Gajusz Juliusz Cezar - O Wojnie Domowej.rtf

(383 KB) Pobierz
www.scan-dal.prv.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PRZEDMOWA

Gajus Juliusz Cezar urodził się w Rzymie 12 lipca, czyli w miesiącu Quintilis, który później od niego nazwano Iulius, w roku 100 albo 102 przed Chr. I jedna, i druga data była równie doniosła. W r. 102 Mariusz pobił Cymbrów i Teutonów i wrócił w tryumfie, witany imieniem nowego Romulusa. W roku 100 Ma­riusz był po raz czwarty konsulem, czego nikt dotąd nie osiągnął i co się sprzeciwiało konstytucji i tradycji, a mając do pomocy Saturnina, trybuna ludu, utrwalał władzę populares, partii ludo­wej, przeciw optymatom, czyli arystokracji, która przez kilka wie­ków panowała niepodzielnie.

Już od trzydziestu lat próbowano podważyć dawny ustrój. Pierwszy przemówił w imieniu wydziedziczonych i upośledzonych trybun ludu Tyberiusz Grakchus. Paręset lat wojen i podbojów wzbogaciło nieliczne rody możnych, a zubożyło resztę ludności, zwłaszcza wiejskiej. Drobny rolnik płacił haracz krwi służąc w le­gionach i zostawiał swoje gospodarstwo w zaniedbaniu, potem musiał się go pozbyć, nękany długami i przewagą gospodarczą wielkich latyfundiów, opartych na pracy niewolników. Z chłopów, którzy potracili ziemię, wzrastał proletariat miejski, głównie w Rzymie.

Tyberiusz Grakchus chciał tych nędzarzy na nowo obdarzyć ziemią i zaproponował ustawę rolną (lex agrarid), która by odebra­ła znaczne obszary z ziem państwowych (ager publicus), nie­prawnie przywłaszczonych przez arystokrację, i rozdzieliła je mię­dzy bezrolnych. W tym czasie umarł ostatni król Pergamonu, zamożnego państwa w Azji Mniejszej, i zapisał je w testamencie Rzymowi — fakt nieznany dotąd w historii, ale który miał się jeszcze parę razy powtórzyć w tym wieku, jakby świat zawczasu kapitulował przed Rzymem. Tyberiusz Grakchus domagał się, by

 

skarb zmarłego króla przeznaczyć na zakup narzędzi dla ubogich rolników. Arystokracja dokonała zamachu, trybun ludu został zabity.

W dziesięć lat po nim jego brat, Gajus, podjął tę samą walkę. Przeprowadził ustawę nakładającą na państwo obowiązek zaopa­trywania Rzymu w zboże po niskiej cenie. Nie tylko Rzym, ale i cały półwysep żył importowanym zbożem, głównie z Sycylii i Egiptu; to, które zbierano w samej Italii, nie wystarczało na jej potrzeby, zresztą coraz mniej uprawiano zboża, a coraz więcej wina i oliwek, ponieważ się lepiej opłacały. Pod koniec stulecia Italia już zrzuci z siebie dawny strój lasów i pól, a okryje się ogrodami, winnicami i gajami oliwnymi. Gajus Grakchus rzucił myśl jeszcze śmielszą: rozszerzyć obywatelstwo rzymskie na wszy­stkich wolnych mieszkańców Italii. Było to w istocie paradoksem, że pełne prawa miała tylko ludność Rzymu i Lacjum, jakby wciąż trwały czasy, kiedy one stanowiły całe państwo. Lecz myśl Gra-kchusa okazała się zbyt odważna; z wątpliwości, jakie budziła, skorzystali arystokraci, zagrożeni reformą rolną, oplatali Gajusa intrygami i w końcu zginął, tak samo jak brat, od sztyletów.

Tymczasem wyrósł silniejszy przeciwnik wszechwładnej no-biiitas, senatorskiej arystokracji, która od wielu pokoleń zagarnę­ła wszystkie wysokie urzędy. Mariusz narzucił się dzięki swym zdolnościom wojskowym i — rzecz niesłychana! — syn chłopski został konsulem, i. to nie raz, ale osiem razy. Tak samo niezwyk­ły był fakt, w naszych oczach raczej błahy, że znalazł żonę w pa-trycjuszowskim rodzie Juliuszów. Była nią Julia“_ciotka Cezara, rodzona siostra jego ojca. Stary i dumny ród wywodził się od mi­tycznego Julusa, czyli Askaniusza, syna Eneasza, którego znów matką była bogini Wenus. Tej pysznej genealogii nie odpowiadała senatorska świetność — od sześciu pokoleń nie spotykało się wśród Juliuszów godności wyższych nad pretorskie.

Matka Cezara, Aurelia, z równie starego rodu (należeć miał doń jeden z pierwszych królów Rzymu), była matroną dawnego obyczaju. Chłopiec chował się pod okiem domowego nauczyciela nazwiskiem Marcus Antonius Gnipho, który pochodził z Galii Przedalpejskiej. Cezar zawdzięczał mu doskonałe początki w ję­zyku łacińskim i greckim. Siedział jeszcze nad abecadłem, gdy

 

 

Mariusz, strącony i sponiewierany, tułał się na wygnaniu. Dziw­ne losy bohaterskiego starca rozpalały wyobraźnię chłopca.

Mariusz znalazł przeciwnika w swoim dawnym oficerze, Kor­neliuszu Sulli, który stał się głową reakcji optymatów. Walczyli oni zawzięcie przeciw wszystkiemu, co zmierzało do ograniczenia ich przywilejów; dwaj trybuni ludu, Saturninus i Liwiusz Druzus, którzy prowadzili politykę Grakchów, zginęli tak samo jak tamci. Lecz myśl przez nich rzucona nie zginęła: Italia z bronią w ręku upominała się o prawa obywatelskie. Wybuchła wojna, która trwała długo. Dowódcy rzymscy pustoszyli Italię, wyrzynali całe miasta, brali tysiące ludzi do niewoli. Skończyło się rozszerzeniem obywatelstwa rzymskiego na całą Italię. W ten sposób został zamknięty rozdział historii. Italia, składająca się z wielu krajów, każdy o własnych dziejach, nieraz dawniejszych od rzymskich, jak Etruria, Italia mówiąca różnymi językami i narzeczami, Italia Etrusków, Samnitów, Osków, Umbrów z ich odrębnymi obycza­jami i kultami — odchodziła w przeszłość, ustępując przed nową Italią, coraz bardziej jednolitą. Gdy w trzydzieści lat później Cezar będzie mówił w swoich Pamiętnikach o ziemiach Pelignów, Mar­sów, Marycynów, będą to już nazwy topograficzne, jakby powia­tów.

Sulla, który strącił Mariusza, wyrósł dzięki wojnie z Mitry-datesem, królem Pontu, kraju nad Morzem Czarnym. Władca ten wystąpił z hasłem: wyrzucić Rzymian z Azji. Sulla wyruszył przeciw niemu, lecz w swoich działaniach ograniczył się do Grecji, sprzymierzonej z Mitrydatesem, i splądrował Ateny, na koniec zawarł z królem Pontu układ i pośpieszył do Italii, by zaprowadzić tam swój porządek. Wkroczył do Rzymu z wojskiem, na co się nikt dotąd nie ważył. Według konstytucji wodzowie rzymscy wra­cający z wypraw wojennych musieli zatrzymać się u bram stolicy i czekać, co senat postanowi: czy przyzna im tryumf, czy po pro­stu każe rozpuścić wojsko i wrócić do prywatnego życia. Sulla wszedł do Rzymu ze swoimi legionami i krwawo rozprawił się z partią Mariusza. Słynne proskrypcje, procesy polityczne, koń­czące się z reguły wyrokiem śmierci i konfiskatą majątku, wy­tępiły jego przeciwników. Pomagał mu w tym tłum donosicieli, którzy dochodzili do olbrzymich fortun, kupując za bezcen wysta-

 

 

wionę na licytacji dobra skazanych. Reakcja arystokratyczna ogra­niczyła trybunów ludu i komie j ó w, czyli zgromadzeń ludowych, rządy znalazły się znów w rękach senatu i rodów senatorskich. Gdy Sulla był dyktatorem, gdy Cezar doszedł lat męskich. Ożeniony

z córką Cynny, głównego sojusznika Mariusza, nie usłuchał dyk­tatora, gdy ów kazał mu się z nią rozwieść. Opłacił to utratą części majątku i odebrano mu godność kapłana Jowisza. Lecz wolał zejść ludziom z oczu, jakiś czas krył się w górach, wreszcie popłynął do Azji Mniejszej. Mitrydates znów zaczął wojnę, Cezar znalazł się wśród obrońców Mityleny. Po śmierci Sulli wrócił do Rzymu i śledził uważnie, jak zaczyna się kruszyć konstytucja arystokratyczna, przywrócona przez zmarłego dyktatora.

W r. 77 po raz pierwszy wystąpił publicznie, oskarżając Dola-bellę, byłego prokonsula Macedonii, o nadużycia. Proces przegrał, tak jak i podobny w następnym roku przeciw innemu zdziercy, ale opinii narzucił przekonanie o sprzedajności sądów senatorskich.

Było ono aż nadto uzasadnione. Istniały ustawy, nawet su­rowe, przeciw nadużyciom popełnianym przez drapieżnych pro-konsulów i propretorów, zarządzających prowincjami, lecz mały był z nich pożytek. W sądzie złożonym z senatorów winowajca pochodzący z tej samej sfery mógł liczyć na pobłażliwość kuzy­nów. Uważano, że jedyną radą jest odebrać senatorom sądy w sprawach tego rodzaju i oddać je trybunałom, złożonym z przedstawicieli drugiego stanu, czyli rycerzy rzymskich. Nale­żeli do nich bogaci finansiści, których olbrzymie dochody szły ze spekulacji, z lichwy, z budowy i wynajmu domów czynszo­wych, z różnych przedsiębiorstw i dostaw państwowych, wreszcie z dzierżawy danin i podatków.

Państwo rzymskie nie zbierało podatków bezpośrednio, tylko nakładało na każdą prowincję określone kwoty, które obowiązy­wali się wpłacać do skarbu publicani, czyli dzierżawcy danin, i już ich sprawą było, w jaki sposób odbiorą je od podatników. Publi-cani łączyli się w towarzystwa, można by rzec: akcyjne, ponieważ jeden człowiek nie mógł sprostać kosztom i samej daniny, i jej ściągnięcia, nie mówiąc o ryzyku, na jakie narażały go wojny, zamieszki wewnętrzne, nieurodzaje, klęski żywiołowe, powodują­ce niewypłacalność tego lub innego kraju. Utrzymywali liczny personel biuralistów i celników. Mieli pomoc w tych wszystkich

 

Rzymianach, których gnał do prowincji własny interes. Byli to dostawcy wojskowi, armatorzy, kupcy, handlarze niewolników pośrednicy, agenci wielkich panów rzymskich, mających w pro­wincji swoje dobra albo interesy finansowe. Oni to właśnie two­rzyli owe związki obywateli rzymskich, conventus civium Romanorum, o których parokrotnie wspomina Cezar, rodzaj klubów czy “domów rzymskich" na obczyźnie. Stanowili wielką siłę za­równo ekonomiczną, jak i polityczną, byli wśród tubylców ary­stokracją, otoczoną majestatem obywatelstwa rzymskiego. Dumni i chciwi, przychodzili do kraju biedni, a wkrótce dorabiali się majątku.

Łupili prowincje bezlitośnie. Tak samo, albo i jeszcze mocniej, łupili ją namiestnicy, którzy na rok, nieraz na dłużej otrzymy­wali praktycznie nieograniczoną władzę nad prowincją i starali się znaleźć w niej odszkodowanie za wszystkie koszty, jakie po­nieśli ubiegając się o stanowisko pretora czy konsula. Między nimi a publikanami dochodziło nieraz do zatargów, gdy sobie nawzajem wydzierali łup, ale częściej uzgadniali swoje interesy: zarządcy prowincji udzielali publikanom pomocy administracyj­nej, nierzadko i wojskowej, dla wyduszenia nadmiernych podat­ków. Jeśli więc rycerze rzymscy zasiadali w sądzie nad na­miestnikiem oskarżonym o nadużycia, było dość sposobów, aby ich ugłaskać przekupstwem, intrygami, na koniec wspólnotą inte­resów i popełnionych przestępstw. Od czasu do czasu z hałasem wybuchał proces przeciw jakiemuś zdziercy, Forum grzmiało skandalem, lecz trzeba było szczególnych okoliczności, by odnieść taki tryumf, jakim Cyceron zakończył proces przeciw Werresowi, który, nie czekając na wyrok, sam poszedł na wygnanie i znikł z historii nie pozostawiając po sobie śladu oprócz mów Cycerona, zapewniających mu gorzką nieśmiertelność.

Po tych dwóch nieudanych procesach Cezar wyrzekł się na razie wystąpień publicznych i szlakiem ówczesnej młodzieży ru­szył na Rodos,gdzie słynny Apolonios Molon uczył wymowy _ Wrócił do Rzymu w czasie, gdy jego dom nawiedziła śmierć: umarła mu żona, córka Cynny, i ciotka, wdowa po Mariuszu. Na obu pogrzebach miał mowę na Forum i wygłosił pochwałę za­równo własnego rodu, jak i obu wyklętych przywódców demokra­cji. Zaczęto nań patrzeć jak na przyszłego ich następcę. W r. 69

 

 

został kwestorem w Hiszpanii Dalszej. Na tym stanowisku zazna­jamiał się z sądownictwem i skarbowością i zdołał nawiązać trwa­łe stosunki w kraju, który miał tak zaważyć na jego losach. Skoń­czył trzydziestkę. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o bladej cerze i czarnych, bystrych oczach, orlim nosie, ustach szerokich, cienkich i zamkniętych, o wysokim czole, które odsłaniała przed­wczesna łysina, o potężnie sklepionej czaszce. Doskonały szer­mierz, jeździec i pływak, znany był ze wstrzemięźliwości, gardził obżarstwem i opilstwem ówczesnych magnatów.

Lecz dwa lata wcześniej kto inny wracał z Hiszpanii, i to jako tryumfator. Gnejusz Pompejusz miał lat trzydzieści sześć, me był ani senatorem, ani nie przeszedł zwykłych stopni kariery urzędniczej, a już nosił tytuł imperatora, zdobyty w wojnie z Ser-toriuszem, ostatnim ze stronnictwa Mariusza, posiadał wielką władzę prokonsularną i odbywał tryumf. Taki początek przy­zwyczaił go na resztę życia do stanowisk wyjątkowych, poza kon­stytucją. W drodze z Hiszpanii natknął się na resztki wojsk Spar-takusa, którego właśnie rozgromił Krassus.

Było to powstanie niewolników. Italia była wezbrana nie­przeliczonym tłumem tych nieszczęśliwych ludzi, których wlokły za sobą legiony rzymskie po każdej zwycięskiej kampanii. Bywa­ło ich nieraz takie mnóstwo, że w obozie żołnierze handlarzom sprzedawali niewolnika za cztery drachmy. Wielkie latyfundia w Italii stały ich pracą, stały nimi również liczne warsztaty, gdyż z szarej ciżby wyławiano zdolnych rzemieślników, którzy praco­wali na swojego pana. Taniość tego robotnika wykluczała wszel­ką konkurencję biedaków, cieszących się obywatelską wolnością.

Zdarzały się już nieraz bunty niewolników, ale dopiero Spar-takus, gladiator, człowiek wielkiej energii i niepospolitych zdol­ności wojskowych, potrafił zorganizować prawdziwe powstanie. Co dzień uciekały doń z domów prywatnych, pól, kopalń setki niewolników, powiększając siły tej różnojęzycznej i różnople-miennej armii. Spartakus opanował znaczne obszary Italii, rozgro­mił wojska, które Rzym przeciw niemu wysłał, groził już samemu Rzymowi, gdy wreszcie został pobity przez Krassusa. Z niedo­bitkami rozprawiono się okrutnie: sześć tysięcy zawisło na krzy­żach wzdłuż via Appia.

Obok Pornpejusza, wsławionego wojną w Hiszpanii, Krassusa,

 

którego Rzym uważał za zbawcę, wyrosła trzecia sława: Lukullus. Był na Wschodzie, gdzie Mitrydates z wielką energią odnowił wojnę. Lukullus odnosił zwycięstwo po zwycięstwie, zdawało się, że się przed nim ściele droga Aleksandra Wielkiego. Lecz wkrót­ce wskutek intryg stracił dowództwo, wrócił do Rzymu. Krassus również przestał grać wybitną rolę. Pompejusz natomiast dalej rósł w potęgę. W r. 67 otrzymał nieograniczone pełnomocnictwa na wojnę z korsarzami. Od lat Morze Śródziemne było pod ich grozą, nawet w porcie Brundizjum czuło się niebezpieczeństwo. Okręty starały się przemykać od portu do portu nocą, zdarzały się napady na miasta nadbrzeżne. Pompejusz został jakby dykta­torem mórz z liczną flotą i silnym wojskiem, jednocześnie odda­no mu w zarząd trzy prowincje: Azję, Bitynię, Cylicję. W kilku wyprawach wytępił korsarzy i zadał ostateczny cios Mitrydate-sowi. Przez parę lat rządził na Wschodzie jak udzielny monarcha. W swoim namiocie, otoczony królami i książętami, odbierał i roz­dawał trony, dzielił państwa, przesuwał granice.

Cezar szedł powoli po stopniach kolejnych godności. W r. 68 został edylem kurulnym, jednym z dwóch wysokich urzędników, do których należała opieka nad gmachami publicznymi, porząd­kiem sanitarnym Rzymu, nad drogami, targami, wagami i miara­mi. Na tym stanowisku zapisał się w pamięci stolicy niesłycha­ną okazałością igrzysk, które wydawał w uroczyste święta. Przez długie lata wspominano widowisko, na którym wystąpiło trzysta dwadzieścia par gladiatorów w kosztownych zbrojach. Poszedł na to cały jego majątek i jeszcze musiał się zadłużyć na olbrzymie sumy.

Wysokie godności w Rzymie — edyl, pretor, konsul — dawały zaszczyty i władze, ale były bezpłatne, co więcej, ubieganie się o nie było niesłychanie kosztowne. Między legendy odeszły czasy, kiedy wystarczało mieć dobre nazwisko, sławę cnót obywatel­skich, zjawić się na Forum, przemówić do zgromadzenia, pozyskać sobie zaufanie i zostać wybranym. Teraz trzeba było przemówić nie tyle do serca i rozumu, ile do wyobraźni i kieszeni — do wyobraźni przez widowiska, do kieszeni przez przekupstwo.

W tym czasie obywateli rzymskich liczono na niespełna milion. Rozproszeni po całej Italii, a w pewnej mierze i po zamorskich prowincjach, niezbyt często zjawiali się w stolicy, by wziąć udział

 

 

w zgromadzeniach wyborczych. Po dawnemu więc decydujący głos mieli obywatele zamieszkali w samym Rzymie. Część ich, bardzo szczupła, należała do rodów senatorskich, część, trochę większa, do stanu rycerskiego i tej kategorii, którą nazwalibyśmy mieszczaństwem o pewnej zamożności, najwięcej jednak było bie­doty: drobnych kupców i sprzedawców ulicznych, rzemieślników, niższych funkcjonariuszów państwowych, klientów, czyli ludzi żyjących z łaski bogatych, którym się wysługiwali, na koniec byli po prostu żebracy, nie mający nic oprócz przywilejów oby­watelskich i gotowi je sprzedać przy nadarzającej się sposobności. Kupowanie głosów wyborczych było powszednie, istniały na­wet agencje, które się tym trudniły. Kandydaci licytowali się nawzajem, podbijali ceny, tracili majątki, czerpali z zasobów swo­jego stronnictwa, od przyjaciół. Były oczy\viscie ustawy ścigające te nadużycia, ale to nie przeszkadzało, że nawet senat złotem popierał swoich kandydatów, np. Bibulusa przeciw Cezarowi. Wy­raz: kandydat jest jednym z tych, w których jak mucha w bursztynie przetrwał obraz stosunków sprzed dwudziestu wieków. Pochodzi on od przymiotnika candidus — czysty, biały, a raczej od jego żeńskiej formy: candida, która w skrócie oznaczała śnież­nobiałą togę, odświętny strój, w jakim kandydat chodził po mieście i jednał sobie wyborców. Towarzyszyli mu jego klienci, wy­zwoleńcy, niewolnicy, obdarzeni dobrą pamięcią i znajomością ludzi, i zawsze w porę umieli mu podszepnąć nazwisko prze­chodnia z krótkim objaśnieniem. Kandydat witał się z nim jak ze znajomym, nawiązywał rozmowę, ofiarowywał się z pomocą, gdy ów miał jakiś kłopot. Zaglądał również do sądów, podejmo­wał się obrony, stawał na świadka, i tak wędrował od rana do-wieczora, zdobywając sobie popularność. Cezar nie zaniedbywał ani tych zabiegów, ani środków pieniężnych, ale daleko mu było jeszcze do konsulatu. Na razie osiągnął dość niezwykłe stano­wisko: został arcykapłanem. Pontifex maximus, wybierany tak jak inni dygnitarze w głosowaniu ludowym, był oficjalnym zwierzch­nikiem kultu państwowego. Była to godność dożywotnia i bardzo zaszczytna. Zwykle obdarzano nią starych i statecznych senato­rów, a tu otrzymał ją człowiek nie mający jeszcze lat czterdzie­stu, niespokojnego ducha, w długach po uszy, wolnomyślny, może nawet ateusz. W następnym roku został pretorem.

 

 

Był to groźny rok 63, zapowiadany we wróżbach sybilińskich, rok konsulatu Cycerona i spisku Katyliny. Katylina, utracjusz i awanturnik, miał wielu stronników wśród weteranów Sulli, któ­rzy nie mogli się doczekać zysków z przyznanej im ziemi, wśród dawnych posiadaczy, wysiedlonych na rzecz tych właśnie wete­ranów, wśród niedobitków stronnictwa Mariusza. Poszli za nim i synowie proskrybowanych, i młodzi utracjusze, i trochę pospoli­tej gołoty, mogącej coś zarobić na zamieszkach i zmianie rządów. Hasło umorzenia długów przysparzało Katylinie zwolenników i jednocześnie uzbrajało przeciw niemu wszystkich wierzycieli i lichwiarzy.

Sprawa długów nieraz wstrząsała życiem finansowym Rzymu w ciągu tego stulecia. Minęły czasy biednej i skromnej Italii, podboje wlewały w nią strumienie złota i srebra. Sulla przywiózł ze Wschodu wielkie skarby, Lukullus jeszcze większe, największe Pompejusz. Z kontrybucyj, danin, podatków, dzierżaw szły co­rocznie do skarbu państwa sumy, o jakich nikomu się nie śniło z początkiem stulecia. Jednocześnie przynosili swoje prywatne zdobycze dowódcy i żołnierze. Lecz rozdział tego bogactwa był bezlitośnie nierówny. Obok bajecznych fortun srożyła się nędza, rzucająca się w oczy zwłaszcza w Rzymie, w tych wielkich wielo­piętrowych domach czynszowych, gdzie parter i pierwsze piętro zajmowali ludzie zamożni, a górne piętra, przeludnione i za­niedbane, dawały drogo opłacony przytułek biedocie. Jeszcze jaskra wszy kontrast stanowiły wspaniałe rezydencje magnatów, nie znających granic w zbytku.

Zaczęła się oto wędrówka marmurów, brązów, kosztownych gatunków drzewa, kości słoniowej, posągów, obrazów, potraw, owoców, win, wszelkiej zwierzyny, ptactwa i ryb z podbitych krajów starej i wysokiej cywilizacji do nienasyconego Rzymu. Domy bogaczy wyglądały jak dwory królewskie, obsługiwane przez setki, nawet tysiące niewolników; a stołeczne i prowincjo­nalne mieszczaństwo starało się je naśladować w miarę albo po­wyżej swych środków. Jednych więc rujnowały pycha, moda, sno­bizm, drugich — drożyzna, chaos gospodarczy, lichwa. Raz po raz albo był nadmiar gotówki — albo dotkliwy brak, gdy nagle pieniądz uciekał i chował się w skrzyniach plutokratów. W tym stanie rzeczy Katylina mógł liczyć na zwolenników i powodzenie.

 

Lecz niski poziom moralny głównych przywódców i chaotyczny plan działania doprowadził do wykrycia spisku, naczelników stra­cono, a ich siły zbrojne zostały rozbite. Przetrwały tylko wspa­niałe mowy Cycerona przeciw Katylinie, znakomita monografia Salustiusza De bello Catilinae, a na Cezarze cień podejrzenia, że sprzyjał spiskowcom.

W roku 62 Cezar był pretorem, a gdy w następnym roku, jako propretor, wyjeżdżał do Hiszpanii, do Rzymu miał niebawem wrócić w tryumfie Pompejusz, syt sławy i bogactw. Cezar na­tomiast, oblężony przez wierzycieli, nie mógł wyjechać z Rzymu inaczej niż zaciągnąwszy u Krassusa olbrzymi dług ośmiuset ta­lentów, którymi spłacił nieufnych lichwiarzy. W Hiszpanii miał po raz pierwszy sposobność zdobyć doświadczenie wodza w walce z barbarzyńcami. Odbył dwie wyprawy przeciw dzikim szczepom górskim, które niepokoiły zromanizowane miasta w dolinie Tagu i Gwadalkwiwiru. Obie były pomyślne i mógł się ubiegać o tryumf. Lecz miał do wyboru: albo wrócić do Italii jako zwycięski do­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin