7546.txt

(286 KB) Pobierz
Stefan Lankiewicz
Na nartach w Czarnohorze

Ksišżkę tę Ojcu mojemu powięcam


SZUSEM W PRZESZŁOĆ


Hules!  ten okrzyk, to żartobliwe hasło, słyszało się wówczas, w latach trzydziestych, często na stacjach, przez otwarte okna pocišgów jadšcych ze Lwowa do Worochty i do Sławska.
W okresie międzywojennym były to dwie najczęciej najeżdżane przez nas, narciarzy, miejscowoci. Oczywicie daleko im było do dzisiejszych orodków klimatycznych i stacji narciarskich, chociaż tzw. zapleczem, a więc pensjonatami, hotelikami, schroniskami, restauracjami i wszystkim innym, co rozumiane jest przez to słowo z nowomowy powojennej, biły one na głowę nasze dzisiejsze renomowane miejscowoci wczasowe i uzdrowiska.
Jeszcze nie nadeszła wtedy era wycišgów narciarskich w Karpatach i rozwijajšcego się z niš równolegle narciarstwa przykolejowego, trasowe-go, półkowego czy jak to nazwać. Co poredniego jednak pomiędzy turystykš narciarskš a sportem wyczynowym istniało już od dawna. To były nasze pędzlowania w kotłach czarnohorskich, czyli podchodzenia i zjazdy, czasem nawet już na ubitym, oczywicie nie przez ratraki, a nartami, niegu. I nie tylko w Czarnohorze, w Sławsku  na wschodzie (na zachodzie może najwięcej w Tatrach), ale i w parkach lwowskich
 słynnym Parku Stryjskim, Żelaznej Wodzie, na Pohulance, Zniesieniu, czy pod Czartowskš Skałš, gdzie setki narciarzy, jak zima długa  a tam, w klimacie już kontynentalnym zalegała ona od grudnia do marca
 zjeżdżało, ćwiczšc krystianie jak dzi, i podchodziło w górę, choć nie jak dzi, bo na nartach.
Ta forma narciarstwa ogromnie rozwinęła się po wojnie dzięki kolejkom i wycišgom, a nawet... helikopterom, tworzšc nowy jego rodzaj, doskonały sposób na aktywny odpoczynek, wyrabiajšcy sprawnoć fizycznš, z pokonywaniem własnych oporów i strachu przed szybkociš, utratš równowagi, ekspozycjš stromych stoków. Obok bogactwa wrażeń i przeżyć, jakich doznajemy przy uprawianiu prawdziwej turystyki narciarskiej, mamy więc też równie atrakcyjne, zdrowe narciarstwo, w niczym nie kolidujšce ani z turystykš, ani ze sportem wyczynowym.
A jak to było kiedy, przed pięćdziesięciu laty? Jaki był sprzęt narciarski, jaka technika jazdy? Odpowiedzi na te pytania znajdš Państwo w dawnych publikacjach narciarskich (wtedy w Polsce więcej ukazywało się ich w druku niż dzisiaj, mimo że liczba narciarzy w naszym kraju wzrosła wielokrotnie), dlatego w tej ksišżce mało takiej wiedzy encyklopedycznej, więcej za o samych górach, a właciwie o jednym ich pamie  Czarnohorze. Zresztš z charakteru moich opowiadań wynika, że treć informacyjna przeplata się z faktograficznš, z opisem zdarzeń i ludzi.
Celem, który przywieca mi jako autorowi zbioru opowiadań Na nartach w Czarnohorze w tym wprowadzajšcym rozdziale, wstępie czy jak to nazwać (unikam takich tytułów, bo mało kto czyta te wstępy i wprowadzenia), otóż celem moim jest naszkicowanie Państwu charakterystyki tych gór i narciarstwa sprzed pół wieku. Będzie to rodzaj turystycznej relacji, nie geograficznej ani etnograficznej, bo to nie moje specjalnoci, tylko relacji człowieka, który wiele chodził po tych górach  pieszo i na nartach, w lecie i w zimie. Byłem wtedy młodym człowiekiem, od dziecka zarażonym wirusem turystyki, goršco miłujšcym góry i narciarstwo, które to uczucia nie przeszły mi do chwili obecnej.
Karpaty Wschodnie, to Wschodnie Bieszczady, Gorgany, Czarnohora i Góry Czywczyńskie. Każda z wymienionych grup górskich dzieliła się na podgrupy (np. Gorgany Zachodnie, rodkowe, Wschodnie itp.). Pasmo Czarnohory liczyło, łšcznie z grupš Pietrosa, znajdujšcego się już po stronie słowackiej, około 50 km. Geografowie dzielili z kolei Czarnohorę na trzy grupy górskie: pasmo Pietrosa do Howerli, od Howerli do Przełęczy Turkulskiej i od niej do Popa Iwana. W okresie międzywojennym granica Państwa przechodziła głównym grzbietem Czarnohory i skręcała na szczycie Howerli na północ. Wzdłuż granicy od Howerli (2058 m npm) do Popa Iwana (2022 m npm) pasmo rozcišgało się na ok. 25 km.
W latach przedwojennych noclegi i wyżywienie w tym rejonie zapewniały trzy schroniska górskie: na Zarolaku pod Howerlš Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział Stanisławów, pod Maryszewskš Karpackiego Towarzystwa Narciarzy ze Lwowa i pod Popem Iwanem Akademickiego Zwišzku Sportowego Warszawa. W nich to częciowo rozgrywajš się akcje opisane przeze mnie w opowiadaniach. Ruch turystyczny był tu duży zarówno w lecie jak i w zimie. Na podstawie konwencji turystycznej z Czechosłowacjš, a póniej i z Rumuniš, na legitymacje PTT i PZN (tzw. żółte legitymacje) można było swobodnie przechodzić przez granicę na tereny okrelone pasami konwencyjnymi. Dawało to możliwoci wycieczek w grupę Pietrosa, w Karpaty Marmaroskie, a nawet w Alpy Rodniańskie, nie mówišc już o dolinach i szczytach bezporednio za granicš Państwa.
Do bardzo interesujšcych zjawisk na Huculszczynie należał folklor. Centrum tego regionu stanowiło Żabie, najdłuższa wówczas wie w Polsce. Zarówno budownictwo, sztukę jak i obyczaje Hucułów zaliczano do najbardziej egzotycznych w kraju, o najwyższych wartociach artystycznych. Dzi pozostałoci tego folkloru można oglšdać w muzeum w Kijowie i zapewne też na miejscu, pod Czarnohorš. Huculi to ludnoć bardzo przemieszana jeszcze przed wiekami. Rusini, Wołosi, Polacy, Słowacy  to główne trzony tej grupy etnicznej. Zainteresowani znajdš dokładniejsze dane w ksišżkach etnograficznych, a także w pięknej epopei Stanisława Vincenza pt. Na wysokiej połoninie.
Lud to był gocinny, dobroduszny, o dużej godnoci, rozmiłowany w swoich górach i połoninach, typowy lud pasterski. Wyznawali obrzšdek greko-katolicki, a urocze cerkiewki na Huculszczynie były zawsze pięknie wkomponowane w górski krajobraz. Barwne stroje, łyżniki, kilimy tkane na prymitywnych domowych krosnach, obrazki malowane na szkle  to wszystko zachwycało nas, ludzi z miast. Małe koniki, specjalna huculska rasa, wędrowały po górach niosšc na grzbietach ciężary i ludzi, m.in. stare Hucułki, trzymajšce zwykle w zębach fajkę o drogim cybuchu.
Urocze i tajemniczego pochodzenia były także nazwy tamtejszych gór, dolin, miejscowoci, jak np. szczyty: Howerla, Breskul, Gutin Tomnatyk, Brebenieskul, lub osiedla jak: Ardżeludża, Foreszczenka, Dzembronia, Ilcia i in.
Szczególnie atrakcyjne były te czarnohorskie góry w zimie. Pokrywa niegu utrzymuje się tam długo. Kiedy z wiosnš sam namierzyłem jej trzymetrowš warstwę. Zjazdy strome i długie dostarczały narciarzom ogromnych przyjemnoci, a niekiedy i sporych emocji. Wiele kotłów polodowcowych o stromych cianach zagrażało lawinami. Duże masy niegu zawieszone pod graniami stanowiły realne niebezpieczeństwo w turystyce. Zdarzały się wypadki porwania przez lawinę, w tym kilka miertelnych. O niektórych mówiš te opowiadania.
W Czarnohorę masowo zjeżdżali narciarze ze Lwowa i Stanisławowa, ale wielu entuzjastów gór dojeżdżało tam również z mniejszych miast tego regionu  Drohobycza, Borysławia, Sambora i innych. Umiłowali sobie także Czarnohorę warszawiacy. Doskonałe połšczenia kolejowe, krótkie czasy przejazdu (rednia szybkoć większa niż dzi, nie liczšc ekspresów) i zawsze punktualne co do minuty pocišgi, wszystko to zapewniało dobre, a przy tym niezbyt kosztowne dojazdy (zniżki 50% dla członków PZN na tzw. ksišżeczki narciarskie i in.). Jeli do tego dodać pocišgi specjalne, takie jak Narty  Dancing  Bridge oraz inne okazjonalne pocišgi specjalnie narciarskie, sieć autobusów prywatnych w terenie i doć liczne w górach linie kolejek wšskotorowych, to trudnoci zwišzane z dojazdami można by ocenić jako mało istotne. Kolejki wšskotorowe, służšce zasadniczo do transportu drzewa, miały zwykle doczepione jeden lub dwa wagoniki osobowe kryte, co stwarzało względny komfort jazdy także w zimie.
Ze Lwowa do Worochty jechało się pocišgiem około szeciu godzin (230 km). Ze Stanisławowa (95 km)  niecałe dwie godziny. Do czarnohorskich gór podjeżdżalimy z Worochty kolejkš wšskotorowš do Foreszczenki (14 km), a dalej szło się już pieszo do schroniska na Zarolaku czy na Maryszewskiej. Do schroniska pod Popem Iwanem bliżej było z Żabiego, do którego dostać się można było autobusem z Worochty. Na Zarolak chodzilimy też czasem na nartach przez szczyty Kiczerę i Kukuł, co zabierało nam około siedmiu godzin.
Oprócz wycieczek turystycznych narciarskich i krótszych spacerów organizowano w Czarnohorze zawody, w większoci w konkurencjach alpejskich, jako mistrzostwa Okręgu Lwowskiego i Stanisławowskiego PZN, a w Worochcie znany w tym okresie Puchar Czarnohory w biegach i skokach. Imprezy te zwykle odbywały się w czasie wišt Wielkanocnych. Schroniska pełne były wówczas młodzieży, w większoci studentów ze Lwowa i Warszawy. Przed zawodami trenowalimy biegi zjazdowe i slalomy, ale to wszystko łšczyło się z turystykš, bo przed zjazdem trzeba było przecież podejć kilkaset metrów różnicy poziomów. I musielimy znać góry, ich niebezpieczeństwa, a przede wszystkim miejsca zagrożone lawinami. Konieczne były też umiejętnoci jazdy po różnych niegach i w nieznanym terenie. Mielimy zatem bogate narciarstwo, nawet wyczynowe. Bogate w kontakt z przyrodš, w trudnoci, wysiłki, ale też w przyjanie zawierane w skrajnych nieraz warunkach i okolicznociach.
A sprzęt, technika jazdy w tym okresie?
Którego dnia, po powrocie z nart, rozmawialimy z moim siedemnastoletnim wnukiem.
 Na jakich nartach jedzilicie wtedy?  pytał.
 Na drewnianych, wykonanych z jesionu, albo z drzewa hikorowe-go, czyli hikorach, lub z brzozy fińskiej. Te ostatnie to były narty biegowe. Mniej wytrzymałe, ale za to lekkie.
 Były już krawędziowane?
 Naturalnie. A niektóre miały jeszcze dzioby, tak jak dawniej, zakończone wypustkš, w której robiło się dziurkę dla przecišgnięcia sznurka, albo w normalnych dziobach przewiercone były otworki.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin