Księżycowa Jaskinia - zagadki ciąg dalszy.pdf

(58 KB) Pobierz
70537923 UNPDF
Księżycowa Jaskinia – zagadki ciąg dalszy
W komentarzu do artykułu dr Milośa Jesenskyego pisałem onegdaj (Wizje Peryferyjne 2/96), że
zamierzam udowodnić trudną do przyjęcia, ale bardzo chwytliwą tezę, że Księżycowa Jaskinia na
Słowacji i szklisty tunel w Babiej Górze prof. dr. Jana Pająka, to jedno i to samo. Zgodnie z zasadą
audiatur altra pars przekazuję na początek obszerne fragmenty relacji prof. Pająka:
„Byłem właśnie w klasie maturalnej liceum, kiedy usłyszałem pierwszą opowieść o szklistych
tunelach, wyglądających jakby wytopiła je w skale jakaś ogromna maszyna. Osoba, która mi o
nich opowiedziała – nazwijmy ją Wincenty – znana mi była z innych niezwykłych opowieści,
jakie kolidowały drastycznie z moim „naukowym światopoglądem”. Gdy słuchałem tej kolejnej
opowieści, nie przykładałem do niej szczególnej wagi i traktowałem jako rozrywkę. Z czasem
zapomniałem niektóre szczegóły – przykładowo nie jestem już pewien, czy tunel zaczynał się na
Babiej czy na Baraniej Górze, do jakich miejsc prowadził, jak był oznakowany, jak się go
otwierało, itd, itp. Stąd też przytaczam wersję w formie luźnej opowieści, jaką obecnie ją
pamiętam.
Jak to zwykle bywało z zimami lat 60., tego wieczora elektrownia znowu wyłączyła prąd.
Siedzieliśmy więc przy buzującym piecyku wsłuchując się w trzask płomieni... Wincenty po
pewnym czasie zaczął:
Kiedy byłem w twoim wieku, pewnego wieczoru mój ojciec zapowiedział, że następnego
ranka wyruszymy w daleką drogę. Nazajutrz rano zdziwiło mnie to, że zamiast zwykłych
przygotowań do jarmarku ojciec zapakował tylko naftową latarnię, zapałki oraz zapas jedzenia.
Moja ciekawość jeszcze wzrosła, kiedy wyruszyliśmy w drogę piechotą, zamiast – jak zwykle –
furmanką... Kiedy wyszliśmy poza granicę naszej wioski, ojciec przewodzący w milczeniu
przywołał mnie do siebie.
– Wicek – powiedział – nadszedł czas, byś poznał sekret naszych przodków. Sekret ten
przekazujemy z ojca na syna od drzewniech czasów. Trzymamy go w rodzinie na czarną
godzinę. Oprócz mnie wie o tym kilku członków rodzin rozrzuconych po innych wioskach.
Sekret ten, to ukryte przejście podziemne. Bacz teraz na drogę, bo pokażę ci ją tylko raz. Musisz
więc ją dobrze zapamiętać.
Dalszą drogę odbywaliśmy w milczeniu. Podeszliśmy do podnóża Babiej Góry od strony
czeskiej (Autorowi chodziło chyba o stronę słowacką, bo ani Babia ani Barania Góra nie ma
stoków po czeskiej stronie granicy. Obie te góry leżą nieco dalej na wschód od granicy
[etnicznej i administracyjnej] słowacko-czeskiej. – RKL) – ojciec znowu się zatrzymał i pokazał
mi skałkę na wysokości około 1/3 tej góry.
– Wicek – powiedział – zważ na tę skałkę, bo zasłania ona wejście do podziemia.
Gdy wspięliśmy się do skałki, zdziwiło mnie, że żadnego przejścia nie było widać. Mój ojciec
zaparł się plecami przy narożniku i zaczął pchać. Stałem zaskoczony, bo z bliska skałka
wyglądała na zbyt dużą, by jeden człowiek mógł ją popchnąć.
– Psia... – ojciec zaklął – długo nie otwierana, musiała się zastać, nie gap się! – pomóż mi
pchać.!
Przyskoczyłem i popchnąłem – skałka drgnęła i po początkowym oporze posunęła się
zadziwiająco lekko. Odsłoniło się wejście dostatecznie duże, by przejechać przez nie wozem.
Ojciec zapalił latarnię naftową, poczym popchnął skałę na poprzednie miejsce. Zatrzasnęła ona
całkowicie otwór wejściowy. Następnie ruszył tunelem, jaki zaczynał się od tej skałki i
prowadził dość stromo w dół. Zatkało mnie z wrażenia, bowiem czegoś takiego jeszcze w życiu
nie widziałem. Tunel był ogromny i zmieściłby się w nim nie tylko wóz ale cały pociąg.
Przebiegał prosto jak strzała. Jego przekrój był kolisty, ale nieco spłaszczony od góry.
Powierzchnia była lekko pofalowana, jakby pokarbowana ostrzem ogromnego wiertła. Ściany
miał lśniące, jakby wylane szkłem. Chociaż raptownie schodził w dół, był zadziwiająco suchy,
ani śladu wody spływającej po spągu i ścianach. Zauważyłem też, że nasze buty stąpające po
szklistej podłodze nie wydawały żadnego dźwięku, jakiego możnaby się spodziewać po skale,
odgłos kroków był przytłumiony, jakby spąg tunelu wyłożono jakimś tworzywem.
Po dosyć długim marszu tunel wpadł do ogromnej komory w kształcie beczki stojącej nieco
skośnie. Ściany tej komory były szkliste, jak ściany tunelu, którym przyszliśmy, ale nie były one
jednak karbowane, za to spąg i ściany były uformowane w jakiś dziwny spiralny wzór,
wyglądający jak zastygły wir. W komorze tej zbiegały się wyloty kilku tuneli. Niektóre z nich
miały przekrój okrągły, niektóre trójkątny. Ojciec położył latarnię na ziemi i przysiadł na chwilę,
by odpocząć, ja zaś zacząłem rozglądać się po pieczarze. Pod ścianami, z dala od wylotów tuneli
podłoga była zaścielona jakimiś przedmiotami, skrzyniami, beczkami oraz najróżnorodniejszą
bronią. Widziałem części zbroi rycerskich, maczugi, miecze, szable, a także starodawną broń
palną. Moją uwagę zwróciła niezwykłej roboty piękna strzelba z bogato inkrustowaną lufą o
białej kolbie.
Wziąłem tą strzelbę by ją oglądnąć, ale ojciec krzyknął na mnie „Nie rusz! Nie mamy oliwy
by ją znów nasmarować.!”
– Możemy przecież zabrać ją ze sobą – odpowiedziałem.
– Nie – powiedział ojciec – to wszystko ma tu czekać na wypadek ciężkich czasów.
Przysiadłem więc przy ojcu. Wtedy zaczął on wyjaśniać:
– Tunele, które tu widzisz, prowadzą do każdego kraju i każdego kontynentu. Możesz więc
zajść nimi, gdzie tylko zechcesz, oczywiście jeżeli tylko wiesz, jak się w nich obracać. Ten tunel
z lewej strony wiedzie do Niemiec, potem do Anglii, dalej zaś do Ameryki, gdzie łączy się z
tunelem z prawej strony. Z kolei tunel z prawej strony wiedzie do Rosji, potem do Kaukazu i
Chin, dalej do Japonii i w końcu do Ameryki. Do Ameryki możesz dojść także pozostałymi
tunelami wiodącymi pod biegunami Ziemi. Każdy z tych tuneli posiada co jakiś czas komorę
rozgałęźną podobną do tej, w której teraz jesteśmy, gdzie łączy się z innymi tunelami idącymi w
innych kierunkach. W tym labiryncie łatwo się jest zgubić. Dlatego też nasi przodkowie używali
drogowskazów, jakie informowały, który kanał wybrać – chodź, pokażę ci jak te drogowskazy
wyglądają.
Podeszliśmy do jednego z tuneli i wtedy zauważyłem przy jego wylocie kilkadziesiąt
niezdarnych rysunków nagryzmolonych czarną farbą czy zaschniętą krwią. Ojciec wskazał mi
rysunek po rysunku, objaśniając jego znaczenie. Jeden z nich oznaczał Wawel w Krakowie [ ! ].
Kiedy tak objaśniał mi znaki, niespodziewanie dał się słyszeć odgłos dudnienia, syku i
metalicznego pisku – przypominało to przejeżdżający pociąg parowy, kiedy zmienia szyny na
zwrotnicach lub hamuje. Ojciec zamilkł i powiedział:
– Resztę objaśnię ci w drodze powrotnej, teraz musimy szybko wracać.
Zaczęliśmy się szybko wspinać szybem wejściowym, ścigani coraz głośniejszym dudnieniem
i metalicznym piskiem. Ojciec wyraźnie się niepokoił i często oglądał za siebie. Gdy dopadliśmy
skały przy wejściu, syk i pisk były tak głośne, jakby pociąg hamował tuż za naszymi plecami. Po
wyjściu na zewnątrz i zatrzaśnięciu skały, ojciec padł na ziemię zdyszany. Po dość długim
odpoczynku zaczął wyjaśniać:
– Tunele, jakie widziałeś, nie były wykonane przez ludzi, a przez wszechmocne stwory, które
mieszkają w podziemiach. Stwory te używają tuneli do poruszania się w podziemiach od jednej
strony świata w drugą. Używają one w tym celu ognistych maszyn latających. Gdyby maszyna
taka na nas najechała, to zostalibyśmy niechybnie upieczeni od jej gorąca. Na szczęście głos w
tunelu niesie daleko, jest więc czas, by zejść jej z drogi, kiedy się ją usłyszy. Poza tym stwory te
mieszkają w innych częściach świata i w te strony przylatują bardzo rzadko. Nasi przodkowie
wykorzystywali te tunele do ukrywania się przed najeźdźcami oraz szybkiego przemarszu w inne
strony.
W drodze powrotnej ojciec wyjaśnił mi znaczenie pozostałych znaków. Przykazał też, bym
we właściwym czasie przekazał tę wiedzę komuś innemu, by nie uległa zapomnieniu”.
Na tym kończy się relacja człowieka imieniem Wincenty – informatora prof. dr. Jana Pająka,
który z kolei przytoczył tę historię na dowód istnienia magnokraftów – latających maszyn z
wyglądu podobnych do Nieznanych obiektów Latających czyli UFO – i de facto, prawdopodobnie
mających identyczny napęd...
Jeśli idzie o mnie, to pod tym względem można je utożsamić z hitlerowską bronią znaną jako
dyskoplan Hanebu 1-9 albo po prostu V-7. Ale to już inna historia, nie wchodząca w zakres tego
artykułu...
Także osobną sprawą jest pochodzenie tego tunelu – prawdopodobnie pozostałość po istotach
zamieszkujących wnętrze naszej planety – po czymś w rodzaju Agarty czy Shangrila... Pisali o tym
słynni ezoterycy: M. Bławatska i Ferdynand Antoni Ossendowski, Brinsley le Poer-Trench i Mircea
Eliade, Aleksander Grobicki i... Umberto Eco. Ale o tym później, teraz zajmijmy się wspólnymi
punktami obu legendarnych osobliwości Księżycowej Jaskini i szklistego tunelu.
Punkty te zostały już wyróżnione w tekście doniesienia prof. Pająka, ale przypomnę je raz
jeszcze:
Lokalizacja obu jaskiń (bowiem omawiany tunel będę w dalszym ciągu nazywał „jaskinią”)
stanowi sekret trzymany w rodzinach od wielu (co najmniej kilku) pokoleń.
Sekret ten jest przekazywany z ojca na syna, Slavek z raportu dr. Jesensky'ego nie miał syna,
więc najprawdopodobniej nie przekazał sekretu, lub przekazał go któremuś z potomków w
rodzinie swych braci czy sióstr...
Sekretem miałoby być ukryte podziemie, czy przejście podziemne leżące na terenach
należących do jednej rodziny i to dość zamożnej – jak wynika to z relacji.
Opis jaskini: ogromne rozmiary, lekko pofałdowane ściany i spągi, gładkie ściany wyłożone
jakimś niezwykłym tworzywem (w relacji prof. Pająka) czy metalem (w relacji dr.
Jesensky'ego), brak wody spływającej po ścianach mimo, że w relacji dr. Jesensky'ego mówi
się o stalaktytach i stalagmitach, ale znajdują się one poza właściwą jaskinią. Jej kształt jest
bardzo nietypowy – pochylonej beczki czy pochylonego szybu o półksiężycowym kształcie.
Trójkątny kształt korytarzy także upodabnia do siebie obie Legendy.
Zjawiska występujące w jaskiniach. Chodzi o zjawiska akustyczne, których źródłem jest
działalność ludzka albo Obcych Istot. W obu przypadkach sprowadza się ona do dudnienia i
metalicznego syku, bądź pisku.
Obydwie jaskinie znajdują się na Słowacji.
Oczywiście, w obu relacjach występują pewne różnice, ale wniosek jest ten sam: obydwie
jaskinie zostały zbudowane przez nieznanych konstruktorów, których utożsamia się z
dawnymi cywilizacjami „platońskimi” lub pozaziemskimi...
Gdzie znajduje się wejście do szklistego tunelu? Relacja Wincentego mówi o słowackiej stronie
Babiej Góry. Barania Góra raczej nie wchodzi w rachubę, a to dlatego, że przez jej południowe
zbocza nie przebiegała granica państwowa, która przebiega właśnie przez Babią Górę. W świetle
relacji Wincentego – wejście znajduje się na 1/3 wysokości względnej góry, tj. Około 1200m
n.p.m., w dolinie Potoku Bystra. Problem w tym, że poza szczytem Diablaka, który stanowi skalistą
„wyspę” w otaczającym go terenie, na południowych stokach Babiej Góry nie ma żadnych skałek.
To pewnik, a zarazem pierwsza obiekcja.
Obiekcja druga dotyczy sprzeczności w relacji Wincentego – skoro oznakowania korytarzy
malowano lichą farbą lub krwią, to jakim cudem przetrwały one straszliwy (podobno) żar przela-
tujących przez korytarze i komory podziemnych statków latających? Jak to gorąco zniosły z kolei
drewniane czy płócienne przedmioty codziennego użytku jakie tam zgromadzono? Przecież
powinny one ulec zniszczeniu już przy pierwszym przelocie „podziemnego” NOLa – prawda?
Czyli, że żar wydzielany przez te pojazdy nie był aż tak straszny, jak to opowiadał Wincenty. A
może chodziło o promieniowanie jonizujące? Poparzenia promieniste dają podobny obraz, jak
konwencjonalne poparzenia termiczne, więc może Wincentemu o to chodziło? Ciekawe, bo dr
Horak też wysunął przypuszczenie, że Księżycowa Jaskinia stanowi wyrobisko po wydobyciu rud
uranowych... – jak sugeruje to Thomas de Jean, kiedy jeszcze było ono na powierzchni. Były
również w głębi Ziemi, gdzie znajdują się przestrzenie, o jakich człowiek nie ma nawet pojęcia –
niektóre na przykład w pobliskich górach w Yermont – a gdzie znajdują się nieznane nam światy, w
których toczy się życie: niebiesko oświetlony K'n-yan, czerwono oświetlony Yoth i czarny,
pozbawiony wszelkiego światła N'kal. To właśnie z N'kal przybył straszny Tsathoggua, amorficzny
bóg wymieniony w "Pnakotic Manuscripts" w „Necronomicon” i całym cyklu „Commoriom
Myths” zachowanych przez wielkiego kapłana Klarkash-Ton z Atlantydy.
Odrzućmy teraz cały balast grozy i niesamowitej atmosfery lovecraftowskiego horroru, i
popatrzmy na to oczami ludzi dwudziestowiecznego fin-de-siecle'u – czyż nie znajdujemy tego
wszystkiego w opowieściach Betty Andreasson i innych ludzi, którzy przeżyli Bliskie Spotkania
Czwartego Rodzaju, czyli tzw. „wzięcie”? Wiele z CE4 ma związek właśnie z wnętrzem naszej
planety, także uczestnicy CE5 niejednokrotnie wspominają o związkach Obcych z interiorem naszej
planety... Wspominają o tym także ci, którzy otarli się o tajemnice Orientu. Roreichowie,
Ossendowski i Eliade wspominają o cudownej krainie wiecznej szczęśliwości i mądrości:
Szamballi-Agarcie, stworzonej jeszcze w czasach przedludzkich, której wysłannicy poruszają się
swymi świetlistymi pojazdami pod powierzchnia Ziemi, w długich tunelach.
Tunele te oplatają misterną siecią całą naszą planetę i ich wysłannicy mogą pojawić się
wszędzie, kierowani wolą Brahytmy, Mahytmy i Mahyngi – trzech imperatorów Szamballi-Agarty.
Rzecz w tym, że owa „Trójca” porozumiewa się przy pomocy urządzeń przypominających nasze
urządzenia sieci łączności TV z Kimś, kogo nazywają Bogiem, a umożliwia im to Mały Książę
Śmierci – osobnik przypominający jako żywo... humanoidalnego robota! Według innych, „centrala”
tego świata miałaby znajdować się w szamballijskiej wieży, która liczy sobie – bagatela – niemal
cztery miliardy lat, tyle niemal, co nasza kochana staruszka Ziemia...
I tak dalej. Łańcuch zagadek rośnie i istnieje możliwość, że w najbliższym czasie odkryta
zostanie wreszcie Księżycowa Jaskinia. Czy będzie ona wejściem do Agarty czy też może
tymczasowej bazy Obcych na (a raczej pod) Ziemią? Wszystko na to wskazuje jako, że
kontaktowcy wspominają o ich bazach pod ziemią i na dnie Wszechoceanu – wszak legendarne
R'lyeh jest niczym innym, jak właśnie taką bazą...
Za hipotezą Agarty przemawia jeszcze jeden fakt. Otóż Obcy na powierzchni Ziemi pokazują się
w skafandrach – vide figurki „gangu” czy „dogu”, rysunki naskalne w jaskiniach i wąwozach
Tassilli-en-Dżer, Kotliny itd, itp. Nie trzeba było aż wojny atomowej bogów, o której przejmująco
pisał Aleksander Mora – wystarczyło, by ludzie tacy jak my przebywali pod ziemią przez kilka
tysięcy lat, a przecież Agarta istnieje już ponoć 60.000 lat – sic, a więc jej mieszkańcy od dawna
byliby przystosowani do warunków jakie tam panują, do stałej temperatury, wilgotności, braku
światła naturalnego, itd. Dla takich istot ludzkich wyjście na powierzchnię Ziemi stanowiłoby już
poważny problem; musieli by się chronić przed promieniowaniem Słońca, szerokim diapazonem
temperatur dnia i nocy rzędu nawet 50°C, zjawiskami atmosferycznymi, itd, używając w tym celu
skafandrów oraz okularów.
Napisałem „musieli”, bo – i tu pozwolę sobie już na całkowite science-fiction – jakieś 10.000 lat
temu, wyprodukowali oni bio-cybernetyczne istoty, które służą im jako narzędzia Kontaktu z nami i
w ogóle – z Kosmosem. Stąd właśnie NOLe i LGM, a także MIB-owie. Tym szczególnym ich
położeniem można wytłumaczyć zainteresowanie naszymi testami jądrowymi, szczególnie tymi
jakie przeprowadza się pod ziemią. Stąd to wręcz „uprzykrzające napominanie” naszych ziomków –
kontaktowców o zaprzestanie prób atomowych, które zagrażają naszej egzystencji – ale o wiele
groźniejsze są dla Nich... Dlatego też nie dziwi mnie mroczne proroctwo podane przez F.A.
Ossendowskiego w zakończeniu jego bestselleru „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”, a głoszące,
że przyjdzie dzień, kiedy ludzie z Agarty wyjdą spod ziemi i podbiją świat... Będzie to dla Nich
jedyne wyjście z sytuacji, w którą sami ich zapędziliśmy – zrobić z nami porządek. Kto wie, czy już
się do tego nie zabrali – jak na razie w białych rękawiczkach – rozpylając te wszystkie wirusy HIV,
EBOLA czy choćby zwykłej grypy, której jakoś nie można zwalczyć? Perspektywa paskudna –
nieprawdaż?
Co nam pozostało? Jedynie mieć nadzieję, że Oni nam pomogą przezwyciężyć kryzys cywiliza-
cyjny, w którym tkwimy po uszy. Co mamy do stracenia? – tylko naszą egzystencję, a stoimy przed
alternatywą – Era Wodnika z nami albo bez nas. Jeżeli nie przepadniemy z kretesem, to – o ile
wierzyć Tybetańczykom – po ujawnieniu się Agartyjczyków, na Ziemi z czasem zapanuje Złoty
Wiek.
Oby stało się to jak najszybciej, choć historia zdaje się dowodzić, że przed nami droga jeszcze
daleka... Mam nadzieję, że relacje o Nich nie są humbugiem na jaki wyglądają, bo w przeciwnym
razie na kogo możemy liczyć?
Autor: Robert Leśniakiewicz
Artykuł pochodzi z miesięcznika „Świat UFO”.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin