Hitchcock Alfred - Zloty strzal perkusisty.rtf

(193 KB) Pobierz

ALFRED HITCHCOCK

 

 

 

ZŁOTY STRZAŁ PERKUSISTY

 

 

NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW

 

(Przełożyła: KRYSTYNA BOGLAR)


ROZDZIAŁ 1

CO SIĘ PRZYDARZYŁO PAMELI CARROL?

 

- Wiesz, kto przyjeżdża do Rocky Beach? - głos Boba brzmiał tryumfalnie.

- Nie - odparł leniwie Jupiter Jones. - Prezydent Clinton?

Bob odwrócił się gwałtownie. A nie powinien. W Kwaterze Głównej znów było ciasno niczym w puszce sardynek. Zbyt ciasno jak na trzech detektywów, komputer, telefon, zieloną kanapę i klatkę ze sztuczną papugą. W przyczepie kempingowej usytuowanej na tyłach składu złomu w peryferyjnej dzielnicy Rocky Beach tłamsili się od zarania dziejów. Z krótką przerwą na doki u wybrzeży. Ale wysoki czynsz wygonił ich, zanim zdążyli polubić wiatr od Pacyfiku. Bob potarł stłuczony łokieć.

- Ciebie tylko prezydent satysfakcjonuje? Przyjeżdżają chłopaki z High Tower Record!

Jupiter oderwał wzrok od kartki papieru.

- Zespół? Sławny zespół rockowy?

- Tak. Ci sami, których wypromowała agencja Saxa Sendlera. Pamiętasz, kiedyś tam pracowałem. Poznałem mnóstwo muzycznych sław!

- To postaraj się o wejściówki, co?

Bob przygryzł wargi.

- Nooo nie wiem...

- Czego on znów nie wie? - spytał Pete Crenshaw otwierając drzwi przyczepy. - Słyszeliście nowinę?

- Jaką? - spytali równocześnie.

- Przyjeżdża zespół High...

- Tower Record - wymruczał Bob. - Wiemy. Zastanawiamy się, jak się tam dostać. Wystąpią w tej hali kosmicznej u Saxa Sendlera. Na Bloomsbury Street. Trzy tysiące miejsc. A na pewno zjawią się fani z całej Kaliforni, od San Francisco do San Diego.

- Solistką jest Calista. Seksbomba z mieszkankiem w Beverly Hills. Sam basen ma pół mili szerokości! - Bob przebierał nerwowo palcami po klawiaturze komputera. - To jej chata. Chcecie zobaczyć?

Pewnie by chcieli, gdyby nie stało się to, co się stało. I było ze wszech miar wstrząsające: w drzwiach Kwatery Głównej pojawiła się zjawa pod postacią nagiej kobiety w ostrej czerwieni.

- Zgiń, przepadnij, siło nieczysta! - zaszczekał zębami Jupiter Jones. - Kim jesteś?

Pete Crenshaw ominął wzrokiem długie, pozlepiane włosy, piersi wystające z kawałka brudnej tkaniny frotte, zatrzymując się na smukłych nogach i bosych stopach, po których, aż na podłogę, skapywało to coś okropnie czerwonego...

- Boże, krew! - wyjąkał Bob zasłaniając oczy.

- Nie - odparła zjawa, chwiejąc się na nogach. - To tylko wyciąg z pomidorów z dodatkiem witamin... zostałam odurzona jakimś świństwem i napadnięta... - dodała słabnącym głosem. - Ja...

Pete rzucił się na pomoc. Podtrzymał dziewczynę, zanim osunęła się na podłogę.

- Coś na wzmocnienie! - wrzasnął.

- Co, na przykład? - zdziwił się Bob Andrews otwierając oczy. Ale nie do końca. Mrużył je, by zmniejszyć na siatkówce intensywność czerwieni.

Jupiter Jones już spokojnie oceniał sytuację.

- Skoro to nie krew, trzeba umyć dziewczynę. Nie możemy rozmawiać w takiej... takiej... no... sytuacji. Proponuję prysznic. Ale nie w domu ciotki Matyldy, tylko nasz, ten za przyczepą.

- Mówisz o... wężu ogrodowym? - zacukał się Bob.

- Tak. Jest bardzo ciepło. A masz inny pomysł?

Dziewczyna z trudem przezwyciężała chwilową słabość.

- Dobrze. Ale ja... sama. Bo nie mam ubrania. Zostało w gabinecie kosmetycznym. U Izy. Ja tam... nie wrócę...

Przez następne dwadzieścia minut chłopcy, z uwagą godną całej skomplikowanej sytuacji, nasłuchiwali szumu wody. Nie da się ukryć, że naga postać w czerwieni zrobiła na całej trójce piorunujące wrażenie.

- Mówiła, że co ma na sobie? - dopytywał się Bob.

- Tomato coś tam z witaminami! - roześmiał się Pete. - Słyszałem o kąpielach błotnych, ale w pomidorach? Pierwszy raz...

- Moja mama robi sobie czasami maseczkę z ogórka - powiedział niepewnie Bob. Wciąż czuł się głupio. Dziewczyna, chociaż w ręczniku, była jednakowoż... naga.

Jupiter wyciągnął z głębi zielonej kanapy jakiś spory kawał tkaniny. Szarpał się z nią, mrucząc pod nosem:

- To są stare zasłony z kuchennych okien ciotki Matyldy. Kupiła nowe, zielone i... - rozległ się trzask pękającego płótna.

- Wystarczy, by się tym omotała! - pokiwał głową Bob. - Nie jestem tylko pewien, czy zaakceptuje ten wzór w kaczki...

- Gęsi - sprostował Jupiter. - Są białe z żółtymi dziobami. Gustowne. Idę jej podrzucić.

Ostrożnie wyjrzał zza przyczepy. Dziewczyny nie było widać. Tylko na blaszanym parkaniku wisiał ręcznik pochlapany pomidorami.

- Hej! - zawołał poprzez szum wody. - Tutaj masz hinduskie sari. W gęsi. Hej, jak się masz?

Szum ustał. Chwilę trwało milczenie.

- Lepiej. Macie coś do picia?

- Tylko coca-colę.

- Może być. Dzięki za szmatkę. Zaraz przyjdę.

 

W przyczepie panowała gorączkowa atmosfera.

- Gdzie jej będzie wygodniej? - miotał się Pete latając wokół biurka.

- Na kanapie - wzruszył ramionami Jones. - Może usiąść, skoro się wyprała z keczupu... - umilkł, bo właśnie dziewczyna stanęła w drzwiach. I była to prześliczna dwudziestolatka z długimi blond włosami, w których ciągle jeszcze połyskiwały pasemka czerwieni. Szczelnie owinięta gęsiowatym perkalem, usiadła na wskazanym miejscu i, bez ostrzeżenia, rozpłakała się w głos.

Jupiter osłupiał. Bob znów zakrył oczy dłońmi. Tylko Pete znalazł się, jak trzeba: przykucnął, obejmując kolana dziewczyny mocnym, męskim uściskiem.

- No, już dobrze - przemawiał czule - już po wszystkim.

Jupiter zazgrzytał zębami. Zawsze zazdrościł Crenshawowi tego, że wiedział, jak się zachować. W stosunku do kobiet, naturalnie.

- Może ona by powiedziała wreszcie, o co chodzi - wykrztusił.

Pete rzucił spojrzenie, które mogło zabić.

- Jest w szoku. Nie widzisz?

Bob przyskoczył z otwartą puszką coli. Dziewczyna przestała płakać. Wyciągnęła rękę o krótkich, różowych palcach, podnosząc puszkę do ust. Trochę płynu pociekło po dużej gęsi - przywódczyni stada.

- To było okropne - wyjąkała. - Poszłam do Izy, do zakładu kosmetycznego. Nazywa się “U Izy”. Zgodnie z umówioną...

- O której? - Bob, jak przystało na czołowego dokumentalistę, siedział już przy klawiaturze komputera.

- O dziesiątej. Iza ułożyła mnie na leżance i nasmarowała grubą warstwą pasty pomidorowo-witaminowej. Z tym okładem tkwi się godzinę. Bez ruchu.

- I co było dalej? - Jupiter rozparł się w fotelu.

- Leżałam. Rozmawiałam z Izą, która nakładała mi na powieki tampony relaksujące...

- Nic nie widziałaś, tak? - Bob stukał w klawiaturę.

- Nic. Iza mówiła coś o zespole, który ma dać jeden koncert w sali Saxa Sendlera...

- To High Tower Record! - pochwalił się wiedzą Pete.

- Wiem. Nagle Iza umilkła, usłyszałam jakiś hałas i zaraz potem ktoś mi przyłożył do ust nasączoną czymś gazę. Straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam... poczułam, że jestem w ciemnym i zagraconym miejscu...

- Czy oni... - Pete zawiesił głos. Pytanie, jakie chciał zadać, należało do najtrudniejszych.

Dziewczyna zaczerwieniła się po korzonki włosów.

- Jeśli myślisz, że oni mi coś zrobili... to nie.

- Skąd wiesz, że to w ogóle byli mężczyźni? - zainteresował się Jupiter.

- Kiedy odzyskałam przytomność, usłyszałam dwa męskie głosy. Mówili coś o pomyłce. Że jestem blondynką, a tamta miała być brunetką. I coś jeszcze, czego nie pamiętam.

- Wzięli cię za kogoś innego - skinął głową Jupe. - Powiedz nam więc, kim jesteś. Bo jak dotąd zjawa w czerwonym sosie nie podała nawet swego imienia.

- Skumbria w temacie! - zachichotał cichutko Bob, milknąc pod surowym wzrokiem Crenshawa.

- Nazywam się Pamela Carrol. Jestem przyjaciółką Kelly Madigan i...

- To twoja była dziewczyna, Crenshaw - ucieszył się Jupiter. - Czy Kelly ci o nas opowiadała?

- Tak. O nim też - wskazała palcem na Pete'a. - Mówiła, że rozwiązujecie trudne zagadki detektywistyczne. I że siedzicie w tej przyczepie. Musiałam obejść park, skradając się wzdłuż ogrodzenia. Na szczęście nikogo nie spotkałam. W skąpym ręczniku, cała umazana pomidorami... niezły był widok! Ale marzyłam tylko, by uciec jak najdalej od tej piwnicy, w której mnie porzucili...

- Na twoje szczęście!

- No... nie wiem. - Pamela wyraźnie odzyskiwała formę. - Czy będę musiała tam wrócić? - W jej głosie brzmiał lęk. - Po swoje rzeczy... chociażby.

Jupiter Jones przecząco pokręcił głową.

- Mowy nie ma. Chcesz jeszcze raz przejść przez park na bosaka?

- To co proponujesz?

- My się tam udamy - głos Crenshawa brzmiał stanowczo - dasz nam tylko kartkę do właścicielki. Zabierzemy twoje rzeczy, a przy okazji zwiedzimy piwnicę. Zostaniesz tu do naszego powrotu. Możesz skorzystać z Internetu.

- Tylko nie ruszaj żadnego z moich plików! - ostrzegł Bob.

 

Gabinet kosmetyczny mieścił się trzy przecznice dalej, o krok od placyku zabaw dla dzieci. O tej porze było tam jeszcze bardzo mało ludzi. Na szklanych drzwiach wisiała kartka: zamknięte. Pete zapukał raz i drugi. Ukazała się przestraszona twarz młodej kobiety.

Bob przyłożył do szyby wizytówkę. Poskutkowało.

 

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

???

Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones

Drugi Detektyw . . . . . . . . . . Pete Crenshaw

Dokumentacja . . . . . . . . . . . . Bob Andrews

 

 

- Policja już tu była - wyszeptała przerażona brunetka o wyskubanych brwiach. Nos miała nieco podobny do dzioba ich wypchanej papugi.

- Sporządzili protokół? - spytał Pete, rzucając papudze szeroki uśmiech. - Dali pani do podpisu?

- No... nie... - zacukała się, w zdenerwowaniu rozwierając i zaciskając pięści.

- Proszę, to kartka od Pameli Carrol. Przyszła do naszej Agencji Detektywistycznej w stanie... no... Szoku pomidorowego. To jest... chciałem powiedzieć... w stanie ciekłym. W soku.

- Jestem Iza. Właścicielka. Proszę, wejdźcie. Zamknęłam zakład, bo się boję. Oni mogą wrócić i...

Jupiter Jones bacznie przyglądał się wnętrzu. Lustra, lusterka, dwie kabiny z wygodnymi fotelami, czyste ręczniki, foliowe, jednorazowe prześcieradła i słoje, słoiki, szkło. Miło i przytulnie. W oknach muślinowe zasłonki i pęki sztucznych margerytek.

Iza usiadła na zydelku. Pete przycupnął na drugim. Patrzył jej głęboko w oczy.

- Jak to się stało?

Kobieta wskazała otwartą kabinę.

- Właśnie jej położyłam kompresiki na oczy, gdy usłyszałam, że ktoś wchodzi. Krzyknęłam, że jestem zajęta, ale... ale...

Bob przyklęknął tuż obok leżanki.

- Są ślady. Tego keczupu. Wlazł w niego butem.

Jupiter Jones przykucnął obok.

- Jak na dłoni. Możesz zrobić zdjęcie? Bob nastawił polaroid, niezbędny w pracy dobrego dokumentalisty.

- I co było dalej? - Pete wciąż patrzył w oczy Izy, jakby ją chciał zahipnotyzować. Taki stary trik, sztuczka, zawsze przynosząca rezultaty w pracy z kobietami. Ani na sekundę nie spuścić wzroku z jej rozszerzonych źrenic. Nie pozwolić drgnąć powiece.

- Kątem oka dostrzegłam rękę, w niej białą złożoną gazę nasączoną czymś wstrętnym, przyłożył mi ją do nosa. Więcej nie pamiętam. Ocknęłam się długo później w drugiej kabinie, za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Nie było ani oprawców, ani Pameli. Tylko przewrócona miska z resztką “tomatobright”. Tej odżywki.

Bob uważnie zapisywał wszystko w notesie.

- Gdzie ta miska?

Potrząsnęła włosami. Były farbowane, z widocznym śladem odrostu.

- Posprzątałam.

Jupiter Jones wciąż badał ślady.

- Przed czy po przyjeździe policji?

Kobieta zamrugała powiekami. Wreszcie udało jej się uciec przed wzrokiem Crenshawa.

- No... przed. Był taki bałagan.

Bob załamał dłonie.

- Nie wie pani, że nie wolno zacierać śladów?

Jej nos wydłużył się o kilka centymetrów. Oddychała ustami niczym ryba wyrzucona na piasek.

- Już mi to mówił. Ten policjant.

- Sierżant Mat Wilson z posterunku w Rocky Beach?

Pokręciła głową.

- Nazywał się inaczej.

- Lawson? George Lawson?

- Chyba. Tak.

Detektywi nie chcieli już roztrząsać, czy “chyba” znaczy “tak”.

- Gdzie jest zejście do piwnicy?

- Policja już tam była - zaprotestowała słabo.

- Ale my działamy na zlecenie Pameli Carrol. Poszkodowanej - dorzucił ostro Jupe.

Iza wstała z trudem. Na lewo od drzwi, prowadzących do łazienki w kolorze morelowym, był wąski korytarzyk, za nim magazynek na przybory kosmetyczne, stosy ręczników i różnej wielkości porcelanowych misek, a na samym końcu uchylone drzwi ze srebrną, niklowaną gałką pokrytą śladami czerwonego mazidła.

- Ciekawe, czy George zebrał odciski palców? - zastanowił się Bob.

- Nie - odpowiedziała szybko właścicielka. - Nie było wolnej ekipy. Mają dopiero przyjechać.

Pete zrobił krok do przodu.

- Są schodki. Też pomazane tym keczupem.

- Nie wchodzimy - zadecydował Jupiter. - Nie teraz. Jak ekipa techniczna zrobi, co do niej należy.

- Czy oni kiedykolwiek robili, co do nich należy? - wzruszył ramionami Pete.

Bob kucał koło drzwi do łazienki.

- Coś znalazłem.

- Co? Pokaż?

Był to znaczek. Mały, metalowy gadżet, jakie rozdaje się na festynach lub koncertach rockowych.

- Znaczek fanów High Tower Record! - zdziwił się Pete. - Wyraźnie widać ich logo: trójkąt wpisany w koło i trzy litery: HTR.

Bob obracał w palcach plakietkę.

- Pamela ją zgubiła?

Pete podniósł oczy do nieba.

- Całkiem goła baba? Nonsens. Któryś... ale... - znów zatopił wzrok w przerażonych oczach Izy-papugi. - Ilu ich właściwie było? Tych napastników?

Kobieta oparła się o ścianę.

- Dokładnie nie wiem. Jeden zaszedł mnie od tyłu. W chwili gdy kładłam kompresy. Ale z odgłosów sądząc... chyba dwóch.

- Pamięta pani jego rękę? Może miał coś szczególnego? Na przykład tatuaż...

Iza odwróciła się do ściany. Jej rozcapierzone palce wpiły się w lakierowaną na morelowo powierzchnię.

- Ja... no tak! - nagle zwróciła twarz ku chłopcom. - Tak! Mignął mi pierścionek...

- Pierścionek? - westchnął Bob.

- Nie. Źle powiedziałam. Taki gruby sygnet na małym palcu. Ale widziałam go przez ułamek sekundy!

- Nie ma nic obrzydliwszego od faceta noszącego sygnet na małym palcu! - wymruczał Pete. - Albo podszywa się pod europejskiego lorda z dziada pradziada, albo pod rosyjskiego mafioso.

Jupiter głęboko zamyślony skubał wargę.

- Z piwnicy jest drugie wyjście?

- Nie - odparła Iza, ocierając pot z czoła. - Musieli tędy wyjść. Pamelę zostawili na dole. Gdybym to wiedziała...

Bob zatrzymał się w pół kroku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin