Ted Chiang - Kupiec i wrota alchemika.txt

(59 KB) Pobierz
Ted Chiang
Kupiec i wrota alchemika
The Merchant and the Alchemist's Gate, 2006 r.
(Nowa Fantastyka 3/2008)

O potężny kalifie, Władco Wiernych, chylę się w pokorze wobec splendoru twej obecŹnoci; żaden mšż bowiem nie może liczyć na większe błogosławieństwo za życia. Historia, którš ze wszech miar pragnę opowiedzieć, jest zaŹprawdę przedziwna i nawet gdyby w całoci miała zostać wytatuowana w kšciku oka, niezwykłoć tego dzieła nie przyćmiłaby wypadków, jakie opisuje, albowiem jest ona ostrzeżeniem dla tych, którzy majš być ostrzeżeni, naukš za dla tych, którzy majš być pouczeni.
Zwš mnie Fuwaad ibn Abbas, przyszedłem na wiat tu, w Bagdadzie, Miecie Pokoju. OjŹciec mój był kupcem zbożowym, lecz ja przez większoć mego życia zajmowałem się dostawš tkanin, handlujšc jedwabiem z Damaszku, płótŹnem z Egiptu i chustami z Maroka, które haftoŹwane sš złotem. Wiodło mi się pomylnie, lecz serce me trapił żal, którego ani kupno dóbr, ani rozdawanie jałmużny nie zdołały ukoić. Teraz stoję przed tobš bez choćby jednego dirhema, ale przepełnia mnie pokój.
Allach jest poczštkiem wszystkich rzeczy, lecz za pozwoleniem Waszej Wysokoci rozpocznę mojš opowieć w dniu, w którym udałem się do dzielnicy rzemielników metalowych. Potrzebowałem nabyć dar dla człowieka, z którym miałem prowadzić inŹteresy, a powiedziano mi, że wykonana ze srebra taca może przypać mu do gustu. Po pół godzinie poszukiwań zauważyłem, że jeden z największych sklepów na targowisku został przejęty przez nowego kupca. Była to pierwszorzędna lokalizacja, co bez wštpienia musiało się wišzać z wielkimi kosztami, wszedłem więc do rodka, by bliżej przyjrzeć się oferowanym tam wyrobom.
Nigdy przedtem nie widziałem tak oszałamiajšcej różnorodnoci towarów. Tuż przy wejciu znajdoŹwały się wyposażone w siedem inkrustowanych srebrem tablic astrolabium, zegar wodny, który wybijał godziny, oraz mosiężny słowik, który piewał przy każdym powiewie wiatru. W głębi sklepu widać było jeszcze więcej zmylnych mechanizmów, ja za wpatrywałem się w nie z fascynacjš dziecka, które oglšda wyczyny kuglarza. Nagle ze znajdujšcych się na tyłach drzwi wyłonił się starzec.
- Witaj w moim skromnym sklepie, panie - rzekł. - Nazywam się Baszaarat. Czym mogę ci służyć?
- Masz tu na sprzedaż nadzwyczajne przedmioŹty. Handluję z kupcami ze wszystkich zakštków wiata, ale jako żywo nie widziałem u nich niczego podobnego. Skšd, o ile wolno mi spytać, sprowaŹdziłe swe towary?
- Jestem ci wdzięczny za twe uprzejme słowa, panie - odparł. - Wszystko, co tu widzisz, zostało skonstruowane w mojej pracowni przeze mnie bšd pracujšcych pod moim kierunkiem czeladników. - Wywarło na mnie wrażenie to, że jeden człowiek potrafi tak wietnie orientować się w wielu rzemioŹsłach. Jšłem wypytywać go o rozmaite instrumenty znajdujšce się w jego sklepie i słuchałem, jak ze znawstwem rozprawia o astrologii, matematyce, geomancji i medycynie. Rozmawialimy przez poŹnad godzinę, za moja fascynacja i uznanie rozkwiŹtały niczym ogrzane brzaskiem kwiecie, póki nie wspomniał o swych eksperymentach w dziedzinie alchemii.
- Alchemii? - spytałem. Zdumiało mnie to, nie wyglšdał bowiem na kogo, kto para się podobnym szalbierstwem. - Masz na myli to, że potrafisz przemienić zwykły metal w złoto?
- Potrafię, panie, ale nie tego w istocie najbardziej poszukuje się w alchemii.
- Czego zatem się poszukuje?
- ródła złota, które jest tańsze niż kruszec wyŹdobywany z ziemi. Alchemia opisuje metodę, za pomocš której można stworzyć złoto, lecz proceŹdura ta jest tak złożona, że w porównaniu z niš przekopywanie gór jest jak zrywanie brzoskwiń z drzewa.
Umiechnšłem się.
- Błyskotliwa odpowied. Nikt nie miałby poddać w wštpliwoć tego, że jeste człowiekiem uczonym, lecz wiem przecież, że nie należy dawać wiary w alchemię.
Baszaarat spojrzał na mnie i pomylał przez chwilę.
- Skonstruowałem niedawno co, co sprawi, że zmienisz zdanie, panie. Będziesz pierwszš osobš, której to pokażę. Czy zechcesz to obejrzeć?
- Będzie to dla mnie wielka przyjemnoć.
- Pozwól zatem za mnš. - Poprowadził mnie przez drzwi ku zapleczu swego sklepu. Znajdujšce się tam pomieszczenie stanowiło warsztat wyłożony przyrzšdami, których przeznaczenia nie potrafiłem odgadnšć: metalowymi sztabami owiniętymi takš ilociš miedzianej nici, że starczyłoby jej, by sięgnšć horyzontu, zwierciadłami umieszczonymi na okršgłych, pływajšcych w rtęci granitowych blatach, lecz Baszaarat minšł je, nie zwracajšc na nie najmniejszej uwagi.
Poprowadził mnie ku solidnemu postumentowi wielkoci skrzyni, na którym umieszczono pionowo metalowš obręcz. Jej otwór miał szerokoć dwóch wycišgniętych ramion, za krawęd była tak gruba, że udwignięcie jej zmusiłoby największego nawet mocarza do nie lada wysiłku. Metal był czarny jak noc, lecz wypolerowany tak gładko, że gdyby poŹsiadał innš barwę, można by się w nim przeglšdać niczym w zwierciadle. Baszaarat poprosił mnie, bym stanšł tak, ażeby spoglšdać na obręcz z boku, podczas gdy on ustawił się na wprost jej otworu.
- Proszę uważnie patrzeć - rzekł.
Wsunšł rękę przez obręcz od prawej strony, lecz nie wysunęła się ona z lewej; wyglšdało to tak, jakby odcięto mu jš przy łokciu, on za zamachał kikutem w górę i w dół, po czym wycišgnšł jš całš i nietkniętš.
Nie spodziewałem się, że tak uczony człowiek zechce pokazywać iluzjonistyczne sztuczki, ale była wykonana znakomicie, toteż nagrodziłem jš uprzejmymi brawami.
- Proszę teraz chwilę zaczekać - powiedział, coŹfajšc się o krok.
Czekałem i patrzyłem. Z lewej strony obręczy wysunęła się ręka, pozbawiona jednak podtrzyŹmujšcego jš ciała. Rękaw, w jaki była przyodziana, pasował do szaty Baszaarata. Ręka pomachała w górę i w dół, po czym wsunęła się przez obręcz, póki całkiem nie zniknęła.
Pierwszš sztuczkę uznałem za zmylny pokaz mimiczny, lecz ta zdawała się znacznie jš przeŹwyższać, jako że postument oraz obręcz były bez wštpienia zbyt wšskie, by ukryć człowieka.
- Bardzo pomysłowe! - wykrzyknšłem.
- Dziękuję, ale nie jest to zwyczajna przemylna sztuczka. Prawa strona obręczy wyprzedza lewš o kilka sekund. Przejcie przez obręcz oznaŹcza natychmiastowe przekroczenie tego okresu czasu.
- Nie rozumiem - wyznałem.
- Proszę pozwolić mi powtórzyć demonstrację. - Ponownie wsunšł rękę w obręcz, ta za ponownie zniknęła. Umiechnšł się i poczšł poruszać niš w przód i w tył, jak gdyby bawił się w przecišganie liny. W końcu z powrotem jš wycišgnšł i zapreŹzentował mi otwartš dłoń. Znajdował się na niej znajomy piercień.
- To mój piercień! - Obejrzałem własnš dłoń i stwierdziłem, że piercień wcišż tkwi na mym palcu. - Wyczarowałe duplikat.
- Nie, to naprawdę twój piercień. Proszę zaŹczekać.
Raz jeszcze z lewej strony obręczy wysunęła się ręka. Pragnšc odkryć mechanizm tej sztuczki, poŹspieszyłem, by schwycić za dłoń. Nie była sztuczŹna, ale całkiem ciepła i tak samo żywa jak moja. Pocišgnšłem jš w swojš stronę, ona za w swojš. Wówczas dłoń z wprawš złodzieja kieszonkowego zsunęła piercień z mego palca, za cała ręka wyŹcofała się przez obręcz i całkiem zniknęła.
- Straciłem mój piercień! - krzyknšłem.
- Nie, panie - odparł Baszaarat. - Twój piercień jest tutaj. - Po czym wręczył mi ten, który trzymał w dłoni. - Wybacz mi tę zabawę.
Wsunšłem go z powrotem na palec.
- Miałe go, zanim mi go odebrano.
W tej samej chwili z obręczy wysunęła się ręka, tym razem z jej prawej strony.
- Cóż to takiego? - wykrzyknšłem. Znów rozŹpoznałem jš po rękawie, nim wycofała się, ale nie zauważyłem, jak wkłada jš do rodka.
- Przypomnij sobie - rzekł - prawa strona obręczy wyprzedza lewš. - Przeszedł na lewš stronę obręczy i wepchnšł rękę do wewnštrz od tej strony, ona za ponownie zniknęła.
Wasza Wysokoć bez wštpienia pojšł już istotę proŹblemu, lecz ja dopiero wówczas jš zrozumiałem: coŹkolwiek działo się po prawej stronie obręczy, po kilku sekundach dopełniane było wydarzeniem po lewej.
- Czy to czarnoksięstwo? - spytałem.
- Nie, panie, nigdy nie spotkałem się z dżinem, a nawet gdyby tak się stało, nie powierzyłbym mu spełnienia moich życzeń. To forma alchemii.
Zaproponował wyjanienie i jšł rozprawiać o swych poszukiwaniach maleńkich porów w skóŹrze rzeczywistoci, podobnych otworkom, jakie robaki dršżš w drzewie, i o tym, że znalazłszy taki otwór, potrafi powiększyć go i rozcišgnšć tak, jak dmuchacz szkła przemienia bezkształtnš masę ciekłej substancji w długš fajkę, a także o tym, jak następnie pozwala, by czas niczym woda płynšł przez jeden otwór, sprawiajšc przy tym, by gęstniał jak syrop w drugim. Wyznaję, iż w gruncie rzeczy nie zrozumiałem jego słów i nie potrafię zawiadŹczyć o ich prawdziwoci. W odpowiedzi nie byłem w stanie wypowiedzieć nic więcej, jak: - Stworzyłe co naprawdę zdumiewajšcego.
- Dziękuję - odparł. - To zaledwie wstęp do tego, co zamierzałem ci pokazać. - Poprosił, bym udał się z nim do następnego pomieszczenia, znajdujšŹcego się jeszcze głębiej na tyłach. Na jego rodku stały okršgłe wrota, których framuga zrobiona była z tego samego wypolerowanego czarnego metalu.
- Przedtem pokazałem ci Wrota Sekund - wyjaŹnił. - Oto Wrota Lat. Dwie strony wrót oddziela okres dwudziestu lat.
Wyznaję, iż nie od razu pojšłem to, co powieŹdział. Wyobraziłem sobie, jak wsuwa rękę z prawej strony i czeka dwadziecia lat, aż wysunie się ona z lewej, co wydało się wielce niejasnš sztuczkš magicznš. Tak też mu powiedziałem, no co się zamiał.
- To jedna z możliwoci - stwierdził - ale rozważ, co by się stało, gdyby miał je przekroczyć. - StoŹjšc po ich prawej stronie, ruchem dłoni pokazał mi, bym się do niego zbliżył, po czym wskazał ku wnętrzu wrót. - Spójrz.
Tak też uczyniłem i zauważyłem, że po drugiej stronie komnaty pojawiły się inne dywany i poduszki niż te, jakie widziałem, wchodzšc do niej. Obróciłem głowę w jednš i w drugš stronę, i wówczas zdałem sobie sprawę z tego, że...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin