David Morrell -- Rambo III.doc

(915 KB) Pobierz
David Morrell

 

David Morrell

RAMBO 3

Na podstawie scenariusza

Sylvestra Stallone i Sheldona Letticha

Przełożył

Maciej Pertyński

 

Tytuł oryginału

RAMBO 3

Copyright (c) 1988 David Morrell

Ilustracja na okładce

Jerzy T. Czaplicki

Skład i łamanie

FELBERG

For the Polish translation

Copyright (c) 1994 by Maciej Pertyński

For the Polish edition

Copyright (c) by Wydawnictwo Da Capo

Wydanie I

ISBN 83-86611-30-8

 

 

 

 

 

 

 

Od autora

W mojej książce Pierwsza krew Rambo umiera.

W filmie żyje nadal.

Z podziękowaniami dla Andy'ego Vajny, Mario Kassa-

ra i ich zespołu w wytwórni Carolco (tu specjalny ukłon

w stronę Jeanne Joe, Xochitl Contis, Stephanie Pond-

Smith, Toma Graya, Rolanda Neveu i Yonny'ego Lucasa,

bez których przygotowania do napisania tej książki trwa-

łyby wieki).

Nóż używany przez Rambo w tej książce został stwo-

rzony przez Gila Hibbeńa, P.O. Box 24213, Louisville,

Kentucky 40224. Trzysta pięćdziesiąt sztuk takich noży,

opatrzonych jego podpisem i numerem seryjnym rozpro-

wadzono wśród kolekcjonerów. W sprzedaży osiągalna

jest bliżej nieokreślona liczba lekko różniących się egzem-

plarzy.

Łuk i strzały z tej książki, zmodyfikowane wersje opi-

sywanych w książce Rambo. Pierwsza krew II są dziełem

Pracowni Łucznictwa Hoyt/Easton, 605 North Challen-

ger Road, Salt Lakę City, Utah 84116. Składam tu po-

dziękowania Joe Johnstonowi za uświadomienie mnie, jak

bardzo wymyślne to twory.

 

Walka duchowa jest równie brutalna,

jak walka ludzi.

Ale wizja sprawiedliwości jest

czystą przyjemnością dla Boga.

Arthur Rimbaud

 

CZĘŚĆ

PIERWSZA

 

Rozdział 1

Życie to cierpienie,

Pogrążając się w medytacji nad tą pierwszą z Czterech

Prawd Buddy, Rambo zacisnął dłoń na gładkiej bambuso-

wej powierzchni wspaniałego kilkusetletniego łuku. Opu-

ścił go nisko przy lewym boku, zamknął oczy i głęboko

oddychając, usiłował zapanować nad zamętem w duszy.

Przez jego muskularny tors przebiegały fale napięcia,

potężna klatka piersiowa i szerokie mięśnie grzbietu na-

prężały się i rozluźniały. Po chwili szpiczaste dachy bud-

dyjskiego klasztoru w Bangkoku, w Tajlandii, zniknęły

z jego myśli tak, jak zniknęły mu z oczu, kiedy je za-

mknął. Przestały dla niego istnieć zdobne złoceniami

iglice świątyni i poblask zachodzącego słońca, odbijający

się od terakoty i marmuru.

Ale inne zmysły wciąż reagowały. Rambo słyszał po-

brzękiwanie poruszanych wiatrem dzwonków modlitew-

nych, a nozdrza drażnił mu aromat kadzideł. Łuk wciąż

przypominał o swym istnieniu niezwykłą twardością

uchwytu. Rozdrażniony, że nie jest w stanie odciąć się od

wszystkich rozpraszających go bodźców, Rambo otwo-

rzył oczy i skupił się tylko na celu.

Był to oddalony o trzydzieści metrów piętnastocen-

tymetrowy kwadratowy kawałek drewna, przymocowany

do grubej, ciasno splecionej wiązki słomy, opartej o gład-

ki kamienny mur po drugiej stronie dziedzińca klasztor-

nego. Rambo wpatrywał się w drewno, aż wreszcie wyda-

ło mu się, że cel rośnie i podpływa do niego, zasłaniając

całe pole widzenia. Nie słyszał już dzwonków, nie czuł

kadzideł ani twardości łuku. Znikły dachy i iglice klaszto-

ru, nie istniało już zachodzące słońce, nie było mnichów,

rozpoczynających wieczorne modlitwy. Był tylko cel. I je-

go targana niepokojami dusza.

Całe życie jest cierpieniem, nauczał Budda.

Rambo nauczył się tego dobrze. Krzyżujące się, długie,

głębokie blizny na jego plecach i piersi, poszarpane brzegi

szramy na jego prawym bicepsie, nierówne rozcięcie

lewej kości policzkowej, te i inne ślady po ostrzach bag-

netów i noży, pocisków karabinowych i odłamkach szra-

pnela, torturach zadawanych drutem kolczastym i og-

niem, wszystkie one były potwierdzeniem prawdziwości

nauk Buddy:

Życie to ból.

Wpatrując się w cel, Rambo na nowo przeżywał Wiet-

nam... upał, robactwo, pełną pijawek dżunglę... niezliczo-

ne strzelaniny... nie kończący się chaos wrzasków i wybu-

chów, ryku śmigłowców i wizgu pocisków smugowych;

gwizdu moździeży i suchych eksplozji min, tryskającej

krwi i rozrywanych ciał.

Ponownie czuł cierpienie swego uwięzienia i sześcio-

miesięcznych tortur, morderczą ucieczkę/Ale jedną woj-

nę zastąpiła druga.

W Ameryce.

Ten gliniarz! Dlaczego on mi nie dał spokoju? Chcia-

łem tylko tego, co osiągnąłem, wolności wyboru dokąd

iść i co robić, nie wchodząc nikomu w drogę. Dlaczego

musiał być taki wredny?

Ale przecież ty byłeś jeszcze wredniejszy!

Nie miałem wyboru!

Na początku miałeś! Mogłeś przecież zrobić to, czego

chciał. Mogłeś się wynieść.

Ale czy właśnie po to walczyłem w Wietnamie? Żeby

mnie przepędzali, kiedy wreszcie wróciłem do domu?

Przecież mam jakieś prawa!

Jak cholera! I na pewno nauczyłeś tego gliniarza, że je

masz. Ale rzecz polega na czym innym. Kiedy już rozpie-

przyłeś jego miasto na strzępy i kiedy cię wreszcie za-

mknęli w więzieniu, jakie tam miałeś prawa? Prawo do

walenia młotem w kamieniołomie? Prawo do czucia, jak

ściany twojej celi spadają ci na głowę? Gdyby pułkownik

nie dotrzymał słowa i cię nie wyciągnął...

Pułkownik. Tak. Rambo uśmiechnął się. Pułkownik.

Trautman, który go szkolił, który był jego dowódcą

w Wietnamie, który był dla niego jak ojciec.

Jedyny człowiek, któremu Rambo ufał.

Dzięki interwencji Trautmana u władz, Rambo odku-

pił swą wolność za cenę zgody na powrót do piekła, na

powtórny wyjazd do Wietnamu i obozu jenieckiego,

gdzie kiedyś był więziony i torturowany. Wciąż trzymano

tam amerykańskich żołnierzy, których Rambo miał urato-

wać. Zrobił to. Wiele lat po zakończeniu wojny wreszcie

ją wygrał. Zrobił to, a przy okazji zdołał pokonać jeszcze

jednego wroga - ucieleśniony w jednym człowieku, odra-

żający i pełen hipokryzji system, który wysyłał na tę

wojnę amerykańskich żołnierzy, ale nie zawracał sobie

głowy zapewnieniem im środków do jej wygrania.

O tak, wypełnił misję.

Ale jakim kosztem! Nie tylko dla swego ciała. Prawdzi-

we rany odniosła jego dusza, bo za każdym razem, kiedy

kogoś zabijał, kiedy widział czyjąś śmierć, część jego

duszy także umierała. Bóg jeden wie, ile razy umarł.

Szczególnie jedna śmierć niemal go zabiła. Jej imię -

samo wspomnienie było torturą - brzmiało Co. Wietnam-

ska dziewczyna, dwadzieścia kilka lat. Niebywałe delikat-

na. Prześliczna. Była jego łącznikiem, kiedy zrzucono go

na spadochronie w Wietnamie. Pomogła mu uratować

więźniów. Jemu też uratowała życie.

A po drodze nauczyła go czegoś, co uważał za niemoż-

liwe. Kochać.

Ale nie było czasu na miłość. Bo Co zginęła.

A Rambo przeżył. Przeżył, bo furia i wściekłość po jej

śmierci dała mu siły. Choć nieżywa, Co znów uratowała

mu życie. <

Rozpacz i ból szarpały jego duszą. Jego potężna pierś

unosiła się w szybkim oddechu, kiedy tak stał na dzie-

dzińcu klasztoru, ściskał łuk i wpatrywał się w oddalony

o trzydzieści metrów cel. Medytacja odniosła skutek. Cel

był wszystkim.

Z jednym wyjątkiem. Rzemyk wokół jego szyi. A na

nim miniaturowy Budda.

Ten wisiorek należał do Co. Zdjął go z jej zwłok.

A teraz rzemyk parzył jego szyję jak rozżarzony węgielek.

 

Rozdział 2

Cierpienie wywołane jest żądzą posiadania rzeczy

nietrwałych. To Druga Prawda Buddy.

Rambo przyłożył długą na metr strzałę do blisko dwume-

trowego łuku. Postępując ściśle według wielowiekowego

rytuału, jakiemu podlegało napinanie łuku przez strzelca

zen, wyprostował przed sobą obie ręce. Lewa dłoń trzymała

łuk, a prawa strzałę. Z jednakową siłą zaczął rozciągać

ramiona, zginając łuk, napinając cięciwę i ciągnąc strzałę.

Nawet gdyby zastosował normalny sposób napinania łuku,

ten, którego nauczył go czarownik, kiedy Rambo jeszcze

jako mały chłopiec mieszkał w rezerwacie Navajów w Ari-

zonie, to i tak byłoby to niezwykle trudne zadanie, ponie-

waż wymagało zastosowania siły wynoszącej czterdzieści

pięć kilogramów. Do czegoś takiego był zdolny tylko ktoś

o fizycznych możliwościach Rambo.

Ale napinanie łuku w niekonwencjonalny sposób tylko

utrudniało całe zadanie. Mięśnie ramion Johna zaczęły

drżeć. Czoło pokryło się potem.

Wszystko, co żyje, umiera, pomyślał. Wszystko, co

fizyczne, rozpada się w pył.

Wojna potwierdzała mądrość Buddy. W tym świecie

przemocy poszukiwanie szczęścia w innej osobie lub rzeczy

oznaczało skazywanie się na gorycz rozczarowania. Bo rze-

czy wybuchały, a ludzie ginęli od strzałów karabinowych.

Tak, jak zginęła Co.

Wytężył siły do maksimum, napinając wyciągnięte

przed siebie ramiona i ciągnąc łuk w lewo, a strzałę

w prawo. W normalnych okolicznościach nie dałby rady;

ale skupienie i medytacja splotły ducha z ciałem i pod-

woiły jego moc.              >

A może była to czysta siła duchowa? Jeśli Budda miał

rację, nic, co fizyczne, nie było realne, również łuk.

Prawdziwy był tylko duch, zginający wyimaginowany łuk.

Drżąc z wysiłku, rozciągnął ramiona na całą długość

strzały. Zgięty łuki napięta cięciwa tworzyły teraz niemal

koło. Koło, pełnię istnienia, wszechpełność Boga, zupeł-

ność Tego, Który Jest Wszystkim.

Zastygł w tej zabójczej dla ciała pozycji. Pot już nie

kapał mu na czoło, lał się strumieniami na opinającą

naprężone mięśnie skórę.

 

Rozdział 3

Cierpienie się kończy, kiedy to, co nietrwałe, zostaje

odrzucone. Trzecia Prawda Buddy.

Żaden przedmiot i żadna osoba nie jest w stanie dać

szczęścia. W świecie przemocy i bólu, zniszczenia

i śmierci, warto dążyć tylko do celów wiecznych.

Miłość do Co napełniała go przygnębieniem, bo gdyby

Co nie umarła rok temu, i tak umarłaby za jakiś czas.

A każde uczucie ma swój odpowiednik w przeciwnym

i równorzędnym uczuciu w przyszłości.

Ale przecież... jeśli Budda miał racje... Rambo niemal

się zdekoncentrował... jeśli Budda miał rację, przyszłość

nie istnieje. Jest tylko teraz.

Czy to oznacza, że miłość do kogoś, nawet trwająca

tylko sekundę, powinna być chwytana i hołubiona, bo ten

moment jest wieczny?

Miał ochotę krzyczeć. Pod wpływem strasznego wysił-

ku, z jakim odciągał od siebie łuk i cięciwę, wygięty

koniec łuku wpierał się z coraz większą siłą w jego pierś,

drżąc od straszliwego napięcia. Strzała skierowana była

w lewą stronę, tak jak lewy bark łucznika, wskazujący

cel. Wystarczyło teraz tylko zwrócić w lewo również

głowę. Wzrok Rambo podążył wzdłuż strzały i skupił się

na celu.

 

Rozdział 4

Poszukuj tego, co wieczne. Tego, co trwa zawsze.

Boga. Czwarta Prawda Buddy.

Ale Rambo musiał już, natychmiast, pokonać targające

nim niepokoje.

Czegóż chcesz?

Spokoju!

Zwolnił cięciwę łuku. Strzała wyleciała w powietrze

z przerażającą siłą. Cięciwa jęknęła, wibrując i oddając

energię, dostrajając się do pulsu wszechświata.

Rambo właściwie nie celował. Raczej prowadził strza-

łę siłą woli. Jego dusza, cięciwa i strzała zlały się w misty-

czną jedność z celem.

Strzała nie tylko trafiła w cel, ale go rozniosła. Ostry

trzask rozszczepianego drewna przytłaczał swą siłą. Roz-

pryskujące się kawałki celu z hałaśliwym klekotem posy-

pały się na kamienne płyty dziedzińca. Echo zrykosze-

towało o ściany i mury, aby w końcu uderzyć w bębenki

uszne strzelca. Rambo poczuł, jak odgłos wwierca się

w jego umysł. Czas się wydłużył.

Rozciągnął.

Pogłębił.

Zatrzymał.

Teraźniejszość stała się wiecznością. Teraz było zaw-

sze.

 

Rozdział 5

Z kolejnym uderzeniem serca czas znów ruszył,

Rambo opuścił łuk i powoli odetchnął. Potrząsnął gło-

wą, rozprostował barki i stopniowo wrócił do rzeczywi-

stości. Terakota i marmury klasztoru. Dzwonki modli-

tewne i zapach kadzideł. Po przeciwnej stronie dziedziń-

ca ogromna złota statua BuddjMśniła, odbijając promie-

nie zachodzącego słońca. Wielki Nauczyciel siedział ze

skrzyżowanymi nogami, opierając dłonie na kolanach,

uchwycony w pozie wiecznego nauczania.

Rambo powoli zbliżył się do niego, czując się niczym

w porównaniu ze wspaniałością statuy. Stanął przed Bud-

dą i pochylił głowę. Choć był pół-Włochem (wychowywa-

nym w duchu katolickim) i pół-Navajo (którego nama-

wiano do poddania się nakazom religii szczepu), studio-

wał religię buddyjską u przewodnika z Montagnard, któ-

ry uratował mu życie i pielęgnował go po tym, jak Od-

dział A, macierzysta jednostka Rambo, został rozbity

w zasadzce w Północnym Wietnamie.

Ból nie jest realny. Nie istnieje. Poza duchem wszystko

jest iluzją.

W tym piekielnym świecie była to atrakcyjna teoria.

Ale mimo niej piekło wciąż istniało.

Czego ja chcę, na Boga? - powtarzał Rambo w my-

ślach. Ale odpowiedzi już nie wykrzyczał. Wyszeptał ją

do siebie.

Spokoju.

Odwrócił się od olbrzymiego posągu złotego Buddy

i znieruchomiał pod przeszywającym wzrokiem wpatrują-

cego się weń z drugiej strony dziedzińca mnicha. To właśnie

ten tajski mnich wziął na siebie odpowiedzialność za Johna,

kiedy Rambo błąkał się po Bangkoku po powrocie ze swego

drugiego koszmaru w Wietnamie, by w końcu zapukać do

wrót klasztoru i poprosić o pozwolenie na pobyt w nim.

Wówczas mnich odparł:

- Mój synu, wybacz mi, nie jesteś jednym z nas. Nie

potrafisz pojąć naszych myśli. Jaka według ciebie jest

twoja religia?

- Zen.

- Na czym ją opierasz?

- Budda... zanim został mędrcem... był wojownikiem.

Ja również jestem wojownikiem.

- Tak?

- I z całego serca pragnę wybrać mądrość, nie wojnę.

 

Rozdział 6

Brzdęki

Potężny młot spadł na kawałek rozgrzanego do czer-

woności metalu. Siła uderzenia miażdżyła uszy. Mimo że

dźwięk był wysoki, grzmiał. Pełne dymu pomieszczenie

odpowiedziało huczącym pogłosem.

Rambo mocniej zacisnął prawą dłoń na młocie i ude-

rzył jeszcze silniej, napinając mięśnie lewej ręki na klesz-

czach, którymi trzymał rozjarzony kawałek metalu na

starym kowadle.

Brzdęk!

Siła uderzenia wprawiła w drżenie całe jego ciało.

Znowu opuścił młot.

I znowu. Pod coraz potężniejszymi ciosami młota dy-

gotało kowadło. Kawałek metalu w kleszczach zaczął

ustępować pod upartymi uderzeniami.

Rozpłaszczył się, powiększył, zaczął przybierać kształt

płytki.

Metalem był brąz. Dużo wcześniej, w innej części tej

kuźni, jeszcze chyba starszej niż masywne kowadło,

miedź i cyna zostały stopione ze sobą w stosunku siedem

do jednego.

Dodano do nich niewielką ilość cynku i magnezu, po

czym płynnym stopem napełniono formy, gdzie wystygł

i stwardniał w blokach. Teraz jeden z nich roztopiono

i poddano nieustępliwym atakom młota, trzymanego

przez Rambo.

Brąz.

Legendarny stop starożytności* Mocny i sprężysty.

Twardy i niełamliwy. Materiał na miecze i tarcze, które

przetrwały walczących nimi wojowników.

Wieczny.

Tak, jak wieczna jest wojna.

Ale i piękno jest wieczne. Artefakty starożytności, brą-

zowe medaliony i bransolety przodków również prze-

trwały wieki, były równie trwałe, jak atrybuty wojny.

I przekują swoje miecze na lemiesze,

a swoje włócznie na sierpy.

Żaden naród nie podniesie miecza

przeciwko drugiemu narodowi

i nie będą się już uczyć sztuki wojennej.

Biblijny Izajasz był marzycielem. To, czego narody

nauczyły się najlepiej, to wszczynanie i prowadzenie wo-

jen.

Ale nie ja! Rambo z furią uderzył młotem w rozgrzany

do czerwoności kawał brązu. Już nie!

 

Rozdział 7

Nauczył się kowalstwa od tego samego czarownika

z plemienia jego matki, który szkolił go w łucznictwie.

- Poszukuj dyscypliny i siły - powiedział mu starzec. -

Zmień myśl w czyn. Naucz się szanować umiejętności

rzemieślnika. Naucz się rozumieć, że dobrze wykonane

zadanie wydaje się łatwe, ale w istocie jest potwornie

trudne. Wygląd jest zwodniczy. Oto lekcja kowalstwa.

Przedmioty wokół ciebie, które wyglądają tak trwale, są

zmienne. Podkowa może być medalionem, a miecz lemie-

szem. Tylko duch, zamknięty w metalu, pozostaje stały.

Duch. Prawda Indian Navajo. A także prawda buddy-

stów.

Przez lata, jakie minęły od opuszczenia rezerwatu,

zapomniał już, jaką satysfakcję odczuwał, kiedy ciężko

pracował pod okiem mędrca w wioskowej kuźni - przyje-

mność twórczego wysiłku, związane z nim poczucie god-

ności. Ale przed tygodniem, kiedy nawet kojąca atmosfe-

ra buddyjskiego klasztoru nie wystarczała, by uciec przed

demonami, nagle przypomniał sobie dzieciństwo i tak

bardzo podobnego do mnicha mądrego starca, który był

jego pierwszym nauczycielem.

Odwrócenie się od świata nie jest odpowiedzią. Świat

nie jest realny. Bez wątpienia to tylko iluzja, jaką Bóg

zgotował mu, żeby miał przeciwność do pokonania.

Musiał działać, tworzyć, pracować. Jego mięśnie aż do

bólu domagały się ruchu. Ale nie dla prowadzenia wojny.

Dla tworzenia piękna.

Włócząc się po wąskich, zatłoczonych uliczkach Bang-

koku, Rambo odkrył tę kuźnię brązu tuż nad rzeką.

Wiedziony wewnętrznym przymusem, a nie świadomym

wyborem, wszedł do wypełnionego gryzącym dymem,

dusznego, ciasnego wnętrza. Jako biały spotkał się z wro-

gim przyjęciem. Ale właściciel kuźni, raz po raz obrzuca-

jąc wzrokiem potężną muskulaturę Rambo, dał się sku-

sić, kiedy się dowiedział, że będzie mógł płacić temu

Okrągłookiemu mniej niż swym zwykłym pracownikom.

Zgodził się, żeby Rambo udowodnił swoją użyteczność.

W ciągu dwóch dni zrozumiał, że ubił wyjątkowy interes.

Iskry leciały na boki. W nieznośnym skwarze nagi tors

kowala spływał kaskadami potu. Kiedy Rambo znów

napiął mięśnie, krople trysnęły na kuty kawał brązu.

Metal zasyczał.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin