kazanie pasyjne IV.doc

(37 KB) Pobierz
W naszej wielkopostnej szkole znoszenia cierpienia przed nami zostały tylko dwie najtrudniejsze lekcje

W naszej wielkopostnej szkole znoszenia cierpienia zostały przed nami tylko dwie najtrudniejsze lekcje. Przenieśmy się zatem na Golgotę, aby spojrzeć na ukrzyżowanego Zbawiciela. Wydaje się, że po ludzku nie da się już nic zrobić. Już wszystko przesądzone. Śmierć jest tylko kwestia czasu. Oto cierpienie gorsze od samego bólu fizycznego. Czuwać przy łożu boleści ukochanego człowieka: żony, męża, dziecka, ojca, matki i wiedzieć, że nie da się nic zrobić, że już nie można pomóc. Ból serca staje się tak przenikliwy, udręka bezsilności bywa tak wielka, że przychodzi do głowy myśl, aby skrócić męki bliskiej osoby, już nawet nie dlatego, że bardzo cierpi, lecz dlatego, że to cierpienie jest nie do zniesienia dla kogoś, kto może tylko bezsilnie przypatrywać się temu cierpieniu.

              A jak to doświadczenie przeżywa nasz Zbawiciel, Jego Niepokalana Matka, wierny uczeń i pozostałe dwie kobiety stojące pod krzyżem? Co pomaga im w zniesieniu trzech godzin niewinnej agonii? Odpowiedź przychodzi jeszcze raz z Ogrodu Oliwnego, gdzie Jezus wypowiedział słowa modlitwy: wszakże nie jak Ja chcę, ale jako Ty. Zbawiciel i ci, którzy stali pod Jego krzyżem mają zupełną świadomość, że oto dokonuje się niepojęta, trudna czasami do zrozumienia, ale zawsze nieomylna wola Boża. Bo jeśli człowiek odrzuci Boga poza margines swojego życia, wówczas cierpienie będzie bezsensem i złem.

              Człowiek, który w cierpieniu nie widzi Bożego zamysłu, nie potrafi sobie z nim poradzić. Czując się wezwanym do zaradzenia cierpieniu drugiego człowieka, będzie złościł się na siebie i miał do siebie pretensje, że nie potrafi sprostać, że nie potrafi pomóc. Dlatego pierwszym warunkiem przejścia przez doświadczenie cierpienia własnego lub cudzego jest świadomość, że oto dzieje się Boża wola, której nie rozumiem, przeciwko której mogę się buntować, ale która przyjęta zawsze prowadzi do radości nieba.

              Rozpamiętywanie męki naszego Pana powinno umocnić w nas przekonanie, że Boża opatrzność prowadzi człowieka do jego ostatecznego celu, do nowego nieba i do nowej ziemi. Módlmy się, abyśmy nigdy nie ulegli pogańskiemu przekonaniu o bezsensowności cierpienia. Weźmy sobie do serca przestrogę z dramatu Judasz z Kariothu: Gdy człowiek w cierpienia godność nie uwierzy, to choćby światem całym przewodził, lepiej gdyby się nie narodził. Ania była młodą, uczennicą jednego z warszawskich liceów. Przygotowywała się właśnie do matury. Szkoła, korepetycje, wielkie emocje i najważniejsze pytanie: czy zdam? Czy dostanę się na psychologię? Trzy tygodnie przed egzaminem dojrzałości źle się poczuła. Pomyślała: pewnie przesadziłam z tą nauką. Jednak bóle głowy nie ustępowały, wręcz przeciwnie – bardzo szybko się nasilały. Ania postanowiła pójść do szkolnej pielęgniarki. Ta stwierdziła, że to pewnie nic poważnego, ale dla pewności skierowała ją do specjalisty. Następnego dnia po lekcjach, w oczekiwaniu na korepetycje z języka angielskiego, które miała mieć dopiero o godzinie szesnastej, poszła do szpitala znajdującego się bardzo blisko jej szkoły. Lekarz przeprowadził badania. Diagnoza była szokująca: ogromny guz  mózgu. Ania nie poszła już na oczekiwane korepetycje. Nie rozpaczała, ogarnął ją dziwny, trudny do pojęcia dla innych spokój, a ona w cichości nieustannie powtarzała: bądź wola Twoja Boże. Po dwutygodniowym cierpieniu zmarła w szpitalu, w dniu swojej matury. „Kocham Chrystusa i wiem, że dzięki Niemu zdałam mój egzamin dojrzałości” – to były ostatnie słowa, które wypowiedziała do zapłakanej, ale pełnej nadziei mamy, patrząc na zawieszony na szpitalnej ścianie krzyż. Oto dzieje się Boża wola. Obym zawsze potrafił ją przyjąć.

Drugą wskazówką, jaką zostawia nam Jezus, jest widoczna w całej Jego Męce pokora: w Wieczerniku umywa uczniom nogi, w Ogrodzie Oliwnym odsłania przed nimi swój lęk, nie wstydzi się prosić o ich obecność, pozwala się obrażać i bić, znosi to, że lud, któremu tyle dobra uczynił, woli Barabasza, przyjmuje niechętną pomoc Szymona i odważny gest Weroniki, przynoszący chwilową ulgę, jest wdzięczny za żal jerozolimskich niewiast. Bo siła pokory polega na tym, że pomaga dostrzegać drobiazgi. I Jezus dostrzega nawet te najmniejsze przejawy dobroci względem Niego. Pycha chce rozstrzygać sprawy w kategoriach „wszystko albo nic” i dlatego jest przyczyną zguby, gdyż człowiekowi nigdy tu na ziemi nie będzie dane doznać pełni: ani pełni dobra, ani pełni szczęścia, ani pełni miłości. Bo teraz, na ziemi poznaję po części – jak mówi święty Paweł. Pokora natomiast uczy przyjmować każdy przejaw ludzkiej pomocy i będzie wdzięczna nawet za odrobinę ciepła i miłości. Dlatego pokora daje spokój i nadzieję, bo człowiek wcale nie musi mieć wszystkiego, aby wieść dobre, udane, sensowne życie. Jezus daje nam na krzyżu lekcję bycia „cichym i pokornego serca”. W swej pokorze przyjmuje to, co stojący pod krzyżem mogą Mu dać: swoją bezsilną, kochającą, współczującą obecność. Tylko tyle mogą Mu dać. I Jezus to rozumie. Czy jednak sama obecność to tak naprawdę niewiele? Czasami przecież życzliwe, współczujące trwanie przy nas drugiego człowieka staje się wartością tak wielką, że nie ma ceny. Kilka lat temu, podczas fali upałów, w Paryżu doszło do bardzo wielu zgonów ludzi w podeszłym wieku. Nie umarli oni na nieuleczalne choroby; przyczyną ich śmierci nie był brak supernowoczesnej aparatury. Zmarli wskutek odwodnienia. Może gdyby był przy nich ktoś, kto podałby im szklankę wody, nie umarliby. Czasami tak niewiele trzeba, podać szklankę wody, potrzymać za rękę, stanąć bezsilnie pod krzyżem.

Ze śmiercią jest tak, że po etapie buntu i zaprzeczania człowiek godzi się z jej przyjściem. Nastaje moment, kiedy aparatura i wiedza kończą swoją rolę, bo śmierć nadejść musi i jest chyba najbardziej naturalną częścią życia. Wtedy najbardziej potrzeba obecności drugiej, bliskiej osoby i jej współczucia. Jak nieznośnie wzrasta ból, gdy umiera się w samotności. To nie śmierć sama w sobie budzi grozę ale śmierć w samotności.

Pan Jezus nie umierał samotnie. W Jego ostatnich chwilach życia otoczyła Go garstka życzliwych ludzi. Ani Matka, ani Maria Magdalena, ani Maria – żona   Kleofasa, ani umiłowany uczeń Jan nie mogli zapobiec śmierci Pana. Uczynili jednak to, co mogli: sprawili, że Syn Boży nie umierał w całkowitym opuszczeniu. Tylko tyle…, a może aż tyle?

Prośmy o łaskę  pokory, która pozwoli z radością dostrzec i z wdzięcznością wobec Boga i ludzi przyjąć każdy okruch okazanej serdeczności i pomocy. Prośmy o pokorę przyjmowania choćby tylko współczującego spojrzenia, kilku ciepłych, życzliwych słów. Prośmy o łaskę zrozumienia, że obojętność rani bardziej niż przyznanie, że nic więcej nie potrafię zrobić. Obojętność bowiem często ukrywa pychę, która nie dopuszcza możliwości porażki. Pycha potrafi tylko efektownie zwyciężać.

Opowiadała kiedyś pewna pielęgniarka, pracująca na oddziale intensywnej opieki medycznej, że w oczach umierających pacjentów widziała wyraźnie wdzięczność za, właściwie… za nic. Za nieobojętną obecność, za przytrzymanie dłoni w ostatnich sekundach agonii.

Być przy umierającym człowieku to być przy umierającym na krzyżu Jezusie, a wdzięczność umierającej osoby za naszą przy niej obecność to wdzięczność samego Jezusa. I nie bójmy się naszej bezradności w obliczu śmierci bliskiej nam osoby. Wystarczy, że będziemy obecni, tak jak byli obecni pod krzyżem Zbawiciela jego najbliżsi.

Słowami starej chrześcijańskiej modlitwy prośmy Matkę Najświętszą, aby nam wyjednała łaskę dobrej śmierci, dar życzliwej, ciepłej obecności dobrych ludzi, gdy będziemy rodzili się dla nieba: Przyjdzie śmierci godzina, błagaj za nami Syna, byśmy Bogiem skonali, Ciebie Matko kochali. AMEN.

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin