Grayson Emily - Konstelacja uczuć.pdf

(724 KB) Pobierz
The observatory
EMILY GRAYSON
Konstelacja uczuć
287020683.029.png 287020683.030.png 287020683.031.png 287020683.032.png 287020683.001.png 287020683.002.png 287020683.003.png 287020683.004.png 287020683.005.png 287020683.006.png 287020683.007.png 287020683.008.png 287020683.009.png 287020683.010.png 287020683.011.png 287020683.012.png 287020683.013.png 287020683.014.png 287020683.015.png 287020683.016.png 287020683.017.png 287020683.018.png 287020683.019.png 287020683.020.png 287020683.021.png 287020683.022.png 287020683.023.png 287020683.024.png
Rozdział 1
Choć byłyśmy bliźniaczkami, nikt nas ze sobą nie mylił. Jedna nie przy-
pominała drugiej pod żadnym względem. I nie chodziło tylko o długość wło-
sów, czy sposób ubierania się, chociaż w tej mierze także się różniłyśmy.
Ciemnorude loki mojej siostry były długie i zmierzwione, podczas gdy ja nosi-
łam nijaką fryzurkę do ramion. Ona lubiła powłóczyste tkaniny, owijała sobie
sznury korali wokół szyi i nadgarstków, ja zaś wkładałam zazwyczaj tylko sta-
romodny srebrny łańcuszek, który matka podarowała mi przed śmiercią.
Jednak dostrzegano także inną różnicę: Harper wyrosła na kobietę, która
przyciąga mężczyzn jak magnes. Na mnie, natomiast, zazwyczaj nie zwracali
uwagi. Od czasu do czasu miewałam romanse, ale w żadnym chłopaku nie
wzbudziłam takiego pożądania, jakie większość adoratorów odczuwała wobec
mojej siostry. Udawałam, że to nie ma znaczenia, ale po prawdzie nie tak się
rzeczy miały. Inne myśli nachodziły mnie w środku nocy, kiedy budziłam się
ze snu, w którym spoczywałam w ramionach nieznajomego kochanka. Sen od-
chodził, a ja leżałam w łóżku przez całą noc, rozbudzona i samotna.
Nagle, pewnego popołudnia, w samym środku mroźnej, straszliwej zimy,
na wąskim skrawku nie ośnieżonej ziemi spotkałam Davida Fieldsa. Przyglądał
mi się długo i trwało to przez co najmniej kilka następnych miesięcy. A zatem
przez jakiś czas wzbudzał we mnie uczucia, które, jak sądzę, mężczyźni często
musieli wzniecać w Harper.
Choć prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co kłębi się w głowie mo-
jej siostry. W dzieciństwie nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, a gdy dorosły-
śmy, obojętność przerodziła się w lodowaty chłód - i to właściwie bez żadnego
wyraźnego powodu. Nigdy nie doszło między nami do kłótni, po prostu przez
wiele ambarasujących lat nie darzyłyśmy się sympatią, aż wreszcie zrozumia-
287020683.025.png
łyśmy, że nie ma sensu zmuszać się do udawania siostrzanych uczuć. Pewnego
dnia uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałam z
Harper, i że wcale za nią nie tęsknię.
Aż tu nagle Harper wróciła.
Znalazła się ponownie w moim życiu w dzień po Nowym Roku. Padał
śnieg, a ja właśnie wróciłam do domu z miejscowego baru „Pod Młynem
Wodnym", gdzie spotkałam się z przyjaciółmi z biblioteki w Longwood Falls,
której byłam kierowniczką. Minął dopiero drugi dzień nowego roku, a już za-
powiadało się, że będzie podobny do poprzedniego. Ci z nas, na których w
domach nie czekali małżonkowie ani dzieci, zebrali się przy jednym z czarnych
stołów. Cieszyliśmy się, że możemy po prostu pobyć razem i wesoło spędzić
czas, że jeszcze przez chwilę nie musimy wracać do naszych cichych, zimnych
domostw. Wciąż czułam rozgrzewające działanie szklanki czerwonego wina, a
do palców lepiła mi się sól z kilkakrotnie opróżnianej miseczki orzeszków. Te-
raz, tak jak prawie każdej nocy, tkwiłam samotnie w sypialni, zakładając wła-
śnie starą różową nocną koszulę. Gdzieś z głębi domu dobiegały przytłumione
odgłosy dziennika, gdy nagle zabrzmiał dzwonek u drzwi.
Ten dźwięk zupełnie mnie zaskoczył. Nie przywykłam do nie zapowie-
dzianych nocnych wizyt, toteż czym prędzej narzuciłam szlafrok, przewiąza-
łam go paskiem i pospieszyłam na dół. Poprzez podługowate, żółte i zielone
szkła witrażyka we frontowych drzwiach zobaczyłam starą ciotkę Leatrice, sto-
jącą na ganku. Gdy otworzyłam, ujrzałam jej zalaną łzami twarz. Wpadła do
środka, objęła mnie, a płatki śniegu migotały w jej włosach.
- Ciociu Leatrice - spytałam poważnie zaniepokojona - co się stało?
Moja ukochana ciotka - siostra zmarłej matki, malutka, podobna do
ptaszka siedemdziesięcioletnia staruszka, mieszkająca kilka ulic dalej - uwolni-
ła się z ucisku i spojrzała na mnie badawczo.
287020683.026.png
- Och, Liz - rzekła nieswoim, zdławionym głosem - coś się wydarzyło.
Potrząsając głową, odeszła ode mnie i ruszyła do salonu. Usiadła przy
kominku, w zielonym fotelu, a ja przycupnęłam nerwowo na brzeżku drugiego,
czekając, aż ciotka uspokoi się i wyjaśni, o co chodzi. Zlękłam się, że coś złego
przydarzyło się Harper. Natychmiast wyobraziłam sobie siostrę, jak ginie w
czołowym zderzeniu na autostradzie, albo w katastrofie prywatnego samolotu
gdzieś w Europie. Zaczerpnęłam powietrza i przygotowałam się na najgorsze.
Choć było to dla mnie dziwaczne i wstrętne, wcale nie miałam pewności, czy
się rozpłaczę.
Ciotka oznajmiła jednak:
- Chodzi o Doe.
Doe - moja siostrzenica. Córka Harper. Rudowłosa ośmiolatka.
- Miała wypadek na sankach - ciągnęła Leatrice. - Dziś rano w Stone Po-
int. Zjeżdżała z górki. Nie wiedzą, jak do tego doszło, dzieci zawsze chodzą
tam na sanki. Musiała trafić na jakąś przeszkodę, może kawałek lodu na dro-
dze, w każdym razie płoza się zaczepiła, Doe wpadła na drzewo i nie żyje.
- O mój Boże - usłyszałam własny głos.
Ciotka znów zaczęła płakać. Pomogłam jej ściągnąć mokry płaszcz, nala-
łam brandy do jednego z dużych, pękatych kieliszków, z których zwykł popijać
mój ojciec, i rozpaliłam mały, niekształtny ogienek. Płomienie posykiwały i
trzaskały na palenisku, a staruszka chlipała, pociągając trunek. Wreszcie ogień
wygasł, a Leatrice, wyczerpana płaczem, zasnęła w fotelu, z głową odchyloną
do tyłu, z otwartymi ustami, pochrapując cicho, w typowy dla jej wieku spo-
sób. Pusty kieliszek po brandy wypadł jej z ręki i nie uszkodzony potoczył się
po dywanie. Podniosłam go i okryłam ciotkę wełnianym kocem, który robiłam
na drutach pewnej nużącej zimy, żeby czymś zająć ręce. Potem zgasiłam świa-
tło, po raz ostatni przerzuciłam popiół i poszłam na górę do łóżka.
287020683.027.png
Rzecz w tym, że w ogóle nie znałam Doe. Widziałam ją raz, w tydzień po
narodzinach, na przyjęciu, które Harper wydała w swoim domu w Stone Point.
Stone Point to zamożne miasteczko położone nad cieśniną Long Island, gdzie
domy są ogromne, stoją tuż nad wodą i mają własne nazwy Posiadłość mojej
siostry nosiła miano „Strzechy". Do Stone Point, zabytkowej miejscowości o
bogatej historii, przybywali na wakacje prezydenci; co roku w sierpniu odby-
wały się tu słynne regaty jachtowe, a w latach sześćdziesiątych śliczna pły-
waczka, olimpijka Maggie Thorpe, zanurkowała do wody koło Point i nigdy
więcej jej nie widziano. W mieście, w którym mieszkała moja siostra, panowa-
ła atmosfera przepychu i salonowych tragedii; gdy przyjechałam tam na przy-
jęcie z okazji narodzin jej córki, czułam się wyjątkowo nie na miejscu.
Owego dnia goście tłoczyli się na pierwszym piętrze domu Harper, pijąc
szampana ze smukłych kieliszków i pogryzając malutkie grzaneczki z wędzo-
nym łososiem. Rozmawiali, śmiali się głośno i zażarcie dyskutowali o spra-
wach, o których nie miałam pojęcia - jak łowienie ryb pod lodem albo leczni-
cze kąpiele błotne we Włoszech. Niemowlę dostało ekstrawaganckie podarki:
pluszowego misia wielkiego jak lodówka czy miniaturowego fiata z prawdzi-
wym silnikiem i profilowanymi skórzanymi siedzeniami. Żywa rockowa mu-
zyka dobiegała z głośników rozwieszonych w rogach wszystkich pokojów.
W pewnym momencie z odległego pokoju na drugim piętrze przyniesio-
no nowo narodzoną Domenicę, którą od razu zaczęto nazywać Doe. Opiekun-
ka, nadęta Irlandka w białym uniformie, uniosła dziecko wysoko w górę i ogłu-
szający gwar przyjęcia osłabł na chwilę. Pamiętam, że spojrzałam w oczy ma-
leństwa o kosmykach rudych jak włosy Harper i moje. Wzruszenie chwyciło
mnie wtedy za gardło, ale po oklaskach i pochwałach opiekunka i dziecko
zniknęły, a goście mogli wrócić do drinków i hałaśliwych pogaduszek.
287020683.028.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin