Leopold Tyrmand - Cywilizacja komunizmu (1972).doc

(1070 KB) Pobierz
Cywilizacja komunizmu

Leopold Tyrmand

 

 

 

Cywilizacja komunizmu

 

Polska Fundacja Kulturalna Londyn 1992


Jakubowi i Marii Lewit — u których

uczyłem się prawd prostych.


„Myśl jest pełną godnością człowieka; stąd dążenie aby myśleć dobrze — oto jedyna moralność”.

Blaise Pascal, „Pensées”

Wstęp

 

Ta książka nie ma pretensji naukowych, ani publicystycznych, ani dziennikarskich. Ma pretensje literackie Mimo to nie jest ani beletrystyką, ani literackim esejem Jest ona pamfletem na komunizm, zamierzonym przejaskrawieniem istniejącej rzeczywistości Uważam komunizm za najgorszą plagę jaka spotkała ludzkość i żywię głęboką nadzieję, że książka ta odzwierciedla moje uczucia w odpowiednim stopniu Czy znaczy to, że pamflet wykrzywia prawdę? Ani trochę Komunizm jest zjawiskiem, wobec którego obiektywizm, jako metoda wyjaśniająca, jest śmieszny w swej nieporadności Uważam, że pamflet jest jedyną — przynajmniej na razie — metodą prawidłowego wyjaśniania komunizmu Moim zdaniem, książka moja jest prawdziwsza od setek obiektywnych rozpraw i pewny jestem, że miliony ludzi zgodzą się ze mną .

Czy można obiektywnie wyjaśnić system prawny, w którym oskarżyciel ma zawsze rację? Czy można obiektywnie rozprawiać o psychologii, której kamieniem węgielnym jest pojęcie świadomości klasowej, co w praktyce znaczy, że jeśli ktoś kazał kogoś rozstrzelać bez sadu, to wykazał instynkt klasowy? Czy można obiektywnie opisać instytucję policji politycznej, której racją istnienia jest stwarzanie przestępców, o ile ich nie ma w istniejącej rzeczywistości? Czy można obiektywnie pisać o społeczeństwach, w których pijaństwo jest jedynym epikureizmem i przejawem humanizmu? Czy można obiektywnie badać ekonomię, która brak chleba tłumaczy okolicznością, że z każdym rokiem więcej ludzi je chleb? Czy można obiektywnie badać moralność ludzi, którzy w komunizmie robią, kariery na tropieniu i konfiskowaniu najmniejszych przejawów wolnej myśli, w Londynie zaś, Paryżu i Waszyngtonie wygłaszają przemówienia o swej walce o wolność i niepodległość ludzkiego ducha — i którym ich zachodni słuchacze wierzą w to co mówią?

Czytając tę książkę wielu powie, że przerysowuję, zniekształcam, popadam w groteskę i operuję efektem surrealistycznym. Chyba tak. Ale do tłumaczenia komunizmu realizm jest tak przydatny jak rower do lotu na księżyc W demokracjach brak jest systemu odniesienia dla tylu zjawisk stanowiących codzienność komunizmu, że mówienie o adekwatności procesów społecznych, czy ontologicznych, tak modne na Zachodzie, jest zwykłym bełkotem intelektualnym w uszach ludzi pod komunizmem. Mnóstwo z tego, co wyda się wielu nieprawdopodobne w tej książce, płynie z faktu, że staram się mówić o rzeczach, o których nie wie się na Zachodzie albo nic, albo bardzo niewiele, pomijam zaś to, o czym się już obficie mówiło i pisało Także moje interpretacje są interpretacjami człowieka stamtąd, co ludziom tutaj często może się wydać deformacją, irracjonalizmem i przesadą. Lecz ludzie tam przeważnie tak widzą rzeczy i to wiedzą o rzeczach. Pisanie o tych, którzy wierzą, że komunizm jest jedyną perspektywą dobra, sprawiedliwości i strukturalnego sensu, i w imię tej wiary egzekwują władzę opartą o niesłychane okrucieństwa, doszczętną destrukcję jednostki ludzkiej i zupełną, pogardę dla racjonalizmu — z natury rzeczy niewiele ma wspólnego z logiką. Moją ambicją, pisząc tę książkę, było poszukiwanie jakiegoś szkieletu prawdy, jakiegoś odnalezienia struktury rzeczywistości pod złożonością przejawów życia W tym celu trzeba było usunąć wiele z tego, co życie kumuluje i co zamętnia przejrzystość schematu. Wydaje mi się także, że zmiany zachodzące w obrazie komunistycznego świata, a zachodzą one na pewno i w sposób widoczny, dotyczą właściwie tylko owej zewnętrznej ornamentacji, skumulowanej przez praktykę na samej powierzchni zjawiska. Sam schemat i pierwiastkowa zasada, na której è pur se muove pozostają ciągle te same.

Ludzie nie żyjący w komunizmie nie pojmują dlaczego tam mówi się: „zupa w komunizmie”, „komunistyczny bilard”, ,,pisarz w komunizmie”, „komunistyczne pomidory” Używa się tam także na co dzień zwrotu „oni”, który oznacza komunistów, zarówno rządzących jak również tylko ludzi wyznających komunizm jako światopogląd Być może, że czytelnik tej książki będzie miał z początku trudności z oczywistą antropomorfizacją terminu „komunizm” Ale tam właśnie tak się czuje komunizm — jako kogoś okropnego i nie do wytrzymania, rzeczywiście istniejącego tuż obok Puryści zarzucą mi, że używam słowa komunizm dla oznaczenia mnóstwa niesprecyzowanych treści i dodadzą, że termin ten dość ściśle oznacza coś i nic poza tym. Mnie się jednak wydaje, że jest to termin — w aktualnym momencie historii — ambiwalentnie luźny i precyzyjny zarazem. Oznacza przede wszystkim to co się tam dzieje. Komuniści utrzymują, że to co się dzieje obecnie za Żelazną Kurtyną nie jest jeszcze komunizmem, że stanowi etap nazywany socjalizmem na drodze do społeczeństwa komunistycznego. Lecz ludzie tam nie są skłonni do dialektycznych subtelności, pośpieszyli się i nie używają innego słowa dla określenia istniejącego stanu rzeczy Rozpacz ogarnia ich na myśl, że jeśli to jeszcze nie komunizm to wyobrazić sobie można co będzie jak już nadejdzie komunizm Godne uwagi są tu słowa pewnej warszawskiej sprzedawczyni w sklepie spożywczym, która w odpowiedzi na gorzkie narzekania kupujących na brak chleba, masła, mięsa i innych towarów, zawołała: „Ludzie, na litość Boską, czego ode mnie chcecie?! Ja nie kazałam strzelać z Aurory…”*)

Mój stosunek do komunizmu jest prostym wynikiem mego życia w komunizmie. W ciągu tych lat nauczyłem się nienawidzić komunizmu za zawarte w nim zło. A także bać się go ze względu na jego metafizyczną zdolność do zawierania w sobie coraz więcej i coraz więcej i coraz więcej zła.


Jak się urodzić

 

Zarówno teoria, jak i doświadczenie pierwszych lat pięćdziesięciu, uczą nas, że najlepiej jest przyjść na świat w rodzinie robotniczej. Wskazówka ta pozostaje, oczywiście, w sprzeczności z tym wszystkim co wynika z pragmatycznej obserwacji; wydaje się wręcz lekkomyślna na pierwszy rzut oka. Każdy wie dobrze, że robotnikom nie powodzi się najlepiej w społeczeństwie komunistycznym, co jest w zupełnej zgodzie z wewnętrzną logiką każdej rewolucji Rewolucja komunistyczna dokonana została w imię potrzeb, żądań, celów i ideałów robotnika, jest zatem zupełnie zrozumiałe, że jej sukces nie może przynieść niczego nadzwyczajnego robotnikom — jako że nigdy żadna rewolucja w dziejach nie spełniła swych przyrzeczeń. W komunizmie ustanowionym robotnicy pracują ciężej i zarabiają mniej pieniędzy. Są oni ponadto pozbawieni wszelkich społecznych korzyści, ułatwień i drobnych radości jakimi cieszą się robotnicy w kapitalizmie; kapitalizm bowiem, jako najzaciętszy wróg ludu pracującego, śmiertelnie się tegoż ludu boi, pragnie pozostać z nim w najlepszych stosunkach, szanuje jego związki zawodowe i rozpieszcza go mnóstwem tzw. ulepszeń i świadczeń socjalnych. Komunizm, będąc robotnika najwierniejszym przyjacielem i sojusznikiem, jest, rzecz jasna, zwolniony od tego rodzaju zobowiązań. Stąd, los robotnika, w komunizmie jest nie do pozazdroszczenia i noworodek w jego domu musi liczyć się z brakiem wielu luksusów łatwo osiągalnych w domach dygnitarzy partyjnych czy serwilistycznej inteligencji Niemniej, niezależnie od przeciwstawnych dowodów, ciągle jeszcze najkorzystniej jest pojawić się na świecie za pośrednictwem rodziny robotniczej.

50 lat praktykowanego komunizmu uprzytomniło wszystkim dokoła, że Komunizm przywrócił do życia i zinstytucjonalizował podstawową zasadę feudalną przywilejów płynących z urodzenia. Ludzie nie rodzą się już równi, jak to mylnie sądzono w Europie po rewolucji francuskiej, lecz sam fakt urodzenia w określonym środowisku społecznym czyni ich” lepszymi lub gorszymi. Wysiłek czterystu lat europejskiej myśli filozoficznej i społecznej, trudzącej się ustanowieniem skali wartości jednostki ludzkiej na podstawie jej cech indywidualnych, został twardo wymazany raz na zawsze z rzeczywistości społecznej kształtowanej przez komunizm Społeczeństwo komunistyczne stało się tym samym tworem ściśle klasowym i hierarchicznym Ludzie w nim są surowo dzieleni na lepszych i gorszych, mniej lub bardziej wartościowych, wyższość zaś i niższość określana jest przez ustalone przez komunistów kryteria. W takim układzie stosunków wykonywany zawód jest źródłem społecznego prestiżu i wagi, podczas gdy pozycja w ramach nowych hierarchii stanowi o akcesie do przywilejów nie pozostających w żadnym związku z indywidualną wartością moralną czy przydatnością społeczną Większe znaczenie ma to co człowiek robi, niż jak to robi, lub w jakiej proporcji działalność jego jest pożyteczna dla społeczeństwa, czy choćby jego własnego rozwoju osobowego. Symbole społecznej pozycji i stanu eksponowane są powszechnie i natrętnie; mają one takie same znaczenie i taką samą siłę oddziaływania jak niegdyś symbole arystokratyzmu w społeczeństwie feudalnym, w którym znikczemniały i głupi szlachcic dysponował możliwościami całkiem niedostępnymi pełnemu talentów i moralnych zalet mieszczaninowi Mimo, że narodziny w rodzinie robotniczej nie stanowią o żadnych konkretnych korzyściach czy powodzeniach, zawierają one w sobie krzepki potencjał pięcia się w górę, ofiarowany na kredyt i za nic w zamian. Pochodzenie robotnicze nie zapewnia awantaży automatycznych, lecz kryje w sobie potęgę formuły „Stoliczku, nakryj się!”, która — w rękach zdolnych do umiejętnej eksploatacji — okazać się może w późniejszym życiu kopalnią ułatwień, zysków i przyzwoleń na każdy dozwolony lub zakazany manewr. Przede wszystkim zaś, darzy ono beneficjenta owym szczególnym poczuciem pewności siebie, gdy niepowodzenia grożą człowiekowi z każdej strony I to poczucie jest nieocenioną wartością w komunizmie.

Marksizm–leninizm oraz wszystkie komunistyczne konstytucje państwowe posługują się terminem Lud, oraz gramatycznymi pochodnymi tego słowa, w sensie jakiejś suwerennej, realnie istniejącej jakości, obdarzonej w państwie komunistycznym wszelkim możliwym przywilejem nadrzędności Teoretycznie, Lud jest wartością najwyższą i autonomiczną, zgodnie zaś z zasadami dialektyki dzieli się on na trzy klasy społeczne: robotników, chłopów i tzw. pracującą inteligencję Nominalnie, klasy te zrównane są w swych prawach i obowiązkach, oraz zgodnie i bezstronnie reprezentowane są przez partię komunistyczną. Rzeczywistość okazuje się jednak bardziej zniuansowana. Według doktryny partia komunistyczna jest w swym założeniu partią robotniczą i okoliczność ta ma zasadniczy wpływ na formowanie się nowych mitologii, bieżących wartościowań i najnowszych snobizmów. Czyli rozbudowuje nową infrastrukturę nierówności społecznych. Z której z kolei wynika, że być robotnikiem jest o wiele lepiej niż być chłopem, zaś znacznie lepiej niż być przedstawicielem inteligencji pracującej. Jeśli trzy osoby o tych samych indywidualnych kwalifikacjach lecz o trzech różnych pochodzeniach społecznych starają się o tę samą pracę, czy stanowisko, to — o ile rzadki wypadek chemicznego braku protekcji czy tzw. poparcia wchodzi w grę — otrzyma je ten kto dysponuje pochodzeniem robotniczym. Gdy trzej pisarze piszą trzy powieści o trzech postaciach literackich wywodzących się z trzech różnych środowisk klasowych, ów który pisze o robotniku otrzyma nagrody i rozgłos nie pozostające w żadnej proporcji do obiektywnej wartości jego dzieła. Noworodkowi w komunizmie nie wolno o tym zapominać. Gdy później w życiu zapragnie on zapuścić się w wyższe regiony sukcesu, nieocenioną, pomocy będzie finezyjnie tu i ówdzie rzucona uwaga o swym robotniczym pochodzeniu. W komunizmie istnieje kilka kręgów wyniesionych, czyli dobrego towarzystwa, i każdy gotów jest przygarnąć przedsiębiorczego potomka robotników. Należy jednak wiedzieć jak podkreślać tę właściwość zależnie od okoliczności.

W milieu więcej artystycznym czy intelektualnym dobrze jest uwypuklać swe robotnicze pochodzenie ze szczyptą ostrożnej, wyszukanej ironii i wyrafinowanym podtekstem odżegnywania się, dając w ten sposób do zrozumienia, że osobiste powodzenie osiągnięte zostało wbrew różnym rodzinnym upośledzeniom i mimo społecznych zaszeregowań. W towarzystwie bardziej oficjalnym osób rządowych czy partyjnych zaleca się umacnianie ich teoretycznych i zupełnie nonsensownych wyobrażeń, że sytuacja robotnika w komunizmie jest rogiem obfitości przywilejów i korzyści materialnych, robotnicze zaś dzieci stanowią najzdrowszy i najbardziej wartościowy element narodu; w konsekwencji, rzeczą korzystną jest utrzymywać, że wszelkie osobiste dokonania i sukcesy są błogosławionym skutkiem pochodzenia robotniczego, dzięki któremu życie staje się przedsięwzięciem radosnym i obfitującym w oficjalnie zadekretowane szczęście — w ten sposób umacniając dygnitarzy w ich idiotycznych złudzeniach, co z kolei zawsze się stać może źródłem dalszych pożądanych sukcesów, jakże przydatnych każdemu człowiekowi z ubogiej rodziny robotniczej. W końcu — jeśli przyszłoby kiedykolwiek, później w życiu, potomkowi robotników wkroczyć na drogę otwartej opozycji przeciw komunistycznemu reżymowi, opinia publiczna obdarzy go zwielokrotnionym uznaniem i entuzjastycznym aplauzem. „Nawet on…”, zachwycą się wrogowie, „krew z krwi i kość z kości proletariusza…” — a popularność jego rosnąć będzie w postępie geometrycznym. Dla porządku zaznaczyć jednak trzeba, że po aresztowaniu za opozycyjną działalność narażony on będzie na kilka dodatkowych cierpień i zniewag. Oficer śledczy, w przypływie łatwo zrozumiałej goryczy, wrzucić mu może kilka ponad programowych kopniaków w brzuch, zaopatrzonych w wyjaśniającą uwagę: „Nawet ty, sukinsynu, przeciw nam…” Podstawą powodzenia noworodków w komunizmie jest tedy precyzyjna świadomość lego jak ciężko jest być nonkonformistą czy autentycznym przeciwnikiem, nawet jeśli przychodzi się na świat w robotniczej rodzinie.

Urodzić się w chłopskiej chacie nie jest najgorzej, lecz dezorientująco. Zgodnie z Literą Zakonu chłopi dzielą się na trzy kategorie: biednych, średnich i bogatych, lecz klasyfikacja ta opiera się na niezwykle mętnych pomiarach. Na przykład: bogaty rolnik, któremu zdarzyło się oddać jakieś usługi komunistom przed ich dojściem do władzy, zaraz po owym dojściu zaklasyfikowany zostaje jako biedniak, co w konsekwencji czyni go niezwykle zamożnym, albowiem jego stan posiadania nie ulega zmniejszeniu, podczas gdy jego zdolność do ekonomicznego manewru rozszerza się niepomiernie. Innymi słowy, zostaje on obdarzony przywilejami niedawno eksploatowanych i przyzwoleniem do dalszego eksploatowania. Niemniej, noworodek musi wiedzieć o niebezpieczeństwach kryjących się w pochodzeniu z wieśniaczej kołyski. Jeśli, na przykład, później w życiu zapragnie on kariery politycznej, sławy, honorów, czy nagród literackich, współzawodnicy jego zawsze postarają się dowieść, że jest on potomkiem wiejskich bogaczy — nawet jeśli w rzeczywistości ujrzał on światło dzienne w najnędzniejszej z lepianek, a w dzieciństwie spał z bydlątkami i jadał trawę na śniadanie W ogóle przekonywające i skuteczne posługiwanie się przedrewolucyjną nędzą i ubóstwem jest sprawą skomplikowaną i trudną: dla prawdziwego marksisty–leninisty bowiem liczy się nie obiektywne uwarunkowanie materialne ofiary kapitalizmu, lecz jego przydatność dla sprawy komunizmu Stąd niewiele znaczy, że ktoś umierał z głodu przed rewolucją — ukazać trzeba, w sposób nieodparty, jak bardzo jego głód przyczynił się do zwycięstwa rewolucji, proletariatu, komunizmu. Na ogół każdy jest zawsze podejrzany o to, że pochodzi z wyzyskiwaczy, a usiłuje podszyć się pod dziecko wyzyskiwanych. Wrogowie potomka autentycznych oraczy nie zaniedbają żadnej okazji aby pogłębić odmęt możliwych podejrzeń. Niezliczone plotki określą z bezbłędny precyzją miejsce, w którym ojciec pretendenta do kariery zakopywał w nocy złote dolary, nawet gdy nie posiadał nigdy w życiu nie tylko skrawka ziemi do kopania, lecz nawet łopaty. Zaś chłop bogaty jest dla komunistycznego ortodoksy wcieleniem grzechu: samo pojęcie emanuje woń występku podobną do owej jaka dręczy pobożnego chrześcijanina gdy słyszy o rozpuście wśród zakonnic.

To samo dotyczy pracującej inteligencji, której pozycja w hierarchii społecznych możliwości ulokowana jest o stopień poniżej chłopstwa. Inteligencja pracująca ma, w oczach komunistycznych władców, wielce dwuznaczna wartość społeczno–moralną. Służy ona nieustająco jako kozioł ofiarny i łatwy cel różnorakich oskarżeń, z których dwulicowość okazała się, na przestrzeni lat istnienia komunizmu, najpopularniejsza. Stąd nowonarodzony w rodzinie inteligenckiej liczyć może czasem na towarzystwo czarujących, często nawet inteligentnych, przeważnie dobrze wychowanych ludzi, za co później w życiu zapłaci mnóstwem uciążliwych kłopotów, gdy będzie usiłował dostać się na uniwersytet lub starał się o lepszą posadę.

Fakt narodzin członka partii komunistycznej nie ma szczególnego znaczenia dla przyszłych możliwości nawonarodzonego. W ogóle jest rzeczą trudną ustalić co jest korzyścią a co obciążeniem w życiu członka partii Rzecz uściśla się nieco gdy członek partii jest dygnitarzem partyjnym, rządowym lub administracyjnym Nie podlegająca dyskusji dogodność posiadania pomarańcz i zagranicznych zabawek w dowolnej ilości przez całe dzieciństwo koegzystuje, w takim wypadku, z ponurymi niebezpieczeństwami jakie czyhają na komunistycznego prominenta na każdym kroku W komunizmie polityczne upadki i klęski są bezkompromisowe i nieodwracalne, są rzadko niepowodzeniem, zawrze katastrofa. Ich rezultatem nie jest przejściowy niedostatek, lecz przeważnie kompletna ruina. Ich cechą charakterystyczną jest, że spadają nieoczekiwanie, jak grom z jasnego nieba Rzadko mijają nie odcisnąwszy fatalnej pieczątki na przyszłych losach potomka upadłej wielkości, albowiem w komunizmie obowiązuje odpowiedzialność zbiorowa, co znaczy, że nawet najbardziej zrównoważony syn odpowiada za szaleństwa ojca.

Do wyżej wymienionych możliwości przyjścia na świat dochodzi bezmierna różnorodność złych pochodzeń. Ich ilość i nieogarniona różnolitość zawartych w nich zasadzek złagodzona jest znacznie i skutecznie przez specyficzną fizjologię kłamstwa w komunizmie. Kłamstwo w nowym porządku społecznym ma funkcję zupełnie specjalną i stanowi całkiem nowy czynnik obowiązującej rzeczywistości. Z moralnego punktu widzenia, kłamstwo ma cechy ambiwalentne na tle komunistycznego „esse” — jest nieetycznym pogwałceniem prawdy lub jej unicestwieniem, ale też zarazem jedynym i błogosławionym schronieniem i ucieczką milionów ludzi Posługiwanie się kłamstwem jako instrumentem rekompensat za ślepotę losu jest tak stare jak świat: historia pełna jest facetów wiedzących aż za dobrze jak korygować własne miejsca urodzenia, które wydawały im się nie do przyjęcia. Wkład i innowacje komunizmu polegają przede wszystkim na wymiarze i bezczelności kłamstwa: nie należy wszakże do rzadkości, że prasa komunistyczna opisuje narodziny marksistowskiego świętego pod maszyną tkacką, przy której jego eksploatowana matka–proletariuszka harowała nieludzko na kapitalistycznego pracodawcę, bez prawa do ludzkiego połogu — podczas gdy wszyscy w kraju wiedzą, iż jest on synem przedrewolucyjnego sklepikarza–krwiopijcy.


Jak przeżyć szpital połóżmy i żłobek dla maluchów

 

Od samego początku trzeba cholernie uważać pielęgniarstwo jest jednym z najgorzej płatnych zawodów, pielęgniarki są zmęczone i roztargnione, myślą tylko o zakupach — jeśli mają rodziny — lub o awansach, jeśli są wolne, a do awansów, jak wszystkim wiadomo, najprostsza droga prowadzi przez dyżurki lekarzy, nie przez sale chorych, zupełnie jak w kapitalizmie Stąd znane są skandale wokół zamiany noworodków w gigantycznych szpitalach państwowych. Tym samym, nowoprzybyły obywatel komunizmu uczy się od razu, że nie wolno polegać na usługach ofiarowanych przez państwo.

Całkiem wcześnie, bo w państwowym żłobku, otrzymuje on pierwsze dane w sprawie fundamentalnego stosunku pomiędzy nim jako jednostką ludzką a otaczającą go rzeczywistością. Krążyła w swoim czasie po Warszawie historia o młodej gorliwej matce, przybywającej do państwowego żłobka aby odebrać swe dziecko po rozłące długiego dnia pracy. Pielęgniarka przynosi maleństwo, które matka tuli w przypływie uczuć do piersi, lecz po chwili wykrzykuje: „Ależ towarzyszko! Na litość Boską! To nie moje dziecko!” Pielęgniarka uśmiecha się wyrozumiale i mówi z pobłażliwością: ,,I po co ten szum? Co za różnica? I tak przyniesie je pani jutro rano przed pójściem do roboty, no nie?”


Jak być dzieckiem

 

Problemy świadomości, trapiące człowieka przez całe życie, zaczynają się w komunizmie męcząco wcześnie. Stąd, trudno jest być dzieckiem w komunizmie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W demokracji dziecko jest wolne od wszystkiego co nie jest sprawą dziecka, ma bezcenne prawo do nieświadomości. Wybór, rozróżnianie, wartościowanie mają dlań wyłącznie znaczenie pedagogiczne. Niepowtarzalną wygodą dzieciństwa jest wolność od nakazów krytycyzmu, które obowiązują dorosłego na każdym kroku. Dziecko ma prawo do zachwytów i wiar niekontrolowanych przez rozsądek, instynkt samozachowawczy czy ironię W komunizmie prawo to jest dziecku odmówione, anulowane przez konstrukcję Codziennego życia.

Komunizm, po zdobyciu władzy, nabiera cech religii państwowej. Uświęcanie treści ideowych i obyczajowych jest właściwością i przywilejem religii państwowych, i komunizm hojnie z niego korzysta. Beatyfikacja ludzi i zdarzeń nie stanowi na ogół źródła cierpień dla poddanych komunizmowi mas ludzkich; społeczeństwa produkują szydercze odtrutki, dowcip rozsadza fałszywe liturgie. Jedyną grupą społeczną bezbronną wobec zakłamania sztucznych świętości są dzieci.

Dziecko jest uczulone na świętość, łaknie jej, jego świadomość jest żyzną glebą dla istnień wyniesionych przez pobożność, dobro, szlachetność, piękno i przeznaczonych do adoracji. Za niczym dziecko tak nie tęskni jak za charyzmą i namaszczeniem, jak za uwielbianiem. Komunizm zaś o niczym innym nie marzy goręcej niż o tym, ażeby być wielbionym we wzniesionych przez siebie strukturach pojęciowych, w świątyniach własnego znaczenia, w osobach władców rządzących w imię komunizmu, charyzmatycznych i namaszczonych.

Od najwcześniejszych chwil obudzenia świadomości dziecko otoczone jest więc przez symbole i znaki, które ma wielbić. Częstotliwość ich powtarzania się na każdym kroku naciska bezlitośnie na miękki móżdżek dziecka I dziecko wielbi, adoruje kolor czerwony, sierpy i młoty, godła państwowe. Wcześnie zaczyna dostrzegać postacie: wszędzie wokoło roi się od Marxów, Leninów i pomniejszych, lokalnych świętych Stoją na pomnikach, wiszą na ścianach miejsc publicznych, widnieją na transparentach, pełno ich w książkach, gazetach, telewizji. Wzbudzają nabożny szacunek swym uświęconym wyglądem, od zarania kojarzą się dziecku z jakimś nadrzędnym porządkiem i nieokreśloną potęgą. Gdyby poprzestano na tym zaszeregowaniu wrażeń i ich odbić w świadomości dziecka, dzieciństwo nie doznałoby większego uszczerbku: we wszystkich systemach społecznych podaje się dziecku barwne postacie oficjalne do zabawy w naiwne uniesienie. Ale komunizm ma wobec dziecka cele dalsze niż przepojenie go uwielbieniem i szacunkiem Komunizm pragnie miłości, chce, aby dziecko go pokochało. W tym celu uruchamia niezwykłą maszynerię oddziaływania na świadomość i percepcję. Dostojne i pełne godności Lentny i Staliny przeobraża w ukochane, tkliwe Leniny i Staliny przy pomocy retuszu. Dziecko nie wie o specjalnych zakładach poligraficznych, których zadaniem jest usilna, benedyktyńska praca nad zmianą wyrazu twarzy dostojników partyjnych i państwowych. Całe zastępy specjalnie szkolonych retuszerów pracowały mrówczo w Rosji Sowieckiej aby z twarzy Lenina, która emanowała rzadką złośliwością i chytrością, uczynić twarz ukochanego wujaszka, za którym przepadają dzieci i który skłonny jest oddać im swój złoty zegarek na pewną zagładę. Zachodni mężowie stanu używają również szminki i makijażu, lecz tylko przed kamerą telewizyjną. Chcą wyglądać młodziej, co świadczy o wyrachowanej próżności, lecz nie jest grzechem kłamstwa. Stalin, jak wiadomo, odznaczał się obliczem, wobec którego Al Capone zdrętwiałby z przerażenia, bandytyzm jego natury, podłość i okrucieństwo charakteru biją wprost z każdej, nieocenzurowanej fotografii; lecz od czego wykwalifikowani retuszerzy? W milionach żłobków i szkół podstawowych na obszarze całego imperium widniał ojcowski portret Stalina, ozdobiony tak promienistym uśmiechem, że nie było chyba dziecka, które nie śniłoby o tym że wdrapuje się na kolana generalissimusa i ciągnie go za wąsy. A co tu dopiero mówić o armii pochlebczych, służalczych malarzy i ilustratorów, którzy w setkach milionów książeczek dziecięcych rysowali Stalina jako uosobienie wszelkich słodyczy. Z czasem doszło do tego że można było odnaleźć rysy Lenina, Stalina, Ulbrichta czy Mao w buziach Sierotek–Maryś, Królewien Śnieżek i Czerwonych Kapturków, podczas gdy Duży Zły Wilk miał zawsze w sobie coś amerykańskiego. Powie ktoś: prezydenci, ministrowie i kandydaci na senatorów w demokratycznym kapitalizmie, żądni poklasku tłumów, też lubią fotografować się pochyleni nad płowymi głowinami dzieci, brać je na ręce i całować w pyzate policzki z fałszywym uśmiechem pseudodobrotliwości na przebiegłych wargach i w oczach szperających za wyborcami. To fakt, ale ten ckliwo–przymilny uśmieszek jest łatwo zauważalną maską, kryjącą naturalną odrazę do wilgotnych nosków i niepewnych pupek Demokratyczni mężowie stanu nie retuszują swej prawdziwej natury i dzieci jakoś to czują, nie traktują ich poważnie, nikt tu nie rozprawia o miłości, ufności, oddaniu — i to jest uczciwa gra. Konwencja życia, na to nie ma rady, tak się składa że w pewnej chwili politycy potrzebują dzieci, rzadziej dzieci polityków, ale żadnych deklamacji o uczuciach i żadnego wzajemnego okłamywania się.

Aby zachować zdrowie psychiczne dziecko powinno zażądać przywrócenia wszelkich praw zneutralizowanym Kotom w Butach i Byczkom–Fernando — ale jak tu żądać i upominać się o jakieś prawa w ustroju, w którym nie istnieje habeas corpus? Dziecko obrabowane więc zostaje ze swego przywileju nieświadomości. Jeszcze wielbi i kocha całym swym czystym, małym serduszkiem, ale już nachodzą je pierwsze nieporadne wątpliwości. Dlaczego kochany wujo Stalin z portretu w żłóbku staje się nagle dość srogim Stalinem z obrazu w urzędzie pocztowym, do którego trzeba iść z mamą? Dlaczego dorośli nie widzą w nim tej dobroduszności, którą dostrzega dziecko, i mówią o nim bez sympatii, lub starają się w ogóle nie mówić, ucinając pytania na jego temat? W rodzinach partyjnych dziecko jest pod nakazem adoracji, co budzi w nim z kolei zrozumiałe podejrzenia: dlaczego mam być grzeczny i kochać Stalina? Wszędzie i zewsząd pojawiają się oznaki dręczącej i zagadkowej ambiwalencji, druzgoczące rozkosze nieświadomości. W pewnym węgierskim miasteczku, natychmiast po zgnieceniu powstania przez sowieckie czołgi, komuniści z właściwym sobie taktem postawili pomnik przyjaźni sowiecko–węgierskiej. Przechodząc obok, mały chłopczyk spytał ojca:

— Tatusiu, co to jest?

— To jest pomnik przyjaźni węgiersko–radzieckiej — odparł ojciec zgodnie z pozorami rzeczywistości.

— Ale dlaczego u nas? — zażądał wyjaśnień chłopczyk.

Dziecko to wcześnie zaczęło się zmagać z wieloznacznością, która kiedyś zatruje mu życie, wdało się w nierówną walkę z wszechnaciskającym kłamstwem i wszechmocą pozoru. Lecz ten historyczny dlań moment przebudzenia się w nim zmysłu krytycyzmu odebrał mu, lub co najmniej naruszył w nim, świat dzieciństwa.

Antytotalistyczne systemy społeczne szanują suwerenność tego świata: jego głupiutkie niedźwiadki i zajączki być może nie rozwijają natrętnie umysłowości dziecka, ale nie rabują mu prawa do jedynej w życiu autonomii i nieangażowania się. Sprawa św. Mikołaja jest tu nader charakterystycznym przyczynkiem. W Rosji św. Mikołaja zastąpił w jego dorocznych funkcjach niejaki Dziadek–Mróz — postać wywodząca się ze starorosyjskiej, ludowej mitologii. Przez długie lata Dziadek–Mróz działał sprawnie pod czujnym okiem i kontrolą organów bezpieczeństwa ZSSR, ale jakoś nie potrafił budzić serdeczności i ciepła, może ze względu na nazwisko. Dzieci odmawiały mu czułego przywiązania, nawet urodzone grubo no rewolucji i których rodzice baliby się sformułować tak antypaństwowy slogan jak „dobry, święty Mikołaj”. Za czasów Chruszczowa zaczęto więc mówić o przywróceniu temu ważnemu funkcjonariuszowi jego dawnego tytułu. Stare kraje katolickie, okupowane po ostatniej wojnie przez komunizm, zmuszone były do zaakceptowania Dziadka–Mroza wraz z dobrodziejstwami planów gospodarczych. Impreza ta od początku skazana była na klęskę. Lansowany usilnie przez prasę, radio, telewizję, oficjalne widowiska i bale dla dzieci Dziadek–Mróz stał się tylko i wyłącznie przedmiotem złośliwych żartów. Dzieci gremialnie odmówiły z nim związków uczuciowych — ale za jaką cenę? Za cenę kolejnego naruszenia suwerenności ich świata. Raz do roku dzieci popadały w odmęty schizofrenii Jak pogodzić reklamowaną kampanię „mass media” na rzecz Dziadka–Mroza z popieranym uporczywie przez resztę społeczeństwa św. Mikołajem? „Przyjdzie dziś do ciebie święty Mikołaj” — mówiła mama rano, zaś po południu, na kinderbalu, święty przedstawiał się oficjalnie: „Jestem Dziadek–Mróz”… Gdy zaś dzieci wołały doń zgodnie z nastrojami całego narodu: „Święty Mikołaju!…” — mrugał porozumiewawczo jakby dając do zrozumienia że na sali są osoby niepowołane do tego ażeby wiedzieć, jak się naprawdę nazywa. Zdarzyć się wręcz mogło że zbyt obcesowo ciągnięty za rękaw i nagabywany o innych świętych, mruknął krzywo: „Odczep się, szczeniaku, bo wyciągną służbowe konsekwencje za szeptaną propagandę…” Coś tu było przeto nie w porządku, w oczach dzieci, ale co? Trudno stwierdzić bez przeczytania „Zagadnień leninizmu”, lecz rzadko kto czyta to dzieło w wieku lat pięciu. W okresie stalinowskiego upodlenia ogromnych mas ludzkich, dzieci w żłobkach, a nawet w najuboższych przytułkach dla sierot wzywane były i — jak to się mówiło — „organizowane” do składania swych grosikowych oszczędności na prezenty dla ukochanego dziadka Stalina. Taki apel padał na podatny grunt, albowiem do dziecka łatwiej jest trafić z prośbą o akt poświęcenia niż o zaprzestanie bezsensownych krzyków. I dzieci dawały, wysupływały grosiki z kieszonek fartuszków, kupowały za nie plastelinę, lepiły i wysyłały figurynki dla Obrońcy i Opiekuna Ludzkości. I zapewne oburzyłyby się, gdyby im powiedzieć że poświęcenie ich planowane było przez partyjnych ekonomistów jako ważki element w walce z inflacją i przesadnym spożyciem czekolady, którą tak trudno wyprodukować i dostarczyć na rynek w potrzebnych ilościach Lecz kiedyś mała dziewczynka wezwana do zbiórki na prezent dla mordercy Tuchaczewskiego, miała jakoby odpowiedzieć:

— A dlaczego ja nie dostaję od niego prezentów?

W odpowiedzi usłyszała od konformistycznej nauczycielki:

— Stalin dał ci wszystko co masz, ojczyznę, wolność, szczęśliwe dzieciństwo…

Dziewczynka nie dała się złamać i odparła zimno:

— Ja chcę buciki!

Ta mała dziewczynka zasługuje na miejsce w Panteonie wielkich bojowników o sens współczesnej cywilizacji i chyba nie bez przyczyny zdarzenie to podobno miało miejsce w Królewcu, w mieście autora „Krytyki czystego rozumu”. W komunizmie uprawa tej krytyki jest często w rękach dzieci.

Dziecko nie umie i nie lubi nienawidzić, ale umie i lubi się bać. Tego komunizm nie przeoczył. O ile komunizm ma podświadomość, jego libidem jest żądza siania strachu i perwersyjna tęsknota za miłością w duszach swych ofiar, zaszyfrowana w różnych eufemizmach Dziecko staje się świetnym partnerem: nie umie się bronić, łatwo daje się przestraszyć, szuka chętnie i ufnie schronienia w ramionach straszącego. Straszenie dzieci i nauka jak mają się bać jest rozkoszą komunizmu, marzenia zaś komunistycznych czarnoksiężników o zaszczepianiu strachu na całe życie są lubieżną sublimacją tej rozkoszy. Ileż przyszłych sukcesów propagandowych wymusić można na ludziach o zwyrodniałych odruchach i niedowładzie poznawczym na skutek strachów dzieciństwa? Rzecz w tym, by umiejętnie operować symbolami strachu. Niegdyś był to opasły burżuj o świńskim ryju, dziś jest to chudy, przeraźliwy Amerykanin o strasznym, haczykowatym nosie pod gwiaździstym cylindrem, zastanawiająco przypominający diabła z chrześcijańskiej ikonografii. Na zapadłych kołchozach straszy się dziś dzieci Amerykaninem. Nie dlatego że Amerykanin coś znaczy dla ludzi, którzy na oczy nie widzieli Amerykanina, lecz dlatego właśnie że nic nie znaczy, że jest pustym symbolem ustanowionym przez niepodlegającą kontroli instancję. Radio, telewizja i prasa zastępują księdza i kazanie w formowaniu psychopojęciowej ohydy i uczą, w aureoli ponadludzkiej technologii, że Amerykanin zjada dzieci. Niegdyś ciemne niańki groziły: „Przyjdzie diabeł i weźmie cię do lasu…” Dziś, udręczona nędzą i pracą ponad siły matka wiejska mówi, ufna w potęgę naciskającej zewsząd na dziecko celebracji sloganów: „Jak będziesz niegrzeczny, oddam cię Amerykaninowi, który zabierze cię do Ameryki…”

W świetle partyjnej egzegezy jest to apokaliptyczne ultimatum, ale później w życiu okazuje się że należało być okropnym dzieckiem ażeby otrzymać prawdziwą nagrodę W tym punkcie chrześcijański system kar okazuje swą bezsprzeczną wyższość i finezję. Gwoli sprawiedliwości rzec trzeba że amerykańskie komiksy dla dzieci pełne są straszliwych postaci zwanych Reds: posiadają one silnie zaznaczone cechy etniczne, głównie przy pomocy odrażających mord, rubaszek zamiast koszul, bądź skośnych oczu charakteryzujących ostatnie odchylenie polityczne w łonie Kominformu. Różnica w metodzie indoktrynacji wydaje się niewielka, niemniej nigdy jakoś nie słyszałem o tym by w Ameryce straszono dzieci Rosjaninem czy Komunistą. Istnieje głęboka analogia pomiędzy komiksowym Red a smokiem z dawnych bajek: niby się go trzeba bać, ale coś jest w nim nie naprawdę, więc można pozwolić sobie na brak nienawiści. Ten układ odzwierciedla jakąś głęboką prawidłowość: póki nie ma ultimatywnej konfrontacji, większe niebezpieczeństwo grozi Rosji ze strony Ameryki, niż odwrotnie; Rosja więc musi propagować strach przed Amerykaninem wśród swych dzieci, podczas gdy Ameryka może zdać się na luksus wesołej pogardy i miażdżące zwycięstwa Batmana nad Smershem. Operowanie strachem jest zresztą obosieczne i ulega wszechstronności i bogactwu samego życia Dziecko współżyjące z radiem i telewizją wymaga dodatkowych eksplikacji.

„Tato — pyta — co to jest podżegacz wojenny?” Rodzice, o ile nie są partyjni i ściśle poinformowani, sami nie wiedzą, usiłują więc wymigać się przy pomocy wygodnego, choć obskuranckiego idiomu: „To Amerykanin, albo ktoś z Zachodu …” — lub jeszcze mniej precyzyjnie: „To ktoś, o kim pisze się w gazetach … I znów dziecko wpływa na ocean mętnych rozróżnień. Nieufność do gazety, radia czy telewizji jest rozsianym w powietrzu imperatywem, którym się oddycha, który dostrzega się w każdym słowie, geście, spojrzeniu i westchnieniu starszych. Jak o kimś mówią źle w radio, to może nie jest on taki zły? Może jest inny, niż o nim piszą, może nie ma trosk materialnych jak wszyscy wokoło, może ma nawet samochód? Takie są męki budzącej się świadomości. Nie umiejąc wątpić, dziecko skazane jest na przegraną z komunizmem. „Będziemy się bawili w plan pięcioletni!” — wołają dzieci na podwórzu czy na ulicy, tym samym tonem, jakim niegdyś mawiały: „Będziemy się bawili w sklep…” Lecz sklep jest w komunizmie nieatrakcyjny, szary, pusty, jest miejscem nudy i męki tych, którzy z reguły nie mogą w nim dostać tego, po co przyszli i co powinno w nim być. Natomiast plan pięcioletni istnieje wokoło w barwnych plakatach, zastępujących wesołe reklamy płatków owsianych z kapitalizmu. Dziecko nie wie że plan pięcioletni jest jednym wielkim nadużyciem i humbugiem, dzięki któremu właśnie nie ma niczego w sklepach, więc ulega mistyfikacji, przeciw której jedyną bronią jest szydercze zwątpienie. Ratunek jest w cynizmie: dziecko grzeczne i cyniczne jest w stanie oprzeć się najskuteczniej gwałtom nad swoją świadomością i rabunkowi świata dzieciństwa Ale dziecku łatwiej jest być wandalem, barbarzyńcą, mordercą, gwałcicielem, oprawcą; okrutnikiem i kłamcą, niż cynikiem. Wejście do komunistycznego sklepu z zabawkami wymaga dużej siły charakteru i tylko jednostki wielkiego ducha nie załamują się i nie szukają ratunku w panicznej ucieczce przed koncentratem ponurej brzydoty skumulowanej w obecnych tam zezowatych lalkach, sadystycznych misiach, pokręconych przez reumatyzm żyrafach, pajacach z pluszu używanego w krajach cywilizowanych na siedzenia w pociągach, bączkach, które w imię nieznanego sabotażu nie kręcą się i piłkach, które nie odbijają się od podłogi. Dziecko cyniczne, postawione oko w oko z takim koszmarem, nie zapłacze rzewnie, lecz uśmiechnie się wyrozumiale. Zabawki są przedmiotem ożywionej dyskusji w prasie od zarania komunizmu: nikt tam nie może zrozumieć dlaczego odpowiedni przemysł nie jest w stanie wyprodukować przedmiotów wzbudzających natychmiastowego, dojmującego jęku. Prawdopodobnie błąd tkwi w teorii, która narzuca zasadę że zabawka winna uczyć, a nie bawić. Pedagogika, w rękach tych samych planistów, którzy wierzą w walor wychowawczy prezentów dla Stalina za uciułane przez dzieci grosze, uważa że kotek nie jest czymś, co należy kochać, lecz jest członkiem socjalistycznego zwierzostanu i dziecko winno mieć do kotka odpowiedni stosunek, uwzględniający jego przynależność. Sklepy komisowe, jedna z najpotężniejszych instytucji ekonomicznych w komunizmie, są pełne zabawek z kapitalistycznego świata: wiadomo powszechnie że opłaca się je przywozić. Dziecko zwykłe rozpętuje niebywałe awantury na widok sklepu komisowego: po prostu chce mieć natychmiast wszystko co w nim jest. Dziecko cyniczne zachowuje się spokojnie: wie że ceny w komisach są karykaturalnie wysokie i mało kto może sobie pozwolić na kupowanie tam zabawek, a na pewno już nie jego rodzice. Nawet u zamożniejszych rodziców dziecko cyniczne nie domaga się pomarańcz: rozumie że pomarańcze w sklepach to cud natury, raz na rok w sklepach, zaś cudów nie można się domagać, trzeba na nie czekać. Dobrze jest być dzieckiem cynicznym w komunizmie, wszyscy je kochają, a rodzice mówią z dumą: „To takie kochane dziecko…”, chwalą się nim, nie wiedząc że jest ono po prostu dzieckiem cynicznym, czyli ułatwiającym życie.


Jak chodzić do szkoły

 

Szkoła w komunizmie wygląda tak jak szkoła w demokracji. Dużo szkół wygląda nawet lepiej, szkoły stanowią ulubione miejsca do których zwozi się oficjalnych gości z zagranicy, wrogich dziennikarzy i wycieczki komunistów z krajów, gdzie jeszcze nie doszli oni do władzy. Są to piękne, nowoczesne budynki, projektowane przez najlepszych architektów, wyposażone w przestrzenne klasy, imponujące, pełne słońca i powietrza okna, zgodne z ostatnimi zdobyczami pedagogiki ławki i pomoce szkolne. Dzieci, jak wiadomo, umieją wyrażać mnóstwo uczuć, prócz ironii, stąd są niezawodną pomocą we wszelkich akcjach propagandowych: dziecko krzyczy „Tak!” lub „Nie!”, ale nie umie ujawnić swej dezaprobaty w sposób melancholijny i dwuznaczny, tak aby nie narazić się na represje, co potrafi każdy robotnik. Dlatego więc lepiej jest wozić gości do szkół, niż do fabryk.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin