Powtórka z historii - tolerancja
Słowa "tolerancja" używa się często w dwojakim znaczeniu. Tolerancję rozumie się jako pobłażanie złu dyktowane bądź to słabością, bądź to indyferentyzmem, koniunkturalizmem czy fałszywie pojmowanym współczuciem. Toleruje się zło wiedząc, iż jest złem, lub też odrzucając w ogóle pojęcie dobra i zła w imię skrajnego relatywizmu czy modnych obecnie teorii postmodernizmu. Nie o tej tolerancji chciałbym tu mówić. W swym drugim znaczeniu, którego będę używał, tolerancja wypływa z poszanowania odrębności poglądów czy postaw, których się nie podziela, ale uznaje się za społecznie wartościowe i moralnie uzasadnione. Tolerancja oznacza uznanie prawa innych - innych wiarą, pochodzeniem czy narodowością - do kultywowania swych ideałów na równi z naszymi. Pojęciem kluczowym jest tutaj wolność - nie wolność w sensie nieograniczonej swobody, ale wolność, której ramy wyznaczają prawa i obowiązki współmieszkańców i współobywateli. Wolność jest warunkiem istnienia i działania jednostek i społeczeństw, ale wolność wyboru nie gwarantuje wyboru dobra. Wolność musi być samoograniczona, by nie była pokusą dla niewolenia innych. Jak to wyraził kiedyś Jan Paweł II w encyklice "Sollicitudo rei socialis": "Każdy (kraj) winien odkryć i najlepiej wykorzystać przestrzeń własnej wolności".
Tolerancja i wolność są w moim rozumieniu nierozerwalnie złączone. Jakie było ich znaczenie w dziejach Polski - oto pytanie, które tutaj stawiamy.
Jak ważny jest wątek tolerancji w naszych dziejach? Czy należy się nim szczycić, czy też zajmować wobec tolerancji postawę krytyczną, widząc w niej oznakę słabości i brak dynamiki rozwoju? Jak pisał Zygmunt Krasiński w znanym liście do swego ojca: "Że wojen u nas religijnych nie było, to tylko dowód, że nikt w nic nie wierzył mocno. O to, w co ludzie wierzą, biją się. Wojna jest znakiem życia". A Roman Dmowski? Odrzucając tradycję wielonarodowej Rzeczypospolitej upatrywał on w unii kościelnej (którą nazywa "fikcyjnym katolicyzmem"), w tolerancji, w humanitaryzmie, w równouprawnieniu szlachty polskiej, litewskiej i ruskiej, w uznawaniu Żydów, objawy słabości i nazywał historyczny naród polski "narodem zniewieściałym".
Czy istotnie nurt tolerancji w kulturze polskiej zasługiwał na tego rodzaju krytykę? Przypomnijmy pokrótce najważniejsze przejawy tolerancji w Polsce, osiągające swój punkt szczytowy w okresie Złotego Wieku. "Długi wiek szesnasty", aby użyć określenia wielkiego historyka francuskiego Braudela, trwał ponad sto lat i zasługuje na szczególne miejsce w naszych dziejach. Podczas gdy w Europie centralnej i zachodniej toczyły się najkrwawsze wojny o podłożu religijnym, a palenie heretyków i nieheretyków było niemalże na porządku dziennym, Polska była krajem "bez stosów". W wieku rozkwitu monarchii absolutnych władca widział w odrębnościach religijnych możliwe ośrodki oporu przeciw swemu panowaniu. Powstała teoria i praktyka cuius regio eius religio. Polska - a używam tego terminu w sensie polityczno-państwowym a nie etniczno-językowym - stanowiła wyjątek. Zamieszkiwali ją Polacy (choć częściej mówiono o nich "koroniarze"), Litwini, Rusini (którym to mianem określano zarówno Ukraińców jak i Białorusinów) Niemcy, Żydzi, Ormianie, Tatarzy, nie mówiąc już o takich grupach jak Szkoci czy Holendrzy. Obok katolików żyli protestanci - kalwini, luteranie, bracia czescy, bracia polscy i inni - w wielkich i mniejszych skupiskach żyli prawosławni, starozakonni, karaimi i muzułmanie. W Gdańsku i miastach Prus królewskich dominował język niemiecki, który notabene wiódł prym wśród krakowskiego mieszczaństwa jeszcze pod koniec średniowiecza. Wśród szlachty w Wielkim Księstwie Litewskim polszczyzna rugowała, ale nie pod przymusem, ówczesną formę języka białoruskiego. Masy mówiły po litewsku na Żmudzi, po rusku na Ukrainie.
"Ej waleczni Polacy, mężna Litwo, bitna Rusi, dzielni Prusacy, nieustraszeni Inflantczykowie! O wy wszystkie narody, prawami, wolnością, językiem, pokrewieństwem, wiarą pod skrzydłami jednego orła złączone: pokażcie w smutku cnotę pierwiastkową". Tymi słowy zachęcał swe wojska pod Chocimiem w 1621 roku hetman Jan Karol Chodkiewicz podkreślając wielonarodowy skład Rzeczypospolitej.
Jego spoiwem - w odróżnieniu na przykład od monarchii habsburskiej, w której symbolem jedności była dynastia - był niewątpliwie naród polityczny czyli w praktyce "naród szlachecki". Przywiązany do wolności, co podkreślali swoi i obcy, nie chciał się dzielić polityczną czy gospodarczą władzą z innymi stanami i stanowił bardzo pokaźną liczbowo część społeczeństwa. Naród szlachecki - czyli pełnoprawni obywatele - był proporcjonalnie o wiele liczniejszy niż jego odpowiedniki: wyborcy w Anglii czy Francji jeszcze na początku XIX wieku.
Związek między kultem wolności i tolerancją niewątpliwie wypływał częściowo z obrony przywilejów szlacheckich. Ale sprowadzenie wolności i tolerancji do interesów stanowych czy klasowych byłoby takim samym uproszczeniem jak sprowadzenie XX-wiecznej demokracji do machinacji kapitalistów, zwłaszcza gdy mówimy o zjawisku kluczowym dla kultury - "tolerancji światopoglądowej" opartej na wolności sumienia. Zjawisko to miało swe korzenie w XV wieku, gdy koncepcje tolerancji religijnej rozwijali uczeni z Akademii Krakowskiej jak Paweł Włodkowic i Stanisław ze Skarbimierza. Występując przeciwko nawracaniu pogan siłą odmawiali władcom prawa wypędzania niewiernych lub konfiskowania ich dóbr, jeśli nie zakłócali spokoju wewnątrz kraju. Podkreślano też później - zarówno ze strony protestanckiej (arianin Marian Czechowic) jak i katolickiej (biskup Andrzej Krzycki) - że w Polsce wyznawcy różnych religii żyli zgodnie od pokoleń i to nie tylko chrześcijanie różnych obrządków, ale też Żydzi i Tatarzy.
Literatura polityczna XVI wieku ukazuje nam w całym swym bogactwie kult prawa i wolności. "Prawo jest panem w królestwie wolnym" pisał Stanisław Orzechowski i choć w niektórych wypowiedziach groził heretykom stryczkiem, jednocześnie utrzymywał z nimi przyjazne stosunki. Andrzej Frycz-Modrzewski był przeciwnikiem herezji, ale jednocześnie pisał, że nie jest "ani zgodne z prawdą, ani miłe Bogu wyznanie wiary wymuszonej gwałtem". Król winien strzec, aby nikt pod pretekstem religii nie zakłócał spokoju w kraju. Wielki kanclerz Jan Zamoyski pisał, iż oddałby połowę zdrowia za nawrócenie różnowierców, ale gdyby chciano ich do tego przymusić, oddałby całe zdrowie, aby na tę niewolę nie patrzeć. "Nie jestem królem waszych sumień" oświadczał w sejmie Zygmunt August, a Batory w edykcie z 1581 r. oznajmiał, iż "my nikogo gwałtem do wiary cisnąć nie chcemy". Jeśli w wypadku ostatniego Jagiellona można mówić o małej żarliwości religijnej króla, to Stefan Batory i Zygmunt III byli gorącymi katolikami. Jeszcze w XVII wieku za sprawą Władysława IV zwołano w Toruniu tzw. Colloquium Charitativum, coś w rodzaju ekumenicznego zjazdu, na którym dążąc do zbliżenia swobodnie dyskutowano sprawy religijne.
Piotr Skarga był reprezentantem wojującej kontrreformacji, ale jednocześnie uważał wojnę domową, która mogłaby wyniknąć z prób wytępienia heretyków za większe zło niż tolerowanie ich. Pogląd ten nie był odosobniony wśród kleru i wiodących polityków katolickich. Ze strony protestanckiej bracia polscy czyli arianie, że wspomnę tu tylko Jonasza Schlichtynga czy Samuela Przypkowskiego, opierali swe pojęcie tolerancji zarówno na wolności sumienia, jak i na przesłankach politycznych. Ponieważ Rzeczpospolita, jak pisze Janusz Tazbir cytując Przypkowskiego, jest "złożona z różnych narodów, które z różnymi obyczajami, językami, wiarami do... jednej nierozdzielnej monarchijej przystąpiły", bez tolerancji i równości praw wszystkich uczestników istnienie tej wspólnoty nie byłoby możliwe. Wiele koncepcji braci polskich dotyczących współżycia politycznego i społecznego było niewątpliwie nowatorskich i wywierało wpływ na czołowych myślicieli angielskich, francuskich czy holenderskich.
"Nie ma niczego porównywalnego w Europie do sytuacji religijnej w Polsce drugiej połowy XVI wieku" - pisał francuski historyk jezuita Joseph Lecler. W rozdziale poświęconym Rzeczypospolitej a zatytułowanej "Azyl heretyków" (określenie kardynała Hozjusza) przypominał, iż w Polsce chronili się prześladowani różnowiercy z wielu krajów Europy. Jednocześnie azyl znajdowali tu też katolicy - jak Szkoci, Irlandczycy, czy Anglicy uciekający od represji królowej Elżbiety. Pod opieką możnych protektorów rozkwitały stojące na wysokim poziomie akademie braci czeskich w Lesznie, braci polskich w Rakowie i luterańskie w Prusach królewskich. W szkołach tych studiowali nieraz katolicy, podobnie jak do jezuickich szkół przyjmowano innowierców. Działalność wielkiego pedagoga i filozofa czeskiego Jana Amosa Komenskyego, który znalazł schronienie w Wielkopolsce i tu realizował swe dydaktyczne idee, wskazuje na możliwości nie istniejące gdzie indziej. Oficyny wydawnicze różnowiercze rozszerzały drukarstwo poza Warszawę wzbogacając ówczesne piśmiennictwo zwłaszcza w języku polskim. Jakkolwiek istniała cenzura i od czasu do czasu palono publicznie książki, o wiele rzadziej karano wydawców (i to nigdy śmiercią), niż w innych krajach. Cenzurowano zresztą książki różnego typu, jak na przykład "Zwierciadło Korony Polskiej"mogące zachęcać do pogromów antyżydowskich.
Zawieszenie sądownictwa duchownego w sprawach wiary, a następnie też w sporach majątkowych, zrównanie w prawach szlachty prawosławnej (1563, 1568), Zgoda Sandomierska z 1570 roku między luteranami, kalwinami i braćmi czeskimi - oto etapy procesu, którego apogeum stanowi Konfederacja Generalna Warszawska z 28 stycznia 1573 roku. Ta wielka karta polskiej tolerancji różni się zasadniczo od edyktów tolerancyjnych nadawanych odgórnie przez monarchów. Jest wynikiem dobrowolnej umowy między stanami - w dokumencie wymienione obok szlachty są miasta koronne - nie wyklucza żadnego wyznania chrześcijańskiego i zobowiązuje się: "pokój pospolity między rozerwanymi i różnymi ludźmi w wierze i w nabożeństwie zachowywać". A "iż w Rzeczypospolitej naszej jest różność niemała ze strony wiary krześcijańskiej... obiecujemy to sobie spólnie za nas i za potomki nasze na wieczne czasy pod obowiązkiem przysięgi, pod wiarą czcią i sumnieniem naszym, iż którzy jesteśmy różni w wierze, pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmienny w Kościele krew nie przelewać, ani się karać odsądzeniem majętności, na honorze, więzieniem i wygnaniem i zwierzchności żadnej ani urzędowi do takiego postępku żadnym sposobem nie pomagać".
Jak wiadomo, Henryk Walezy został zmuszony do zaprzysiężenia konfederacji. Do artykułów henrykowskich włączono odpowiedni paragraf, który potwierdzali wszyscy następni królowie polscy. Czy zasady te były wcielane w życie? Odwołajmy się tu do świadectwa Komenskyego w tzw. Panegiryku adresowanym w okresie "potopu" do króla szwedzkiego: "Zauważ (a jest to rzecz, której trudno nie zauważyć), że Polska, już twoja, nigdy dotąd nie zbroczyła się braterską krwią chrześcijańską, przelewaną na skutek waśni religijnych. Przeciwnie, już dawno ustanowiła dla swych obywateli różniących się w sprawach religii wzajemną tolerancję, zabezpieczoną zaprzysiężonym układem". Komensky nie był odosobniony w tej ocenie. Inny wybitny cudzoziemiec Hugo Grotius stwierdzał, że "ingerencja prawa w dziedzinie religii nie jest w polskim zwyczaju".
Konfederacja Warszawska odnosiła się do narodu politycznego. Czy jej postanowienia dawały szlachcie prawo narzucania swego wyznania poddanym? Z dokumentu nie wynika to jasno, jednakże w praktyce zarówno mieszczanie jak i chłopi pozostawieni byli w spokoju i mogli wyznawać swą wiarę bez przeszkód. A jak wyglądała pozycja niechrześcijan: Żydów i Tatarów? Jeśli powiedzenie, że Polska była "paradisus Judeorum" grzeszy przesadą, to niewątpliwie życie ludności żydowskiej w Rzeczypospolitej było o wiele lepsze niż w większości innych krajów. Nie było tu ani masowych wygnań ani masakr - aż do powstania Chmielnickiego. Żydów nie zmuszano do noszenia odróżniających ich znaków, daleko posunięta autonomia dawała możliwości ochrony. Żydzi spełniali powinności wojskowe i nieraz uczestniczyli w obronie Rzeczypospolitej. Jeśli niechęć mieszczan do Żydów była ewidentna, to nie zapominajmy o odmowie radców Lwowa wydania Żydów Chmielnickiemu w zamian za zaprzestanie oblężenia miasta.
Tolerancyjny stosunek wobec Tatarów - jeśli pamiętamy o walkach Polski z półksiężycem przez długie stulecia - jest jeszcze bardziej uderzający. Tatarzy osadzeni na Litwie w XV wieku mogli swobodnie praktykować islam w swych meczetach, żenić się z chrześcijankami i wychowywać dzieci w wierze muzułmańskiej. Obdarzeni majątkami ziemskimi i pełniący służbę wojskową, Tatarzy tzw. Lipkowie i Czeremisi często otrzymywali szlachectwo bez konieczności przyjęcia chrztu.
Były inne kraje w Europie, które szczyciły się tolerancją religijną: Siedmiogród w XVI - XVII wieku, Morawy i Holandia, ale żaden z nich nie dawał schronienia wszystkim odłamom religijnym i nie był państwem na skalę Polski.
Obraz tolerancji, jaki starałem się tu pokrótce naszkicować, nie jest oczywiście bez skaz. Po pierwsze: pojęcie tolerancji światopoglądowej odnosi się głównie do narodu politycznego i do elit. Masy pozostawały w dużym stopniu fanatyczne, zacofane i wrogie obcym. Łatwo było podburzyć rzemieślników, biedotę miejską czy żaków przeciw heretykom lub Żydom. Kwestii nienawiści wyznaniowej tłumów za czasów Zygmunta III poświęcił wybitne dzieło krakowski historyk Wacław Sobieski. Niemniej w następstwie tumultów wyznaniowych, w których atakowano zbory czy szkoły protestanckie, zginęło do połowy XVII wieku (według szacunku historyków) ok. 25 osób, tak katolików jak i niekatolików. Po drugie: gwałtowny wzrost tych liczb i nietolerancji w wyniku anarchizacji życia, wojen i okupacji, następuje od drugiej połowy XVII wieku i trwa przez dużą część wieku XVIII.
Wygnanie arian w 1658 roku, z których zrobiono kozła ofiarnego w rozliczeniach o kolaborację ze Szwedami, miało charakter bardziej polityczny niż religijny. Innych protestantów nie tykano. Niemniej była to zapowiedź odchodzenia od światopoglądu tolerancji, który charakteryzował złoty wiek. Następujące w 1668, 1717 i 1733 ustawy o apostazji, wykluczenia z sejmu i senatu, zakaz sprawowania urzędów, ograniczenia swobody praktyk religijnych protestantów i prawosławnych - choć może nie tak daleko posunięte czy konsekwentnie przestrzegane jak dajmy na to w Anglii - prowadzą a la longue do dziewiętnastowiecznej zbitki Polak = katolik. Wojny z protestanckimi krajami: Szwecją i Prusami, prawosławną Rosją i muzułmańską Turcją przyczyniają się znakomicie do tej ewolucji. Przypomnę scenę z "Pamiątek Soplicy" Henryka Rzewuskiego, w której książę Panie Kochanku twierdzi, że Wołodkowicz był bardziej gorliwym katolikiem od wszystkich zakonników, bo "trzech popów w Słucczyźnie do unii nawrócił, a czwarty, uparty, pod batogami umarł". Granicząca z fanatyzmem religijnym żarliwość występuje m.in. wśród konfederatów barskich. Jest to zresztą woda na młyn mocarstw ościennych. Dyskryminację prawosławnych i protestantów wykorzystują Petersburg i Berlin, aby powiększać anarchię w Rzeczpospolitej. Ich aparat propagandowy czyni z tumultu w Toruniu "krwawą łaźnię". Rosyjskie inspiracje są widoczne w konfederacjach dysydenckich, ale i anty-dysydenckich. Istnieje jednak i drugi nurt objawiający się w pełni w oświeceniowej elicie ery stanisławowskiej. Tym reformatorom, którzy "sapere aude" oraz królowi zawdzięczamy przeprowadzenie równouprawnienia prawosławnych, kalwinów i luteranów a przede wszystkim postanowienia Konstytucji 3 Maja zapewniające pełne prawa wszystkich dysydentom. Dla przedstawicieli tego nurtu reprezentatywne są słowa Niemcewicza: "ile inne kraje straciły na prześladowaniu, tyle Polska na tolerancji zyskała".
Na przestrzeni XIX wieku ścierają się dwa nurty: otwarty, sięgający do tradycji wolnościowych, i ekskluzywnie nacjonalistyczny. Zasady tolerancji wobec Żydów głosi m.in. męczennik sprawy narodowej Walerian Łukasiński, a hasło "za Naszą Wolność i Waszą" brzmi podczas Powstania Listopadowego. Jest to zresztą ostatnie powstanie, w którym chłopi litewscy śpiewają po litewsku "Jeszcze Polska nie zginęła póki Żmudzini żyją". Manifest Rządu Narodowego z 22 stycznia 1863 ogłasza wolność i równość wszystkich bez różnicy wiary, rodu, stanu i pochodzenia, ale w trzydzieści lat później wchodzimy już w erę nacjonalizmu integralnego, który opierając się na socjalnym darwinizmie odrzuca pojęcia etyczne i stwierdza, że narody muszą walczyć o przeżycie, a silniejsze, w wyniku naturalnej selekcji mają prawo panować nad słabszymi. Jak to później powie de Gaulle, w nacjonalizmie tego typu nienawiść do obcych jest silniejsza niż miłość do własnej ojczyzny. W starciu nacjonalizmu polskiego z nacjonalizmem litewskim czy ukraińskim nie ma na długą metę zwycięzców. Wojna polsko-ukraińska czy wcielenie Wileńszczyzny były zaprzeczeniem koncepcji federalistycznych odwołujących się do idei jagiellońskiej.
Druga Rzeczpospolita nie była narodowościowo jednolitym państwem, ale była de facto oparta na centralizmie narodowym, który odmawiał Ukraińcom praw do autonomii i marnował szanse współżycia z Białorusinami. Brak tolerancji i szowinizm bywał tu zresztą obustronny. Następstwa tego stanu rzeczy była katastrofalne dla wszystkich.
Czy uniformizm, narzucanie odgórnych modeli, tępienie opozycji było kiedykolwiek receptą na wielkość? Filip II wypędzając Morysków podkopał gospodarkę hiszpańską. Ludwik XIV odwołujący Edykt Nantejski i zmuszający hugenotów do emigracji osłabił Francję i przyczynił się do wzrostu potęgi Prus. Te ostatnie dążąc do "zgleichschaltowania" Niemiec ostatecznie doprowadziły je do katastrofy. Panujące w bloku komunistycznym ideologiczny monopol i przemoc nie zapobiegły tendencjom odśrodkowym.
Łatwo wskazać na to, co tolerancja polska "długiego XVI wieku" dała krajowi. Ferment ideowy i intelektualny, wolna konkurencja myśli, wzbogacenie życia umysłowego, rozwój języka, literatury i świadomości narodowej, przy jednoczesnym otwarciu się na Europę i recepcji prądów zachodnich jak humanizm i reformacja, były możliwe tylko dzięki duchowi i praktyce tolerancji. Obrona wolności religijnej szła w parze z rozwojem wolności politycznej, choć jak wiemy, ta ostatnia z różnych przyczyn wyrodziła się w anarchię.
Historia nie jest "magistra vitae" w uproszczonym sensie i nie przynosi nam gotowych wzorów czy nauk. Jednakże studium dziejów, w których niezmienna natura ludzka występuje w niepowtarzalnych wydarzeniach, daje pewien wgląd w procesy dziejowe. Po tragediach drugiej wojny światowej i ery komunistycznej sięgamy do naszych dziejów po inspiracje i ostrzeżenia. Z historii Rzeczypospolitej wielu narodów wyławiamy wątki, które widzimy dziś w nowym świetle. Doceniamy pluralizm i pionierskie nieraz sformułowania zasad współżycia różnych narodowości i religii w tym wielojęzycznym, wielonarodowościowym i wielokonfesyjnym państwie. Dostrzegamy fakt, iż brak tolerancji kosztował ludzkość wiele, a nacjonalizm w swej skrajnej formie jest nie tylko etycznie nie do przyjęcia, ale zubaża naród, a może go nawet duchowo unicestwić. Naród bowiem, jak pisał Norwid "składa się nie tylko z tego, co wyróżnia go od innych, lecz i z tego, co go z innymi łączy... i ta połączalności siła nie jest wcale żadnym ustępstwem, a tym bardziej uszczerbkiem, ale owszem przymiotem zupełności charakteru i własnością dodatnią", gdyż "dopiero przez obcowanie z osobistościami innymi wydojrzewa na właściwą istotność". Przytaczający niedawno ten cytat w "Tygodniku Powszechnym" ks. Józef Tischner widzi Norwida jako konsekwentnego przedstawiciela "koncepcji ojczyzny-narodu jako rzeczywistości dialogicznej".
Innymi słowy: istotą prawdziwej polskości jest dialog.
Piotr Wandycz
polski_na_wschodzie