David Morrell -- Ostre cięcie.pdf

(857 KB) Pobierz
27621626 UNPDF
tytuł: "Ostre cięcie"
autor: DAVID MORRELL
tytuł oryginału: "EXTREME DENIAL"
przełożył: Paweł Cłapak
tekst wklepał: dunder@poczta.fm
Amber
Redaktorzy serii: MAŁGORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna: MIRELLA REMUSZKO
Ilustracja na okładce: CHARLOTTEST.
Projekt graficzny okładki: MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
Opracowanie graficzne okładki: STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Copyright 1996 by Morrell Enterpriscs, Inę.
Ali rights merved
For the Polish edition
Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 2001
ISBN 83-7169-714-7
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39,
tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 2001.
Wydanie III
Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
* * *
Niniejsza książka jest dedykowana
Richardowi Schoeglerowi i 'Elizabeth Gutierrez.
którzy wprowadzili nas do Miasta Odmiennego
Jak ja cię kocham? Na wiele sposobów.
ElizabethBarret Browning
* * *
Spis Treści
Rozdział Pierwszy...2
Rozdział Drógi...27
Rozdział Trzeci...43
Rozdział Czwarty...58
Rozdział Piąty...74
Rozdział Szósty...92
Rozdział Siódmy...108
Rozdział Ósmy...121
Rozdział Dziewiąty...132
Rozdział Dziesiąty...155
Rozdział Jedenasty...170
Rozdział Dwunasty...187
* * *
Rozdział pierwszy
1
Decker oświadczył włoskiemu urzędnikowi imigracyjnemu, że przyjechał w interesach.
- Jakiego rodzaju?
- Handel nieruchomościami.
- Czas trwania pańskiej wizyty?
- Dwa tygodnie. Urzędnik podstemplował mu paszport.
- Grazie - podziękował Decker. Wziął swoją walizkę i wyszedł z lotniska Leonardo da Vinci. Mimo
że bez problemu mógł załatwić, żeby ktoś go odebrał, wolał pokonać dwadzieścia sześć kilometrów
do Rzymu autobusem. Gdy autobus utknął w gęstym śródmiejskim ruchu, co było do przewidzenia,
Decker poprosił kierowcę, żeby go wypuścił i, zadowolony, że nikt oprócz niego nie wysiadł,
poczekał, aż autobus pojedzie dalej. Zszedł do metra i pierwszym lepszym pociągiem przejechał
jedną stację. Na ulicy zatrzymał taksówkę. Dziesięć minut później opuścił taksówkę i wrócił do
metra, na następnej stacji wysiadł i ponownie zatrzymał taksówkę, tym razem mówiąc kierowcy,
żeby go zawiózł do Panteonu. Prawdziwym celem jego podróży był hotel, który znajdował się o
pięć przecznic dalej. Te środki ostrożności mogły wydawać się zbędne, ale Decker był przekonany,
że udało mu się tak długo utrzymać przy życiu dzięki zwyczajowi zacierania śladów. Problem
polegał na tym, że te wysiłki męczyły go. Decker doszedł do wniosku, że utrzymywanie się przy
życiu i życie, to nie to samo. Jutro, w sobotę, miał obchodzić czterdzieste urodziny i ostatnio, z
niepokojem, zaczął sobie zdawać sprawę z upływu czasu. Nie miał żony, dzieci ani domu. Dużo
podróżował, ale gdziekolwiek się znalazł, zawsze czuł się obco. Rzadko widywał się z kilkoma
przyjaciółmi. Jego życie sprowadzało się do pracy zawodowej. To już przestało mu wystarczać.
Kiedy tylko zameldował się w hotelu, z kolumnami i z pluszowymi dywanami, wziął prysznic, żeby
zwalczyć zmęczenie spowodowane podróżą i różnicą czasu, i włożył czyste ubranie. Adidasy,
dżinsy, drelichowa koszula oraz granatowa bluza były odpowiednie na łagodny czerwcowy dzień w
Rzymie. Poza tym tak ubierało się wielu innych amerykańskich turystów w jego wieku, więc nie
będzie ściągał na siebie uwagi. Wyszedł z hotelu, wmieszał się w tłum przechodniów i przez pół
godziny szedł ruchliwymi ulicami, starając się zdobyć pewność, że nikt go nie śledzi. Dotarł do
najbardziej zatłoczonego miejsca w Rzymie, do placu Weneckiego, gdzie schodzą się główne
arterie miasta. Gdy rozmawiał z budki telefonicznej, w tle słyszał zgiełk ruchu ulicznego.
- Halo - odpowiedział męski głos.
- Czy to Anatole? - spytał Decker po włosku.
- Nigdy o kimś takim nie słyszałem.
- Ale powiedział mi, że będzie pod tym numerem. - Decker wyrecytował numer inny niż ten, który
wykręcił.
- Nie zgadzają się dwie ostatnie cyfry. To jest pięćdziesiąt siedem. Połączenie zostało przerwane.
Decker odwiesił słuchawkę, sprawdził, czy nikt go nie obserwuje, i wmieszał się w tłum. Jak na
razie żadnych problemów. Podając określone cyfry. głos w słuchawce przekazał Deckerowi
wiadomość, że ma działać dalej. Ale gdyby głos powiedział mu: „To pomyłka", znaczyłoby, że ma
się trzymać z dala, gdyż wszystko bierze w łeb. Mieszkanie, niedaleko Via Salaria, znajdowało się
na pierwszym piętrze i nie było ani nadto zbytkowne, ani skromne.
- Jak minął lot? - spytał lokator. Jego głos z lekkim nowoangielskim akcentem brzmiał tak samo jak
przez telefon. Decker wzruszył ramionami i rozejrzał się po skromnych meblach.
- Znasz stary żart: najlepsze jest to, co porzucasz - dokończył, zgodnie z umówionym kodem
spotkania. - Przespałem większość czasu.
- Więc nie jesteś zmęczony po podróży? Decker potrząsnął głową.
- Nie chcesz się przespać? Decker stał się niezwykle czujny. Dlaczego ten facet robi taki problem ze
zmęczenia po podróży? Drzemka? Czy jest jakiś powód, dla którego nie chce, żebym mu
towarzyszył przez resztę dnia? Człowiek, z którym rozmawiał, nigdy wcześniej nie był jego
współpracownikiem. Brian McKittrick, trzydzieści lat, sześć stóp i jeden cal wzrostu, potężna
budowa ciała, krótkie blond włosy, mocne ramiona i kwadratowa szczęka - wszystko to Decker
zawsze utożsamiał z graczami amerykańskiego futbolu ligi uniwersyteckiej. Właściwie McKittrick
miał wiele cech, które przywodziły Deckerowi na myśl piłkarza - dławiona energia, chęć działania.
- Żadnej drzemki - oświadczył Decker. - Chcę uaktualnić kilka spraw. - Spojrzał na lampy i wtyczki
w ścianach uznając, że nie należy przyjmować niczego za pewnik. - Jak ci się tu mieszka? W
niektórych starych mieszkaniach jest problem z robactwem.
- Tutaj nie. Codziennie sprawdzam, czy nie ma pluskiew. Sprawdziłem tuż przed twoim przyjściem.
- W porządku. - Zadowolony, że w pokoju nie ma elektronicznego podsłuchu, Decker ciągnął dalej:
- Z twoich raportów wynika, że poczyniłeś postępy.
- Jasne, znalazłem tych drani.
- To znaczy, znaleźli ich twoi kontaktowi?
- Właśnie. To miałem na myśli.
- W jaki sposób? - spytał Decker. - Reszta naszych ludzi szukała wszędzie.
- To jest w moich raportach.
- Przypomnij mi.
- Dzięki semteksowi. - McKittrick wymienił nazwę wymyślnego środka wybuchowego. - Moi
kontaktowi puścili plotkę w miejscach, w których te skurczybyki lubią przebywać, że istnieje
możliwość kupienia semteksu, jeśli ktoś jest w stanie odpowiednio dużo zapłacić.
- A jak zwerbowałeś swoich kontaktowych?
- W podobny sposób. Puściłem w obieg plotkę, że hojnie wynagrodzę osoby, które dostarczą mi
informacje, jakich szukam.
- To Włosi?
- Do diaska, jasne, że tak. Czy nie o to właśnie chodzi? Zawory bezpieczeństwa. Wiarygodne
usprawiedliwienie. Amerykanin, taki jak ja, ma tylko puścić piłkę w ruch, ale cała drużyna musi się
składać z osób pochodzących z kraju, w którym pracujemy. W ten sposób po akcji nie pozostanie
trop prowadzący do nas.
- Tak jest napisane w podręcznikach.
- A ty co uważasz?
- Miejscowi muszą być godni zaufania.
- Sugerujesz, że moi kontaktowi mogą nie spełniać tych wymagań? - McKittrick zapytał
podejrzliwie.
- Powiedzmy, że pieniądze zachęcą ich do sumienności.
- Na miłość boską, tropimy terrorystów - powiedział McKittrick. - Czy wydaje ci się, że
powinienem zdobyć informatorów, apelując do ich obywatelskiego obowiązku? Decker pozwolił
sobie na uśmiech.
- Nie, wierzę w staromodne metody. Apelując do ich słabości.
- No właśnie.
- Ale chciałbym ich poznać - dodał Decker. McKittrick wyglądał, jakby czuł się nieswojo.
- Po prostu, żeby się zorientować, z kim mamy do czynienia - dodał Decker.
- Przecież to wszystko jest w moich raportach.
- Które stanowią pasjonującą lekturę. Tak się jednak składa, że zawsze lubiłem trzymać rękę na
pulsie. Na kiedy możesz zorganizować spotkanie? McKittrick wahał się chwilę, po czym odparł:
- Dzisiaj, o dwudziestej trzeciej.
- Gdzie?
- Powiadomię cię. Decker wręczył McKittrickowi kawałek specjalnego papieru.
- Zapamiętaj ten numer telefonu. Już? W porządku. - Decker zaniósł papier do kuchni, polał go
wodą i popatrzył, jak się rozpuszcza i znika w odpływie zlewu. - Żeby potwierdzić spotkanie,
zadzwoń pod ten numer dzisiaj o dwudziestej albo, począwszy od tego czasu, co pół godziny, aż do
dwudziestej drugiej. Po dziesiątej daj sobie spokój. Będzie to znaczyło, że nie udało ci się zebrać
kontaktowych. W takim wypadku spróbuj umówić ich na jutro wieczór albo na pojutrze. Za każdym
razem obowiązuje taki sam sposób dzwonienia. Poproś Baldwina. Moja odpowiedź będzie brzmiała
„Edward".
- To jest telefon w twoim hotelu?
- Zaczynasz mnie niepokoić. Nie, ten telefon nie jest w moim hotelu. Poza tym, kiedy będziesz
dzwonił pod ten numer, nie telefonuj stąd,
- Znam przepisy.
- Zadzwoń z automatu, którego nigdy wcześniej nie używałeś.
- Powiedziałem, że znam przepisy.
- Niemniej jednak nigdy nie zaszkodzi trocheje sobie przypomnieć.
- Słuchaj, wiem, co myślisz - stwierdził McKittrick.
- Doprawdy?
- Po raz pierwszy prowadzę akcję. Chcesz mieć pewność, że się do tego nadaję.
- Masz rację, wiesz, co myślę - zgodził się Decker.
- Więc nie musisz się martwić.
- Czyżby?
- Potrafię sobie dać radę. Decker opuścił budynek, przeszedł przez ruchliwą ulicę i dał znak
kierowcy taksówki, żeby zatrzymał się za rogiem. Gdy już znalazł się poza zasięgiem wzroku
McKittricka, który mógł go obserwować z mieszkania, przeprosił taksówkarza i powiedział mu, że
zmienił zdanie i zdecydował pójść kawałek piechotą. Gdy taksówkarz odjechał, mamrocząc z
niezadowoleniem pod nosem, Decker wrócił do rogu, ale nie wyłonił się zza niego. Narożna
kawiarnia miała okna, które wychodziły zarówno na główną, jak i na boczną ulicę. Kryjąc się za
rogiem, Decker mógł patrzeć przez boczne i frontowe okna kawiarni jednocześnie, co pozwalało
mu obserwować budynek McKittricka. Słońce, które odbijało się we frontowej szybie, jeszcze
skuteczniej skrywało Deckera. McKittrick wyszedł z budynku wcześniej, niż Decker się
spodziewał. Postawny mężczyzna przeczesał dłonią krótkie blond włosy, nerwowo popatrzył na
obie strony ulicy, energicznym ruchem zatrzymał pustą taksówkę i wsiadł do niej. Czekając, Decker
musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby nie wyglądać podejrzanie. Odpiął przypięty łańcuchem do
lampy motorower, który wcześniej wynajął. Otworzył niewielki bagażnik, wepchnął do niego swoją
granatową bluzę, wyjął kurtkę z brązowej skóry i kask z ciemną osłoną twarzy i założył je na siebie.
Zmienił w ten sposób wygląd wystarczająco, żeby McKittrick nie był w stanie go poznać, gdyby
sprawdzał, czy ktoś go nie śledzi. Decker wsiadł na motorower i pojechał za taksówką. Nie
uspokoiło go to spotkanie. Kłopoty, które wyczuł czytając raporty McKittricka, teraz stały się
bardziej prawdopodobne. Nie chodziło wyłącznie o to, że McKittrick po raz pierwszy znalazł się na
samodzielnym stanowisku. W końcu, jeśli ktoś ma zacząć karierę, kiedyś musi być pierwszy raz.
Decker też miał kiedyś swój pierwszy raz. Niepokoił się tym, że McKittrick był zanadto pewny
siebie i nie wykazywał się najlepszą znajomością rzemiosła, a przy tym nie grzeszył skromnością,
nie zdawał sobie więc sprawy ze swojej niedoskonałości. Zanim Decker przyleciał do Rzymu,
poradził przełożonym,
żeby przydzielili McKittricka do innej, nie tak delikatnej akcji, ale stary McKittrick był legendą w
tym zawodzie (OSS, członekzałożyciel CIA, dawny zastępca dyrektora do spraw akcji). Oczywiście
chłopaka nie dało się przenieść, tak żeby ojciec nie zażądał wyjaśnień, dlaczego synowi zamyka się
możliwości rozwoju. Wysłano więc Deckera, żeby się przyjrzał młodemu McKittrickowi i
sprawdził, czy wszystko jest w należytym porządku. W roli piastunki, pomyślał Decker. Jechał za
taksówką w gęstym ruchu, aż w końcu zatrzymał się, gdy McKittrick wysiadł przy Schodach
Hiszpańskich. Decker szybko przypiął motorower łańcuchem do lampy i ruszył za nim. Było tylu
turystów, że McKittrickowi nie powinno sprawiać kłopotów wmieszanie się w tłum, ale jego blond
włosy, które należało ufarbować na ciemny, nie przyciągający uwagi kolor, rzucały siew oczy.
Kolejne uchybienie w rzemiośle, pomyślał Decker. Mrużąc oczy przed popołudniowym słońcem,
Decker poszedł za McKittrickiem obok kościoła Trinita dei Mond i w dół Schodów Hiszpańskich,
do placu Hiszpańskiego. Teren ten niegdyś zajmowali sprzedawcy kwiatów, teraz pełno tu było
ulicznych handlarzy, którzy rozłożyli przed sobą biżuterię, ceramikę i obrazy. Nie rozpraszały one
uwagi Deckera. Szedł za McKittrickiem, skręcając w prawo obok fontannyłódki Beminiego,
przepychając się przez tłum, mijając dom, w którym w 1821 roku zmarł Keats. W końcu zobaczył,
że chłopak wchodzi do kawiarni. Kolejny błąd w rzemiośle, pomyślał Decker. Nierozsądne było
skrycie się w miejscu, gdzie na zewnątrz kłębi się tak wielu ludzi. Gdyby ktoś go obserwował,
byłby trudny do zauważenia. Decker wybrał częściowo osłonięte miejsce i przygotował się na
czekanie, ale i tym razem McKittrick wyszedł wcześniej, niż Decker się spodziewał. Nie sam, lecz
z Włoszką, nieco ponad dwudziestoletnią, wysoką i szczupłą, zmysłową, o owalnej twarzy
otoczonej krótkimi ciemnymi włosami, z okularami zatkniętymi na czubku głowy. Była ubrana w
kowbojskie buty, obcisłe dżinsy i czerwoną koszulkę, która podkreślała jej piersi. Nawet z
odległości trzydziestu jardów Decker mógł zauważyć, że nie nosi stanika. McKittrick obejmował ją
ramieniem. Ona z kolei otoczyła go ręką w biodrach i zatknęła kciuk w tylną kieszeń jego spodni.
Ruszyli Via dei Condotti, weszli w zacienioną ulicę na prawo, zatrzymali się na schodach jakiegoś
budynku, pocałowali łapczywie i zniknęli w środku.
Telefon zadzwonił o 21.00. Decker powiedział McKittrickowi, że numer, który mu podał, nie jest
do jego hotelu. Był to numer automatu telefonicznego w hotelu położonym kawałek dalej, przy tej
samej ulicy, gdzie Decker mógł bez ściągania niczyjej uwagi czekać w holu recepcyjnym i czytać
gazetę. Począwszy od ósmej, co pół godziny podchodził do aparatu, czekał pięć minut, po czym
wracał do swojego wygodnego fotela. Gdy telefon w końcu zadzwonił o dziewiątej, Decker stał
obok, gotów podnieść słuchawkę.
- Halo?
- Baldwin? - dało się poznać lekki, nowoangielski akcent McKittricka.
- Edward?
- Aktualne dzisiaj o dwudziestej trzeciej.
- Gdzie? McKittrick podał mu miejsce. Decker zmarszczył brwi, gdy usłyszał, gdzie ma się odbyć
spotkanie.
- Do zobaczenia. - Zaniepokojony, odwiesił słuchawkę i wyszedł z hotelu. Był jednak zmęczony po
podróży i wolałby tego wieczoru odpocząć, tym bardziej że pracował przez całe popołudnie;
wcześniej udał się do międzynarodowej agencji handlu nieruchomościami, w której rzekomo został
zatrudniony, i zameldował się w niej, potwierdzając w ten sposób swoją przykrywkę. Jego
kontaktowy w agencji dał mu paczkę wielkości książki, którą przysłano dla Deckera. Po powrocie
do pokoju hotelowego Decker sprawdził, czy półautomatyczny pistolet, walther .380 znajdujący się
w paczce, jest sprawny. Mógł wybrać silniejszą broń, ale wolał walthera. Niewiele większego od
dłoni, z kaburą, którą można było przypiąć do pasa dżinsów, przy kręgosłupie. Gdy miał rozpiętą
bluzę, broń nie odznaczała się pod ubraniem. Nie dawała mu jednak poczucia całkowitego
bezpieczeństwa. Było ich pięcioro - wysoka, atrakcyjna kobieta, którą Decker widział wcześniej z
McKittrickiem, i czterech mężczyzn; wszyscy Włosi, w wieku od dwudziestu do trzydziestu lat,
szczupli, o włosach gładko zaczesanych do tyłu. Ich wygląd świadczył, że mają takie same
upodobania - kowbojskie buty, dżinsy, klamry od pasków w stylu Dzikiego Zachodu. Palili nawet
ten sam rodzaj papierosów - malboro. Ale łączyło ich jeszcze coś silniejszego - duże podobieństwo
rysów. Byli rodzeństwem. Towarzystwo siedziało w prywatnej sali nad kawiarnią, niedaleko Piazza
Colonna jednej z najruchliwszych, handlowych części Rzymu. Deckera niepokoiło, że mają się
spotkać właśnie w tym miejscu. Nie tylko było ono zbyt ruchliwe, ale również wydawało się
niemożliwe, żeby McKittrick mógł zarezerwować salę w tak popularnym klubie nocnym, z tak
małym wyprzedzeniem. Liczne puste butelki po winie i piwie stojące na stole nie pozostawiały
wątpliwości, że towarzystwo przebywało w tym miejscu już dość długo przed przybyciem Deckera.
McKittrick przyglądał się wszystkim z kąta sali, a Decker przywitał się i od razu przeszedł do sedna
sprawy.
- Ludzie, których ścigamy, są niezwykle niebezpieczni - powiedział po włosku. - Nie chcę, żebyście
robili cokolwiek, co stanowiłoby dla was ryzyko. Jeśli któreś z was ma choćby najmniejsze
podejrzenia, że ściągnął na siebie ich uwagę, niech się wycofa. Niech zgłosi to mojemu
przyjacielowi. - Wskazał na McKittricka. -1 zniknie.
- Czy w takim wypadku wciąż należałaby się nam premia? - spytał jeden z braci.
- Oczywiście.
- To bardzo uczciwe postawienie sprawy. - Młody człowiek dopił piwo ze szklanki. Od gęstego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin