Julia Nidecka - Goniacy za Sloncem.txt

(46 KB) Pobierz
GONIĄCY
SŁOŃCEM
Napisała: Julia Nidecka
Ilustrował: Ryszard Grach
Tak, dobrze to pamiętam. Dzień po dniu. Godzina po godzinie... Myśli, słowa, obrazy...
Apis. Lądowanie. Wyjście spod kopuły...
Szara pustynia. Od horyzontu biegły długie, smukłe cienie pseudokaktusów rosnących na wzgórzach. Stałem oparty o ścianę kopuły. Za nią pozostał mój świat. Wąskie, kręte przejścia pomiędzy pomieszczeniami, ludzie, kwiaty... tu byłem obcy. Nie mógłbym nawet oddychać.
Słońce zachodziło wolno. Za wolno. U nas na Ziemi wszystko było inne. Nawet słońce. Teraz stałoby się wielką, czerwoną kulą znikającą za horyzontem. Jego krwista barwa udzielałaby się kamieniom, drzewom, domom...
To było niebieskawe. Mała, oślepiająca, niebieskobiała kula zatrzymana w pozornym bezruchu. Powiał wiatr i przycisnął mnie do ściany. Czekałem.
W odległości kilkudziesięciu kroków przebiegł pierwszy panok. Na zachód. Za słońcem. Za nim drugi, trzeci... Początek Wielkiego Ruchu. Wiatr wzmagał się. Klęknąłem. Koło mnie z trzaskiem zamknęła się jakaś roślina. Spojrzałem na nią. W ciągu kilku sekund skurczyła się w niewielki, owalny kamyczek.
Ziemia zadrżała. Szły hapiki. Szara ława waląca przed siebie. Na oślep. Za słońcem. Nigdy dotychczas nie widziałem ich żywych, a na ekranie nie robiły tak wielkiego wrażenia. Tuman piasku zasłaniał ciała wyprężone w skoku. Wydawało się, że nie dotykają nawet ziemi. A mimo to ziemia drżała. Dziesiątki, setki tysięcy... Stado zakręciło w stronę kopuły. Instynktownie skuliłem się w swoim kombinezonie. Eksperci wielokrotnie zapewniali mnie, że nawet podczas Wielkiego Ruchu hapiki omijają kopułę. Czyżby się mylili? Stado nadciągało jak wysoka, pionowa ściana wody zmywająca każdą groblę i tamę. Przytłaczało swoim ogromem. A przecież pojedynczy hapik nie jest duży. Wyższy o kilka centymetrów od konia, a może i to nie.
,,Po co tu biegną? - pomyślałem. - I tak nie przeskoczą kopuły. Może wiedzą o mnie? Ależ to niemożliwe" - uspokajałem się. - Szary
kombinezon, szary piasek, szara kopuła... Oczywiście ludzie wiedzieli, po co przyleciałem tu z Ziemi. Tego nie dało się ukryć. Ale hapiki? Nadciągały. Piasek przesłonił wszystko.
„Jeśli przebiegną tędy, straty będą jak po trzęsieniu ziemi" - pomyślałem.
Grunt kołysał się pod ich ciężarem. Przez chwilę wydawało mi się, że już tylko moje ciało osłania kopułę i ludzi w niej żyjących. Przywarłem do ziemi.
Lekkie, niemal bezbolesne stąpnięcia, tak, jakby hapiki chciały wykorzystać tych kilkanaście centymetrów, odbijając się ode mnie w swoim skoku na ścianę. To było nieprawdopodobne. Ich ażurowe, sprężyste ciała płynęły nad kopułą, jakby nie stanowiła ona dla nich żadnej przeszkody. Co się działo w środku, nietrudno było sobie wyobrazić. Ze stołów spadała cenna aparatura i tworzyła na ziemi plątaninę i stos połamanych osłon, kabli, potłuczonego szkła. O laboratoriach chemicznych lepiej nie myśleć. O szpitalu, szkołach, fabryce żywności też.
„Bydlaki - pomyślałam z bezsilną złością. -Głupie bydlaki. Nienawidzę was... Nienawidzę..."
Bezbolesne początkowo uderzenia paliły. Wiedziałem, że jeśli kombinezon nie wytrzyma, umrę. I nagle stało mi się to obojętne. Bylebym przedtem zdążył zabić chciaż jednego z nich. Bylebym zdążył. Modliłem się o to, usiłując schwycić którąś z nóg, tak bezlitośnie wciskających mnie w piasek.
- Zabiję cię... Zabiję... - powtrzałem, macając wokół.
Wreszcie złapałem coś. Cienką, twardą nogę. Poderwało mnie. Nie puszczałem. Tłukłem ciałem o ścianę kopuły, a hapik gnał niemal pionowo w górę, tak, jakby nie czuł mojego ciężaru. Ból stawał się nie do zniesienia. Puściłem nogę i zacząłem zsuwać się. Najpierw powoli, potem coraz szybciej.
*•*
49
Szpital. Białe ściany, charakterystyczny zapach... W pokoju była pielęgniarka. Siedziała za biurkiem i wypełniała jakiś formularz. Młoda. Ładna. Drgnęła, gdy poruszyłem się.
-  Chcę... mówić... z... Szefem - powiedziałem powoli.
Nie spojrzała na mnie. Głucha czyxo?
-  Chcę mówić z Szefem - powtórzyłem trochę pewniej.
^ - Niech pan nie zawraca mu głowy - odezwała się wreszcie. - Powinien pan wiedzieć, co się tu teraz dzieje.
-  Domyślam się. Muszę przekazać parę spraw. Wie pani, że przyleciałem z Ziemi. To bardzo ważne. I tajne. Pani jest taka śliczna -łgałem na potęgę - że chyba nie będzie się pani znęcać nad biednym schorowanym staruszkiem. Musiałbym teraz wstać...
Spojrzała na mnie kokieteryjnie spod długich, wywiniętych rzęs.
-  Ładny z pana staruszek - zachichotała. -Powiem naczelnemu. Niech zadecyduje.
Widocznie umiała go przekonać, bo w dwie godziny później przyszedł zawiadomić mnie, że Szef zaraz tu będzie. Rozejrzał się po pokoju, przestawił kwiaty na stolik koło mojego łóżka, poprawił kołdrę... Wychodząc odwrócił się i stojąc w otwartych drzwiach powiedział:
-  Zrobił pan na pannie Lali piorunujące wrażenie. Jest zachwycona.
-  Tak być powinno - mruknąłem do siebie, bo tamten już wyszedł.
Szef był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną. Wprowadziła go pielęgniarka. Ta sama panna Lala. Usiadł na skwapliwie podsuniętym stołku. Ona stanęła za nim.
-  Chcę porozmawiać z panem o hapikach. Poufnie - dodałem widząc, że panna Lala nie zamierza zostawić nas samych.
-  Proszę wyjść - powiedział. - Nooo? -zwrócił się do mnie, nie sprawdzając nawet, czy wyszła.
Panna Lala wypłynęła majestatycznie, ale nie ręczyłbym, czy nie stoi za drzwiami z uszkiem czujnie przyciśniętym do framugi.
-  Niech pan wezwie któregoś ze strażników. Do pilnowania drzwi - powiedziałem.
-  Proszę się nie wygłupiać... - zaczął.
-  Wiem, co mówię - huknąłem.
Wyszedł. Widać nie sprawdził jeszcze moich dokumentów. Nie fatygowałby się tak dla zwykłego sierżanta. Liczyłem na to.
Po chwili wrócił.
-  Za drzwiami stoi strażnik. Słucham pana.
-  Wie pan, po co tu przyleciałem? -zacząłem. - Miałem zorienrować się, czy pańskie sugestie odnośnie hapików są prawdziwe.
-  Tak.
-  Będzie pan kontaktował się z Ziemią. W sprawie sprzętu-aparatury...
-  Komunikat już wysłałem.
-  To proszę nadać drugi. Niech najbliższą rakietą przyślą kilkaset karabinów maszynowych. Zrobimy porządek z tym plugastwem.
-  Co?!
-  To był atak. Hapiki specjalnie zakręciły w stronę kopuły. Nie biegły za słońcem.
-  Bzdury. Nigdy do tej pory...
-  Patrzyłem na to. Zakręciły w stronę kopuły tak, jakby ktoś wydał im rozkaz.
-  Pan wierzy w Zorro!!? - niemal podskoczył na stołku.
Niewiele brakowało, a ja podskoczyłbym również.
-  Jakiego Zorro!!? Uspokoił się już.
-  Ludzie opowiadają różne bajki. - Usiłował zatrzeć wrażenie tego, co powiedział.
-  Proszę mówić. Mam specjalne upoważnienie.
Nie miałem, ale teraz dostanę je bez trudu.
-  Gadają, że pomiędzy hapikami jest człowiek. Jeździ na nich, żyje z nimi. Ma tu swoich szpiegów, którzy donoszą mu...
-  Skąd bierze powietrze, jedzenie...
-  Stąd. Ostatnio działalność hapików bardzo się ożywiła. Mam wrażenie, że są naszymi wrogami. Wie pan, jak to jest - nachylił się do mnie. - Niby nic się nie dzieje, a jednak.. W dzień paradują pod fabrykami powietrza. Nie, nie atakują ludzi. Po prostu chodzą. Personel denerwuje się. Niektórzy histeryzują. W dodatku to gadanie o Zorro. Dlatego prosiłem, aby przystali tu kogoś.
Tak. Nie miał dowodów, więc go zbyli. Przysłali mu zwykłego sierżanta. Mnie. „Niech zobaczy na miejscu. Jeżeli nie poradzi sobie, to go odwołamy". Poradzę sobie. Kara-
50
biny dadzą bez żadnych kłopotów. Mnie by nie dali, ale Szefowi Planety... Już z laserami byłoby trudniej- Można nimi zabijać ludzi, ałe karabiny... Nawet ściany pomieszczenia nie przebiją. Niegroźna zabawka. W sam raz na hapiki.
Zacisnąłem zęby i zacząłem gramolić się z łóżka. Bolało.
-  Nic mi nie jest - powiedziałem. - To tylko stłuczenia.
Raport mogłem wysłać najpóźniej za miesiąc. Im więcej zdążę przedtem zrobić, tym lepiej. Od tego raportu zależy cała moja kariera.
-  Nie musi się pan spieszyć - powiedział. -Jest noc. Nic pan nie zrobi.
Prawda. Zupełnie zapomniałem. Była noc i hapiki wyniosły się na zachód. Za słońcem.
-  To dwa tygodnie? -Tak.
Położyłem się. Ma rację. Teraz muszę wszystko dokładnie przemyśleć. Potem zostaną mi tylko dwa tygodnie.
•     *   *
Świt. Szary jak wszystko. Czyżby na tej planecie nie istniały barwy? Słońce wzeszło ponad horyzont, ale zwierzęta jeszcze się nie pojawiły. Za zimno. Dopiero, gdy ziemia na-grzeje się, powróci tu życie. Życie wegetujące w blasku białego karła. Ich słońca.
Dziwna planeta. Dziwna. To dobre określenie. Wszystko jest dziwne. Nawet życie rozpaczliwie broniące się przed śmiercionośną dlań nocą. Dziwne są rośliny chowające się po zachodzie słońca.Dziwne zwierzęta goniące za słońcem. Dopiero, gdy przyjdzie tu człowiek, powstanie na tej dziwnej planecie prawdziwe, normalne życie. Zakwitną kwiaty, wyrosną drzewa... Ale najpierw trzeba wybudować fabryki powietrza. Po to tu jesteśmy. Stwarzamy nowy świat. Świat pełen szczęścia, radości i uśmiechu.
Promienie słońca oświetliły wzgórza na horyzoncie. W mgnieniu oka spod ziemi wystrzeliły kępy pseudokaktusów. Świt.
•     *   *
Szef zaprosił mnie na obiad. Był to wielki zaszczyt, ale z pewnością nań zasłużyłem. Jeszcze leżąc w szpitalu przejrzałem akta wszystkich ludzi znajdujących się na Apisie oraz kazałem ustalić miejsca ich pobytu. Byli tutaj, pod główną kopułą lub w którejś z baz leżących w pobliżu fabryk powietrza. Zorro mógł, co prawda, przylecieć zwykłą rakietą turystyczną, ale nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. Zresztą im dłużej myślałem o nim, tym bardziej wątpiłem w prawdziwość tych pogłosek. Człowiek pomiędzy hapikami? Po co? Dlaczego?
Drzwi otworzyła mi wysoka, chuda dziewczyna.
-  Tatuś czeka na pana - powiedziała. Jego  córka.   Pierwsza partia na Apisie.
Przyjrzałem się jej. Brzydka. Wyglądała na siedemnaście lat, wiek, w którym dziewczyna może być już prawdziwą kobietą lub... czymś takim jak ona. Za długim, za chudym podlotkiem o nie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin