WALKA Z WIATRAKAMI.doc

(79 KB) Pobierz

ANGORA nr 12               (25 III 2012)

WALKA Z WIATRAKAMI

Rozmowa z prof. MACIEJEM SADOWSKIM z Instytutu Ochrony Środowiska

 

- Jako jedyny członek Unii zgłosiliśmy weto wobec „Mapy drogowej dojścia do gospodarki niskowęglowej do 2050 r.". To zadziwiające, bo przecież w najważniejszych sprawach Polska pod rządami Donalda Tuska głosowała zwykle tak samo jak Niemcy.

- Realizacja tego planu dla polskiej gospodarki oznaczałaby katastrofę. Przypomnijmy, że do 2030 roku kraje Unii mają obniżyć emisję CO2, o 40% (w stosunku do roku 1990- przyp. autora), do 2040 - o 60%, a do 2050 -o80%.

- Ale już zobowiązaliśmy się do obniżenia emisji o 20% do 2020 r. Dlaczego Tusk wcześniej zgodził się na podpisanie tych niekorzystnych dla nas ograniczeń, a teraz nagle zmienił zdanie? Co się stało? - pytają politycy PiS-u.

- Politycy PiS-u chyba mają krótką pamięć. W 2007 roku premier Jarosław Kaczyński podpisał, a prezydent Lech Kaczyński zatwierdził polityczną deklarację, że Polska przyjmie pakiet klimatyczny 3x20, to znaczy 20% redukcji CO, 20% odnawialnych źródeł energii w bilansie energetycznym kraju i 20% poprawy efektywności. Jeszcze przed jej podpisaniem ostrzegaliśmy Jana Szyszkę, ówczesnego ministra ochrony środowiska, że takie zobowiązanie jest dla Polski niekorzystne, ale reprezentująca go wiceminister zlekceważyła problem. Zapewniła nas, że pakiet będzie uwzględniał indywidualną sytuację każdego z krajów członkowskich. Wydaje się, że wówczas prezydent Kaczyński zgodził się na podpisanie tej deklaracji w zamian za jakieś nieznane mi polityczne obietnice naszych unijnych partnerów. Rok później premier Tusk miał ograniczone pole manewru i podpisał pakiet.

- Przed ponad 20 laty Polska dokonała już bardzo dużej redukcji emisji dwutlenku węgla. Dlaczego teraz jest więc tyle krzyku?

- W latach 1988- 1992, modernizując przemysł, udało się nam zmniejszyć emisję tzw. gazów cieplarnianych, czyli dwutlenku węgla, metanu i podtlenku azotu, o 133 miliony ton, to jest o ponad 23%. Ograniczenie emisji CO2 o 20% do 2020 roku nie powinno stanowić dla Polski wielkiego problemu. Paradoksalnie największy kłopot będziemy mieli, gdy przyjdzie gospodarcza koniunktura, która spowoduje wzrost produkcji przemysłowej, a co za tym idzie wzrost emisji i wówczas jej ograniczenie może stanowić dla nas pewien problem. Ale myślę, że sobie z tym poradzimy.

- O ile ton mamy zredukować emisję CO, do 2020 r.?

- Około 80 milionów ton.

- Czy redukcję emisji można uzyskać, stosując różnego rodzaju filtry, instalacje oczyszczające?

- Gazów cieplarnianych nie da się odfiltrować.

- A więc zostaje jedyny skuteczny: zamknięcie zakładów, które wysyłają do atmosfery najwięcej dwutlenku węgla. W naszych realiach to praktycznie wszystkie elektrownie. Ponieważ na Brukselę słowo węgiel działa jak płachta na byka, to pewnie chciałaby, żebyśmy zlikwidowali również zbudowany w ubiegłym roku blok energetyczny w Bełchatowie, który nie ma nawet komina i pracuje w systemie „czystego węgla" (CCS).

- Emisję CO, możemy zmniejszyć przez ograniczenie spalania lub poprawę tego spalania, to znaczy przestawienie naszych elektrowni na ropę lub gaz. Tylko że węgiel mamy własny, a gaz i ropę musimy kupować za granicą. Importować z krajów, które nie są naszymi sojusznikami, albo są bardzo niestabilne i w każdej chwili można spodziewać się huśtawki cen, a także różnych politycznych nacisków. Wówczas bezpieczeństwo energetyczne Polski byłoby fikcją. Dziś jedynym bezpiecznym producentem gazu i ropy nie tylko dla Polski, ale całej Unii jest Norwegia. Sytuacja uległaby radykalnej poprawie, gdyby można było na wielką skalę wydobywać w kraju gaz łupkowy, ale na razie to bardzo odległa perspektywa.

- Przestawienie polskich elektrowni z węgla na gaz kosztowałoby dziesiątki miliardów złotych. Hydroelektrownie w naszych warunkach mogą co najwyżej nieznacznie poprawić bilans energetyczny. Panele słoneczne najlepiej nadają się do podgrzania wody w mieszkaniach. Wiatraki też niewiele nam pomogą, gdyż Polska nie ma takich warunków naturalnych jak Holandia czy Niemcy.

- Wiatraki są drogie, a wytwarzana przez nie energia elektryczna, gdyby nie była dotowana przez państwo, stałaby się znacznie droższa od prądu z elektrowni węglowych.

- Polscy ekolodzy, którzy tak entuzjastycznie wypowiadają się o konieczności budowy farm wiatrowych, zapominają, że wiatraki stanowią śmiertelne zagrożenie dla ptaków, a mieszkający w ich pobliżu ludzie cierpią na migreny i zapadają na poważne neurologiczne choroby.

- Niemcy mają zastawiony wiatrakami cały kraj. Jednak gdy w styczniu był bardzo długi okres słonecznej, bezwietrznej pogody, to zaczęły się braki w dostawach prądu i musieli ponownie uruchomić stare elektrownie węglowe. Jak już wspomniałem, w pakiecie klimatycznym pierwotnie Polska miała zobowiązać się do tego, że 20% całej produkowanej energii będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych, jednak po analizach okazało się, że teoretycznie jesteśmy w stanie dojść najwyżej do 14%, ale nawet tego pewnie nie osiągniemy. Tak więc energetykę węglową realnie możemy zastąpić tylko energetyką jądrową.

- Która ma bardzo wielu przeciwników, a na dodatek budowa kilku elektrowni trwałaby dziesięciolecia i kosztowała setki miliardów złotych.

- Nasza energetyka oparta na własnym węglu wytwarza tańszy prąd, niż ma to miejsce w bogatych krajach Unii. Nie możemy także zapominać, że modernizacja polegająca na odejściu od węgla przyczyniłaby się do zwiększenia bezrobocia, bo gdzie znalazłyby pracę dziesiątki tysięcy górników z zamykanych kopalń. Dlatego rezygnacja z elektrowni węglowych z punktu widzenia polskiej gospodarki to czysty idiotyzm.

- Ograniczenie emisji CO2 o 80% nawet w 2050 roku wydaje się mało realne.

- To są mrzonki. W 2000 roku w ramach strategii lizbońskiej Unia założyła, że do 2010 roku będzie najbardziej dynamiczną i konkurencyjną gospodarką na świecie. Co z tego wyszło? To samo, co z zapowiedziami Chruszczowa, że Związek Radziecki wyprzedzi Stany Zjednoczone w produkcji kukurydzy. Rzeczywisty postęp technologiczny ma miejsce w Stanach Zjednoczonych, Chinach i Japonii. Żaden z tych krajów nie traktuje poważnie redukcji emisji 002. Mam jednak nadzieję, że z tych brukselskich planów nic nie wyjdzie. Nie wiadomo, czy w najbliższych latach będzie istniała strefa euro, czy nadal będzie obowiązywał układ z Schengen, czy prócz Grecji nie będziemy musieli ratować także Hiszpanii, Portugalii i Włoch, a wówczas zabraknie pieniędzy na ograniczenie emisji, na walkę z globalnym ociepleniem. Perspektywa 2050 jest bardzo odległa, dlatego zakładanie tak nierealnych planów ma moim zdaniem jedynie efekt propagandowy.

- Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że oprócz Polski weto zgłoszą także Estonia, Czechy i Łotwa. Tymczasem zostaliśmy sami.

- Małe kraje boją się Brukseli. Nie chcą się też narażać najważniejszym państwom Unii, żeby w nowym budżecie na lata 2014 -2020 nie obcięto im dotacji. Większość nowych członków wspólnoty to kraje postkomunistyczne. Kiedyś ich przywódcy wsłuchiwali się w głos dochodzący z Moskwy, a dziś z Brukseli, Berlina czy Paryża, no, może z wyjątkiem prezydenta Czech Vaclava Klausa. Pamiętam wypowiedź znanego rumuńskiego dyplomaty, który powiedział, że nie będzie umierał za dwutlenek węgla.

- Dlaczego Unia w tak kategoryczny, doktrynalny sposób upiera się przy ograniczeniu emisji CO2, skoro Chiny, Indie, Brazylia, Rosja, Stany Zjednoczone, największe potęgi gospodarcze świata, cały czas wysyłają do atmosfery coraz więcej dwutlenku węgla? W skali planety działania Brukseli są pozbawione sensu.

- Unia emituje do atmosfery 7% CO2 powstałego na skutek globalnej działalności człowieka. Jeżeli nawet zmniejszy kiedyś, w co nie wierzę, emisję o 80%, to i tak W skali globu nie będzie to miało żadnego znaczenia, zwłaszcza że wspomniane przez pana kraje będą zwiększały emisję Te działania Brukseli nie mają żadnego sensu i unijni decydenci zdają sobie z tego sprawę, gdyż od dawna podczas negocjacji nikt już nie mówi o ociepleniu klimatu. Mówi się tylko o pieniądzach.

- Przecież nawet nie wiemy, czy rzeczywiście następuje ocieplenie klimatu, a jeżeli nawet ten proces ma miejsce, czy dzieje się tak z powodu działalności człowieka, czy też jest to naturalny cykliczny proces, jaki zachodzi na ziemi od milionów lat. Dziś na obronę planu redukcji emisji CO2 Bruksela używa argumentów ekonomicznych, twierdzi, że po wprowadzeniu tych ograniczeń gospodarka wspólnoty będzie nowocześniejsza, bardziej konkurencyjna.

- To absurd. Na pewno będzie droższa, a co za tym idzie wiele wytwarzanych na terenie Unii produktów będzie mniej konkurencyjnych. A czy będzie bardziej nowoczesna? Ograniczenie emisji nie jest równoznaczne z nowoczesnością. Jakie ten proceder może przynieść szkody, najlepiej widać po wprowadzeniu podatku od emisji CO2, przez samoloty latające nad terytorium Unii. Po pierwsze, towarzystwa lotnicze wielu krajów spoza wspólnoty postanowiły go bojkotować. Po drugie, ten podatek zmniejszył konkurencyjność unijnych przewoźników, co spowodowało ich protesty. Po trzecie, Chiny zawiesiły kontrakt z Airbusem na dostawę samolotów (wart 12 miliardów dolarów - przyp. autora), czego efektem może być zwolnienie nawet kilku tysięcy pracowników.

- Dlaczego zatem Unia się z tego nie wycofa?

- Moim zdaniem tu chodzi o pieniądze, ale przede wszystkim, polityczne ambicje wielu wpływowych ludzi. Mam na myśli Connie Hedegaard, komisarz do spraw klimatu, przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Barroso, Janeza Potoćnika, komisarza do spraw środowiska. W grupie zawziętych zwolenników, ograniczenia emisji za wszelką cenę są także przywódcy Danii i Wielkiej Brytanii, która po likwidacji przed wielu laty kopalń przez premier Thatcher nie ma energetyki węglowej.

- Publicznie twierdził pan, że o wiele groźniejsze dla człowieka od emisji CO2 jest to, co wydostaje się z kominów polskich domów jednorodzinnych, zwłaszcza na terenach wiejskich.

- Ogromna rzesza Polaków nie ma pieniędzy na węgiel, więc ogrzewa swoje mieszkania, paląc w piecu, czym popadnie: oponami, polakierowanymi meblami, framugami okien z tworzyw sztucznych. W prywatnych domach kominy są krótkie, więc dym opada na ich własne podwórko. Są w nim dioksyny, sadza, metale ciężkie, siarka. Pod względem emisji tzw. pyłu zawieszonego zajmujemy pierwsze miejsce w Unii. Ten drobny pył to mieszanina tego, co wysyłamy w powietrze z kominów naszych domów, rur wydechowych samochodów, opon ścieranych na naszych drogach, wreszcie ze zwykłego brudu. W przeciwieństwie do CO2, który nie jest szkodliwy dla człowieka, pył ma bardzo trujące właściwości. Dlatego w Paryżu polewaczki codziennie myją ulice. W Warszawie ostatni raz widziałem polewaczkę za czasów późnego Gierka.

- Nasi unijni partnerzy tak bardzo „troszczą się" o redukcję naszej emisji CO2, gdyż w miejsce elektrowni węglowych chcieliby nam sprzedać swoje wiatraki (Dania, Niemcy), reaktory jądrowe (Francja) czy wreszcie sam prąd (Niemcy).

- Nim kanclerz Merkel zrezygnowała z dalszej rozbudowy energetyki jądrowej, Niemcy bardzo chcieli sprzedawać nam swoje nadwyżki prądu. Na pewno jest to jeden z powodów takiej polityki wielu państw Unii.

- Dziś Ministerstwem Środowiska kieruje Marcin Korolec, który pracując przez kilka lat w Ministerstwie Gospodarki, stał po drugiej stronie barykady. W przeciwieństwie do swoich poprzedników profesorów: Nowickiego, Kraszewskiego i Szyszki, nie jest specjalistą od ochrony środowiska, tylko prawnikiem. Co szczególnie dziwne w przypadku przedstawiciela tego zawodu źle wypada w mediach. Czy to odpowiedni kandydat na tak ciężkie czasy?

- Profesor Nowicki był entuzjastą odnawialnych źródeł energii, prof. Kraszewski zajmował się przede wszystkim odpadami, i chwała mu za to. Minister Szyszko robił, co mu kazali. Tak więc może to dobrze, że dziś na czele resortu stoi człowiek, który patrzy na to wszystko przez pryzmat całościowych interesów kraju, a nie tylko samego środowiska. Wetując mapę drogową, dobrze zaczął swoje urzędowanie. Teraz kolejny krok należy do premiera Tuska, który w czerwcu w Brukseli będzie musiał podtrzymać polskie stanowisko. Mam nadzieję, że się nie ugnie.

Rozmawiał: KRZYSZTOF RÓŻYCKI

Zgłoś jeśli naruszono regulamin