Urodzony Uwodziciel.rtf

(8503 KB) Pobierz

 

 

Rozdział 1

 

        Nawet w barwnym życiu Edwarda Cullena nie co dzień zdarzało mu się zobaczyć bobra bez głowy wędrującego skrajem szosy.

        – A niech mnie... Edward nacisnął pedał hamulca nowiutkiego astona martina vanquisha i zatrzymał się przy zwierzątku.

        Bobrzyca minęła go energicznie. Kiedy szła, jej ogon podskakiwał zamaszyście. Dumnie zadzierała mały, smukły nosek. Bardzo dumnie. Chyba była nieźle wkurzona.

        Samiczka, co do tego nie miał wątpliwości, bo zamiast głowy bobra widział ciemne, spocone włosy zebrane byle jak w kucyk. Prosił opatrzność o jakąkolwiek formę rozrywki, która pozwoliłaby mu się zająć czymś innym niż własne żałosne towarzystwo, więc otworzył drzwiczki i postawił stopę na zakurzonej drodze gdzieś w Kolorado. Najpierw wynurzyły się jego nowiutkie buty Dolce & Gabbana, a potem cała reszta: dwa metry mięśni ze stali, niezwykła sprężystość i wygląd młodego boga... Tak przynajmniej określał go jego agent. Co prawda, niewiele w tym kłamstwa, choć Edward był skromniejszy, niż sądziła większość ludzi.

        Jednak skupienie uwagi na aspekcie zewnętrznym to świetny sposób, by powstrzymać ciekawskich, którzy chcieliby zajrzeć głębiej.

        – Przepraszam bardzo... może pani pomóc?

        Nie zwolniła nawet na chwilę.

        – A ma pan broń?

        – Nie przy sobie.

        – To na nic mi się pan nie przyda.

        I maszerowała dalej. Uśmiechnął się i ruszył za nią. Miał długie, silne nogi, a ona krótkie, kudłate łapki, więc bez trudu dotrzymał jej kroku.

        – Ładny mamy dziś dzień zauważył. Nietypowo ciepło jak na maj, ale nie narzekam.

        Spojrzała na niego wielkimi szarymi oczami, okrągłymi jak lizaki - była to jedna z nielicznych niekanciastych części jej ciała. Cała reszta składała się z delikatnych linii i płaszczyzn, poczynając od lekko zarysowanych kości policzkowych, po malutki, spiczasty nosek i podbródek tak ostry, że można by się o niego skaleczyć. Jednak później sprawy się komplikowały, bo wyraźnie zarysowany łuk wieńczył szeroką i zadziwiająco pełną górną wargę. A dolna była jeszcze pełniejsza, przez co Edward miał wrażenie, że jej właścicielka jakimś cudem uciekła z bajki dla dorosłych.

        – Aktor stwierdziła pogardliwie. Takie moje szczęście.

        – Po czym pani poznała, że jestem aktorem?

        – Jest pan ładniejszy niż moje przyjaciółki.

        – To moje przekleństwo.

        – Nawet się pan nie speszył.

        – Są rzeczy, które po prostu trzeba zaakceptować.

        – O rany! sapnęła oburzona.

        – Nazywam się Heath - oznajmił, gdy przyspieszyła kroku. Heath Champion.

        – Brzmi sztucznie.

        I tak było, ale tego jej nie powiedział.

        – Po co pani broń? - zainteresował się.

        – Muszę zamordować byłego kochanka.

        – Tego od ciuchów?

        Odwróciła się zamaszyście i walnęła go w nogi wielkim płaskim ogonem.

        – Daruj sobie, dobrze?

        – I stracę świetną zabawę?

        Wróciła wzrokiem do jego samochodu, zabójczego, czarnego jak smoła astona martina vanquisha, z silnikiem S 12. Kosztował kilkaset tysięcy dolarów, ale ta suma nawet o centa nie uszczupliła jego majątku. Pozycja rozgrywającego Chicago Stars to prawie to samo, co mieć bank na własność. Mało brakowało, a wykłułaby mu łapą oko, gdy odgarniała spocony kosmyk, który nie bardzo chciał się odkleić od wilgotnego policzka.

        – Mógłbyś mnie podrzucić.

        – A nie pogryziesz mi tapicerki?

        – Nie kpij sobie ze mnie.

        – Przepraszam. Po raz pierwszy od rana ucieszył się, że zjechał z autostrady. Wskazał głową samochód. Wskakuj.

        Wyraźnie się zawahała, choć wcześniej sama to proponowała. W końcu wsiadła. Powinien był jej pomóc, ale tylko otworzył drzwiczki i z daleka patrzył na nią, dobrze się bawiąc.

        Najgorszy był ogon. Umocowano go na sprężynie i ilekroć dziewczyna usiłowała wsiąść, uderzał ją w głowę. Tak się zdenerwowała, że chciała go urwać, a gdy to się nie udało, zaczęła go deptać. Edward podrapał się w podbródek.

        – Nie jesteś za surowa dla biednego bobra?

        – Dość tego! Ruszyła przed siebie.

        Uśmiechnął się.

        – Przepraszam! zawołał za nią. Przez takie bezmyślne odzywki kobiety straciły cały szacunek do mężczyzn. Wstyd mi za siebie. Chodź, pomogę ci.

        Obserwował, jak praktyczność walczy w niej z dumą, i nie zdziwił się, gdy zdrowy rozsądek zwyciężył. Wróciła i pozwoliła, by pomógł jej zwinąć ogon. Siedziała na skraju fotela, ogon zasłaniał jej widok.

        Edward usiadł za kierownicą. Strój bobra pachniał stęchlizną, przywodził na myśl zapach szkolnej szatni. Uchylił okno i wrócił na szosę.

        – Daleko jedziemy?

        – Mniej więcej kilometr stąd. Przy kościele Biblii Wiecznego Życia skręcisz w prawo.

        W cuchnącym futrze pociła się jak w saunie. Włączył klimatyzację na pełny regulator.

        – Jak wygląda ścieżka kariery w zawodzie bobra?

        Jej pogardliwe spojrzenie zdradzało, że doskonale wie, iż stała się obiektem żartów.

        – To reklama tartaku Bena, jasne?

        – Przez reklamę rozumiesz...

        – Benowi ostatnio kiepsko idzie... Tak mi przynajmniej mówiono. Przyjechałam tu dziewięć dni temu. - Wskazała szosę. - Ta droga prowadzi do Rawlins Creek, tartaku Bena. Autostrada za nami: prosto do sklepu Home Depot.

        – Zaczynam rozumieć.

        – No właśnie. W każdy weekend Ben ustawia kogoś w przebraniu niedaleko zjazdu z autostrady, żeby zwabić do siebie klientów. Jestem jego ostatnią ofiarą.

        – Jako nowa mieszkanka miasteczka.

        – Niełatwo znaleźć kogoś w tak rozpaczliwej sytuacji, by przyjął tę robotę dwa weekendy z rzędu.

        – A gdzie plakat? A, już wiem, zgubiłaś go z głową.

        – Nie mogłam przecież wejść do miasteczka z łbem bobra!

        Powiedziała to tak, jakby uważała go za tępaka. Domyślał się też, że nie wracałaby w stroju bobra, gdyby miała coś pod spodem.

        – Nigdzie nie widziałem samochodu zauważył. Właściwie jakim cudem się tu dostałaś?

        – Żona właściciela mnie podrzuciła, bo mój camaro akurat dzisiaj rano postanowił wydać ostatnie tchnienie. Miała przyjechać po mnie godzinę temu, ale do tej pory się nie zjawiła. Zastanawiałam się właśnie, co robić, gdy minął mnie pewien dupek w fordzie fokusie, za którego

częściowo zapłaciłam.

        – Twój chłopak?

        Były.

        Ten, którego chcesz zamordować.

        Jasne, możesz sobie myśleć, że żartuję. Wychyliła się zza ogona. O, jest kościół. Trzymaj się prawej strony.

        Czy jeśli odwożę cię na miejsce zbrodni, to znaczy, że jestem wspólnikiem?

        A chcesz nim być?

        Jasne, czemu nie?

        Skręcił w wyboistą, skromnie zabudowaną uliczkę. Po bokach wyrastały zaniedbane wiejskie domy, otoczone zarośniętymi ogrodami. Choć miasteczko Rawlins Creek dzieliło od Denver zaledwie trzydzieści kilometrów, nie groziło mu, że stanie się sypialnią metropolii.

        – To ten zielony dom z szyldem na podwórku powiedziała.

        Zatrzymał się przed budynkiem ozdobionym stiukami. Żelazny jeleń pilnował rabaty słoneczników i szyldu z napisem „Pokoje do wynajęcia". Na podjeździe mruczał przybrudzony srebrzysty ford fokus z zapalonym silnikiem. Długonoga brunetka opierała się o drzwiczki od strony pasażera i zaciągała papierosem. Wyprostowała się na widok samochodu Edwarda.

        – To pewnie Jessica syknęła dziewczyna. Najnowsza ofiara Jacoba. Moja następczyni.

        Jessica była młodziutka, szczupła, miała duży biust i tonę makijażu, więc bobrzyca ze spoconym łebkiem traciła na starcie; choć fakt, że zjawiła się w sportowym astonie martinie, chyba wyrównywał szanse. Edward patrzył, jak z domu wychodzi długowłosy mężczyzna w malutkich okularkach w metalowej oprawce. Pewnie Jacob. Miał na sobie bojówki i koszulę, która wyglądała, jakby południowoamerykańscy rewolucjoniści utkali ją własnoręcznie. Trzydziestoparoletni, był starszy od bobrzycy i oczywiście od Jessici, która nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat.

        Jacob zatrzymał się w pół kroku na widok astona martina. Jessica zdusiła niedopałek jasnoróżowym sandałem i czekała. Edward nie spieszył się, powoli obszedł wóz, otworzył drzwiczki i pomógł wysiąść bobrzycy, która już się szykowała do zbrodniczego czynu. Niestety, ogon pokrzyżował jej szyki. Chciała go przesunąć, ale zdradziecka sprężyna strzeliła ją w podbródek. Tak się tym wkurzyła, że zamachnęła się tak energicznie, że w rezultacie wylądowała plackiem na ziemi, a nieszczęsny ogon kołysał się na wietrze. Jacob przyglądał się jej z góry.

        – Bella?

        – To Bella? zainteresowała się Jessica. Jest klaunem czy co?

        – Nie, o ile mi wiadomo. Jacob przeniósł wzrok z bobrzycy, która gramoliła się na czterech łapach, na Edwarda. A ty?

        Koleś mówił ze sztucznym, niby-arystokratycznym akcentem, który sprawiał, że Edward miał ochotę splunąć mu pod nogi i odezwać się jak najbardziej prymitywny burak z Południa.

        – Tajemniczy nieznajomy odparł przeciągle. Obiekt miłości niektórych i strachu niezliczonych.

        Jacob okazał cień zainteresowania, ale bobrzyca w końcu stanęła na nogi i zaraz spochmurniała.

        – Co jest, Bello? Co się dzieje?

        – Ty kłamliwy hipokryto! Wierszokleto!

        Ruszyła żwirowanym podjazdem z kroplami potu na twarzy i żądzą mordu w oczach.

        – Nie kłamałem oświadczył z taką wyższością, że nawet Edward tracił panowanie nad sobą; wolał sobie nie wyobrażać, co czuje dziewczyna. Nigdy cię nie okłamałem ciągnął. Wszystko wyjaśniłem ci w liście.

        – Który dostałam dopiero, gdy spławiłam trzech klientów i przejechałam dwa tysiące kilometrów przez cały kraj. I co tu zastałam? Faceta, który od dwóch miesięcy błagał mnie, żebym zostawiła Seattle i przyjechała? Faceta, który jak dziecko szlochał w słuchawkę i mówił, że się zabije, że jestem jego jedyną miłością, jedyną kobietą, której kiedykolwiek zaufał? O nie. Zastałam list od faceta, który wcześniej się zaklinał, że tylko ja trzymam go przy życiu, a teraz informował, że już mnie nie potrzebuje, bo się zakochał w dziewiętnastolatce. 1 żebym nie traktowała tego jako pretekstu do analizy kompleksu porzucenia. I nie miał nawet dość ikry, by powiedzieć mi to prosto w twarz!

        Jessica z poważną miną podeszła bliżej.

        – To dlatego, że ty wszystko psujesz, Bello.

        – Przecież nawet mnie nie znasz!

        – Jacob wszystko mi opowiedział. Nie obraź się, ale moim zdaniem przydałaby ci się terapia. Nie czułabyś się wtedy zagrożona sukcesem innych. Zwłaszcza Jacoba.

        Bobrzyca poczerwieniała niebezpiecznie.

        – Jacob zarabia na życie, włócząc się od konkursu do konkursu i pisząc prace semestralne za studentów zbyt leniwych, by to zrobić.

        Wyraz speszenia na twarzy Jessici zdradził Edwardowi, że właśnie tak się poznali, ale dziewczyna nie straciła rezonu.

        – Miałeś rację. Ona jest toksyczna.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin