praca zbiorowa
Działo się to nie wiadomo kiedy, gdzieś w siedemdziesiątej siódmej krainie, za czerwonym morzem i z tamtej strony szklanej góry, gdzie woda sypie się jak piasek, a piasek płynie jak woda, tam, gdzie dachy kryją połciami słoniny, a płoty splatają z kiełbasek. W takiej to krainie żył pewien ubogi wieśniak, a miał dwoje dzieci: chłopcu na imię było Janko, a dziewczynce Aniczka. Żyli i utrzymywali się z małego poletka za chałupką.
Rodzice tak mówili do dzieci:
- Tu orzcie, tu siejcie, i niech was żywi ta ziemia!
xxDziewczynka, młodsza, miała około dziesięciu lat, chłopiec miał czternaście, gdy umarli im rodzice. Wtedy Aniczka powiedziała do brata:
- Braciszku, zostaliśmy sami, będziemy teraz tak żyć, jak nam przykazali rodzice: będziemy orać i obsiewać naszą rolę, a ona będzie nas żywić.
Pewnego razu, gdy pracowali w polu, przybiegł do nich lisek.
- Szczęść Boże, Janku i Aniczko! Jak idzie robota?
Wtedy dzieci zaczęły się użalać na swoją biedę, mówiły, że nie mają co jeść i w co się ubrać.
- Nie martwcie się, zatroszczę się o was. Wkrótce wrócę - a na razie - trzymajcie się!
To powiedziawszy lisek pobiegł dalej. Po drodze był strumyczek, w którym właśnie kąpali się mężczyźni i kobiety. I co robi nasz lisek? - Jednemu zabiera spodnie, innemu koszulę i kapelusz, a każdemu coś innego. Tak zebrał sporo rzeczy dla obojga rodzeństwa i zaniósł to do chatki.
- No, Aniczko, martwiłaś się, że chodzicie goło i boso. Tu jest coś dla każdego z was, ubierzcie się! - Dał im rzeczy, a potem spytał: - Hej, Janku, nie chciałbyś się ożenić?
- Ależ, lisku, przecież jestem jeszcze wciąż obdarty i biedny. Kto mnie zechce, skoro nie mam nawet porządnego ubrania.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze! - pocieszył go lisek, potem pożegnał się z nimi i pobiegł dalej.
Przyszedł pod pewną górę, gdzie spotkał zająca.
- Kumie, lisku, dokąd tak spieszno?
- Ach, mój drogi, wszystkim lisom pozłacali ogony, a ja się spóźniłem; teraz pędzę do złotnika, żeby mi także pozłocił moją puszystą kitę.
- Słuchaj, kumie lisie! Myśliwi dość się nauganiają za mną, żeby złapać takiego ładnego długoucha, ale gdybym miał złote uszy, byłbym wtedy jeszcze więcej wart!
- Owszem, masz rację, ale przecież tobie jednemu złotnik nie będzie pozłacał uszu! Gdyby was było więcej, to kto wie... Wiesz co! Przyprowadź choćby ze dwanaście zajęcy, być może, wówczas złotnik zgodzi się pozłocić wam uszy.xy
xxZając krzyknął w kierunku góry i po chwili zebrała się spora gromada szaraków. Było ich około dwunastu. Zając ustawił je parami w szeregu. Lisek wyskoczył przed nich i tańcząc przywiódł całą gromadkę przed królewski pałac. Tu rzekł do zajęcy:
- No, to jesteśmy na miejscu. Tu właśnie mieszka złotnik. Poczekajcie, pójdę i dowiem się, czy zechce wam pozłocić uszy.
Szaraki czekały cierpliwie, a lisek pobiegł do pałacu.
Młoda księżniczka wyglądała właśnie przez okno. Zdziwiła się niepomiernie, widząc zające, i powiedziała do ojca:
- Chodź prędko, ojcze, powiedz mi, jak się nazywają te zwierzątka!
- To są zające, córeczko!
Tymczasem liska przyprowadzono przed króla. Ten zapytał go, czego sobie życzy. Lisek oświadczył, że przysyła go książę Santokop z podarunkiem oraz z prośbą o rękę księżniczki.
Król wysłuchawszy, polecił przekazać wzajemne pozdrowienia księciu Santokopowi, oraz prośbę o cierpliwość, bowiem księżniczka jest jeszcze za młoda do małżeństwa.
Lisek pożegnał się i wrócił do zajęcy. Tu powiedział im, że złotnik zgodził się pozłocić im uszy, ale że on sam, niestety, musi jeszcze z pozłoceniem ogona poczekać jakiś czas.
Potem wprowadził zające do ogrodu, pożegnał się z nimi i poszedł sobie. Wtem przyszło mu na myśl, że Janko i Aniczka mogą być znowu głodni. Właśnie mijał górę, gdzie pracowali drwale. Podkradł się do nich, jednemu zabrał kawałek słoniny, innemu chleb i - hop! - już był u Janka i Aniczki. Dzieci pracowały na swoim poletku, ale - wyczerpane głodem - ledwo się ruszały. Wraz z jedzeniem, które im przyniósł lisek, wstąpiły w nie nowe siły. Jadły więc i jadły, popijając wodą. Po jakimś czasie lisek pyta: - No i co, Janku, jak tam z żeniaczką? Namyśliłeś się?
- Ach, lisku, daj mi spokój! Czy nie widzisz, że nasza chata się rozpada?
Jakże mógłbym wprowadzić do niej żonę?
- Nie martw się, Janku, postaram się o wszystko!
To rzekłszy lisek znikł znowu. Biegł, biegł, aż spotkał jelenia:
- Lisku, kumie, dokąd tak pędzisz?
- Masz rację, rzeczywiście się śpieszę. Wszystkim lisom pozłacano ogony, a ja się spóźniłem. Teraz pędzę, żeby i mnie pozłocili moją puszystą kitę.xy
xx- Słusznie! - przytaknął jeleń.
- Hm, ciebie strzelcy widzieliby już z daleka, gdyby ci się rogi świeciły od złota...
- To prawda, ale jak by to było pięknie! - westchnął jeleń.
- Nno tak... ale dla jednego jelenia nie będą nawet zaczynać z pozłacaniem. Gdyby was było więcej, to wtedy, kto wie...
Jeleń odwrócił się w kierunku lasu i na jego zawołanie przybiegło zaraz dwanaście innych jeleni. Lis stanął na przedzie i, pięknie tańcząc, powiódł je prosto przed siebie, a one poszły posłusznie za nim, ustawiwszy się parami.
Tymczasem księżniczka każdego dnia wyglądała oknem i czekała na wiadomość od księcia Santokopa. Nagle ujrzała lisa kroczącego na czele stada pięknych jeleni. Zawołała ojca:
- Ojej, ojcze, popatrz, co to się zbliża! Czegoś takiego jeszcze, jak żyję, nie widziałam! A jakie wielkie rogi!
- To są zacne zwierzęta, moja córeczko!
Lis tymczasem zwrócił się do jeleni:
- Zaczekajcie tutaj, a ja pójdę do złotnika i rozkażę mu, żeby wam pozłocił rogi.
Gdy zaś wszedł do zamku, rzekł: - Przynoszę waszej wielmożności pozdrowienia od księcia Santokopa. Książę pyta, czy dacie mu córkę za żonę.
- Ależ naturalnie, dostanie ją, niech tylko trochę poczeka, bo księżniczka jest jeszcze za młoda.
- No, to wszystko w porządku. Chcieliśmy tylko mieć pewność!
Teraz Lisek pobiegł do jeleni i powiedział im, żeby na razie poszły do ogrodu i tam poczekały na złotnika. Potem wrócił do zamku, gdzie spodziewał się poczęstunku. Rozsiadł się i rzekł:
- W domu jest o wiele lepiej niż tutaj. Tam kołyszą mnie nawet w złotej kołysce! A tu ani nie poczęstują.
Usłyszawszy to królowa szepnęła do męża: - Słyszałeś, on ma w domu złotą kołyskę! To jakiś zaczarowany książę!
Przyniesiono więc prędko złotą kołyskę, zawieszono ją nad stołem, tam
gdzie lampa, i lisek mógł się wygodnie pohuśtać. Wreszcie zdecydował się
pójść do domu. Wtedy przygotowano mu na drogę mnóstwo różnych smakołyków
dla przyszłego zięcia i jego siostry. Lisek zabrał wszystko i pobiegł do
Janka i Aniczki. Tam powiedział im, że tego a tego dnia wypadnie im wybrać
się wspólnie w drogę, w swaty. Aniczkę pouczył, jak ma się zachować w
wytwornym domu, a Janka - jak ma się zachować wobec młodej narzeczonej.xy
xxPotem wybrali się w drogę, w swaty. Idą, idą. Wtem - patrzą - a tu jakaś kareta ugrzęzła w błocie i ludzie męczą się, nie mogąc wyciągnąć. - Pomogę wam wyciągnąć ten powóz, ale za to musicie mi pozwolić odciąć koniom ogony - zaofiarował się lisek z pomocą. Ludzie oczywiście zgodzili się na to i lisek wyciągnął im karetę z błota, a potem poobcinał koniom ogony i dał je Jankowi: - Schowaj, będą nam później potrzebne - polecił.
Potem jeszcze długo szli i szli, aż napotkali huzarów na koniach. Lisek zagadnął ich: - Wojacy! Przez te góry nie przejedziecie na waszych koniach, jeśli nie poobcinacie im ogonów! Moi żołnierze stoją za tymi oto właśnie górami, ale ich konie ogonów nie mają! Jak tylko zobaczą wasze konie z ogonami, wezmą was za wroga, a wtedy - koniec z wami! Jeśli jednak zobaczą wasze konie także bez ogonów, pomyślą sobie, że należycie do mnie i spokojnie was przepuszczą.
Huzarzy usłyszawszy to, poobcinali koniom ogony i dali je liskowi, po czym odjechali w swoją stronę.
Gdy Janko, Aniczka i lisek byli już niedaleko zamku, natrafili na wielkie moczary. Wtedy lisek wziął wszystkie końskie ogony i powtykał je w grzęzawisko. Potem w pobliskiej wsi zakupił mnóstwo różnych kapeluszy, dobrych i byle jakich, a był tego chyba pełen wóz. Jankowi polecił: - Teraz ja pobiegnę do zamku, a ty - jak tylko mnie tam już zobaczysz - wejdziesz na most i powrzucasz te wszystkie kapelusze do wody.
I lisek pobiegł na zamek, a tam, udając wielce strapionego, zaczął opowiadać, że oblubieńcowi przydarzyło się straszne nieszczęście. Oto wszyscy jego żołnierze potopili się w grzęzawisku, tak że tylko ledwo jeszcze widać im ogony. I: „Patrzcie, tam, dalej, gdzie płynie woda, tam potopili się jego ludzie!”
Król z małżonką i księżniczka pełni przerażenia słuchali tych wieści i tylko drżeli ze strachu, czy aby oblubieńcowi nie stało się nic złego, czy się, broń Boże, nie utopił!
Tymczasem lisek opowiadał dalej, że wszystko, co wieźli z sobą, również
zatonęło w bagnach: bogate stroje, potrawy, napoje, prezenty, słowem -
wszystko pochłonęły grzęzawiska. A teraz, ach, ten biedny młodzieniec i
jego siostra wstydzą się tak obdarci i brudni pokazać na zamku. Królowa
jednak powiedziała, że to nie ma znaczenia, jeśli tylko narzeczony uratował
życie.xy
Wkrótce przyniesiono piękne szaty, zaprzężono wspaniałe konie do powozu i posłano po Janka. Oboje, Janko i Aniczka, bardzo uradowani, ubrali się w te stroje i wsiedli do złotej karocy. A lisek cieszył się ogromnie, że tak im się to wszystko pomyślnie udało.
Potem, pełen dumy i zadowolenia, wprowadził na zamek Janka, przyszłego zięcia, i jego siostrę, Aniczkę.
Jednak brat i siostra czuli się onieśmieleni, nie bardzo wiedząc, jak się zachować w tak dostojnym gronie. Nie mogli pozbyć się tego uczucia i byli smutni, prawie chciało im się płakać z żalu za tym, czego się wyrzekli. Ale goście weselni czynili wszystko, aby ich rozweselić i pocieszali, że wszystko będzie dobrze. Zaś młoda pani była bardzo dumna ze swego oblubieńca.
Lisek tymczasem rozmyślał, co zrobić, gdzie i jak urządzić młodych. Wtem przyszło mu na myśl, że ma przecież macochę, która jest złą czarownicą, a żyje już dziewięćdziesiąt lat. Dosyć zła już naczyniła, i jeśli nie może umrzeć, to trzeba obmyślić plan, żeby się powiesiła.
xxWesele miało się ku końcowi. Wypoczęci goście postanowili pójść ku bagnom zobaczyć ogrom strat: zatopione konie i różne inne dobra. Wtedy to jakiś mocniejszy chłopak chwycił za koński ogon, chcąc wyciągnąć konia z grzęzawiska. Ledwo chwycił - już ogon ma w ręce, a konia nie ma! Tak się przeraził, że aż oczy wyszły mu na wierzch, i wrzasnął na cały głos: - Ludzie kochani! jakiś potwór pożarł konie a zostawił tylko ogony!
I tak, na szczęście, podstęp nie wydał się. Potem, po skończonych uroczystościach weselnych, załadowano na wozy wszystek dobytek i posag młodej pani i ruszono w drogę.
Lisek pobiegł naprzód. Pędził i pędził, aż natknął się na wielkie stado świń. Rzekł do świniarków: - Hej, chłopcy, będzie tu wkrótce przejeżdżać bogata dama. Gdy spyta was, czyje są te świnie, powiedzcie, że księcia Santokopa. Wtedy ta dama da wam hojny napiwek.
- To są świnie księcia Santokopa!
Wtedy sypnęła im garść pieniędzy. Rzucili się na nie łapczywie gdyż każdy chciał zagarnąć jak najwięcej dla siebie.
Lisek tymczasem biegł już dalej i teraz spotkał stado krów. Zawołał: - Hej, pastuszki, będzie tu wkrótce przejeżdżać wytworna dama. Gdy spyta, czyje są te krowy, powiedzcie: księcia Santokopa. Wtedy ta dama da wam hojny napiwek.
Tak też się stało. Gdy królowa nadjechała, spytała ich:
- Czyje są te krowy?
- To są krowy księcia Santokopa - odparli zgodnie.xy
xxDama sięgnęła znowu do kieszeni i dała im pieniędzy.
A lisek biegł już naprzód, ile sił w nogach. Tak przybył do swojej macochy, owej złej czarownicy, która mieszkała we wspaniałym pałacu o dwunastu bogatych komnatach, miała oprócz tego mnóstwo świń, krów, koni i innego różnego dobra. Gdy już liskowi to wszystko pokazała, ten rzekł: - I na co ci to wszystko? Już nadciąga wojsko, posiekają cię na kawałki!
Czarownica przeraziła się: - Ojej, to już raczej sama się powieszę.
Lisek szybko postarał się o dobry stryczek i wyprowadził ją do dwunastego pokoju. Tam też powiesiła się zła czarownica.
Wkrótce potem nadjechali goście weselni i młoda para. Lisek podarował Jankowi pałac: - Janku, odtąd będziesz tutaj żył z twoją księżniczką, a ja z twoją siostrą. Teraz jednak musisz wykonać jedno bardzo trudne zadanie. Zaprowadził Janka do jedenastej komnaty, tam wręczył mu miecz i rzekł: - Tym oto mieczem przetnij mnie na pół!
- Ależ lisku, jakże mógłbym to zrobić! - strapił się Janek.
- Jeśli ty tego nie zrobisz ze mną, to ja zrobię to samo z tobą!
- Nie! To jest również niemożliwe! Przecież nie mógłbym się cieszyć i być szczęśliwy z moją żoną, gdybyś mi życie odebrał! - To rzekłszy Janek chwycił miecz i rozpłatał liska. W tym momencie stanął przed nim przepiękny młodzieniec.
- Widzisz, Janku, gdy mój ojciec ożenił się po raz drugi, wziął sobie za żonę tę właśnie złą czarownicę. To ona zamieniła mnie w lisa, żeby zagarnąć cały mój majątek dla siebie. Teraz pojmę Aniczkę za żonę i będziemy oboje żyć szczęśliwie.
Jeszcze tego samego dnia poślubił Aniczkę i zaczęło się dla nich
wszystkich szczęśliwe życie. Złą czarownicę pochowali, a sami - jeśli nie
pomarli - to żyją do dziś.xy
Byli raz biedni ludzie, którzy nie mieli ani domu, ani niczego, tylko jedno prosię, które pasali po miedzach. Mieli też pięcioro dzieci, bosych i obdartych. Pewnego razu matka tak mówi do męża:
- Wiesz co? Zabijemy prosię, zrobimy pięć kiełbas i zaniesiesz je do piekła. Tam dostaniesz za to pieniądze.
Było to dawno, kiedy jeszcze diabły chodziły po świecie. No i chłop poszedł, ale droga do piekła była daleka. Idzie przez wielki las, a w środku tego lasu stała mała chałupka. W tej chałupce mieszkał samotnie staruszek. Zachodzi tam chłop z tymi kiełbasami, a staruszek pyta:
- Chłopku, dokąd idziesz?
On mu na to:
- Idę do piekła, bo u nas wielka bieda.
Staruszek powiada:
- Czegoż chcesz tam za te kiełbasy?
Chłop mówi:
- Mam dzieci, są bose i obdarte, więc żona wysłała mnie z tymi kiełbasami do piekła, żebym dostał za nie pieniądze i mógł kupić dzieciom przyodziewek.
Staruszek na to:
- Nie chciej, chłopku pieniędzy, nie chciej, bo ci te diabelskie pieniądze przepadną. Zażądaj tego, co diabły mają na trzecim stole. Nie będą chciały ci tego dać, będą wolały raczej worek pieniędzy wynieść ci aż za las. Dam ci tu laskę, idź do piekła z tymi kiełbasami i z tą laską, tylko nie dawaj jej nikomu. Jak diabły uprą się, żeby nie dać ci tego, co mają na trzecim stole, wtedy zamierz się tylko tą laską, a one już poznają, że to laska ode mnie i zaraz po to pobiegną. A będzie to biały obrus.
Chłop pożegnał się ze staruszkiem i poszedł do piekła. Zanim tam jednak dotarł, już diabły nadleciały i zjadły mu kiełbasy. Ale obrusa nie chciały mu dać, tylko pieniądze. Wtedy chłop zamierzył się laską i, trudno, musiały dać mu obrus. Kiedy już wracał z piekła, staruszek czekał na niego.
- No, i co tam? Dostałeś obrus? - pyta.
Chłop na to:
- Starzyku, starzyku, diabły nie chciały mi go dać, ale jak się zamierzyłem waszą laską, zaraz mi go dały.
- Głodny jesteś? - pyta dalej staruszek.
- Toć głodny, a do domu jeszcze daleko - mówi chłop.
Staruszek poprosił o obrus, rozłożył go pięknie na trawie i zawołał:
- Obrusku, rozwiń się!
I obrus się rozwinął, a było na nim mnóstwo rozmaitego jadła, tak że obaj sobie dobrze podjedli. Potem staruszek powiedział:
- Obrusku, zawiń się!
Obrusek strzepnął z siebie okruszyny, żeby ptaki mogły je pozbierać i zawinął się.
Potem staruszek mówi do chłopa:
- Teraz idź do domu. Twoje dzieci nie będą już więcej głodne, i jeszcze dla ptaków zostanie.
Chłop podziękował, zabrał obrus i ruszył dalej w drogę. Na skraju lasu była gospoda, a w niej zła karczmarka. Ale że noc już zapadła, chłop postanowił tam zanocować. Karczmarka pyta go:
- Gdzie byłeś?
A chłop, jako że był uczciwy i nie umiał cyganić, szczerze powiedział:
- Byłem w piekle, nosiłem tam kiełbasy.
Karczmarka pyta dalej:
- I cóż tam dostałeś?
- Ano, taki obrus, że jak się go rozwinie, to są na nim rozmaite jadła.
Karczmarka dała mu bardzo smaczną wieczerzę, a potem powiedziała:
- Idź już spać!
Gdy chłop już zasnął, przyszła i zabrała mu jego obrus, a dała mu inny, swój, też biały.
Przychodzi chłop do domu, dzieci głodne, wołają jeść. Chłop wyjmuje obrus i mówi:
Obrus nic, ani drgnie. Żona wzięła obrus, złożyła go i schowała, chłop rozpłakał się, że dzieci głodne. W końcu mówi do żony:
- Wiesz co? Daj mi jeszcze kiełbas, pójdę i zaniosę je diabłom.
Baba dała mu te kiełbasy i chłop wybrał się drugi raz do piekła. Po drodze znów spotkał staruszka. Ten dał mu znowu laskę i poradził, żeby nie chciał pieniędzy, tylko z trzeciego chlewika baranka. Poszedł chłop dalej, ze swoimi kiełbasami, a kiedy był już przed piekłem, diabły wyskoczyły i zjadły mu kiełbasy.
- Czego chcesz za te kiełbasy?
- Z trzeciego chlewika czarnego baranka!
Długo nie chcieli mu go dać, wymawiali się, ale jak tylko zamierzył się laską, zaraz wypuścili baranka.
Chłop wziął go, prowadzi i rozmyśla:
„Hm, czarny baranek. Żeby to chociaż była owieczka, miałbym jakiś pożytek, bo to i wydoić by można. A baranek? Chyba tylko zabić i zjeść.”
Przyszedł z tym barankiem do staruszka i mówi:
- Starzyku, nie mam szczęścia!
A ten na to:
- Podejdź tu bliżej z tym barankiem. - Potem rzekł:
- Baranku, otrząśnij się!
Baranek zaczął się trząść, a tu lecą z niego złote dukaty, było ich zaś tak wiele, że chłop nie miał już ich gdzie chować. Staruszek mówi:
- Baranku, przestań się trząść. Dziękuję ci, baranku!
Chłop pozbierał pieniądze, a czego już nie mógł zabrać, to ułożył na kupkę, żeby sobie mógł zabrać ten, kto będzie przechodził lasem. Potem serdecznie podziękował staruszkowi i ruszył w drogę.
Kiedy mijał karczmę, zobaczyła go karczmarka-oszustka, i mówi:
- Wstąp do nas na nocleg!
Podała mu zaraz dobrą wieczerzę i wypytała o wszystko. On jej powiedział, co dostał od diabłów. Kiedy zasnął, zabrała mu jego baranka, a przyprowadziła innego, też czarnego. Potem obudziła męża:
- Jochim, wstawaj, weź no tego baranka i powiedz: „Baranku, otrząśnij się!”
Karczmarz wstał i, jak tylko wypowiedział te słowa, natychmiast posypały się pieniądze z baranka.
Wczesnym rankiem chłop podziękował za nocleg i wraca do domu z barankiem, nie wiedząc, że prowadzi już innego, a nie tego od diabłów.
W domu żona mówi:
- Co nam po baranku, żeby to chociaż była owieczka! Mielibyśmy przynajmniej mleko.
Wtedy chłop zaczął wysypywać z kieszeni pieniądze.
- Chodźcie no tu, dzieci, skończyła się nasza bieda!
Jak już dzieci pozbierały pieniądze, przyprowadził chłop baranka i mówi:
Baranek nic.
Więc chłop mówi do baby:
- Daj mi jeszcze tych kiełbas, wezmę je i pójdę znów do piekła.
I z ostatkiem kiełbas powędrował chłop trzeci raz do piekła. W lesie staruszek dał mu znowu laskę i znowu radził, żeby nie chciał żadnych pieniędzy, tylko to, co wisi na trzecim kołku. A jakby diabły nie chciały tego dać, wtedy niech się weźmie do bicia.
Chłop zrobił tak, jak mu staruszek kazał i dostał to, co wisiało na trzecim kołku. A był to mieszek pełen kijów.
Potem staruszek powiedział chłopu, żeby poszedł do owej gospody na nocleg:
„Bo ta karczmarka ma i obrusek, i baranka. Obrusek jest twój, baranek też twój. Powiedz, żeby ci ta oddała, a jak nie zechce, wtedy rozwiąż worek i zawołaj: „Kije, hop na złodziei!”
Tak też się stało.
Chłop poprosił karczmarkę o swoje rzeczy, ale ona powiada, że niczego nie brała. Wtedy rozwiązał mieszek i krzyknął:
- Kije, hop na złodziei!
Zaszumiało, jakby wiatr straszny się zerwał, albo burza. A to kije tłukły złodziei, ile wlazło. Kiedy już karczmarka zaczęła lamentować, narzekać, prosić, żeby dał spokój, że ona wszystko odda, chłop rozkazał:
- Kije, hop do mieszka!
I zaraz wszystko ucichło, i karczmarka oddała obrus i baranka. Chłop zabrał wszystko i poszedł do domu. Odtąd dobrze im się wiodło, a w kijach mieli swoich obrońców.
Kiedy zbóje dowiedzieli się o baranku i obrusie, i chcieli je chłopu zabrać, wtedy on zawołał kije z mieszka. Kije wyskoczyły i tak stłukły zbójów, że ledwo uszli z życiem.
Od tego czasu z daleka omijali chałupę chłopa.
polska
Raz pewien król pojechał na polowanie i złapał złotego rysia. Wrócił do domu, wsadził go do osobnego pokoju, a klucz od niego dał żonie, przykazując, żeby nikt tam nie zaglądał. Potem porozpisywał listy do innych królów, żeby przyjechali zobaczyć, jakiego to on złapał zwierza. Tak się złożyło, że sam musiał gdzieś wyjechać.
A miał ów król jedynego syna. Jak ojciec wyjechał, chłopak wyjął matce po kryjomu klucz z kieszeni i otworzył pokój, w którym był zamknięty ryś. Zwierzę od razu wyskoczyło i uciekło do boru.
Wraca król z podróży, wkrótce po nim zjeżdżają się zaproszeni królowie.
Król bierze klucz, otwiera pokój - rysia nie ma.
Rozzłościł się strasznie. Żonie za karę za to, że dawała komuś klucz od tego pokoju, każe się ubierać, siadać do karety i opuścić zamek. Żona, słysząc to, mdleje, więc chłopak idzie do ojca i mówi:
- Ojcze kochany, matka nic tu nie zawiniła, wszystko to ja zrobiłem.
Poszedłem obejrzeć rysia, otwarłem drzwi, a on mi nagle uciekł.
Ojciec na to:
- Wobec tego ty poniesiesz karę!
Chłopak prosi:
- Ojcze, nie czyń mi nic złego, daj mi tylko furmana, powóz i parę koni.
Pojadę w świat i nigdy więcej już się tu nie pokażę.
Spodobała się prośba syna zgromadzonym na zamku królom i mówią:
- Dobrze się osądził, dajcie mu to wszystko i niech sobie jedzie w świat.
Zaraz też zajechał powóz, chłopiec wsiadł do niego, a król rozkazał furmanowi, żeby wywiózł syna w dalekie kraje i zabronił, żeby sam nie wracał, ani nie przyprowadzał chłopca z powrotem.
Wyjechali, jadą i jadą, aż zajechali w takie miejsce, gdzie nie było nic, tylko góry i doliny, a i wsi żadnej nigdzie nie było. Konie pomdlały z gorąca, aż pyski pootwierały, im obojgu też pragnienie dokuczało, a tu nigdzie ni kropli wody. Wreszcie napotkali studnię, przy niej wiadro, ale bez żurawia. Wzięli linkę od karety, przywiązali wiadro i wpuścili do studni, niestety, linka była za krótka. Zdjęli więc jeszcze paski od spodni i przedłużyli linkę, ale i to nie pomogło. Uradzili więc, że jeden z nich musi wejść do studni.
Furman mówi:
- Wejdź ty!
- Jakbym wszedł, tobyś mnie nie wyciągnął - odparł chłopiec.
...
dezel.krieg