Duszatyn.doc

(65 KB) Pobierz
UPADEK – YSTERINY

DUSZATYN

 

              Krzyki i zawodzenia zmąciły ciszę panującą w dolinie. Noc rozświetliła się dziesiątkami pochodni, a po chwili jasna łuna roztoczyła się nad całą wsią. Ktoś przebiegł wzdłuż jednej z chałup podkładając ogień, po czym z okrutnym wrzaskiem na ustach oddalił się w kierunku ostatnich, ocalałych od płomienia budynków.  Cała wieś płonęła. Mieszkańcy w popłochu opuszczali swe domostwa uciekając w głąb puszczy, aby znaleźć się jak najdalej od oddziału tatarskiego, który bez litości rozprawiał się z pozostałymi przy życiu jeńcami. Wkrótce ruszyła pogoń przez las. Nikt nie miał prawa ocaleć. Po kilku godzinach, w czasie których Tatarzy urządzili mieszkańcom Piekarek istną rzeź, wieś całkowicie opustoszała. Palące się chałupy skwierczały niemiłosiernie, co jakiś czas rozlegał się odgłos walącego dachu. Większa część zabudowań stała w ogniu. Wśród panującej ciszy przerywanej trzaskiem gorejącego drewna dało się słyszeć ciche pojękiwanie przybłąkanego psa.

              Nazajutrz w południe armia koronna wkroczyła do zniszczonej przez pożar wsi. Dogasały ostatnie chałupy, a wszechogarniający dym drażnił oczy i przesłaniał widok jesiennego nieba. Konni na czele z sołtysem sąsiedniej wsi objechali dookoła spaloną osadę, po czym kapitan zwrócił się do łysiejącego człowieka w poszarpanej szacie.

        Musi nikt nie przeżył. – stwierdził smutno – Bisurmańskie psy

Naraz penetrujący zgliszcza żołnierze wydali okrzyk zdziwienia. Kapitan zwrócił

swego wierzchowca w stronę jednej z niewielu ocalałych zabudowań. Stara, drewniana stodoła była przypalona na dachu, lecz najwidoczniej ogień nie strawił jej doszczętnie. Dowódca zeskoczył z konia, po czym zajrzał do środka ponaglany przez jednego z żołnierzy. W kącie, otulona w poczerniałe od sadzy prześcieradło, leżała skulona dziewczynka. Była wycieńczona i zziębnięta. Nie zaznała snu odkąd uciekła z palącego się domu i ukryła w tej stodole. 

        Ktoś przeżył? – zapytał zdziwiony kapitan

        Jako żywo.  – rzekł entuzjastycznie żołnierz, który ją odnalazł – Jeszcze z niej młodzik, lecz uchowała się od pożogi.

        Ocalała dusza. – mruknął – Duszatyn.

 

 

Gdy spoglądam teraz w przeszłość i widzę grzechy swoich przodków, nie jestem

zdziwiony. Odnajduję sens w tym szaleństwie. Nie wstrząsają mną już tamte wydarzenia. Czyżby kara za winy? Być może, lecz któż mógłby wyjaśnić mi, czemu ta nieszczęsna ziemia była tak obficie krwią ludzką skrapiana?

              Teraz rozpoczął się nowy czas. Uzyskanie przez mój kraj wolności po tak długim okresie niewoli było czymś wspaniałym. Podsycany opowieściami dziadka i ojca marzyłem, aby móc to kiedyś ujrzeć. I oto ziścił się mój sen. Rzeczpospolita narodziła się ponownie, na moich oczach! Zakończył się czas terroru i strachu. Dostaliśmy nareszcie szansę. Jednakże radość nie potrafiła do końca przykryć żalu, który oplótł moje serce. Rany zadane wiele lat temu ciągle nie mogły się zagoić.

        Aby urozmaicić nieco ten temat – powiedziałem do moich „wiernych słuchaczy” – opowiem wam powiązaną z nim historię. Jest ona o tyle ciekawa, iż miała miejsce niedaleko stąd, u podnóża góry zwanej…

 

 

 

Potworny huk rozległ się po Duszatyniu lotem błyskawicy. Ziemia zatrzęsła się, a z

półek pospadały różnorakie przedmioty. Do pokoju, w którym spał mały chłopczyk wbiegła przerażona matka otwierając komodę i przeszukując wnętrze. Hałas nasilał się z każdą sekundą. Stojące na stole kubki stukały o blat jak zaczarowane. Chłopiec przebudził się, gdy kobieta potrząsnęła nim nerwowo i kazała się szybko ubrać. Po chwili klękając przy nim włożyła w ręce zdezorientowanego malca metalowy krzyż. Pięknie zdobiony krucyfiks z przybitą do niego postacią Zbawiciela błyszczał w świetle jedynej palącej się świecy.

        Mamo – zaczęło dziecko

        Módl się synku do Jezusika. – płakała matka – Módl się, tak jak dziadzio pokazywał. Gdyby coś… pamiętaj o wujostwie w Krośnie… Gdzie Marysia? Gdzie… - jeszcze większe przerażenie pojawiło się w oczach zrozpaczonej kobiety. Wybiegła przed chałupę wywrzaskując jej imię.

Chłopiec przytknął krzyż do ust modląc się słowami starej modlitwy przekazanej

przez dziadka. Matka wróciła zalana łzami nie mogąc nigdzie odnaleźć swojej małej córeczki. Wyszli na zewnątrz. Ulewny deszcz zrosił ich ubrania ogromnymi kroplami. Ujrzeli sąsiada z pochodnią przemykającego obok, później była już tylko ciemność. Dochodziły do nich krzyki przerażonych ludzi. Kobiety lamentowały nad swoim losem, nikt nie wiedział co robić, choć co do jednego byli pewni. Należało się jak najszybciej wydostać z tego piekła. Każdy, kto tylko mógł, uciekał w stronę Komańczy.

              Do idącej w ciemności matki podbiegł owy sąsiad z pochodnią. Powiedział tylko, iż potwory uwolniły się ze skał Chryszczatej i że wszyscy uciekają. Ja sam, dodał, widziałem kulę ognia na niebie. Leciała wysoko, aż uderzyła w stok góry. Po tych słowach zniknął w mroku nocy.

              Chłopiec poczuł szarpnięcie w ręce, zmuszony dobiegu pognał za swoją matką, która z całych sił nawoływała imię jego siostry. Przeszył ich ogromny chłód, przemoknięci do suchej nitki błądzili po pustoszejącej wsi. Nagle chłopiec przewrócił się i zarył głową w błocie. Stracił kontakt ze swoją mamą. Wydostał się dopiero po chwili i rozejrzał dookoła. Otaczała ich nieprzenikniona ciemność. Okropny huk był tak przerażający do tego stopnia, iż ostatni wybiegający z domów mieszkańcy pędzili na złamanie karku zostawiając wszystko w tyle, swój dom, cały dobytek.

              Po omacku znalazł rękę swojej rodzicielki. Niezdarnie poczłapał w tamtym kierunku i po chwili oparł się na jej ciele. Ona również upadła potykając się o wystający konar drzewa. W świetle księżyca zobaczył jej twarz. Zimną i nieruchomą. Trochę niżej ujrzał kanciastą powierzchnię kamienia. Szturchał jej ciało, nawoływał, prosił, lecz mama już się nie odwróciła. Skulił się pod jej ramieniem ściskając mocno metalowy krzyż. Szeptał słowa modlitwy, lecz jak na złość, nie mógł teraz przypomnieć sobie dalszego ciągu, powtarzając uparcie „Ojcze nasz”.

              W sąsiednich Prełukach w cerkwi uderzono w dzwony na trwogę.

 

 

        Zapamiętajcie. Po zboczu wzgórza spłynęło 12 milionów metrów sześciennych błota, kamieni i wszystkiego, co schodząca lawina zabrała ze sobą. Olbrzymi fragment Chryszczatej przemieścił się kilkaset metrów w dół, a wszystko przez ulewne deszcze. – i choć wypowiadałem te słowa bez cienia wątpliwości w głosie, czułem w sercu, że to nie była do końca prawda – Zjawisko to, choć wydarzyło się ponad ćwierć wieku temu dobitnie ukazuje słabość człowieka wobec potęgi żywiołu. Zapewne wielu z was wody się nie boi, jednakże wodę należy szanować i nie wolno jej w żaden sposób lekceważyć. Na dziś to wszystko. – dodałem.

Zakończenie dzisiejszych zajęć było dla wszystkich obecnych czymś, na co od dawna

czekali. Salka opustoszała w ciągu sekund. Cóż, przyznaję ze smutkiem, że lekcje geografii w wiejskiej szkole nie cieszyły się niestety wielkim zainteresowaniem. Nawet w chwili, gdy zdecydowałem się otworzyć przed nimi swoje serce…

              Opowiadając jednakże swoją historię, pierwszy raz od tamtego czasu zdołałem bez bólu przywołać wspomnienia. Wyjąłem z torby zawinięty w czystą chustkę pakunek. Po rozwinięciu ująłem w dłoni błyszczący, metalowy krzyż.

              Tamte obrazy wciąż tkwiły głęboko gdzieś w mojej psychice. Z pewnością jeszcze nieraz obudzę się w środku nocy ze słowem „mamo” na ustach i spoconym czołem. Nawet nauczyciel jest chwilami człowiekiem, o czym uczniowie często zapominają. Zresztą nie dziwię im się. To, co powiedziałem, to dla nich tylko suche liczby i puste słowa, które i tak szybko zostaną zapomniane.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin