Henryk Sienkiewicz, Bez dogmatu.doc

(356 KB) Pobierz

Henryk Sienkiewicz „Bez dogmatu”

Rzym, 9 stycznia 1883

Józef Śniatyński w rozmowach z podmiotem przypisywał ogromne znaczenie pamiętnikom, które uważał (byle były szczere) za najlepsze dokumenty pozostawione dla potomnych. Podmiot mając 35 lat nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek zrobił coś dla społeczeństwa, więc postanowił pisać pamiętnik. Chcąc być szczerym przyznaje, że oprócz tego powodu, do pisania popchnął go fakt, iż ogólnie śmieszy go taka myśl. Śniatyński twierdzi, że takie pisanie w końcu wchodzi w nawyk i sprawia autorowi przyjemność, ale podmiot uważa, iż to jego pisanie urwie się w pewnym momencie. Powodem tego będzie po prostu nuda – której nie jest w stanie znieść nawet dla społeczeństwa. Postanawia zamieścić swój rys biograficzny:

Nazywa się Leon Płoszowski, pochodzi z zamożnej rodziny (uważa, że sam tego majątku ani nie pomniejszy, ani nie powiększy). Jest sceptykiem, który nie przywiązuje większej wagi do przedmiotów materialnych – wie, że jest to wszystko mało warte. Jego matka zmarła tydzień po jego urodzeniu. Ojciec w związku z tym popadł w melancholię. Przebywał najpierw w Wiedniu, po czym przeniósł się na stałe do Rzymu (1848 r.), gdzie też kazał przewieźć trumnę matki. Włości rodzinne – Płoszów - pozostawił zarządzaniu swojej siostrze. W Babuino mają dom – Casa Ostria, który wygląda na muzeum przez osobliwe upodobania zbierackie jego ojca.

Jego ojciec zawsze był człowiekiem bardzo mądrym. Za młodu wszyscy uważali, że osiągnie wszystko, zajdzie daleko. Zajmował się filozofią, Leon określa go jako szlachcica-dyletanta. Znalazł kiedyś traktat swego ojca – O Troistości – gdzie rozważał nad znaczeniem trójki w religii i świecie fizycznym, jednak znudził go. Śmierć matki Leona bardzo silnie wpłynęła na ojca, który porzucił wiele ze swych idei i poglądów, nie znajdując w nich żadnego pocieszenia przy całym jego cierpieniu. Był moment w jego życiu, gdy zwrócił się ku religii – potrafił klękać przed każdym kościołem w Rzymie i się modlić. Ludzie widząc to uważali go, albo za świętego, albo za obłąkanego. Zainteresowania ojca były różnorodne, co nie pozwoliło mu nigdy skończyć zaczętego dzieła, utworu. Interesował się również archeologią, a wszystkie swoje zbiory postanowił zapisać Rzymowi, pod warunkiem, że zostaną umieszczone w sali nazwanej: Muzeum Osoriów-Płoszowskich. Nie chce ich przewieźć do kraju, gdyż tam nikt ich nie zauważy i nie doceni, w przeciwieństwie do Rzymu. Leonowi ostatecznie obojętnie gdzie te zbiory pozostaną.

Ciotka Leona oburza się na ten pomysł. Jest starsza o kilka lat od jego ojca i wciąż zaprasza Leona do siebie – do Warszawy. Po śmierci matki Leona, zajęła się wdowcem i sierotą i przywiązała się do nich, Leon określa ją jako wielką damę, nieco despotyczną, wyniosła, pewną siebie, ale mimo to zacną i poczciwą. Jest bardzo religijna, co pomaga jej trwać w raz obranej drodze, dzięki temu jest zawsze spokojna i szczęśliwa. Płoszów, którym zarządza leży blisko Warszawy, gdzie spędza większość czasu. Tam też ciągle zaprasza Leona, aby w końcu go ożenić.

Jednak Leon nie ma zamiaru się żenić, uważa, że nie da sobie rady. Skoro ówczesne życie już go męczy to, co dopiero życie z wymagającą kobietą. Ciotka uważa, że w Leonie tkwi ogromny potencjał, natomiast on sam uważa, ze raczej nie powinno się niczego po nim spodziewać, gdyż raczej niczego nie osiągnie.

Leon przyznaje, że urodził się już z bardzo wrażliwymi nerwami. Na początku wychowywała go ciotka, później zgodnie  z tradycja przydzielono mu bony, z których jedna była Polką. Później zajmował się nim ojciec, który zapraszał go na długie i kształcące rozmowy. Jednak gdy całkiem pochłonęły go jego pasje wynajął Leonowi nauczyciela – księdza Calvi. Ten starszy człowiek ubóstwiał piękno i sztukę do tego stopnia, że nawet religię zaczął traktować w tych kategoriach. Sam nie posiadał żadnego talentu, co mu nie przeszkadzało. Leonowi ksiądz ów kojarzy się z starcem stojącym obok św. Cecylii Rafaela, który słucha muzyki sfer (?).

Między jego ojcem a księdzem nawiązała się przyjaźń trwająca aż do śmierci Calvi’ego. On to zaszczepił w nim umiłowanie do archeologii i w ogóle do Wiecznego Miasta. Łączyło ich również przywiązanie do Leona, którego uważali za bardzo obiecująca postać. Sam Leon myśli, iż dostrzegali w nim harmonię, którą tak kochali i ich przywiązanie do niego było takie same jak przywiązanie do Rzymu i jego zabytków.

Wychowanie Leona polegało na odwiedzaniu galerii, muzeów, ruin, katakumb, rzymskich willi itp. Szybko i łatwo nauczył się łaciny (prześcigał wielu dorosłych). Ogólnie uchodził za cudowne dziecko, co podsycało w nim próżność. Ukończył kolegium w Metz z małym trudem i wszystkimi nagrodami, wyróżnieniami. Przed jego ukończeniem uciekł do Don Karlosa i włóczył się z oddziałem Tristana po Pirenejach. Ściągnięto go z powrotem i wyznaczono pokutę, która nie była zbyt surowa. Wśród kolegów wiódł prym i uważano go za bohatera. Jednak teraz wielu jego kolegów zajmuję ważne stanowiska, podczas gdy on nawet nie wybrał sobie zawodu. Uważa, że nawet by nie potrafił tego zrobić, odziedziczył sporo po matce i kiedyś odziedziczy po ojcu również tyle, że nie będzie miał ani chęci, ani powodu, aby zająć się czymś w życiu i coś osiągnąć. Równocześnie przyznaje, że nie będzie nigdy wspaniałym administratorem swego majątku, gdyż nie ma ochoty poświęcać temu życia. Ma przekonanie, że mógłby być kimś nieskończenie większym niż jest.

Na uniwersytecie w Warszawie kolegował się ze Śniatyńskim, od którego był zazwyczaj lepszy, uważano go za zdolniejszego, a jego prace były zawsze lepsze. Jednak teraz Śniatyński się wybił względnie wysoko, a na jego widok ludzie tylko kręcą głowami i mówią: „Gdyby się tylko do czegoś wziął!”.

Leon cieszy się z tego, że żyje w dostatku, gdyż uniknął w ten sposób wielu skrzywień wynikających z ubóstwa. Myśli, że majątek nie był tym czynnikiem, który definitywnie skazał go na „nic nie robienie”, ale przyczynił się do tego (gdyby nie miał kasy to musiałby pójść do pracy).

Przyznaje, że jest próżniakiem, ale jednak ma łatwość przyswajania informacji i ciekawość. Dużo czyta i pamięta, ale chyba nie zdobyłby się na jakąś dłuższą pracę, do której zresztą nic go nie zobowiązuje. „Kto umie świecić z wytrwałością słońca, może przynamniej zabłysnąć jak meteor” – tak kończy rozmyślania nad tym tematem. Aczkolwiek boi się nicości, która pewnie go czeka w przyszłości. Dopada go cierpkość i nuda, więc kończy pisanie.

Rzym, 10 stycznia

Poprzedniego dnia u ks. Malatesa Leon usłyszał frazes l’Improductive slave. Myślał o tym całą noc. Uważa, że każdy ma w sobie taką nieudolność, która nie pozwala wydobyć z siebie wszystkiego. Chciałby o tym porozmawiać z ojcem, ale postanawia rozmyślania swe zamieścić tylko w dzienniku. Jak każdy ma swoją tragedię, tak Leona tragedią jest improductive Płoszowskich. Kiedyś (w romantyzmie) można było obnosić się ze swa tragedią, dziś trzeba ją ukrywać. Ale w dzienniku trzeba być szczerym.

Rzym, 11 stycznia.

Zostaje tu jeszcze parę dni. Leon zastanawia się nad przeszłością i dochodzi do wniosku, że nie chce pisać obszernej autobiografii, bo byłoby to nudne.

Po ukończeni Uniwersytetu skończył szkołę rolniczą we Francji. Bez specjalnego zaangażowania, jednak wyniósł z niej dwa pozytywy: nabył wiedzy na tyle, żeby go pierwszy lepszy ekonom nie wykiwał i zahartował ciało praca na polu. Następne dwa lata upływały mu między Rzymem a Paryżem, czasem Warszawą. Pociągało go życie paryskie, miał wtedy więcej pewności siebie, ale przyznaje, że bywał naiwny. Zakochał się w pannie Richemberg z Komedii Francuskiej, co wpędziło go w zabawne przygody, których teraz trochę się wstydzi. Miał różne przygody z kobietami. Kobiety (francuskie i polskie) są wg niego podobne do fechmistrza – muszą ćwiczyć sentyment jedynie dla wprawy. Gdy był młody często był zapraszany na takie ćwiczenia – czasem kobiety go wykorzystały a czasem na odwrót. Życie paryskie było męczące – organizm dawał rady, ale nerwy nie. Paryż jest wyjątkowym miejscem gdzie człowiek przyswaja sobie wiedzę, sztukę i ideologię nawet jeśli nie chce. W innych krajach (Włochy, Niemcy, Polska) bywają ludzie o tak zamkniętych umysłach, że nic do nich nie dociera. Chcą na wszystko mieć własne, odrębne zdanie. Przez to stosunki są z nimi prawie niemożliwe. W Paryżu trwa humanizacja i cywilizacja. Leon zdobył sporo znajomości wśród naukowców i artystów. Zżył się z tym światem. Oczytał się i kształcił sam w dużej mierze. Identyfikuje się z myślą swego wieku. Uważa się za istotę świadomą siebie. Czasem przeklina tę część siebie, która nie pozwala mu poświęcić się jednej dziedzinie. Ma zbyt rozwiniętą samowiedzę, która osłabia jego odczuwanie i odbiera zdolność do czynu. Leon odczuwa przez to nudę, która odstrasza go od każdego większego przedsięwzięcia. Świadomość tego go męczy. Uważa, że nawet umierając nie przestanie krytykować siebie i całego rodu Płoszowskich. Po ojcu odziedziczył syntetyczny umysł, gdyż zawsze wszystko uogólnia. Interesował się filozofią, która jednak okazała się zbyt rozległa – każda dziedzina ma już swa filozofię. Religia Leona nie wzięła się z książek, ale nie jest też ateistą. Na pytania o istotę religii odpowiada – NIE WIEM. Podobnie określa stan swego umysłu. To „nie wiem” to tragedia ludzkości. Filozofia podważyła proste odpowiedzi dawane przez naukę. Jej metodą jest zwątpienie i krytyka, które przeszły też na Leona, zatruły go sceptycyzmem.

Rzym, 12 stycznia

Wczorajsze zapiski powstały w pewnym uniesieniu. Wydaje mu się jednak, że poruszył problem istotny dla niego i w ogóle wszystkich. Czasem stara się nie myśleć o tym, ale to ciągle wraca, wpędza go w zamknięte koło. Leon musiał to spisać, aby ujrzeć obraz swej duszy. To „nie wiem” jest jak mgła, za którą może coś być lub może niczego tam nie ma. Modlitwy wszystkich ludzi na mszy można streścić do słów: „Panie, rozprosz mgłę!”. Leon przestrzega zasad religii, czeka na łaskę – czeka na powrót tego, co czuł jako dziecko. „Oto na koniec, chodzę do kościoła, bom jest sceptyk podniesiony do kwadratu, to się znaczy, że jestem sceptykiem własnego sceptycyzmu”. Nie może zrezygnować z prawd wiary, bo „nie wie”. Jest mu z tym źle. Popada czasem w zobojętnienie. W Paryżu daje się nieść z prądem życia, po którym nic nie ma.

Rzym, Babuino 13 stycznia.

Pozostały mu 4 dni do wyjazdu. Streszcza wszystko, co o sobie napisał i dodaje jeszcze, że jest konserwatystą w przekonaniach społecznych. Leon posiada estetyczną wrażliwość, która chroni go przed cynizmem. „ W ogóle zdaje mi się, że jestem człowiekiem – być może – trochę popsutym, ale porządnym, lubo naprawdę mówiąc poniekąd zawieszonym w powietrzu, bo nie wspierającym się na żądnych dogmatach, ani pod względem religijnym, ani społecznym. Nie mam także celu, dla którego mógłbym życie poświęcić.” Rodzina i koledzy uważają zdolności Leona za nadzwyczajne. Sam uważa, że jest w nim błyskotliwość, której może nigdy nie użyć. Ironiczne rozmyślania mają dla niego smak goryczy. Nazywa siebie „geniusz bez teki” (od ministra bez teki). Nie jeden tylko nosi to miano, bo wiele jest ludzi, którzy nie wykorzystują swych zdolności. „Imię moje legion”.

Rzym, Babuino, 14 stycznia.

Przyszedł już drugi list od ciotki z ponagleniem jego przyjazdu. Leon wolałby zostać z ojcem, który choruje – drętwieje mu lewa strona ciała. Ojciec zwykł chować lekarstwa do szafy zamiast je zażywać, co martwi Leona. Dodatkowo zniechęcają go do podróży zamiary ciotki, która chce go koniecznie ożenić. Leon nie chce, przyznaje, że nie lubi Polek. Uważa je za najtrudniejsze i najbardziej męczące kobiety na świecie. Są zbyt patetyczne, kochają tylko samą formę uczucia, przez co są nieprzewidywalne. Polki są niedostępne nie dla cnoty, lecz dla wymuszenia uniesień. Pogląd ten przedstawił pewnej kobiecie – pół Polce, pół Włoszce. Uznała ona, że myśli on tak, jak lis myśli o gołębniku – nie podoba mu się, że gołębie mieszkają tak wysoko, a do tego potrafią latać. Wszystko, co mówi wypada w sumie na korzyść Polek, bo im nieznośniejsza cudza żona, tym bardziej pożądana dla siebie. Leon nie znalazł odpowiedzi. Prosi, aby Polki pozwoliły się uwielbiać, ale z daleka. Leon nie chce małżeństwa, bo będąc w nim trzeba rezygnować ze swych przyzwyczajeń, nałogów itp. i wierzyć w kobietę, czego on nie potrafi.

Warszawa, 21 stycznia

Przyjechał rano. Pisanie zaczyna mu wchodzić w zwyczaj. Ciotka ma doskonały humor. Zawsze w Płoszowie kłóci się z p. Chwastowskim, swoim rządcą. Ciotka ma zamiar go ożenić i nawet upatrzyła już partię dla niego. Ma ona taki zwyczaj, że po obiedzie chodzi po pokoju i myśli na głos. W ten sposób Leon ją podsłuchał i dowiedział się tego, jednak nic konkretnego. Jutro wybierają się na piknik.

Warszawa, 25 stycznia

Na balach Leon jako człowiek męczy się, jako kandydat do małżeństwa – nie znosi ich, ale jako artysta lubi je. Piknik się udał. Ciotka zaraz na początku zniknęła mu z oczu za sprawą Staszewskiego (organizator imprezy). Ciotkę nazywają „dostojna pelerynę”, bo na każdą uroczystość zakłada gronostajową narzutę. Leon zajął się obserwacją towarzystwa i doszedł do tego, że nikt tutaj nie udaję Europy, tutaj ludzie nią są. Po 15 min. podeszli Śniatyńscy, a chwilę potem młoda osoba podała mu rękę, ale nie poznał jej. Była to (jak zauważyła pani Ś., którą Leon bardzo lubi) Anielka P., jego kuzynka, którą widział ostatnio 9 czy 11 lat temu. Nie mógł uwierzyć, że wyrosła z niej taka piękność. Okazało się, że ciotka i jej matka posłały ją po Leona, więc poszli do nich. Wtedy dotarło do niego, że ciotka wybrała dla niego właśnie Anielkę. Zaczął ją lustrować – włosy miała brązowe, oczy jasne, ale przyciemnione długimi rzęsami, piękne brwi i bujne włosy. To był jego typ. Zauważył, że i on jej nie jest obojętny. Gdy podeszli do pań, ciotkę rozradował wyraz twarzy Leona zafascynowanego Anielką. Matka i dziewczyna speszyły się komentarzem ciotki: „dobrze, że ja pierwszy raz na balu zobaczył”. Leon przerwał kłopotliwą sytuację, prosząc Anielkę o jednego walca. Ta podała mu karnet, żeby się zapisał. Leon zapisał tam pytanie, czy Anielka wie, że chcą ich ożenić. Zaskoczyło ją to, ale odpowiedziała, że tak. Leon nie odpowiedział na jej pytające spojrzenie, tylko poprowadził ją do walca, którego Aniela bardzo dobrze tańczyła. Leon zdawał sobie sprawę, że bawi się jej uczuciami, dochodzi do wniosku, że niektóre panny, gdy tylko pozwoli im się kochać, to korzystają z tego bardzo skwapliwie. Aniela pewnie liczyła na dalszy ciąg rozmowy po tańcu, ale Leon usunął się w bok i obserwował ją z daleka. Bardzo go pociąga Anielka, gdyby tylko miała 30 lat i gdyby ich nie swatali!

Warszawa, 30 stycznia

Panie przeniosły się do Leona i jego ciotki. Wczorajszy dzień cały spędził razem z Anielką. Odkrył, że jej dusza ma wiele pięknych stronic. Umie słuchać, co pochlebia „miłości własne mężczyzny” i przez to jeszcze bardziej mu się podoba. Okazało się, że marzeniem Anielki jest zobaczyć Rzym. Jej kokieteria jest radosna, gdyż płynie z tego, że chce się przypodobać drogiemu sercu. Leon jednak nie chce ślubu, ale dobrze mu w takim układzie. Rozkochuje w sobie Anielkę, tłumacząc się tym, że już taki jest..

31 stycznia

Ciotka wydaje wieczór dla Anielki, a Leon chodzi z wizytami. Był u Śniatyńskich, co lubi robić. Kłócą się oni bez przerwy, ale powodem jest to, że jeden drugiemu chce we wszystkim ustąpić. Leon rozmyślnie omijał temat jego i Anieli, który był dyskretnie poruszany przez panią Ś. Przytacza rozmowę między nim a panem Ś. , która zakończyła się kłótnią. Pan Ś. zakończył stwierdzeniem, że z Leona nic nie będzie, ale  jego dzieci może coś być, o ile zbankrutują.

2 lutego

Wczoraj były tańce. Wszyscy zwracali uwagę na Anielkę, ale ona patrzyła tylko na Leona. On żałuje, że dziewczyna nie potrafi się kryć ze swymi uczuciami, ale przyznaje, że zaczyna słabnąć. W Warszawie rozniosło się już, że biorą ślub. Leon zastanawia się, kto jest głupszy – on czy Śniatyński. Wychodzi, że Śniatyński jest mądrzejszy, ba ma filozofię życiową, której podstawą są dogmaty życiowe. Śniatyński za dogmat uważa społeczeństwo jako literat, ale jako człowiek – swoją ukochaną. Leon wraca myślami do Anieli. Jego pociąg do niej nie jest tylko kwestią doboru naturalnego. Ona pokochała go świeżym i poczciwym uczuciem. Najmilej było, gdy po odjeździe gości usiedli w czwórkę do herbaty. Była 8 rano, Leon podszedł do okna, przez które wpadało światło dnia. Miało kolor szafiru, a w nim odbiło się oblicze Anieli – przez to doświadczenie Leon całkiem zmiękł. Na dobranoc dłużej uścisnął jej dłoń, jej oczy mówiły kocham, jego prawie też. Wyjeżdżają do Płoszowa.

Płoszów, 5 lutego.

2 dzień na wsi, piękny zimowy krajobraz. Wszyscy są bardzo szczęśliwi – panie z udanego planu, młodzi – z siebie nawzajem. Matka Anielki prze doświadczenie życiowe jest smutna, co nieco zgrzyta między Lenem a Anielką.

Płoszów 8 lub 9 lutego.

Ciotka powróciła do kłótni z Chwastowskim. Robi to, żeby nabrać apetytu. Od początku obiadu się kłócą o oziminę, ale wraz z zakończeniem obiadu godzą się i idą na kawę. Anielka trochę się przestraszyła, ale Leon wyjaśnił jej w czym rzecz.

12 lutego.

Pogoda się zepsuła, a wraz z nią nastroje. Ciotka i Chwastowski częściej się kłócą. Matka Anielki sprawiła mu niechcący przykrość. W oranżerii opowiadała mu o tym, jak jego znajomy – Kromicki – starał się o Anielkę. Leon go nie cierpi, brzydzi się nim i przez to zbrzydła mu Anielka. Nie rozumie po co ona mu o tym opowiada, ale drażni go to. Dowiedział się, ze Anielką nie czuła pociągu do Kromickiego, ale sam fakt, że pozwoliła mu na siebie patrzeć i mogła choć 1 sekundę się wahać, bardzo go odstraszało od niej. Zaczyna krytykować Kromickiego, ale wywód ten kończy życząc mu szczęścia.

14 lutego

Przykre wrażenie zniknęło. Leon udawał, że wszystko gra, ale Anielka od razu się połapała, że tak nie jest. Podczas wspólnego oglądania albumu ze zdjęciami zapytała go w czym rzecz, on że w niczym, ona przekonywała go, że na pewno coś jest nie tak, tylko nie wie co mu złego zrobiła, wydaje jej się, że nic. Chciał ją zapewnić o swych uczuciach, ale tylko ucałował jej dłoń, w strachu przed małżeństwem. Leon stwierdza, że teraz on dba tylko o formę. Mężczyźni są więc czasem bardzo do kobiet podobni. W uczuciach Leon jest trochę epikurejczykiem. Mieli dobre nastroje po tej rozmowie, Leon pomagał Anieli strzyc abażury i wygłupiali się przy tym jak dzieci.

21 lutego.

Leon udał się do Warszawy na męskie zebranie do radcy S. Było tłumno, nudno, działo się to, co zawsze. Ludzie o podobnym myśleniu tworzyli odrębne grupki. Leon chciał poznać myślenie tutejszych jako człowiek mieszkający wciąż poza krajem. Poznał radców i przedstawicieli prasy. Za granicą pisarz to artysta, a dziennikarz procederzysta. Natomiast w Polsce obu się szanuje jako literatów. Leon nie lubi prasy – uważa ją za plagę ludzkości. Przez nią ludzie przestają rozróżniać prawdę od fałszu, nie mają poczucia słuszności, prawa itp. Na owym zebraniu był Stawowski – człowiek szanowany i uważany za jednego z lepszych. Leon zauważa, że mówi on jakby był chory na wątrobę i na własne ja. Ludzie mają go za sceptyka, ale tkwi w nim temperament fanatyka. Ogólne poruszenie wywołała sprzeczka Leona z nim. Chodziło o wyzyskiwane klasy, które Stawowski uznał za biedne i bezbronne. Sprowokowany przez Leona przyznał słuszność teorii Darwina o doborze naturalnym. W tym momencie Leon zagiął go jego własną niekonsekwencją. Stałby się pewnie Leon bohaterem wieczoru, ale zmęczył się, znudził i chciał już wracać do domu. Gdy się ubierał przyszedł Stawowski, wyraźnie chcąc dokończyć dyskusję. Leon był zły i go zbył, przez co uczynił w nim swego wroga. Była 1 w nocy gdy wrócił. Czekała na niego Anielka z herbatą, co go rozczuliło. Rozmawiali jak przyjaciele, Aniela zauważyła, że powinien to wszystko spisać, co ma w głowie. Ale on wyznał jej, że jednym z powodów, przez które tego nie zrobi jest to, że nie ma nikogo, kto by go do tego systematycznie namawiał. Anielka oczekiwała propozycji bycia razem, ale Leon powiedział tylko Dobranoc!. Gdy już odchodziła zawołał ją jeszcze i zapytał czy nie uważa go za dziwaka. Ona, że za dziwaka to nie, ale czasem myśli, że jest dziwny, ale tacy ludzie jak on muszą być dziwni. Zapytał ją, kiedy po raz pierwszy tak pomyślała, ale ona nie potrafiła powiedzieć. Leon zgadnął, że chodziło o moment z karnetem, a ona przyznała mu rację. Powiedział jej, że wtedy zapisał w karnecie to zdanie, aby mieli coś wspólnego – tajemnicę i żeby między nimi wszystko było jasne, bo (wskazał bukiet kwiatów) kwiaty lepiej rozwijają się gdy jest jasno. Anielka stwierdziła, że czasem go nie rozumie, ale wierzy w niego Milczenie, pożegnanie, a w ostatniej chwili, w tym samym momencie się odwrócili i spojrzeli na siebie.

23 lutego

Człowiek jest jak morze – ma przypływy i odpływy. Dziś Leon ma odpływ. Zastanawia się czy ma prawo żenić się z Anielką. Łączyć jej młodość, beztroskę i wiarę z jego sceptycyzmem. Leon nie zakwitnie drugą młodością, więc czy ona ma przy nim wyschnąć? Leon nie wie czy to zniesie, ale nie potrafi się powstrzymywać. W końcu mówi, że ją kocha. Wpada w błędne koło – uciec do Rzymu i ją zostawić, a ona będzie cierpieć, czy ożenić się z nią, żeby przy nim upchnęła. Chciałby spotkać ja 10 lat temu, byłoby mu łatwiej. Stwierdza, że ciotka w sumie nierozmyślnie sprawiła mu przykrość.

26 lutego

Wczoraj Leon był w Warszawie u p. Juliusza Kw. Część spadku po matce leży na jego majątku, więc postanowił spłacić Leona i uregulować dług. Złości go sposób załatwiania spraw w Polsce. Kw. sam go wezwał i wyznaczył termin a nie przyszedł, Leon podejrzewa, że tak może być i 5 razy. Dochodzi do wniosku, że Polacy to naród najbardziej lekkomyślny i nie szanujący terminów w kwestiach finansowych. Przyczynę tego upatruje w tym, że jesteśmy narodem rolniczym, który uzależniony od ziemi nie przejmował się terminami. Rozmyślania te nie są mu miłe, gdyż rezygnuje z całego dnia z Anielą, a za kilka dni przyjdzie mu to samo.W mieszkaniu zastał bilety od Kromickiego. Poszedł więc do niego i spędził tam pół godziny. W rozmowie wypytywał Leona o ciotkę, matkę i Anielę, o dwie ostatnie bardzo delikatnie i taktownie, jednak i to ubodło Leona. Kromicki był bardzo miły. Rozmawiali o kłopotach finansowych Anieli i jej matki. Uważa, że powinny sprzedać majątek, chyba, że miałyby otrzymać przypływ gotówki. Rozmawiali o interesach, Kromicki wytykał, że ludzie są niezaradni, bo pieniądze leżą na ulicy, on np. zarabia na dostawach. Leon uznał go za zbyt gadatliwego, mającego spryt do interesów, ale ogólnie głupiego. Wiadomo przecież, że całe społeczeństwo nie dorobi się milionów na tych jego dostawach. Dziękuje Bogu, że uchronił Anielkę przed tym Kromickim, wnioskuje, że dziewczyna mogła trafić gorzej niż na niego, co wprawia go w zadumę.

28 lutego

Starsze panie zaczynają się niecierpliwić, a zwłaszcza ciotka. Pociesza je jednak rozmarzona twarz Anielki. Leon nie może przestać o niej myśleć, pragnie jej: „Pragnę je coraz więcej. Nie chcę koncertów - chce jej.”

4 marca

Leonem targają silne emocje, jest mocno zdenerwowany. Próbuje się uspokoić, aby opowiedzieć wszystko od początku do końca. Na wczesny obiad przyjechali Śniatyńscy. Przy jedzeniu pani Śniatyńska wciąż nazywała ich „młodą parą” – nie chodziło jej bynajmniej o wiek. Ogólnie pani Ś. podsłuchiwała ich, chcąc dowiedzieć się jak się sprawy mają. Anielka zachowywała się jak młoda gospodyni, przez co serce ciotki rosło. Leon natomiast zauważył, że pani Ś. czerwienią się uszy, gdy ktoś chwali jej męża. To każe mu się zastanowić, czy czasem nie wypisał bzdur samych o Polkach kilka stron wcześniej. Obiad upłynął miło, a Leon ponownie zachwycał się nad nieskazitelnością małżeństwa Śniatyńskich. Anielka poszła z panią Ś. na górę po albumy, a Leon został z panem Ś. pijąc koniak. Rozmawiali o sztuce, aż temat zeszedł na ich dawne czasy. Leon zapytał, co pan Ś. Robi ze swa sławą – czy nosi ja na głowie niczym koronę, czy kładzie na biurku, wiesza w salonie…? Ten odpowiada, że musiałby być głupi, żeby tak robić. Przyznaje, iż na początku sława jest przyjemna, ale lepsze jest uznanie ludzi tego co robi niż głupie gadanie o nim. Leon pyta o szacunek ludzi idący za sławą, a pan Ś. stwierdza, że Leon jest w wielkim błędzie, gdyż za sławą idzie zazdrość, a nie szacunek. Leon upiera się, że sława nie może być bez znaczenia, skoro tylu o nią zabiega. Pan Ś. stwierdził, że jedyne, co ze sławą można zrobić, to uczynić z niej podnóżek dla ukochanej kobiety. Rozmowę przerwały nadchodzące kobiety. Wybierały się do cieplarni i pani Ś. przyszła zapytać męża o pozwolenie, po czym przekornie zapytała Leona czy on pozwoli Anieli. Aniela pokryła się rumieńcem i Leon też (co mu się nie spodobało). Nadrobił jednak tym, że podszedł do Anieli i całując jej dłoń rzekł, iż to ona w Płoszowie rozkazuje, a on może jej służyć. Leon chciał pójść razem z paniami do oranżerii, ale powstrzymało go pragnienie rozmowy o swoim małżeństwie. Zaczął więc od pytania, czy pan Ś. zawsze wierny jest swym dogmatom. Ten stwierdził, że miłość to dogmat, nad którym nie wolno filozofować, bo bez miłości życie nic nie jest warte. Leon zaproponował, aby słowo „miłość” zastąpić słowem „kobieta”. Leon począł przedstawiać swe poglądy mówiąc o kruchości kobiet, ale wg Śniatyńskiego kobieta to stworzenie lepsze, czystsze i szlachetniejsze od mężczyzny. Śniatyński poddał się gwałtownym emocjom i już nie rozmawiał, ale krzyczał na Leona, że jest głupi rezygnując z tego, żeby się żenił, bo szczęście jego to Aniela. Ona da mu spokój i wszystko co trzeba, tylko on nie może jej przefilozofować. Leon w końcu uścisnął mu dłoń i przyznał rac. Później Leon z Anielą odprowadzili państwa Ś. Ona była jakaś wzruszona, jakby spodziewała się oświadczyn. I było Leonowi do tego blisko, lecz ostatecznie zaniechał działania. Było ślisko więc podał jej ramię. Weszli do przedsionka, gdzie nikogo nie było. Leon pomógł jej zdjąć płaszcz, po czym czując ciepło od niej bijące mimowolnie wziął ją w ramiona i ucałował w czoło (zboczeniec normalnie =)). Ona wpierw zdrętwiała, ale szybko wysunęła się z jego objęć, gdyż nadchodził służący ze światłem. Po tym incydencie rozstali się bez słowa. Ona pobiegła na górę, a on poszedł do jadalni. Było pusto, a Leonem targały emocje. Starał się dociec co takiego pomyślała sobie Aniela i wszedł do salonu, gdzie siedziała jej matka i ciotka. Na wpół tylko słyszał co do niego mówiły, bo cały czas myślał o Anieli. W końcu przyszła z silnymi wypiekami i błyszczącymi oczami, ale przyszła co było dla Leona ogromna ulgą, choć sam nie wiedział dlaczego. Na jej widok poczuł miłość. Między nim i Anielką panowało lekkie zmieszanie, zerkali na siebie ukradkiem. W końcu Leon wtrącił się do rozmowy, wspomniał jak pan Ś. nazwał go Hamletem, który za dużo filozofuje, ale on udowodni mu, że się myli i to już JUTRO (tak jutro powiedział dużymi literami). Anielka jakby zrozumiała, ale ciotka nie i pyta czy umówił się z nim na jutro czy co? Leon odparł, że warto jutro pójść na jego sztukę i zapytał Anielę czy zechce mu towarzyszyć, a ta, że zgodzi się na wszystko. Leon chciał się już oświadczyć, ale skoro powiedział JUTRO to  jutro. Trochę czuje się jak w pułapce, ale sądzi, że chyba warto.

6 marca, Rzym, Casa Ostria

Od wczoraj Leon przebywa w Rzymie u chorego ojca. Na szczęście nie jest tak źle jak myślał. Lewą stronę ojciec ma sparaliżowaną, ale lekarze twierdzą, że serce nie jest zagrożone paraliżem, więc ojciec może długo żyć z taka wadą.

7 marca

Leon musiał pozostawić Anielę i wyjechać w dniu w którym miał się jej oświadczyć. Dostał bowiem list od ojca, w którym ten prosił o jak najszybsze przybycie syna, którego chciałby jeszcze uściskać przed śmiercią. W takich okolicznościach oświadczyny były  niemożliwe – nie można przecież połączyć wesela z pogrzebem. Anielka wykazała się wyrozumiałością i zaufaniem  w stosunku do Leona. On sam zaczyna się zastanawiać nad własnym sceptycyzmem i rola miłości w życiu. Uznaje, że miłość jest siłą napędowa naszego życia, tylko dla niej żyjemy. Jej moc jest na tyle duża, że pokona nawet śmierć.

10 marca

Leon potargał trzy lub cztery listy do Anieli i poszedł do pracowni ojca. Zastał go tam, a widok jego porównuje do obrazu Platona. Ojciec pracował właśnie nad epilichnionami (?), ale przerwał i wysłuchał syna, po czym spytał czy ten się waha. Leon twierdzi, że się nie waha lecz głęboko nad tym rozmyśla. Ojciec tłumaczy mu jak to było z nim i jego matką i konkluduje, że jeśli Leon naprawdę chcę to i tak się ożeni. Wniosek ten nie uradował zbytnio Leona, który nie potrafi zrezygnować z wiecznych refleksji. Na prośbę ojca Leon pokazał mu zdjęcie Anieli. Dziewczyna bardzo mu się spodobała, w rysach jej twarzy odnalazł anioła, a z całokształtu wywnioskował, że jest raczej natury bardzo lojalnej. W sumie dał jakby przyzwolenie na ślub z nią. Pojawiły się plany, aby oświadczyć się Anielce listownie, ściągnąć wszystkie panie do Rzymu i tam urządzić ślub. Ojcu było to bardzo na rękę ze względu na jego chorobę, poza tym chciałby jeszcze uściskać synową. Jednak rozmowę przerwało im nadejście państwa Davis, którzy ojca odwiedzali codziennie. On był angielskim żydem, a ona włoską szlachcianką. On zmożony ciężką chorobą, a ona bardzo piękna i przebiegła. Leon przyznaje, że jej nie lubi, za to jego ojciec za nią przepada. Leon kiedyś nawet zabiegał o jej względy, ale do niczego w końcu nie doszło. Ojciec lubi prowadzić z nią rozmowy, które nazywa Causeries Romains. Leon uważa, że pani Davis jest inteligenta, ale tylko jeśli chodzi o mózg, a nie o duszę, gdyż tak naprawdę obchodzi ją tylko ona sama i jej uroda. Leon domyśla się, że panią Davis ciągnie do niego ze względu na to, że on patrzy na nią sceptycznie. Chciałaby go zobaczyć na kolanach przed sobą, a i on byłby skłonny to uczynić, jednak nie za cenę, którą ona chce. Rozmowa zeszła na tematy filozoficzne, a towarzystwo przeniosło się na taras. Była piękna wiosenna noc, pod której wrażeniem pozostawała pani D., a Leon podziwiał jej piękno. Leon mówi, że zawsze przy okazji takich rozmów wydaje mu się, że oni wszyscy i im podobni nie żyją naprawdę „życiem rzeczywistym i realnym”. Na świecie ludzie walczą o każdy dzień, o każdy kawałek chleba, a oni sobie siedzą i rozmawiają o literaturze, sztuce itp. Nie potrafią stawić czoła realnemu życiu i popadają w dyletantyzm. Powoli ich życie staje się pozbawione sensu. Zjawisko to dotyczy wszystkich posiadających wyższą kulturę, a więc spora grupę osób. Nie mówi jednak o tym problemie jako reformator, bo nie zamierza brać się za zmienianie tego. Po za tym milo jest tak siedzieć przy księżycu i rozmawiać.

10 marca

Krajobraz w miarę jak się od niego oddala zostaje przesłonięty błękitną mgłą. Jest również taka mgła psychiczna, która przesłania osoby oddalone, np. takie które umarły, ale nie tylko. Taka mgłą osnuta jest teraz postać Anielki. Leon nie pragnie jej już jako kobiety, ale jako duszę. Porównuje ją do pani Davis, co wypada na korzyść Anielki. Jednak nie zdobył się na napisanie do niej listu, jedynie przekazał pozdrowienia w liście, który pisał ojciec do ciotki. Znów ma dzień odpływu. Znów dopadają go rozterki co do ślubu.

11 marca

Leon rozmawiał o tym z panią Davis. Ta nazwała go Anakreontem, a poważnie spytała po co jest takim pesymistą. Znów rozważania nad potęgą miłości i mnóstwo wątpliwości.

13 marca

Ojciec Leona umarł.

22 marca, Pegli, willa „Laura”

Śmierć jest dla nas oczywista, ale gdy dotyka kogoś bliskiego to nie możemy się z tym pogodzić. Leon nie może nawet uwierzyć, że ojciec nie żyje. Gdy do niego przyjechał był pełen pesymistycznych myśli, a jednak zastał go w miarę dobrej kondycji. Lekarz zapewnił go, że ojciec może pożyć kilkanaście lat, a tu nagle stało się najgorsze. Wieczorem ojciec poczuł się gorzej, a koło 10 rano zawołał go, a godzinę później umarł.

24 marca

Ojciec umierając pozostał sobą. Odczuwał satysfakcję z faktu, że to doktor się pomylił, a nie on. Lekarstwa nie pomogły zgodnie z jego zdaniem. Widać było po nim, że jest pewien, że coś go czeka po drugiej stronie, jednak pojawił się również niepokój jak go tam przyjmą. Leon by tak nie potrafił, zachować taka pewność i spokój. Głęboka wiara towarzyszyła ojcu aż do końca. Leon poczuł, iż jego sceptycyzm przy postawie ojca jest więcej niż marny. Po ostatnim namaszczeniu ojciec chwycił jego rękę silnie, ale nie ze strachu. Po chwili zgasł.

Leon opuścił zwłoki ojca jedynie na czas balsamowania go. Stwierdza, że wszystkie te obrządki pogrzebowe są straszne. Zwłoki wyprowadzili z Santa Maria Maggiore. Z pogrzebem cynicznie kontrastowała wiosenna budząca się do życia przyroda. Ojciec był znany więc przybyło dużo ludzi. Jednak Leon ubolewa nad tym, iż większość z nich przybyła tylko na widowisko, żeby obejrzeć uroczysty pogrzeb, jak kto mają w zwyczaju Włosi. Ciotka Leona zniosła Śmierć lżej od niego, gdyż zwykła ją traktować jako najlepszą przemianę życia. Leon posłał jej depeszę z wezwaniem na pogrzeb. Ciotka namawiała go do jak najszybszego powrotu do Płoszowa, tam mu będzie lżej przy kochających bliskich. Leon jednak myślał, że to dalszy ciąg swatania i się wkurzył. Odmówił i zapowiedział, iż ma zamiar wyjechać na Korfu, potem załatwić sprawy spadkowe i dopiero wówczas przyjechać do Płoszowa. Ciotka nie nalegała zbytnio i wyjechała. Leon nigdzie nie pojechał, natomiast przeniósł się do willi państwa Davis. Zastanawia się nad szczerością pani D.

26 marca

Leon opisuje widok ze swego okna. Widzi morze, pływające statki, niebo, do tego dochodzi piękne wnętrze domu i jego piękna właścicielka. Porównuje krajobraz i klimat do Płoszowa, gdzie teraz musi być szaro i ponuro, a nie tak pięknie jak w Rzymie. Czas upływa na rozmowach z panią Davis, która chyba szczerze mu współczuje, albo na siedzeniu w ciemnym pokoju i patrzeniu przez okno.

29 marca

Leonowi nie chce się pisać codziennie. Razem z panią Davis czytają Boską Komedię, a szczególnie jej ostatnią część – niebo. Zwykle ona czyta mu na łodzi, którą wypływają bardzo daleko dla ciszy. Dopiero teraz rozumie cud nieba, w którym wyobraża sobie znajomą twarz. Wydaje mu się, że nie żyje życiem rzeczywistym.

30 marca

Żal nie daje mu spokoju, czasem chce stąd uciec.

31 marca, willa „Laura”

Myślał dziś dużo o Anielce, wydaje mu się, że Płoszów jest na drugim końcu świata. Odkrywa, że jego uczucie do niej stało się bierne, kocha, ale nie chce z tym nic robić. Śmierć ojca rozbiła w nim stałość uczucia. Czuje się zmęczony ciągłymi troskami i żyje jak roślina. Zatraca się w sobie i nie życzy sobie, żeby go budzono. Co...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin