Coś jest między nami.doc

(374 KB) Pobierz
Coś jest między nami

Coś jest między nami

 

Rozdział I - Nowy nauczyciel.

***

Czy jestem irytującym, cynicznym, bezdusznym dupkiem? No powiedzcie mi, czy ja taki jestem? Nie, na pewno nie. Co z tego, że musiałem kolejnej chorej psychicznie nastolatce wbić do głowy różnicę wieku między nami i to, że nawet gdyby stąpała po tej ziemi dwadzieścia lat nie miałaby u mnie szans? Czy zasłużyłem na czerwony ślad godzinami widniejący na moim policzku? Nie. Ja tylko zwyczajnie chciałem mieć święty spokój. Praca w szkole pełnej napalonych, chichoczących uczennic na pewno tego nie ułatwia, ale choć jeden jedyny dzień w roku mógłbym dostać od losu zwyczajny, spokojny, cichy poranek. Zasłużyłem na to. Od kiedy tylko skończyłem studia ( w wieku dwudziestu czterech lat) pracowałem jako nauczyciel biologii w ogólnokształcącym liceum na obrzeżach Osaki. Za te pięć lat cierpień powinienem dostać jakieś wyróżnienie. Nagrodę Nobla co najmniej! Nie wiem, jakim cudem wytrzymałem z tymi okropnymi bachorami tyle czasu. Powinienem za to cierpienie winić moją twarz. Na moje nieszczęście jestem uważany za diabolicznie przystojnego. Dziewczyny kochają moje, wiecznie zapuszczone, brązowe włosy, piwne oczy i zimny (co mam zrobić, skoro one mnie irytują?!) głos. Tysiąc razy dawałem im do zrozumienia, że powinny znaleźć sobie kogoś w swoim wieku, ale one nic. Jak się ostatnio dowiedziałem, mam nawet własny fanklub. Przerażające.
- Czołem! – Z rozmyślań wyrwał mnie głos wiecznie radosnej Fukamo Tomi - nauczycielki chemii. Poznałem ją w pierwszy dzień mojej pracy tutaj. Od początku się mną „zajęła”. Pokazała szkołę, przedstawiła wszystkich, których dało się przedstawić, opowiedziała o swoich trzech nieudanych małżeństwach i w końcu wyciągnęła do centrum handlowego na kawę. Nie do końca zgodnie z moją wolą stała się dla mnie najbliższą osobą w szkole. Potrafi nawet wpaść do mnie rano, kiedy zaśpię i zrobić śniadanie. W gruncie rzeczy jest cudowną osobą, ale bywa bardzo irytująca. Spojrzałem na nią zaspany. Uśmiechnęła się szeroko i poklepała mnie po głowie. Jak na czterdziestoletnią kobietę ma zbyt wiele energii. Przynajmniej według mnie.
- Mogłabyś się tak nie drzeć, Fukamo-sensei? – mruknąłem.
- To ty nie wiesz? – spytała, opierając się o MOJE biurko. Jej duże zielone oczy znalazły się zdecydowanie zbyt blisko moich. Miałem wrażenie, że zaraz dostanę zeza. Odsunąłem się na bezpieczną odległość i zlustrowałem ją uważnym spojrzeniem. Przefarbowane na wściekłą czerwień włosy upięła w luźny kok, jak zawsze. Jednak zauważyłem błyszczyk na jej ustach, a złote kolczyki były zdecydowanie niecodziennym widokiem. Biała bluzka z dekoltem i obcisłe czarne spodnie też nie pasowały do tego, co zwykle miała na sobie. O złotych szpilkach nic więcej nie powiem. Ważne jest to, że były.
- O czym nie wiem? Jakieś święto dzisiaj? – spytałem z wahaniem.
- Shun-kun, jak możesz być tak niepoinformowany! To wielkie wydarzenie! – niemal wykrzyczała, a kilka osób spojrzało na nią z szerokim uśmiechem. Wszyscy nauczyciele byli do niej przyzwyczajeni. I każdy bardzo ją lubił. Najwięcej względów miała u dyrektora. Nie wiem, jak to zrobiła, ale ten czterdziestopięciolatek szalał za nią od, co najmniej, kilku wieków. Podrapałem się po głowie i ziewnąłem ostentacyjnie. Była dopiero dziewiąta, więc miałem jeszcze dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia zajęć. Może i pokój nauczycielski nie jest najlepszym miejscem do spania, ale zdążyłem przywyknąć. Kremowe ściany i miękka jasna wykładzina zawsze sprawiały, że robiłem się senny. W pokoju jest wiele brązowych biurek i foteli, szafek i lamp. Mamy nawet lodówkę i mały barek, o którym zawsze wiedzieli tylko nieliczni.
- Shun-kun! – prychnęła rudowłosa. Spojrzałem na nią spode łba.
- Co?
- Mógłbyś się trochę zainteresować tym, co mówię.
- Ależ ja jestem bardzo zainteresowany. Tylko… Może mi ktoś wreszcie powiedzieć, o co chodzi?!
- Nowy nauczyciel!
- Eee…? – Kompletnie nie rozumiałem jej podniecenia. Patrzyła na mnie lśniącymi oczami i uśmiechała się od ucha do ucha, a ja nie widziałem powodu. Nowy nauczyciel? Słyszałem coś o tym. Dopiero zaczął się pierwszy semestr tego roku, więc nie miałem jeszcze okazji go zobaczyć. Właściwie, miałem to gdzieś.
- Nie wiesz, że on jest strasznie przystojny?
- Nie wiem. I nie chcę wiedzieć – mruknąłem, wyjmując z szuflady gumę. Podałem jeden listek Fukamo i znów ziewnąłem.
- Ale ty jesteś… Gdyby nie twój charakter, na pewno już byś kogoś miał.
- Nie chcę.
- Jasne. Teraz tak mówisz, ale jak będziesz w moim wieku, to…
- Będę biegał za młodymi nauczycielami, niczym siedemnastolatka? – przerwałem jej. Spojrzała na mnie z miną wielce urażonej księżniczki i splotła ręce na piersi.
- Jesteś bezduszny, Shun-kun – stwierdziła i odeszła w stronę swojego biurka. Westchnąłem głęboko i spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze dwadzieścia minut, ale zdecydowałem, że pójdę do klasy wcześniej. Przynajmniej nie będę musiał znosić obrażonego spojrzenia Fukamo. Wychodząc, spojrzałem jeszcze na plan lekcji. Skrzywiłem się, widząc pierwszą klasę. Znów będę musiał się przedstawiać, odpowiadać na głupie pytania i znosić zaciekawione spojrzenia. Dramat. Poprawiłem czarne spodnie od garnituru i względnie czystą marynarkę. Powoli skierowałem się w stronę odpowiedniej sali. Minąłem kilkoro uczniów, którzy nawet nie raczyli się ze mną przywitać i dotarłem na miejsce. Odłożyłem swoją teczkę na biurko i napisałem na tablicy moje nazwisko i imię. Oparłem się o ścianę i czekałem na bandę cholernych nastolatków. Nawet nie zdążyłem się zniecierpliwić. Już po kilku minutach do klasy wparowała banda dzieciaków. Nastolatki patrzyły na mnie z uwielbieniem, a męska część nowoprzybyłych nawet nie raczyła na mnie zerknąć. Poczekałem aż wszyscy usiądą i chrząknąłem znacząco.
- Witam nową klasę – zacząłem powoli. Zawsze uważałem, że jeżeli do nastolatków mówi się za szybko, odbierają to jak bzyczenie muchy. Co równa się z tym, że mają znaczenie słów głęboko w poważaniu. – Nazywam się Yasuda Shun. Będę was uczył biologii i mam nadzieję, że wyniesiecie z tych lekcji jak najwięcej. Klasówki robię dość często, więc radzę mnie słuchać. Nie toleruję spóźnialskich i rozkapryszonych, którzy nie wiedzą, gdzie ich miejsce. Jakieś pytania?
Brązowooka dziewczyna uniosła do góry rękę. Skinąłem na nią głową.
- Sensei, ma pan żonę? – spytała, uśmiechając się przymilnie. Kilka innych nastolatek zachichotało. Nie miały innych pytań do zadania? Cholerne bachory. Westchnąłem głośno i poprawiłem niesforne włosy, co wywołało głośny pisk.
- Nie i nie powinno was to interesować. Koniec z pytaniami. Sprawdzę listę i przejdziemy do lekcji.
Zacząłem się rozglądać po klasie i wreszcie dotarło do mnie, że nigdzie nie było dziennika.
- Psiakrew – mruknąłem pod nosem. – Wie ktoś, gdzie jest wasz…
- Hejka! – Wesoły, zdecydowanie za głośny, chłopak wpadł do sali. Miał blond włosy do ramion, które moim zdaniem powinien doprowadzić do porządku i szare oczy. Na delikatnej twarzy gościł szeroki uśmiech. Coś mi nie pasowało, ponieważ miał na sobie ciemnozielony dres. A gdzie mundurek? Spojrzałem na uczniów. Dziewczyny piszczały i chichotały, a chłopcy mruczeli jakieś przekleństwa. Po chwili namysłu zrozumiałem, że to właśnie był nowy nauczyciel. Ile on mógł mieć lat? Dwadzieścia pięć? Ta szkoła powoli zaczęła zamieniać się w przedszkole. Albo dom wariatów. Kto, co woli.
- Przyniosłem dziennik – oświadczył radośnie, podchodząc do mnie. Kiwnąłem spokojnie głową, czekając aż wyjdzie, ale on nie ruszył się z miejsca.
- Coś jeszcze? – mruknąłem, spoglądając na niego. Nadal szczerzył się w ten beznadziejny sposób.
- Skoro już tu jestem, może się poznamy?
- Mam lekcje – burknąłem. Niby po co miałem się z nim poznawać?
- Daj spokój, to chwila! Jestem Tamuro Mito. – Wyciągnął do mnie rękę, na którą spojrzałem z obrzydzeniem. Była duża. Tak samo jak i cały on. Mimo delikatnych rysów twarzy, był bardzo wysoki i dość umięśniony. Cóż. Nauczyciel wychowania fizycznego, prawda? To wytłumaczenie nie polepszyło jednak mojego humoru. Nie lubię, kiedy ktoś patrzy na mnie z góry. A on przewyższał mnie o głowę. Co najmniej.
- Yasuda Shun – wymamrotałem, niechętnie podając mu dłoń. Uścisnął ją bardzo pewnie. Odwróciłem się do klasy z zamiarem przeczytania pierwszego nazwiska, jednak znieruchomiałem. On nadal tam stał. Czego jeszcze mógł chcieć?
- Co? – warknąłem, niezbyt mile.
- Co robisz po zajęciach, Shun-kun? – spytał bezczelnie, uśmiechając się szeroko. Usłyszałem kilka westchnień. Nastolatki.
- A co cię to interesuje?
- Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć!
- Po co?
- Poznamy się lepiej. – Jego oczy dziwnie lśniły.
- Nie mam czasu ani ochoty cię poznawać, Tamuro. – Irytował mnie. Bardzo.
- Widzę, że jesteś ostry! Będę musiał się bardziej postarać. Na razie! – Błąd. On był najgorszą istotą, jaką w życiu spotkałem. Niech mi ktoś powie, gdzie się rodzą tacy idioci? No gdzie? Po raz kolejny zabierałem się do przeczytania listy, kiedy zobaczyłem dłoń uniesioną w górze. Należała do niewysokiej dziewczyny, z włosami przefarbowanymi na różowo. Miała oczy barwy nieba i niewinny uśmiech. Westchnąłem, po raz setny tego ranka i pokazałem gestem, że może mówić.
- Powinien się pan z nim spotkać, sensei – powiedziała nastolatka całkowicie poważnie. Powstrzymałem wybuch gniewu i wziąłem jeden głęboki wdech.
- Niby dlaczego? – spytałem, starając się panować nad sobą.
- Pasowalibyście do siebie – stwierdziła.
- Nie ma mowy!!! – No i moje opanowanie szlag trafił. Zrozumiałem, że ten rok będzie bardzo, bardzo trudny.

O jedenastej trzydzieści skończyłem wszystkie swoje lekcje. Dotarłem do pokoju nauczycielskiego i z głośnym jękiem opadłem na mój ukochany miękki fotel. Oparłem głowę na biurku i zamknąłem oczy. Miałem zamiar przespać całą przerwę na lunch. Potem czekało mnie trochę papierkowej roboty i sprawdzenie kartkówek drugich klas. Napawałem się ciszą i spokojem, ale jak zwykle, nie pozwolono mi się rozkoszować tym zbyt długo.
- Jak tam pierwsze klasy? – spytała Fukamo, podchodząc do mnie.
- Nijak. Banda rozkapryszonych bachorów – wyraziłem swoje zdanie.
- No tak. Co innego mogłabym usłyszeć z twoich ust. Widziałeś może Mito-kuna?
- Tak. Na moje cholerne nieszczęście, tak.
- Och! I co? Super jest, prawda?
- Nie.
- Miał przyjść po mnie – mruknęła, a ja gwałtownie podniosłem głowę. Zacząłem rozglądać się nerwowo. Nie miałem ochoty widzieć tego głupka w przerwie na lunch. Im go mniej, tym lepiej. Przy okazji zacząłem się zastanawiać, kiedy on zdążył poznać tą wariatkę? Już się umówili?
- Może pójdziesz go poszukać, co? – zaproponowałem. Miałem nadzieję, że podchwyci mój pomysł i znajdzie go, zanim on sam znajdzie pokój nauczycielski, co równało się z odnalezieniem również mojej skromnej osoby. Fukamo uśmiechnęła się drapieżnie i dosunęła swoje krzesło do mojego biurka. Usiadła i wyszczerzyła się jeszcze bardziej.
- Naprawdę nie chcesz go widzieć, co?
- Wow! Zgadłaś! Jak to się stało?! Czy to aż tak widać?!
- Przestań robić z siebie durnia. Dlaczego nie chcesz się z nim zaprzyjaźnić?
- Czy ja wyglądam na człowieka, któremu brakuje przyjaciół? – spytałem i skrzywiłem się. Dobra. Wyglądałem na takiego. – Może inaczej. Czy wyglądam na kogoś, kto chce mieć więcej przyjaciół? Nie. A ten dupek mnie irytuje.
- Zachowujesz się jak dziecko, Shun-kun – stwierdziła rudowłosa i wstała. – Pójdę do niego.
- Bardzo dobrze. I trzymaj go z dala ode mnie.
- Skoro tego chcesz…
- Chcę. – Opadłem z powrotem na moje cudowne, wierne biurko i zamknąłem powieki. Wreszcie mogłem spokojnie zasnąć i choć trochę odpocząć od tej całej bandy wariatów. Do końca przerwy na lunch nikt mi nie przeszkodził. Wdzięczny za to losowi, zabrałem się za sprawdzanie kartkówek. Nie mogłem uwierzyć, jakie głupoty wypisują te dzieciaki. Patrzyłem z niedowierzeniem na pospiesznie wypisane pierdoły i wędrowałem czerwonym długopisem po kartkach. Powinienem sobie kupić nowy. Tak na wszelki wypadek. Muszę jeszcze wspomnieć, że wcale nie mam obowiązku siedzenia w szkole do piętnastej trzydzieści, co zwykle robię. Moją pracę kończę właśnie z dzwonkiem rozpoczynającym długą przerwę. Wszystkie klasy mają przedmioty ścisłe rano, więc później nie jestem już potrzebny. Od zawsze jednak zostawałem do końca zajęć, tak jak większość nauczycieli. Nie wiem, dlaczego. Może ta szkoła jednak wyprała wnętrze mojej głowy, tak jak zrobiła to z Fukamo. Cóż. Ryzyko zawodowe.

 

Rozdział II - Nowy sąsiad.

Wyszedłem z Pokoju Nauczycielskiego z głośnym ziewnięciem. Przywitałem skinieniem głowy nauczyciela japońskiego i powoli ruszyłem korytarzem. Kolor ścian pierwotnie miał być delikatnym różem, zmienił się jednak w coś… Brudnego. Śliska biała podłoga jakimś cudem nadal utrzymała swój pierwotny wygląd, co było nie lada wyczynem. Zawsze irytował mnie dźwięk, jaki wydawały buty, zderzając się z nią. Jednak z czasem zrozumiałem, że to chyba było celowe. Ostrzegało mnie przed biegnącymi na oślep uczniami, którzy mogliby na mnie wpaść, gdyby nie ten ogłuszający dźwięk. Odsunąłem się właśnie na bok i ujrzałem przebiegającego obok mnie drugoklasistę. Zdradził go zielony odcień krawata. Nawet nie zdążyłem przyjrzeć się jego twarzy. Dobrze dla niego, bo dostałoby mu się następnego dnia. Znowu ziewnąłem i przeciągnąłem się. Na korytarzu było pusto, lekcje nadal trwały. Nie mam pojęcia, co ten szalony dzieciak robił na korytarzu.
- Yasuda-sensei? – Obok mnie pojawił się średniej postury chłopak z ciemnymi oczyma. Jego czarne włosy były schludnie ścięte, a białą koszulę wsadził w spodnie. Marynarka musiała być niedawno prasowana. Czerwony krawat również.
- Oda – mruknąłem. – Co tu robisz? – Adachi Oda to jedyny uczeń, który nigdy mnie nie zdenerwował i nie zalazł za skórę. Zawsze przygotowany, grzeczny i miły. Mieszka blisko mnie i w poprzednich latach czasami razem wracaliśmy do domu. Uśmiechnąłem się do niego lekko.
- Skończyliśmy już – powiedział spokojnie. – Ten nowy nauczyciel uznał, że nie będzie nas dzisiaj męczył i dał sobie spokój z lekcją. Trochę nieodpowiedzialne moim zdaniem.
- Zgadzam się – burknąłem, krzywiąc się na myśl o tym blond debilu. – Dlaczego więc tu jesteś?
- Pomyślałem, że skorzystam z okazji i popytam o miejsce na kółko biologiczne.
- I co? – Zainteresowałem się tym. Ciekawy pomysł.
- Udało mi się – oświadczył chłopak, poprawiając okulary. – Na razie jestem tylko ja i Hitomo, ale myślę, że niedługo zwerbujemy kilku chętnych. Wpadnie pan kiedyś do nas, sensei?
- Jasne, czemu nie? Hitomo to twoja siostra, tak? – Zagryzłem wargę, usiłując przypomnieć sobie, która to. Była w jednej z pierwszych klas, to pewne. Przypomniało mi się, że czytałem to nazwisko tego ranka, czyli musiała być wychowanką cholernego blondyna. Czemu wszystko zaczęło kręcić się wokół niego? Irytujące. Nawet bardzo. Wyszliśmy ze szkoły. Było ciepło i dość przyjemnie. Czekała nas półgodzinna przechadzka w spokoju i z dala od okropnych nauczycieli wychowania fizycznego. Uśmiechnąłem się na tą myśl.
- Tak. Jakie sprawiła wrażenie? – Oda przyjrzał mi się z pytaniem w oczach.
- Jest bardzo grzeczna. Cicha i wygląda na nieśmiałą. Myślę, że będzie się nam dobrze pracowało. Nie wywieszała jęzora na mój widok, jak cała reszta.
Chłopak zaśmiał się ciepło i poprawił swoją teczkę. Pomyślałem, że wszyscy uczniowie powinni tacy być.
- Nadal jest pan na topie, co sensei?
- Można tak powiedzieć – mruknąłem, krzywiąc się. Resztę drogi rozmawialiśmy głównie o biologii. Powiedziałem mu kilka ciekawostek i myślę, że był zadowolony. Pożegnaliśmy się, jak zawsze, spokojnie i uprzejmie. Musiałem w myślach przyznać, że ten chłopak jest naprawdę ok.

Mieszkam w niewielkim domku jednorodzinnym, z którego jestem bardzo dumny. Zwłaszcza dlatego, że jest tylko mój. W jego cichych i spokojnych ścianach mogę spać ile chcę i robić, co chcę. Nikt nie zakłóca mojego cudownego życia. Przynajmniej do niedawna tak było. Odłożyłem teczkę na podłodze w przedpokoju i ziewnąłem. Rozejrzałem się po domu. W kuchni na drewnianym stole stał kubek po porannej kawie, a w zlewie piętrzył się stos nieumytych talerzy. Jęknąłem. Moje pierwotnie kremowe tatami* pokrywała warstewka kurzu. Na szczęście białe ściany były idealnie czyste. Drewniane meble w kuchni również wyglądały nieźle. Wszedłem do salonu i opadłem na czerwoną sofę. Tam również podłogę pokrywały tatami. Mam też niewielki telewizor, półkę z książkami, płyty DVD i kotatsu**. Sypialnię tworzą chyba cztery metry kwadratowe, futon*** i biurko. Kocham mój dom. Jednak pustej lodówki już nie lubię. A właśnie zrozumiałem, że zapomniałem zrobić zakupy. Podniosłem się z głośnym westchnieniem i zacząłem szukać portfela. Kiedy wreszcie go znalazłem, skierowałem się do drzwi. Otworzyłem je i właśnie wtedy w moim „uporządkowanym” życiu zjawił się Anioł Zagłady i powiedział, że akurat teraz nadszedł czas na Apokalipsę. Zarezerwowaną tylko dla mnie, oczywiście.
- Co. Ty. Tu. Robisz?! – wysyczałem, czując parę lecącą z moich uszu. Nie zdziwiłbym się, gdyby naprawdę tak było. Przełknąłem ślinę i powstrzymałem się przed głośnym krzykiem. Dlaczego? Bo przede mną stał diabeł we własnej osobie. Diabeł o blond włosach do ramion i przystojnej twarzy umieszczonej niemoralnie wysoko względem mojej własnej.
- Też się cieszę, że cię widzę Shun-kun! – ogłosił z szerokim uśmiechem, nie zważając na moje, rzucające pioruny, oczy.
- Nie mów do mnie „Shun-kun”.
- Oj, co ty taki zły? Wpuścisz mnie? – Sięgnął tym swoim wielkim łbem w stronę wnętrza mojego domu i zaczął się rozglądać. Bezczelny.
- Ale masz bałagan – mruknął, cmokając pod nosem. To chyba miał być żart. Udałem jednak, że nie mam poczucia humoru i jakoś się nie zaśmiałem. Popchnąłem go na trawnik i sam wyszedłem, trzaskając drzwiami. Dziwne, że dom się nie rozleciał.
- Szedłem właśnie na zakupy – burknąłem, powstrzymując się przed uduszeniem go. Nie wiedziałem nawet, dlaczego tak bardzo mnie irytuje.
- O, to świetnie się składa! Pójdziemy razem – zadecydował chłopak (inaczej go nie nazwę) i objął mnie ramieniem. Zadrżałem, mając wrażenie, że skóra niemal mi płonie. Usiłowałem się wyswobodzić, ale on chyba nawet nie dostrzegł moich starań.
- Razem?! – krzyknąłem więc, pakując całą moją złość, frustrację i zdziwienie w to jedno słowo. On jednak kiwnął głową z wielkim, okropnie wielkim, entuzjazmem.
- Tak! Właśnie się wprowadziłem i jeszcze nic nie mam w lodówce. Myślę, że jako mój sąsiad znasz dobre i tanie sklepy, prawda? Poradzisz mi!
- T… Twój… Twój co?! – Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Czyżby najpierw sprawdził mój adres, a potem, żeby doprowadzić mnie do szału, zamieszkał obok?! Skąd w ogóle wiedział, gdzie mieszkam?
- Sąsiad. Tomi-chan powiedziała mi, w jakiej okolicy mieszkasz, a potem okazało się, że jesteśmy sąsiadami. Niesamowite, prawda Shun-kun?
- Tak… Niesamowite – mruknąłem, poddając się. Chyba nic nie da się poradzić na źle trafionego sąsiada, prawda? Poza tym, dlaczego on tak bezczelnie mówił o Fukamo? Stwierdziłem, że chyba nie powinienem się nad tym zastanawiać. Ona już go uwielbiała. Pozwoliłaby mu pewnie na wszystko. Westchnąłem bardzo, bardzo głęboko i wbiłem wzrok w chodnik. Uznałem, że to najlepszy pomysł. Nie mogłem patrzeć na blondyna, nie czując narastającej frustracji.
- To gdzie idziemy, Shun-kun? – spytał wesoło Tamuro, rozglądając się po okolicy.
- Jak na razie, to ty mnie gdzieś wleczesz – zauważyłem bystrze, nawet na niego nie spoglądając. Zatrzymał się gwałtownie i prawie bym upadł, ale przytrzymał mnie. Jestem ciekawy, czy w ogóle zdał sobie z tego sprawę. Chyba nie.
- No to prowadź, Shun-kun!
- Dobrze. Ale mam dwa warunki i pytanie – mruknąłem. Miałem nadzieję, że chociaż na to się zgodzi. Zmusiłem się do spojrzenia w górę i napotkałem lśniące szare oczy. Aż się we mnie zagotowało.
- Wal!
- Po pierwsze, puścisz mnie – warknąłem. Spojrzał na swoją rękę, spoczywającą na moich ramionach i zabrał ją. Zauważyłem, że dość niechętnie. Nieco mnie to zaniepokoiło, ale uznałem, że będę się tym martwił kiedy indziej.
- Po drugie, nie będziesz się tak darł. Mam już dość hałasu.
- Ja się wcale nie drę – mruknął, trochę jak obrażony dzieciak. Uśmiechnąłem się mimo woli. Miał minę godną sponiewieranego szczeniaka. Dużego sponiewieranego szczeniaka, gwoli ścisłości.
- Oczywiście – prychnąłem jednak, bez cienia sympatii.
- A pytanie?
- Właśnie do tego dochodziłem. Czemu cały czas mówisz „Shun-kun”?
Przez chwilę patrzył na mnie tymi swoimi lśniącymi ślepiami i już myślałem, że nie odpowie, ale wtedy się odezwał.
- Podoba mi się brzmienie tych słów – oświadczył wreszcie, nadymając policzki, niczym pięcioletnia dziewczynka. Niewdzięczny uśmiech znowu wkradł się na moja twarz i nie chciał zleźć. Co ten koleś miał w sobie, że kompletnie nie mogłem nad sobą zapanować? Albo się piekliłem, albo miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Nie mogę tak mówić, Shun-kun? – spytał, przyglądając mi się. Na powrót zamienił się w szczeniaka. Zmiąłem w ustach kilka solidnych przekleństw i kiwnąłem głową.
- Ale nie przesadzaj, do cholery – mruknąłem. On jednak przestał zwracać uwagę na moje słowa. Uśmiechnął się szerzej niż przewiduje ustawa o normach bezpieczeństwa i pociągnął mnie w stronę jemu tylko znaną.
- Nie tam – powiedziałem cicho poczym wskazałem kompletnie odwrotny kierunek. Wzruszył ramionami i znów mną szarpnął. Poczułem się jak biedna szmaciana lalka w rękach napalonej dziewczynki z ADHD. Przez chwilę współczułem zabawkom. Potem jednak nie miałem na to czasu. Myślałem tylko o tym, żeby nie paść jak długi na asfalt, kiedy ten świr ciągnął mnie za sobą. Do sklepu doszliśmy po jakiś pięciu minutach. On z wielkim uśmiechem na twarzy, a ja z równie ogromną ulgą, że to koniec wędrówki. Chłopak rozejrzał się po okolicy, poczym dobiegł do wózka. Wyciągnął z kieszeni portfel, który był chyba rozdarty, bo połowa jego zawartości znalazła się na ziemi. Tamuro nawet nie przeklął, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przykucnął spokojnie i zaczął zbierać swoje pieniądze. A ja stałem i gapiłem się na niego, jak skończony idiota, zamiast zająć się sobą. Kiedy to do mnie dotarło, było za późno. Blondyn już pozbierał drobniaki i uwolnił wózek z objęć łańcucha. Podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach. Zakrztusiłem się, posyłając mu spojrzenie pełne irytacji. Przynajmniej miałem nadzieję, że takie było.
- Weźmiemy jeden wózek, no nie? - mruknął, wchodząc do sklepu. Westchnąłem cierpiętniczo i poszedłem za nim. Znaleźliśmy się w niewielkim hipermarkecie. Zaczęliśmy od działu ze słodyczami. Ze zgrozą zauważyłem, że oczy blondyna wędrują po półkach z niemałym pożądaniem. Dziwne, bo jednak pozwolił sobie tylko na jedną paczkę karmelowych cukierków. Zacząłem się zastanawiać, ile może mieć aktualnie pieniędzy. Podrapałem się po brodzie, a potem znowu ledwo nie wyplułem własnych płuc.
- Przestań mnie klepać! – wrzasnąłem w stronę blondyna. Uśmiechnął się przepraszająco i wskazał palcem na słodycze.
- Nie lubisz słodkości, Shun-kun? – spytał, przyglądając mi się.
- Nie przepadam, a co?
- Niemożliwe! Gdybym mógł, wykupiłbym cały sklep! – oświadczył z radością. Wzruszyłem ramionami.
- A to niby czemu?
- Wiesz, Shun-kun, dlaczego dzieci się śmieją?
- Eee…? Bo to dzieci?
- Nie! Bo jedzą słodycze. Dużo słodyczy!
- Co to ma niby być? Twoja własna teoria szczęścia? – zakpiłem, opierając ręce na biodrach.
- Możesz to tak nazwać – powiedział poważnie. – Cukierki, lizaki, żelki… To wszystko sprawia, że człowiek uśmiecha się chociaż na chwilkę. To takie małe przyjemności, wiesz? Dlatego ludzie dają sobie bombonierki w prezencie. Dlatego zapach ciasta kojarzy się z domem. Słodycze to coś bardzo dobrego.
- Bzdury – burknąłem, ale chwyciłem paczkę czekoladek i wrzuciłem ją bez słowa do wózka. Blondyn uśmiechnął się lekko, nie komentując. Poszliśmy dalej. Chłopak nie kupił zbyt wiele. Widocznie oszczędzał. Ja wziąłem to, co zwykle. Trochę warzyw, jakieś mięso, ramen w proszku i składniki na zupę miso. Przez cały ten czas musiałem wysłuchiwać głupawych żartów Tamuro i przetrzymywać kolejne uszczypnięcia, uderzenia czy klepnięcia. Myślałem, że dostanę szału, ale potem zrozumiałem, że niepokojąco często na mojej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Postanowiłem to zignorować.


*tatami - słomiane maty, wyściałające podłogi.
**kotatsu - niskie stoliki, ogrzewane od spodu.
***futon - "śpiwór".


----

Rozdział III - Nowy problem na głowie.

Obładowany siatkami mruczałem pod nosem jakieś przekleństwa, a zadowolony z życia Tamuro nucił głupawą piosenkę. Nawet nie słuchałem. Nie mogłem uwierzyć, że po całym dniu pracy (nawet on chyba dzisiaj coś robił) jest taki pełen energii. Co gorsze, powoli zdawałem sobie sprawę z tego, że on chyba naprawdę ma zamiar wtargnąć do mojego domu. Podejrzewałem to już wcześniej, ale ta wizja była ciemna. Bardzo ciemna. To zapowiadało piekło na ziemi, a konkretnie w moim prywatnym świecie.
- Masz zamiar do mnie wejść? – spytałem zrezygnowany.
- Mogę?! – On chyba jednak uznał to za zaproszenie. – Super. No to otwieraj!
- Uhm… - Odłożyłem torby na ziemię i zacząłem szukać kluczy. Kiedy je wreszcie znalazłem, otworzyłem drzwi, co blondyn błyskawicznie wykorzystał. Wpadł do mojego domu, niczym szalony (tym razem mało słodki) szczeniak i niemal widziałem jak macha ogonem. Powoli wszedłem do środka, poprawiłem jego rzucone w kąt buty i zdjąłem własne. Teraz byłem gospodarzem, więc zwyczajnie musiałem być miły.
- Psiakrew. Po co ja go w ogóle wpuściłem? – mruknąłem do siebie i natychmiast przypomniałem sobie jego lśniące, pełne nadziei oczy. No właśnie. Dałem się podejść, jak ostatni idiota. Wszedłem do kuchni, gdzie na niewysokim krześle siedział już Tamuro. Bębnił palcami o blat stołu i rozglądał się z zadowoleniem. Zacząłem rozpakowywać zakupy, jakby go wcale nie było. Uznałem, że póki się nie odezwie, jest duchem. Byłem właśnie przy chowaniu shitake, kiedy mój gość zdecydował się odezwać.
- Mieszkasz sam, Shun-kun? – spytał bardziej poważnie niż zwykle. Zdecydowałem się nagrodzić go przelotnym spojrzeniem. Kurde, naprawdę zacząłem traktować go jak małego psiaka. Ale z drugiej strony, patrząc na jego intelekt… Czy to było takie dziwne?
- Tak – odpowiedziałem krótko i sięgnąłem do torby po pastę miso.
- Nie czujesz się samotny? – Puszka, a z nią moja własna ręka, zastygły w połowie drogi na półkę. Pomyślałem o tych wszystkich latach, kiedy jedynym gościem w moim domu byłem ja lub Fukamo. Cofnąłem się jeszcze dalej w przeszłość i oczyma wyobraźni zobaczyłem siebie w wieku jakiś siedmiu lat i moją zapracowaną matkę, wychodzącą do pracy. Nie było momentu w moim życiu, żebym nie był sam. W gruncie rzeczy, to ja nawet przyjaciół za wielu nie miałem. Jakoś nigdy o tym nie myślałem.
- Nie. – Pokręciłem głową i odłożyłem puszkę na odpowiednie dla niej miejsce. Dotarło do mnie, że nagle przestałem czuć frustrację.
- Nie wiem, jak to robisz, Shun-kun. – Ponury wzrok blondyna wbił się w mój biedny, niczemu winny, stół. – Ja mieszkam sam dopiero od kilku dni i już mam dość. Wcześniej zawsze miałem współlokatora.
- Ile w ogóle masz lat? – spytałem.
- Dwadzieścia pięć. – Ha! Trafiony! Zgadłem, kiedy tylko go zobaczyłem. Jestem świetny, trzeba przyznać. Uśmiechnąłem się z triumfem sam do siebie i sięgnąłem na oślep do siatki. Namacałem czekoladki i skrzywiłem się nieco. Wyjąłem miskę i wsypałem do niej to ohydztwo. Nie miałem nic wspólnego z czekoladą od kilku lat. Położyłem miskę na stole i wskazałem na nią ręką. Oczy Tamuro zalśniły niebezpiecznie, więc odsunąłem się nieco.
- Częstuj się – powiedziałem spokojnie, chłopak nie czekał aż powiem coś w stylu „Ale naprawdę, nie krępuj się! Co z tego, że wtargnąłeś do mojego domu, choć znamy się dzień?”. Nie zwróciłem mu uwagi jedynie dlatego, że w tej właśnie chwili smutek opuścił go całkowicie. Potem znów zająłem się zakupami.

Położyłem się na kanapie i westchnąłem głośno. Dochodziła dziesiąta wieczorem, a Tamuro dopiero wyszedł z mojego domu. Sam nie umiałem powiedzieć, co on właściwie robił w tym czasie? Ja zająłem się robieniem miso na następny dzień i porządkami. On chyba zdążył obejrzeć dokładnie każdy kawałeczek mojego domu i skomentować wszystkie zdjęcia, jakie znalazł. Większość przedstawiała mojego starego psa – Choko. Dostałem go w wieku pięciu lat i bardzo kochałem. Był moim jedynym prawdziwym przyjacielem i zastępował mi matkę, ojca oraz rówieśników. Kiedy przewracałem się na rolkach, on był obok mnie. Kiedy płakałem po cichu, również on mnie pocieszał, kładąc swój czarny pysk na moich wątłych nóżkach i patrząc czarnymi lśniącymi oczami. Czyżbym dlatego nie potrafił wyrzucić z domu Tamuro? On patrzył podobnie. Z ufnością, szczerze i uczuciami wypisanymi tak dokładnie jak w książce z wielkimi literami.
- Boże… Jak cicho – szepnąłem sam do siebie, nie wiedząc, czy cieszę się z tego powodu, czy nie. Dopiero teraz poczułem się nieco samotnie. Wcześniej, każdy centymetr mojego domu był zapełniony osobowością Tamuro. Dziwnie się zrobiło, kiedy wyszedł. Nie powinienem go zapraszać. Zdecydowanie. Następnym razem nie dam się nabrać na te psie ślepia. Wstałem, żeby wreszcie iść pod prysznic, kiedy nadepnąłem na coś twardego. Uniosłem stopę i omal nie roześmiałem się z… Sam nie wiem z czego. Przede mną leżał samotny karmelek, o którym blondyn musiał zapomnieć. Resztę swoich cukierków i moich czekoladek zjadł lub zabrał ze sobą. Pochyliłem się i podniosłem małe karmelowe draństwo. Przyjrzałem się niszczycielowi zębów i uśmiechnąłem pod nosem. Rozpakowałem go i wsadziłem sobie do ust.
- Całkiem niezły – mruknąłem i skierowałem się do łazienki.

Do szkoły dotarłem sporo przed czasem, jak zawsze. Przywitałem się z Oda-kunem i wszedłem do Pokoju Nauczycielskiego. Położyłem teczkę na biurku i podszedłem do lodówki. Rano, jedząc śniadanie, kompletnie zapomniałem o tym, że normalnie funkcjonujący człowiek, prócz jedzenia powinien jeszcze pić. Wyciągnąłem puszkę z colą i usiadłem w fotelu. Dzień zapowiadał się na całkiem normalny.
- Cześć, Shun-kun – przywitała się Fukamo. Podniosłem na nią wzrok i uznałem, że wygląda normalnie, co… Nie było do końca w porządku. Miała na sobie zwyczajny czarny sweter i dość długą czerwoną spódnicę. W uszach tkwiły małe złote kolczyki w kształcie motylków. Nic specjalnego.
- Czyżbyś straciła zainteresowanie naszym nowym towarem w szkole? – mruknąłem, biorąc łyka coli.
- On woli ciebie – mruknęła, zrezygnowana i opadła na fotel, który sobie przysunęła. Ja natomiast wyplułem zawartość moich ust wprost na biedne biurko. Zakaszlałem i otworzyłem szeroko oczy.
- Co ty, do cholery… Co ty gadasz, Tomi-sensei? – wyrzuciłem z siebie, wykorzystując wszelkie pokłady energii, jakie udało mi się uzbierać w ciągu nocy.
- Znaczy się… Nie jestem pewna, czy akurat ciebie, ale tak myślę – powiedziała spokojnie rudowłosa i przyjrzała mi się uważnie. – Ja też kiedyś chciałam do ciebie startować, ale szybko zrozumiałam, że jesteś starym, gburowatym, nudnym facetem, który nienawidzi ludzi.
- Jestem od ciebie młodszy – mruknąłem.
- Ale to nie zmienia faktu, że reszta pasuje.
- I właśnie dlatego zostałaś moją przyjaciółką? – prychnąłem, szukając chusteczek.
- Ooo… Wreszcie to przyznałeś! Jednak mnie lubisz, co?
- Tak, tak… Lubię cię.
- Jak miło słyszeć! – Podała mi pełne opakowanie nowych ścierek. Wyjąłem jedną i zacząłem sprzątać po sobie.
- Więc o co chodzi z tym Tamuro?
- On jest Bi – oznajmiła. Trochę to mną wstrząsnęło, nie powiem. Przecież był taki… No… Taki hetero?
- I co z tego?
- Zaraz po mnie, ty jesteś najgorętszym towarem w naszej szkole. – Znów omal nie wyplułem coli. Udało mi się jednak powstrzymać. – Jeżeli ktoś oczywiście nie pozna cię lepiej.
- Tracę na charakterze, ta?
- Coś w ten deseń. W każdym razie, on jest sam.
- I? – Czekałem na dalszy ciąg, odstawiając puszkę daleko ode mnie.
- Nie zainteresował się mną, to jest pewne. Pewnie zostaniemy bliskimi kolegami z pracy, ale na więcej nie mam co liczyć.
- I to ma niby znaczyć, że w takim razie ja mu się podobam?
- Co jesteś taki dociekliwy? Tak mi się wydaje i tyle. Zwykle masz głęboko w poważaniu, co sobie myślę. Dzisiaj jest inaczej. Chciałbyś mu się podobać, czy co?
- Oczywiście, że nie! Nie gadaj bzdur. – Oburzony dopiłem resztę gazowanej trucizny i wyrzuciłem puszkę do kosza. – Czas na mnie – oznajmiłem i wyszedłem na korytarz. Czekała mnie pasjonująca lekcja z bandą skretyniałych trzecioklasistów. Uważają się za takich dorosłych, ale gówno jeszcze o świecie wiedzą. Wszedłem do klasy i napisałem na tablicy temat lekcji. Potem zostałem potrącony przez jakiegoś nastoletniego wariata i piekło się zaczęło. Zapowiedziałem klasówkę z poprzedniego roku, nakrzyczałem na nich trochę, trochę nawet się pośmiałem. Nie mogłem wytrzymać, kiedy widziałem łzy w oczach biednego Umari, kiedy kazałem mu odpowiedzieć na zadane pytanie. Jednak cały dzień wydawał się właściwie spokojny. Skończyłem lekcje, poszedłem do Pokoju Nauczycielskiego i zabrałem się za resztę kartkówek. Wypiłem też trzy kawy i zdążyłem poczuć, co oznacza głód. Nie chciało mi się jednak iść do kawiarenki, siedziałem więc dalej o pustym żołądku. Kiedy kończyłem czwartą porcję kofeinowej mieszanki, do pomieszczenia wszedł ON. Fukamo podniosła głowę i uśmiechnęła się perliście, co nieco mnie zdziwiło. Była, owszem, atrakcyjna ale nie miałem pojęcia, że potrafi się tak uśmiechać. On odpowiedział jej swoim szczenięcym spojrzeniem pełnym radości i uśmiechem godnym wesołej nastolatki. Blond włosy opadały mu na ramiona, niczym uszy i ledwo powstrzymałem parsknięcie śmiechem. Chyba zacząłem tracić zmysły.
- Co się tak podśmiechujesz, Shun-kun? – spytał i podszedł do mnie z nonszalanckim wyrazem twarzy. Biała koszula była do połowy odpięta, a dżinsy opinały się na jego zgrabnych nogach. Zlustrowałem go wzrokiem i pomyślałem o mojej własnej wymiętej koszuli i niezgrabni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin