałeś kiedyś siłą rozewrzeć pyszczek syjamskiego kota? Dla
niego to skandaliczne naruszenie prywatności.
- Szkoda, że nie było mnie tam z aparatem - powiedział Bunsen.
- Kiedy tylko Koko zorientował się, o co nam chodzi, zamienił się w coś w rodzaju
futrzanego tornada. Weterynarz trzymał go za szyję, asystent złapał za nogi, a ja uwiesiłem
się u ogona, ale Koko i tak wywinął się na drugą stronę. Zobaczyliśmy tylko, jak zeskakuje ze
stołu i umyka w stronę poczekalni. Dwóch weterynarzy i pomocnik ścigali go wśród klatek.
Psy szczekały, wtórowały im koty, a ludzie wrzeszczeli. Wreszcie Koko wylądował na
klimatyzatorze, dwa i pół metra nad podłogą, spojrzał w dół i wygarnął nam całą prawdę.
Jeśli nigdy dotąd nie przeklinał cię syjamski kot, to nie potrafisz sobie wyobrazić tego
wyrzekania!
- Potrafię! - odparował Bunsen. - Twój kot wyje jak syrena ambulansu.
- Zasłabłem po tym incydencie i weterynarz powiedział, że bardziej przyda mi się
konsultacja lekarska niż kotom przegląd zębów. Rzeczywiście brakowało mi ostatnio tchu,
więc poszedłem do doktora Beane.
- A jak ściągnęliście kota?
- Po prostu, poszliśmy sobie i zostawiliśmy go, a ten, jak gdyby nigdy nic, przyszedł
po chwili, wskoczył na stół zabiegowy i ziewnął.
- Kolejny punkt dla Koko - powiedział Riker. - Co w tym czasie robiła kotka?
- Yum Yum siedziała w pojemniku podróżnym, czekając na swoją kolej.
- Nieźle się musiała ubawić - dodał Bunsen.
- Ot i cała historia - podsumował Qwilleran. - I dlatego właśnie jestem na tej nędznej
diecie.
- Nigdy ci się nie uda.
- A właśnie, że tak! Za pieniądze z mojej nagrody kupiłem nawet wagę łazienkową z
gabinetu wiejskiego doktora z Ohio, prawdziwy antyk.
Qwilleran wygrał tysiąc dolarów w konkursie dziennikarskim „Daily Fłuxion" i
wszyscy w redakcji zastanawiali się, na co ten skąpy samotnik wyda całą sumę.
- Co zrobiłeś z resztą forsy? - zapytał Riker z odrobiną sarkazmu. - Posłałeś byłej
żonie, co?
- Posłałem Miriam kilka setek, to wszystko.
- Jesteś frajerem!
- Ona jest chora.
- Ale jej krewni są bogaci - przypomniał mu Arch. - Trzeba było sobie kupić
samochód albo jakieś meble, powinieneś mieć przyzwoity dom...
- Moje mieszkanie w Junktown jest w porządku.
- Miałem na myśli to, że powinieneś się znowu ożenić, kupić dom na przedmieściach,
osiąść gdzieś na stałe.
Na samą myśl o tym Qwilleran skulił się ze strachu. Kiedy po lunchu trzej mężczyźni
wracali do biura, kulił się coraz bardziej, i to z wielu powodów. Po pierwsze, nienawidził
twarożku. Poza tym Riker prowokował go przez cały lunch, ale Qwilleran pozwalał mu na to,
bo byli starymi kumplami. A trzecim powodem, dla którego czuł dyskomfort, było wezwanie
do naczelnego na popołudniowe spotkanie. Zaproszenie od szefa nie zwiastowało zazwyczaj
niczego dobrego. Poza tym ten człowiek drażnił Qwillerana, umiał zdobyć się na sztuczną
poufałość, kiedy tylko było mu to na rękę.
Qwilleran stawił się w gabinecie naczelnego w wyznaczonym czasie w towarzystwie
Rikera, który był jego bezpośrednim przełożonym.
- Wejdź, Arch, wejdź, Qwill - powiedział naczelny przesłodzonym głosem,
zarezerwowanym na specjalne okazje. - Smakował wam lunch? Widziałem was w klubie.
Zajadaliście, aż wam się uszy trzęsły.
Qwilleran odchrząknął.
Naczelny odprowadził ich do krzeseł, a sam rozsiadł się wygodnie w swoim
dyrektorskim fotelu z wysokim oparciem, roztaczając wokół aurę wielkoduszności.
- Qwill, mamy dla ciebie nowe zlecenie - oznajmił - i wydaje mi się, że ci się spodoba.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin