Lezenska_Katarzyna_-_Studnia_zyczen.rtf

(697 KB) Pobierz
Katarzyna Leżeńska:Studnia życzeń

Katarzyna Leżeńska:Studnia życzeń.


Copyright Katarzyna Leżeńska 2005

              Projekt okładki:

              Krzysztof Kozera

              Redakcja:

              Magdalena Koziej

              Redakcja techniczna:

              Małgorzata Kozub

              Korekta:

              BronisławaDziedzic-Wesolowska

              Łamanie:

              Monika Lefler

              ISBN 83-7469-094-1

              Mojej Mamie

              Wydawca:

              Prószyński i S-ka SA02-651 Warszawa, ul.

Garażowa 7

              Druk i oprawa:

              OPOLGRAF Spotka Akcyjna45-085 Opole,ul.

Niedziatkowskiego 8-12.


. Porządek rzeczy

              Kawiarnia Starbucks przy Karntnerstrasse rozbrzmiewaławielojęzycznym gwarem, który przypominał monotonne buczenie dolatujące z ula, w takie upalne czerwcowe dni jakten.

Mimo to radosne oświadczenie mężczyzny dopijającegokawę przy stoliku pod ścianą usłyszały takwyraźnie, jakbymówił do nich, a nie do swojejtowarzyszki siedzącejtyłem dosali.

Możedlatego, żeodezwał się po polsku.

              - Podobają misię, bo sątakie długie i sztywne - wyjaśnił,chowając do kieszeni koszuli firmowe plastikowe łyżeczki.

              -Wiecznie ten samkompleks - mruknęła Dominika.

Hanka parsknęła w swoje cappuccino.

Imponująca mleczna piana i drobiny cynamonu, którym właśnie okrasiła obficiekawę, udekorowały ją od ucha do ucha wraz z grzywką,niczym tort urodzinowy.

Dłuższą chwilę przy stoliku słychaćbyło tylko chichot Dominiki i dziwne odgłosy wydawaneprzezHankę,którajednocześnie śmiała się, kaszlała, wydmuchiwała cynamon z nosa i wycierała sobie twarz.


Została im jeszcze niecała godzina do odjazdu warszawskiego pociągu.

Ostatnie chwile przed wyjazdem z Wiedniaspędzały w Starbucks Cafe na prośbę Dominiki, która chciała raz w życiu wypić taką samą kawę jak bohaterowie niezliczonych amerykańskich filmów i powieści.

Rasowe turystkiwybrałyby zapewnekawiarnię hoteluSacher albo przynajmniejstolik przy cukierni Sachera poprzeciwnej stronie ulicy.

Żadna z nich nie była jednak rasową turystką.

Dominika przyjechała do Wiednia na spotkanie z ekscentryczną tłumaczką,a Hanka.

cóż, Hanka po raz pierwszy w życiudala się namówić na nieplanowaną, nieprzemyślaną i zupełnie nieodpowiedzialną wycieczkę-ucieczkę.

Po prostu wstała od komputera,zostawiając rozgrzebanydo niemożliwości półroczny bilans,wrzuciła do plecaka dokumenty i dwa ciuchy nakrzyż, i pojechała taksówką nadworzec, gdzieDominika kończyła właśnieskomplikowaną procedurę kupowania zniżkowych biletów.

              Przez caletrzy dni czuła się jak zakonnicana gigancie,pląsając między euforią a nieokreślonym poczuciem winy.

Toostatnie wynikało bardziej z przyzwyczajenia niż z jakichkolwiek realnych przesłanek, bo przecież poczucie winy bywamorderczo wierne i nieznika automatycznie, gdy nie ma żadnego związku z sytuacją.

              Hanka kończyła właśnie cappuccino, kiedy zadzwoniłKuba.

              - Elo, dzwonięzgodnie z umową - wychrypiał przez kanałLa Manche i pół Europy.

              -Cześć, synu, jak tam?

- Hanka zerwała się z fotelaz przepraszającym uśmiechemi podeszła dookna.

              - No nic, wszystko wporzo, od wczoraj nic specjalnego sięnie zdarzyło.

Gdzie jesteś?

              - W metrze - skłamała Hanka nie wiadomo czemu.

              -Sama?

              - Nie, z Dominika - odpowiedziała już zgodnie z prawdą.

-Jak sięczujesz, cosłychać?

              - Nieźle, nie mam żadnej long story do opowiedzenia, a cou ciebie?

              -Dużo pracujęi bardzo zatobą tęsknię.

- zaczęła Hanka.

              - Cóż, mamusie tak mają - skwitowało dziecko, nie czekającna ciąg dalszy.

              -...a w przyszłym tygodniu są moje urodziny.

Trzydziestesiódme.

Mówię ci na wypadek, gdybyś zapomniał.

              -Pamiętam!

Jesteś niemiła!

- rzucił święcie oburzonyKuba.

              -Ja? Niemiła?

- bąknęła Hanka zaskoczona.

-Bo nieuważam, że twoim psim obowiązkiem jest pamiętać o moichurodzinach?

              - Nodobra - zreflektowało siędziecko łaskawie.

- Będziemyw kontakcie, pozdrówka.

              W słuchawce rozległ sięcharakterystyczny podwójny sygnał.

Hanka z westchnieniem nacisnęła klawisz kończący połączeniei wsunęła do kieszeni telefon, który zdaniem twórców reklamułatwiał komunikację i zbliżenie.

Jak widać, przede wszystkimsłużył do tworzenia zasłon dymnych.

              -Już?

- zdziwiłasię Dominika.

-Oszczędny chłopak.

              - Oszczędnyw słowach - mruknęła Hanka.

              -No i dobrze, im mniejmówisz, tym mniej musisz kłamać-oświadczyła autorytatywniejej najbliższa przyjaciółka.

              - Nicdodać, nic ująć - odpowiedziała Hanka, jednocześnie zachodząc w głowę, po jakiego grzyba łgała.

              Czy coś by się stało, gdyby Kuba dowiedziałsię, żekorzystając z okazji, pojechała z przyjaciółką na trzy dni doWiednia?

Zapewne nic, poza tym, że naruszyłoby to utrwalony obraz mamusi, którazajmuje się wyłącznie zarabianiemna życie i wychowywaniem dziecka.

Dlaczego aż takjej zależało na tym ponurym w gruncie rzeczy wizerunku?

Przecież sama czuła, że od jakiegośczasu uwiera ją jakprzyciasne buty.

Widać nie dowszystkiego można się przyzwyczaić.


Dominika zarządziła jeszcze raz to samo, przyniosła kawęi z rozmachem usiadła w swoim fotelu.

Dłuższąchwilęw milczeniu przyglądały się stolikom Sachera ustawionymnachodnikuprzed elegancką witryną cukierni.

Tam równieżkłębił się kolorowy, wszędobylski dumek zbrojny w plecaczki, plany miasta i przewodniki, ale siedzący samotnie starszypan, który właśnie rozkładał gazetę, z całą pewnością nie byłprzypadkowym turystą.

Zupełnie siwy, ale bez śladu łysiny,staromodnie zaczesany dotyłu, w letnim jasnym garniturze,wyglądał jak nie z tego świata, choć w rzeczywistości tylko onbył tu u siebie.

W szczycie sezonu wolał zapewne stolik przycukierni niż godzinne oczekiwanie na wolne miejsce w kawiarni Sachera okupowanej przezamerykańskich i rosyjskichturystów.

              - Ruszamy?

- zapytałaDominika, ostentacyjnym gestemchowając dokieszeni białą plastikowąłyżeczkę.

-Może sięprzydać - wyjaśniła, widząc minę Hanki.

              - Wiecznie ten sam odruch - mruknęła Hankai obie znowu parsknęły śmiechem.

              Dominika zamarudziia jeszcze chwilę przy ladzie z ciastkami.

Hanka wyszła na rozsłonecznioną ulicę iprzeglądając sięw szybieStarbucks Cafe, założyła swój najnowszy nabytek,słomkowy kapelusz w kształcie dzwonka, w którym wyglądała - co tu dużo mówić - świetnie.

Gdybybyła mniejpochłonięta kontemplacją własnego odbicia, a potem obserwacjąjapońskiej wycieczki wylewającej się zza rogu, być może zwróciłaby uwagę nastarszego pana przystoliku u Sachera.

Byćmoże zobaczyłaby, że patrzy na nią, jakby ducha zobaczył, żegwałtownie, choć na próżno, przywołuje kelnera, wreszciewstaje i rusza w jej kierunku.

Ale niedostrzegła tego nawetkątemoka.

Aniona, ani Dominika, która przymykając oczy,z lubością wgryzała się właśnie w owocową tartinkę.

              Ruszyły w lewo ku Operze.

Starszy pan, z trudem poruszający się olasce, dotarł dorogu Karntnerstrasse w chwili, gdy

              10

              zniknętyjuż zpowierzchni ziemi.

Dosłownie - były w połowie schodów dometra.

              - Czemu nie powiedziałaś, że się wybierasz do Wiednia?

-matkaprzyglądała się Hancez lekkim wyrzutem.

- Jak jużtam byłaś.

              - Daj spokój!

- przerwał jej ojciec.

-Martwiłaśsię,że świata nie widzi poza liczeniem słupków, ajak wreszcie sięnacośzdobyła, to jej robisz wyrzutyjak nastolatce.

              - Ja po prostu skorzystałabym z okazji i spróbowała z kimśsię skontaktować - upierała sięmatka.

              -Aleto nie ty pojechałaś, tylkoona.

              - Hop,hop,tu jestem.

- Hanka zdecydowała się jednakwłączyć: - Po pierwsze, po drugie i po trzecie pojechałyśmyna weekend, mamo.

Żadna kancelaria prawnąnie pracowałabyw sobotę czy niedzielę tylko dlatego, że ja przyjechałam.

              - Nie tłumacz się.

- Ojciec rzucił matce poirytowane spojrzenie.

-Wyjechałaś, dobrze się bawiłaś iświetnie.

Opowiadaj.

              Hanka rozwinęła barwną opowieść o swej zagranicznejwycieczce,choć tak naprawdę,przy jej dotychczasowym trybie życia, trzydniowy wyjazddoŻyrardowa czy do Koluszekbyłbydla niej porównywalną atrakcją.

Ojciec wytrzymałszczegółową relację ze zwiedzania wnętrz Hofburga, wystawymalarstwa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Nie wytrzymałprzy muzeum Freuda.

              - A na Praterze byłaś?

- wtrącił się.

              - Byłam - jęknęła Hanka -ale to nie dlamnie.

              -Jak to?

- zdziwił się ojciec.

-Nas trzeba było kijemwyganiać.

              - Aleto byłodwadzieścia pięć lat temu - przypomniałamu matka.

- Przyjechałeś z trochę innego kraju.

Nie pamiętasz?

Tylko my i jeszcze jacyś ludzie poszlina Prater, bo potwycieczki zwiało, a reszta poszła handlować i posypał się cały plan.

              11.


- Skakałeś na bungee?

- zapytała Hanka.

              - Skąd, nikt mi tego nie 2aproponowat - wyznał ojciectęsknie.

- A ty?

Skoczyłaś?

              - Nie, no coś ty pokręciła głową Hanka.

Nie dość, żesamanie skoczyła, tojeszcze zapowiedziała Dominice, że nigdyjuż się do niej nie odezwie, jeśli naprawdę skoczy, tak jakbuńczucznie zapowiadała.

              - Dlaczego?

              -Bo jestem, tato, jedynaczką.

              Ojciec roześmiał się jak zawsze po tym stwierdzeniu, matka jak zawsze spojrzała na niegoz przyganą.

Nauczona przezwłasną matkę, sama od maleńkości pouczała Hankęo "szczególnej odpowiedzialności jedynaków zalos rodziny".

Oznaczało to na ogólrezygnację zszaleństw, ekscesów i wszystkiego, co niosłoby bodaj cień zagrożenia, poczynając od wejściana czubek jabłonki,a na włóczeniu się stopem po Polsce kończąc.

Oznaczałomniej fantazji, ale za to aż za dużo wyobraźni.

Może nie dodawało skrzydeł, alez całąpewnością ujmowało niepotrzebnych, bo prowokowanych na własne życzenie,zakrętów i zawirowań.

Przede wszystkim zaś uczyłounikaćryzyka i skoków na bungee.

              Z punktu widzeniaHanki było to w jej sytuacji najlepszez możliwych uposażenie psychiczne.

              Pod naciskiem połączonych sit rodziców i teściów Hankazgodziła sięna wyjazd syna na wakacyjny kurs angielskiegodo szkoły gdzieś w sercu Szkocji.

Tydzień po wyjeździe Kuby czuła się jakryba wyrzucona z wody.

Ściśle mówiąc, jaktrzydziestosiedmioletnia ryba wyrzucona z wody.

              W gruncie rzeczy co za różnica?

"Trzydziestosiedmioletniawdowa z dorastającym synem" brzmiało równie źle jak "Trzydziestodwuletnia wdowa z ośmiolatkiem".

Tak w każdymrazie należałoby wnosić ze stanu życia uczuciowego i towarzyskiego Hanki w ciągu ostatnich sześciu lat.

              12

              Był tostan zerowy z wyraźnym wahaniem wkierunku stanów minusowychczy raczej depresyjnych.

Nie dlatego, żeHanka jakoś szczególnie pielęgnowała swoje wdowieństwo.

Zresztą nie bardzo miała nato czas i siłę jako etatowa ojco-matka i nieetatowa właścicielka firmy usługksięgowych.

Samo tak wyszło.

Starzy znajomi omijali ją pełnym szacunku,dużym łukiem.

Najpierw bali się jej rozpaczy, a potemsztucznego ożywienia wywołanego źle dobranymi lekamiantydepresyjnymi.

W końcu unikali Hankijuż tylko z przyzwyczajenia.

Nowe znajomościtraktowała tak krytyczniei ostrożnie, że żadnej z nich nie dała szansy na wyjście pozazdawkowe kontakty.

Tak przynajmniej twierdziła Dominika,której ulubionym zajęciembyło analizowanie życiaHankii pouczanie o tym, co dla niej najlepsze.

Alenawet onaw końcu odpuściła sobie próby umawiania inamawiania,nie mówiąc już o swataniu przyjaciółki.

Sama przetrwaławszystkie uniki i humory Hanki tylkodlatego, że z naturyrzeczy uważała siebie za wymarzone towarzystwo nakażdąpogodę.

Chyba nigdy nie przyszłojej dogłowy, żektokolwiekmógłby go niepragnąć.

Tym sposobem stała się jedynymtowarzystwem Hanki.

Patrząc na nie, nikt by w to nie uwierzył,bo różniło jeniemal wszystko.

Niemal,bo obie byłysamotne, choćDominika, w przeciwieństwie do Hanki,ostentacyjnie celebrowała swoją samotność z wyboru.

              Jednak Hanka nie czuła się samotna.

Jej czas i energięniemal w całości zużywał Kuba, jego zajęcia,lekcje, problemy i kolejne fascynacje.

Miała toszczęście, że w przeciwieństwie dowielu znanych sobie niekoniecznie samotnychmatek nie nudziła się, mając za jedyne towarzystwo własnedziecko.

Zatemdługo nie czulą się samotna.

Mniej więcej doostatniejzimy, a dokładniej do powrotu Kuby z obozu narciarskiego.

              Odprowadziła na dworzec miłe, gadatliwe dziecko.

Podwóch tygodniach z pociągupowrotnegowysiadł uśmiech13.


nięty, ale zręcznie unikający czułych uścisków kandydat namłodzieńca, a jego powitalne "Cześć, mamo", rozjechanemiędzy basem a sopranem, tylko przez chwilę mogło się wydawać oznaką zapalenia gardła.

              Z całąpewnością zaczęło się to już znacznie wcześniej, tylko ona nie przyjmowała do wiadomościoczywistych oznakzbliżającej sięprzemiany.

W każdym raziemetamorfoza Kubusia, który zmiejsca zażyczył sobie, by od teraz zwracać siędo niego "Jakub", wydała jej sięniemal magiczna.

Prawiecały następny miesiąc zajęłoHance pogodzenie się z tym, żemagiczna, czynie, jest to zcałą pewnością przemiana nieodwracalna.

Dziecko szykowało się do stawiania żagli na własnejłódeczce, gdzie żadną miarą nie było miejscadla mamusi,choćby najukochańszej.

              Oczywiście już dawniejdocierało do niej, że dziecko niejest inie może byćtowarzyszem życia.

Ale dopiero teraz, kiedy niemal ztygodnia na tydzień Kuba oddalał się od niej, całkowicie pochłonięty sobą, uświadomiła to sobie z całą oczywistością.

Niechodziłoo brak porozumienia czy kontaktu -to przebiegało na zupełnie innym,głębszym i trudnym donazwaniaobszarze.

Tam gdzie ona była kobietą, a jej syn materiałem na mężczyznę,tam gdzieon był młody, aona stara,niezależnie od tego, nailelat wyglądałai jak się czuła.

Bo takibył nieuchronny porządek rzeczy.

              Tensam nieuchronny porządek rzeczy wyrwał Hankęz łóżka telefonem wśrodku nocy.

              - Bierz taksówkę ijedź do szpitala, my już jedziemy - rzuciła matka.

- Dzwonili, że jest źle.

              Przez ostatnichparę lat babcia Hanki, Rozalia, balasięjuż tylko przewlekłej choroby iprzykucia do łóżka.

Od czasudo czasu bała się teżnagłej śmierci wkąpieli, ale matka Hanki, zaprawiona i w kąpielach,i w rozmowach z babcią, zakażdym razem uspokajała ją trzeźwą uwagą, że nagląśmierć

              14

              kąpanego toduży kłopot, ale raczej dla kąpiącego.

"Jakoś sobie poradzę -stwierdzałasucho, nie przerywając namydlania.

- A ty będziesz czyściutka do trumny".

Tozwykle rozśmieszało babcię, na tyle by w spokoju dokończyć kąpiel.

Dużomniej śmieszyło matkę Hanki,ale cóż miała robić?

              Jeśli chodzi o inne lęki, to w zupełności koiły je comiesięczne wizyty księdza z miejscowej parafii,podczas którychbabcia Rozaliasumiennie aktualizowała swoją przepustkę dożycia wiecznego.

              Kiedywięc zamilkła aparaturareanimacyjna rozbrzmiewająca w szpitalnym korytarzu,pogrążonym w nocnej ciszy, kiedy czerwonajak burak młoda lekarka powiedziała już oniemiałej matceHanki wszystko, co w takich sytuacjach trzebapowiedzieć, kiedy minęło pierwsze zdumienie i okazało się, żeto wszystko prawda, Hanka pomyślała, że czasami Pan Bógtraktuje poważnie życzenia tych, którzy całe życie traktowaligo poważnie.

To nie była przewlekła choroba.

Tobyłonagłezatrzymaniekrążenia.

Tyle że babcia, leżąca nieruchomo naszpitalnym łóżku, niewyglądała wcale jak pokorną służebnica posłusznawszelkim wyrokom.

Wyglądała jak wojownikpokonany w równej walce.

              Resztę krótkiej czerwcowej nocyHanka spędziła u rodziców.

Przeleżała tych parę godzin w ciemnościach takjak,sądząc po odgłosach, reszta rodziny, zbyt oszołomiona, byodpłynąć w najptytszy nawet sen.

              Z samego rana zadzwonił Kuba.

              -Cześć mamo, wszystkiego najlepszego, happybirthday -rzucił wesoło.

- Jestem pierwszy?

              - Tak - mruknęła.

- Dziękuję, synku.

              - Aż tak sięprzejmujesz,że to już trzydzieści siedem?

Przejmowałam się do wczoraj, pomyślała Hanka.

              - Nie, Kuba,babcia-prababciaumarła dziś w nocy - powiedziała.

              Wsłuchawce zapadła cisza.

              15.


- No wiesz, była już bardzo stara.

- zaczął Kuba ostrożnie, słysząc pochlipywanie Hanki.

              - Pogrzebbędzie w środę.

              -1 caty czas tak plączesz?

              - Nie cały czas.

              -To nie ptacz.

Przecież to nie twoja mama.

              - No wiem.

              -Chcesz, żebym wrócił?

- zapytał Kuba tym samymtonem, jakim przez dobre trzy lata pytał "Chcesz herbaty?

",widząc matkę znowu w ciemnym pokoju, pod kocem,odwróconą tyłem do świata.

              Biedny rycerzumamusi, który z każdego końca świataprzybiegniesz na ratunek, grzechocząc kredkami w tornistrze,pomyślała Hanka i od razu przestała płakać.

              - To chyba byłoby bezsensu - powiedziała możliwie swobodnym tonem.

- Zadzwonię do ciebie koło południa, dobrze?

              - Kolo mojego południa.

Mam wtedy przerwę na obiad- uściśliło dziecko.

- To co?

Trzymaj się i ucałujode mniebabcię Martę.

              -Ucałuję.

              - Mocno ucałuj, cześć - rzucił i rozłączył się.

              -To Kuba?

- zapytała matka, kompletnie już ubranai gotowa na spotkanie z nieuchronnąkoleją czynności urzędowych.

-Może nie trzeba było mówić.

Dowiedziałby siępopowrocie.

              - Mamo, nie mam przed Kubą żadnych tajemnic!

- niemal oburzyła się Hanka.

              - Może pora by jużmieć- mruknęła matka i wyszła z pokoju, niezwracając uwagi na rzadką minęjedynej córki.

              Ten i następnedni minęły jak sen.

Hanka uczestniczyław czynnościach urzędowych iorganizacyjnych z niejasnymuczuciem deja vu, choć sześć lat wcześniej wszystkozorganizowało się samo, w każdym razie poza nią i bez jej udziału.

Tamtentydzień sprzed sześciu lat pamiętała, jak pamięta się

              16

              swoje fotografie albo filmy z wakacji.

Gdzieś stała, gdzieśsiedziała, ktoś coś doniejmówił, świeciłolipcowe słońce, a onabyław grubym czarnym swetrze.

Tamtentydzieńi wiele tygodni po nimspędziła w odległej krainie xanaksu, teraz wystarczyła Waleriana, przynajmniej Hance.

Matka radziła sobiedużo gorzej.

Bez względu na to, co mówili inni, dla niejśmierć babci Rozalii była śmierciąnagłą.

Co z tego, że babcia miała dobrze ponad dziewięćdziesiąt lat, amatkaponadsześćdziesiąt?

Poczucie osierocenianie maprzecież wieku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin