Friedman, Nowy system.pdf

(134 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
Globalizacja a potęga państwa:
konkurencyjne paradygmaty
W czasie zimnej wojny rozumieliśmy świat, co mogło się nam podobać lub nie,
jednakże rewolucje 1989 roku w Europie Środkowej i Wschodniej wszystko zmieniły. Kiedy
Mur Berliński, który oddzielał Wschód od Zachodu, był rozbierany cegła po cegle w
listopadzie 1989 r., przekształceniu ulegała architektura Europy, a wraz z nią światowy
porządek polityczny. W ciągu roku nastąpiło zjednoczenie Niemie. Do końca 1991 r. Związek
Radziecki rozpadł się na piętnaście nieufnych i pogrążonych w kłopotach republik. Na dobre
czy na złe, ład geopolityczny utracił swą ponurą przewidywalność, a wraz z zakończeniem
zimnej wojny, zniknął konsensus co do ram konceptualnych i terminologii używanej do
definiowania tej epoki.
Trwają poszukiwania nowego paradygmatu, który uchwyci logikę współczesnego
porządku międzynarodowego równie dokładnie i całościowo jak termin „zimna wojna” dla
okresu od końca II wojny światowej do początku lat 90. Pod wieloma względami debaty na
temat globalizacji i potęgi państwa stały się polem architektonicznych walk nad definicją
współczesnej epoki.
Czy globalizacja nieuniknienie prowadzi do upadku władzy państw i polityki
neoliberalnej w stylu „jedno rozwiązanie dla wszystkich” (ograniczenie państwa dobrobytu,
wolny handel, minimalna ingerencja państwa w gospodarkę)? Czy też globalna polityka
uległa rekonfiguracji wzdłuż linii podziałów kulturowych? Czy globalizację najlepiej można
ująć za pomocą analizy kluczowych instytucji politycznego i politycznego zarządzania
(governance) – zaś rola potęgi państwa najskuteczniej ujawniona przez sposób, w jaki
państwa manipulują rezultatami instytucjonalnymi? Lub być liczba prawdziwych zmian na
arenie międzynarodowej, których jesteśmy świadkami, jest mniejsza niż przypuszczają
teoretycy globalizacji, zaś stary paradygmat realistyczny, zgodnie z którym system
międzynarodowy jest kształtowany przez nieustające dążenie do potęgi i realizacji interesów,
wciąż pozostaje nazwą gry wielkomocarstwowej polityki? W jaki sposób krytyka
feministyczna wpływa na nasze rozumienie globalizacji?
Zimnowojenny paradygmat upadł wtedy, gdy Mur Berliński był rozbierany kawałek
po kawałku. Jednakże co – jeśli w ogóle – zajęło jego miejsce? Rozdział 1 stara się uchwycić
debatę dotyczącą rekonfiguracji potęgi państwa i logiki globalnej polityki, która pochłonęła
uwagę obywateli, badaczy i polityków, ponieważ wszyscy starają się pojąć zmiany polityczne
i konsekwencje globalizacji.
PYTANIA SPRAWDZAJĄCE I DO DYSKUSJI
1.
Odnosząc się krytycznie do przynajmniej dwóch uczestników owej „wielkiej
debaty globalizacyjnej”, jak zdefiniował(a)byś globalizację?
2.
Który z modeli daje najbardziej przekonujące wyjaśnienie wpływu
globalizacji na funkcjonowanie państwa i jego sposób sprawowania władzy?
3.
Czy globalizacja rzeczywiście stanowi nowy porządek międzynarodowy –
czy też porządek międzynarodowy lepiej ujmować tak jak dotąd, jako
rywalizację o władzę i wpływy między wielkimi mocarstwami?
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
1
Nowy system
Thomas L. Friedman
W książce Lexus i drzewo oliwne Friedman napisał, że w zasadzie wyzwaniem
definiującym obecną epokę, zarówno dla jednostek, jak i dla krajów, jest znalezienie zdrowej
równowagi między poczuciem tożsamości zakorzenionym we wspólnocie lokalnej (drzewo
oliwne) a robieniem tego, co konieczne, by odnieść sukces w „systemie globalizacji”, który
zastąpił zimną wojnę. W praktyce, jak wyjaśnia Friedman w poniższym artykule, presja
władczego kapitalizmu wolnorynkowego (Lexus) jest przemożna. Kluczem do sukcesu w epoce
globalizacji jest polityka nakierowana na stworzenie zaufania do rynku w każdym rządzie lub
gospodarce narodowej (zrównoważony budżet, prywatyzacja, stosunkowo niskie podatki oraz
minimalna rządowa kontrola nad rynkami). Odrzucenie logiki globalnego rynku grozi
stratowaniem przez „elektroniczny tłum” inwestorów, którzy mogą tworzyć i niszczyc rządy
za pomocą kliknięcia myszką.
o powtarzała mama Foresta Gumpa? Życie jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie
C
wiesz, co znajdziesz w środku. Dla mnie, zatwardziałego podróżnika i
korespondenta zagranicznego, życie jest jak obsługa hotelowa – nigdy nie wiesz,
co znajdziesz za drzwiami.
Weźmy na przykład wieczór sylwestrowy w 1994 r., kiedy rozpocząłem pracę jako
kolumnista New York Timesa w dziale spraw zagranicznych. Zaingurowałem kolumnę od
korespondencji z Tokio. Gdy po długim transatlantyckim locie przybyłem do hotelu Okura,
zadzwoniłem po obsługę hotelową i złożyłem proste zamówienie: „Czy mógłbym dostać
cztery pomarańcze?”. Jestem uzależniony od cytrusów i potrzebowałem zastrzyku. Wydawało
się, że zamówienie było nieskomplikowane, a osoba po drugiej stronie je zrozumiała. Po
dwudziestu minutach pukanie do drzwi. W progu stał kelner z obsługi hotelowej w swoim
doskonale wyprasowanym uniformie. Przed sobą miał wózek pokryty wykrochmalonym
białym obrusem. Na nim cztery wysokie szklanki wypełnione świeżo wyciśniętym sokiem
pomarańczowym, zaś każda z nich po królewsku spoczywała w malutkiej srebrzystej
miseczce lodu.
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
„Nie, nie”, powiedziałem kelnerowi. „Chcę pomarańcze, pomarańcze – a nie sok
pomarańczowy”. Następnie udałem, że jem pomarańczę.
„Ahhhh”, powiedział kelner kiwając głową. „Po-marańcze, po-marańcze”.
Wróciłem do pokoju i do pracy. Dwadzieścia minut później pukanie do drzwi. Ten
sam kelner. Ten sam pokryty lnianym obrusem wózek. Ale tym razem leżały na nim cztery
talerze, na każdym z nich jedna pomarańcza, obrana i pokrojona w idealne fileciki i ułożona
w wachlarz na talerzu jak sushi, tak jak umieją to zrobić tylko Japończycy.
„Nie, nie”, powiedziałem, znów potrząsając gową. „Chcę całą pomarańczę”.
Pokazałem rękoma kształt pomarańczy. „Chcę trzymać je w pokoju i jeść, kiedy chcę. Nie
mogę zjeść czterech pomarańczy pokrojonych w ten sposób. Nie mogę trzymać ich w moim
minibarze. Chcę całe pomarańcze”.
I znów najlepiej jak mogłem udałem, że jem pomarańczę.
„Ahhhh”, powiedział kelner, kiwając głową. „Po-marańcze, po-marańcze. Chcesz całe
po-marańcze”.
Upłynęło kolejne dwadzieścia minut. Znów pukanie do drzwi. Ten sam kelner. Ten
sam wózek, tylko że tym razem leżą na nim cztery piękne pomarańcze, każda na oddzielnym
talerzu, z widelcem, nożem i lnianą serwetką. Był to pewien postęp.
„O to chodziło”, powiedziałem, podpisując rachunek”. „Właśnie tego chciałem”.
Wyjeżdżając zerknąłem w rachunek za obsługę hotelową. Cztery pomarańcze
kosztowały 22 dolary. I jak ja to wyjaśnię mojemu wydawcy?
Ale to nie był koniec moich przygód z cytrusami. Dwa tygodnie później byłem w
Hanoi i jadłem kolację w restauracji w hotelu Metropol. W Wietnamie był sezon na
mandarynki i na każdym rogu uliczni sprzedawcy sprzedawali piramidy najdelikatniejszych,
słonecznych mandarynek. Co rano jadłem na śniadanie mandarynki. Kiedy kelner przyszedł
odebrać moje zamówienie, powiedziałem, że chcę jedynie mandarynkę.
Powrócił parę minut później.
„Przepraszam”, powiedział. „Nie ma mandarynek”.
„Jak to możliwe?”, zapytałem zirytowany. „Codziennie w porze śniadania stoły
uginają się od madarynek! Na pewno gdzieś w kuchni macie jakieś mandarynki!”
„Niestety”, potrząsnął głową. „Może wolałby pan arbuza?”
„OK.”, powiedziałem. „może być arbuz”.
Pięć minut poźniej kelner wrócił z talerzem, na którym leżały trzy obrane mandarynki.
„Znalazłem mandarynki”, powiedział. „Nie ma arbuza”.
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
Gdybym wówczas wiedział to, co dziś, uznałbym to wszystko za wróżbę. Ponieważ
przemierzając świat dla Timesa na moim talerzu i za moimi drzwiami znalazłem mnóstwo
nieoczekiwanych rzeczy.
Pisanie w kolumnie spraw zagranicznych w New York Timesie to tak naprawdę
najlepsza praca pod słońcem. W końcu ktoś musi mieć tę najlepszą pracę, prawda? Cóż, to
właśnie ja ją dostałem. Praca jest wspaniała, ponieważ dzięki niej zostałem turystą z
nastawieniem. Mogłem jechać wszędzie, w każdej chwili i mieć opinię na temat wszystkiego,
co widziałem i słyszałem. Wyruszając w moją odyseję, postawiłem sobie pytanie: Jakie
powinienem mieć nastawienie? Jakie powinny być moje soczewki, perspektywa, system
organizujący – nadrzędna opowieść – poprzez którą będę patrzył na świat, pojmował
wydarzenia, układał je według ich ważności, wyrażał opinię na ich temat i pomagał
czytelnikom je zrozumieć?
Pod pewnymi względami moi poprzednicy mieli łatwiej. Pisząc dysponowali bardzo
oczywistą opowieść nadrzędną, zaś system międzynarodowy tkwił w miejscu. Jestem piątym
kolumnistą zajmującym się sprawami międzynarodwymi w historii Timesa . „Sprawy
zagraniczne” to w rzeczywistości jego najstarsza kolumna. Zapoczątkowała ją w 1937 r.
wyjątkowa kobieta, Anne O’Hare McCormick. Nosiła ona tytuł „W Europie”, ponieważ
wówczas dla Amerykanów większość „spraw zagranicznych” działa się w Europie, zaś
ulokowanie jedynego zagranicznego korespondenta w Europie wydawało się rzeczą jak
najbardziej naturalną. Nekrolog pani McCormick, opublikowany w 1954 r., informował, że
zaczęła pisać reportaże zagraniczne jako „żona pana McCormicka, inżyniera z Dayton,
któremu towarzyszyła w częstych podróżach handlowych do Europy” (obecnie nekrologi
New York Timesa są
o wiele bardziej poprawne politycznie). Opisywała system
międzynarodowy, w którym zachodziła dezintegracja wersalskiej równowagi sił, oraz
początki II wojny światowej.
Ponieważ z II wojny światowej Ameryka wyłoniła się jako dominujące
supermocarstwo, posiadające globalne obowiązki i prowadzące globalną walkę o potęgę ze
Związkiem Radzieckim, w 1954 roku tytuł kolumny został zmieniony na „Foreign Affairs”.
Nagle cały świat stał się boiskiem Ameryki i cały świat zaczął mieć znaczenie, ponieważ o
każdy jego zakątek toczyła się rywalizacja ze Związkiem Radzieckim. Zimnowojenny system
międzynarodowy, cechujący się walką o wpływy i dominację między kapitalistycznym
Zachodem i komunistycznym Wschodem, stał się opowieścią nadrzędną, za pomocą której
następni trzej kolumniści piszący o sprawach międzynarodowych organizowali swoje opinie.
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
Kiedy jednak na początku 1995 r. zaczynałem pisać w tej kolumnie, zimna wojna już
się skończyła. Mur berliński został zburzony, a Związek Radziecki stał się historią. Będąc na
Kremlu miałem szczęście oglądać jedno z ostatnich tchnień Związku Radzieckiego. Było to
16 grudnia 1991 r. Sekretarz stanu James A. Baker III składał wizytę w Moskwie, a w tym
czasie Borys Jelcyn odbierał władzę Michaiłowi Gorbaczowowi. Podczas poprzednich
spotkań Baker i Gorbaczow prowadzili rozmowy w ozdobionym złotymi ornamentami
przedpokoju świętej Katarzyny na Kremlu. Spotkanie zawsze poprzedzała zaaranżowana
scena wejścia dla prasy. Baker wraz ze swoją świtą czekali zazwyczaj za ogromnymi
podwójnymi drewnianymi drzwiami na jednym końcu długiego przedpokoju, zaś Gorbaczow
ze swoją świtą za drzwiami na drugim końcu. Następnie, na dany sygnał, drzwi otwierały się
równocześnie i obydwaj panowie przemierzali przedpokój, by na jego środku, przed
kamerami, uścisnąć sobie dłonie. A więc tego dnia o wyznaczonej godzinie Baker przybył na
spotkanie, jednak z otwartych na oścież drzwi zamiast Gorbaczowa wyszedł Borys Jelcyn.
Zgadnijcie, kto przyszedł na kolację! „Witajcie na rosyjskiej ziemi i w tym rosyjskim
budynku”, powiedział Jelcyn do Bakera. Później tego dnia Baker spotkał się z Gorbaczowem,
ale jasne było, że nastąpiło przesunięcie władzy. W rezultacie, wraz z innymi reporterami z
Departamentu Stanu mającymi rejrestrować to wydarzenie spędziłem na Kremlu cały dzień.
Padał śnieg, i kiedy w końcu, po zachodzie słońca, wyszliśmy na zewnątrz, ujrzeliśmy, że
cały Kreml pokryty jest białą pierzyną śniegu.
Kiedy zostawiając świeże ślady na śniegu brnęlismy do Bramy Spaskiej,
zauważyłem, że czerwona flaga z sierpem i młotem nadal powiewa na kremlowskim maszcie,
podświetlona tak samo jak przez ostatnie siedemdziesiąt lat. Powiedziałem sobie: „Chyba
widzę ją tam po raz ostatni”. Kilka tygodni później flaga rzeczywiście zniknęła, a wraz z nią
zimna wojna i cała nadrzędna opowieść.
Jednakże zabierając się parę lat później za swoją kolumnę, nie byłem pewien, co
zajęło
miejsce zimnowojennego systemu
jako ramy strukturyzującej stosunki
międzynarodowe. Tak więc w rzeczywistości zacząłem pisać swoją kolumnę jako turysta bez
nastawienia – jedynie z otwartą głową. Przez kilka lat, podobnie jak inni, odwoływałem się do
„świata pozimnowojennego”. Wiedzieliśmy, że wyłaniają się jakieś nowe systemy tworzące
odmienną ramę dla stosunków międzynarodowych. Nie potrafiliśmy określić, czym ona jest,
więc definiowaliśmy ją przez to, czym nie była. Nie była to zimna wojna, więc nazywaliśmy
ją światem pozimnowojennym.
Jednakże im więcej podróżowałem, tym mocniej uświadamiałem sobie, że nie mamy
do czynienia z jakimś nieuporządkowanym, niespójnym, niemożliwym do zdefiniowania
PDF stworzony przez wersję demonstracyjną pdfFactory Pro www.pdffactory.pl/
Zgłoś jeśli naruszono regulamin