Maciej Jarkowiec - Zywnosc masowego razenia.doc

(67 KB) Pobierz
Maciej Jarkowiec

Maciej Jarkowiec

W amerykańskim przemyśle spożywczym liczą się dwie rzeczy – pokarm i konsument. Pierwszy jest przetworzony, więc tani, a drugi gruby, więc łasy. Oto prawdziwa sztuka tuczu

Sprawa jest śmiertelnie poważna. Według danych rządu Stanów Zjednoczonych raczkujące dziś pokolenie Amerykanów będzie pierwszym od stulecia, które pożyje krócej od swoich rodziców. Powód: otyłość. Co trzecie amerykańskie dziecko ma chroniczną nadwagę, a co za tym idzie – jest skazane na nadciśnienie, cukrzycę, astmę albo raka. Na odsiecz rusza Michelle Obama. W połowie lutego Pierwsza Dama wystartowała z przygotowywaną przez rok kampanią Let’s Move (Ruszmy się!), debiutując tym samym w  tradycyjnie wypełnianej przez żonę prezydenta – roli społecznej aktywistki. Przy wsparciu organizacji pozarządowych, biznesu i mediów będzie zachęcać dzieciaki, żeby odstawiły colę na rzecz soku, frytki na rzecz marchwi i siedzenie przed komputerem na rzecz ganiania za piłką.

Inicjatywa szlachetna, tyle że jej szanse powodzenia są znikome. Żeby przestać tyć, Amerykanie na nowo muszą zbudować sobie system produkowania jedzenia. Ale na taką zmianę się nie zanosi, bo nie pozwolą na nią ci, którzy dziś na karmieniu narodu zarabiają miliardy.

„Jesteś tym, co jesz” – mawiają za oceanem. Jeśli popularne powiedzenie potraktować dosłownie, naród amerykański jest zaprojektowanym w laboratorium, genetycznie zmodyfikowanym i wielokrotnie przetworzonym produktem wielkiej korporacji.

Nasiona
Największym żywicielem Ameryki jest dziś Monsanto – firma, która przez dziesięciolecia produkowała trucizny, jak środek owadobójczy DDT czy zawierający dioksyny preparat niszczący roślinność, używany przez amerykańską armię w Wietnamie. W połowie lat 80. korporacja Monsanto z giganta chemicznego przepoczwarzyła się w giganta spożywczego. Oprócz środków do trucia naukowcy w jej laboratoriach zaczęli po prostu wymyślać środki do jedzenia. W 1982 roku jako pierwsi zmodyfikowali genetycznie komórkę roślinną. I to właśnie na nasionach Monsanto wyrósł wielomiliardowy przemysł żywności genetycznie modyfikowanej (GMO).

Rozkwit interesu umożliwiła decyzja Sądu Najwyższego USA, który w 1980 roku pięcioma głosami przeciw czterem zezwolił na patentowanie żywych organizmów. Sprawa nie dotyczyła wprawdzie nasion GMO, tylko bakterii stworzonej przez General Electric do pożerania wycieków ropy, ale ustanowiła precedens dający początek przejęciu produkcji rolnej przez korporacje. Prawo do zbóż daje przecież władzę nad tym, co ludzie jedzą i czy w ogóle jedzą.

Ludzie Monsanto (firma istnieje od 1901 roku, a kokosy zarabiała już w latach 30. na sprzedaży sacharyny dla Coca-Coli) wpadli na pomysł tak prosty, że aż genialny: produkujemy jednocześnie silny środek chwastobójczy i roślinę, która będzie na niego odporna. Tak powstał Roundup i zmodyfikowana kukurydza. Farmer kupuje oba produkty, obsiewa pole kukurydzą i pryska Roundupem. Roundup kosi wszystko, co żywe, poza kukurydzą. Ta zaś – pozbawiona konkurencji – rośnie wysoka i żółta jak nigdy.

Wszyscy są zadowoleni. Monsanto – bo uzależnił farmera od swoich produktów. Z kolei zadowolenie farmera z wysokiej i żółtej kukurydzy jest tak duże, że podpisuje umowę licencyjną, która zakazuje mu zbierania nasion z zeszłorocznej uprawy, skazując go na coroczną dostawę nasion z Monsanto. Dzięki temu farmer jest jeszcze bardziej uzależniony, a koncern – jeszcze bardziej zadowolony.

Monsanto ma własną policję i siatkę donosicieli. Prawie setka inspektorów wspierana przez informatorów sprawdza, czy producenci kukurydzy nie dopuszczają się – jak ujmuje to koncern – „nasiennego piractwa”.

Firma ma również sposoby na tych, którzy chcą zostać przy zwykłych uprawach. Metoda pierwsza: Monsanto systematycznie likwiduje rynek tradycyjnych nasion przez przejmowanie ich producentów. Dwa najważniejsze zakupy ostatnich lat – największy światowy producent nasion warzywnych Seminis (2005 rok; za 1,4 miliarda dolarów) i Delta and Pine Land Company, olbrzym specjalizujący się w nasionach bawełny (2007 rok; za 1,5 miliarda dolarów). Na rynku zaczyna więc brakować nasion niepozostających pod kontrolą monopolisty. Druga metoda: presja prawna. Niesione wiatrem nasiona Monsanto rozsiewają się na pola przypadkowych farmerów, a firma oskarża ich o kradzież. U Bogu ducha winnego delikwenta zjawia się inspektor Monsanto i informuje o dwóch możliwościach: albo zawieramy ugodę i podpisujesz z nami umowę licencyjną, albo mobilizujemy naszych prawników i rozpoczynamy długą batalię sądową. Zanim się skończy – będziesz zrujnowany. Według danych organizacji Center for Food Safety, która od lat monitoruje działalność Monsanto, większości farmerów nie stać na prawniczą wojnę i idą na układ z firmą. Ci niepokorni – jak 85-letni Vernon Gansebom z Nebraski – nazywają Monsanto rolniczym gestapo. Gansebom jest jednym z około 500 rolników, którym korporacja każdego roku wytacza proces.

Monsanto jest dziś największym w USA właścicielem biotechnologicznych patentów. Ma ich prawie 700. Nie ma sobie równych na amerykańskim rynku genetycznie modyfikowanej kukurydzy, bawełny, buraków cukrowych, rzepaku, lucerny i soi. W przypadku tej ostatniej – odpowiada za 90 procent sprzedaży. Biorąc pod uwagę fakt, że prawie trzy czwarte żywności przetworzonej – a taką głównie jedzą Amerykanie – jest genetycznie zmodyfikowane, można sobie wyobrazić, jak ogromny jest wpływ Monsanto na ich dietę.

Zboża
Amerykanie jedzą głównie kukurydzę i soję. Powtórzmy: głównie z nasion Monsanto. W przeciętnym amerykańskim supermarkecie na półkach leży ponad 40 tysięcy różnych produktów spożywczych. Ale to bogactwo wyboru jest pozorne. Większość asortymentu jest zrobiona z tych samych składników. Według Larry’ego Johnsona, dyrektora ośrodka badań nad zbożami Uniwersytetu Stanowego w Iowa, 90 procent przetworzonej żywności w supermarketach ma w składzie albo kukurydzę, albo soję. Do tego sól, cukier i cała gama środków chemicznych decydujących o tym, jak jedzenie smakuje, wygląda i jak długo zachowuje „świeżość”. Tak żywi się większość Amerykanów.

Za taki stan rzeczy odpowiada polityka rolna USA, która od połowy lat 70. zwiększa subsydiowanie uprawy czterech zbóż: kukurydzy, soi, ryżu i pszenicy. Ich zaletą, z punktu widzenia rządu, jest to, że można je składować latami. Dla farmerów najwygodniejsza jest kukurydza, bo najlepiej się sprzedaje. 30 procent ziemi uprawianej dzisiaj w Stanach Zjednoczonych jest obsiane kukurydzą. Cmoka na to ze smakiem kilka korporacji kontrolujących rynek jej obróbki – Bunge, Cargill czy Archer Daniels – bo dzięki dopłatom kukurydza ląduje na rynku po cenach znacznie poniżej kosztów uprawy. Produkują z niej mączkę i  przede wszystkim – bogaty we fruktozę syrop i sprzedają dalej kilku gigantom kontrolującym rynek przetwarzania żywności – znanym również u nas – Unileverowi, Nestlé, Coca-Coli, Kellogg’s. Żeby było pysznie, czyli słodko, syropem kukurydzianym (jest tańszy od cukru) słodzi się wszystko – ciasteczka i lody, ale też płatki śniadaniowe, pieczywo, a nawet wędliny, sosy w proszku, zupy w proszku, ziemniaki w proszku i hamburgery. Zadowoleni są rolnicy, korporacje i konsumenci. To, że ci ostatni tyją i umierają od tego tycia, mało kogo interesuje.

Przetworzona, wysokokaloryczna żywność jest na półce w supermarkecie dużo tańsza niż świeże warzywa i owoce. I to wcale nie ekologiczne (te są jeszcze droższe), tylko pochodzące z wielkich, nawożonych na potęgę farm, ale niecieszące się aż tak hojnym wsparciem rządu jak cztery „zboża przetrwania”. Doktor Adam Drewnowski z Uniwersytetu w Waszyngtonie wyliczył, że najtańsze kalorie mają w sobie chipsy (w ich przypadku wyprodukowanie jednego megadżula, czyli 239 kilokalorii, kosztuje 20 centów). Cola jest tylko ciut droższa (30 centów/MJ). Megadżul z marchewki to wydatek 95 centów, a z soku pomarańczowego – 1,43 dolara. Profesor Uniwersytetu Kalifornii Michael Pollon, najpopularniejszy dziś rzecznik rewolucji w amerykańskim systemie rolno-spożywczym, podsumowuje to tak: – Status społeczny i sytuacja finansowa rodziny są dziś w USA decydującym czynnikiem otyłości. Biedni jedzą tanią korporacyjną mamałygę i tyją.

Hamburger
Sam cukier to za mało, żeby było smacznie. Musi jeszcze być tłusto. Dlatego teraz przerobimy mięso. Amerykańskie mięso jest bardzo tłuste, bo robi się je z kukurydzy. Z kukurydzy z nasion Monsanto. Trudno w to uwierzyć? Sami popatrzcie.

W przemyśle mięsnym wszystko zostało podzielone. 85 procent rynku wołowiny jest w rękach czterech firm: Tyson, Cargill, Swift i National Beef Packing. Wieprzowina w 65 procentach należy do wymienionych wyżej trzech pierwszych i giganta Smithfield, a 60 procent kurczaków to znów Tyson i drobiowy specjalista Pilgrim’s Pride. W latach 70. istniało kilkanaście tysięcy małych ubojni. Dziś zostało 13 gigantycznych. W największej rzeźni świata – należącej do Smithfield – w Karolinie Północnej ubija się 32 tysiące świń dziennie, czyli 1333 na godzinę, czyli 22 na minutę. Non stop, całą dobę.

Większość hodowanych w USA krów karmi się kukurydzą lub soją. Krowy są ewolucyjnie przystosowane do jedzenia trawy, ale trawa nie rośnie w hodowlanych konglomeratach, poza tym jest droga, a kukurydza i soja cieszą się znanym nam już korporacyjno-rządowym wsparciem. Na kukurydzy krowa szybciej rośnie, mięso jest bardziej tłuste i tańsze. Przeciętny Amerykanin zjada dziś 90 kilogramów mięsa rocznie (Polak 65), czyli o 30 kilogramów więcej niż przed 50 laty.

Michael Pollon: – Kukurydza i soja to fundamenty naszego „fastfoodowego narodu”. Zorganizowaliśmy sobie system, w którym miliony zwierząt podłączone są do nieprzerwanego strumienia taniej paszy.

Oczywiście świeże mięso w kawałku, mimo że wyhodowane na taniej kukurydzy, jest dużo droższe od mięsa przetworzonego. Dlatego niezamożny Amerykanin spożywa przede wszystkim mięso po wielokrotnych fabrycznych przejściach – w postaci hamburgera. Mięso w typowym amerykańskim hamburgerze – jak w październiku zeszłego roku w głośnym artykule na łamach „New York Timesa” opisał Michael Moss – pochodzi z kilkuset zwierząt. „Mięso” jest tu terminem umownym, bo miele się resztki tego, co nie „poszło” w postaci steków – tłuste ścinki, oczy, uszy i podroby. Kto jest największym odbiorcą mielonej wołowiny w USA? McDonald’s.

Za symbol uprzemysłowienia produkcji mięsa niech posłuży jedna ze ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin